Bal
Nadszedł dzień balu. Została do niego godzina. Grace zaczęła się szykować. Ubrała sukienkę, którą dostała od Sofi, na szyję założyła naszyjnik od Piotra, a jej głowę zdobiła ozdobna opaska. Ubrała białe buty na koturnie i przejżała się w lustrze. Zobaczyła roześmianą szesnastolatkę o rudych włosach i piegach pokrywających gęsto całą jej twarz. Oczy podkreślone były delikatnie czarną kretką, a włosy były właśnie układane przez służące. Kiedy skończyły Grace podziękowała im i wyszła. Przy sukni, z tyłu tak, że zasłaniała go peleryna, miała sztylet. Dobrze ukryty, żeby Kalormeńczycy nie odebrali tego jako agresje. Poprostu woli mieć się czym obronić w razie zagrożenia. A przecież każdy wie, że Kalormen to nie jest kraj pokojowo nastawiony do innych.
Po dziesięciu minutach dotarła do Wielkiej Sali. Strażnicy otworzyli przed nią drzwi na co skinęła głową z uśmiechem. Weszła do sali. Zobaczyła złote ściany, obrazy, a naprzeciwko wejścia dwa trony do których prowadził czerwony dywan. Poczuła na sobie wzrok wszystkich zgromadzonych. Nie przejmowała się tym i już miała ruszyć kiedy usłyszała głos dworzanina, którego wcześniej niezauważyła:
-Lady Grace, przyjaciółka panującego rodzeństwa dama na Ker-Paravelu, dowódczyni jednego z oddziałów armii Narnijskiej. Znakomita łóczniczka i rycerz. Honorowy gość królowej Sofi!
Grace ruszyła przed trony. Ukłoniła się królowej i królowi, i ruszyła do towarzystwa.
-Jego Królewska Wysokość, król Piotr Wspaniały, pan na Ker-Paravelu, cesarz Samotnych Wysp, król Narnii! Lady Nallana, dama narnijska, towarzyszka króla Piotr, gość króla!
Oczom wszystkich ukazał się Piotr z Nallaną. Ten pierwszy miał na sobie ubranie koloru brązu, z wyszytym na piersiach Lwem. Przy pasie miał miecz, a na głowie koronę. Nallana miała na sobie czerwoną suknię z gorsetem, na górze wysadzaną małymi kamyczkami, na dole bardzo rozłożystą, włosy opadające swobodnie na ramiona. Oboje byli uśmiechnięci i z daleka widać było, że są ze sobą szczęśliwi. Grace uśmiechnęła się do nich i pomachała. Nallana odmachała jej z uśmiechem. Przeszli przez salę tą samą drogą co wcześniej Rudowłosa i ukłonili się parze królewskiej. Oni zrobili to samo. Podeszli do Grace.
-Witaj. - Piotr przytulił przyjaciółkę i złapał za rękę swoją dziewczynę.
-Wy również. - Ruda uśmiechnęła się do blondynki - Wyglądasz pięknie.
-Dziękuję Ci bardzo. - Nallana się uśmiechnęła.
Znowu usłyszeli głos dworzanina. Wszyscy popatrzyli się w jego stronę:
-Jej Królewska Wysokość, królowa Zuzanna Łagodna, pani na Ker-Paravelu, cesarzowa Samotnych Wysp, królowa Narnii.
Zuzanna weszła do sali z uśmiechem na twarzy. Miała na sobie tą samą sukienkę którą Grace widziała wczoraj. Suknia wyglądała na niej wprost wspaniale. Miała buty na wysokim obcasie, a jej włosy spływały kaskadą prawie do samej ziemi. Ruda dopiero teraz zobaczyła jak wygłużyły się przez to półtorej roku, bo zazwyczaj nosiła je związane. Na włosach miała koronę. Suknia odsłaniała ramiona. Przeszła pośród kłaniającym się jej osobom (tak samo było w przypadku Piotra) i dygnęła przed królem i królową. Podeszła do Piotra, Nallany i Grace.
-Jego Królewska Wysokości, król Edmund Sprawiedliwy, pan na Ker-Paravelu, cesarz Samotnych Wysp, król Narnii!
-Jej Królewska Wysokość, królowa Łucja Waleczna, pani na Ker-Paravelu, cesarzowa Samotnych Wysp, królowa Narnii!
Całe towarzystwo było w kąplecie. Rozmawiali, tańczyli, śmiali się. Po dwóch godzinach dworzanic ponownie się odezwał:
-Rabadasz...-zostało mu to brutalnie przerwane przez jekiegoś człowieka, który zadął w tromby.
-Rabadasz, książę Kalormenu, najstarszy syn Tisroka (oby żył wiecznie!)
Do sali wkroczył wysoki mężczyzna w bardzo drogiej, wyszadzanej we wszystkich możliwych miejscach kamieniami szpachetnymi szacie. Przy pasie miał zakrzywioną szable, a na głowie turban. Po jego dwóch stronach szli mężczyźni w podobnych szatach, ale już bez turbanów. Wszyscy mieli ciemną skórę i wyraz wyższości na twarzach. Jeden z nich kiedy przechodził obok Grace popatrzył na nią pogardliwym wzrokiem.
-Kidrasza Tarkaan, pan prowincji Kalawar wraz z małżonką Sadamiiną Tarkiiną*!
Do sali weszła para. Mężczyzna miał strój podobny do stroju Rabadasz, tylko, że trochę mniej świecił. Na głowie miał turban, ale bez zdobień. Kobieta miała na sobie dopasowaną kalormenską suknie z przegłużonym tyłem. Na rękach miała dużo złotych bransolet, na palcach dużo pierścionków, a jej dekolt zdobiła ciężka kolia z szafirami. Sukienka była niebieska. Zaokrąglenie w okolicach brzucha wyraźnie sugerowało, że była brzemienna. Posyłała wszystkim zdawkowy uśmiech. Ciemnoskórzy oddali królewskiej parze honory i stanęłi odrobinę za Rabadaszem. Znowu zaczęły się tańce. Jeden z towarzyszy Kalormeńskiego księcia podszedł do Grace.
Ruda popatrzyła pytająco na swoich towarzyszy i zobaczyła, że patrzą się na meżczyzne bardzo uważnie. Po namyśle jednak podeszła do Kalormeńczyka.
-Witaj. - podał jej rękę którą przyjęła.
-Ty również.
-Zatańczymy?
-Tak.
Tańczyli dwa tańce. Grace zebrała pelerynę do ręki i zachowywała się przyjaźnie i naturalnie, ale nadal pozostawała czujna. Zobaczyła, że Piotr tańczy z Nallaną, a reszta rodzeństwa rozmawia ze sobą.
-Przejdziemy się?
-Czemu nie?
Weszli do ciemnego ogrodu. Nagle mężczyzna złapał ją za rękę.
-Jesteś Grace, prawda?
-Tak, a ty?
-Wirtio.
-Ach tak.
-Podobno dobrze walczysz?
-Tak. Robie to od kiedy pamiętam.
-Uważam, że kobiety nie powinny nawet widzieć na oczy broni.
-Dlaczego? - Grace się oburzyła. Miała bowiem duszę feministki.
-Bo tak. Kobiety powinny siedzieć w domu, rodzić dzieci, bo są głupie i nie potrafią myśleć, być podwładne mężczyznom...-nie dokończył. Grace chwyciła go za kołnierz i przycisnęła go do ściany.
-Jeszcze raz powiesz coś takie o kobietach, a skończysz w rowie! Słyszysz?!
-O wiedzę że zadziorna. Lubię takie. - puściła go.
-Pozwolił ci ktoś tak do mnie mówić?
-Tisrok. - drwiąco się do niej uśmiechnął teraz to on przygwoździł ją do ściany i wbił się w jej usta z taką siłą, że Grace ledwo mogła się połapać co się z nią działo. Kiedy odzyskała panowanie nad sobą sprawie wykreciła mu ręce i teraz to ona miała przewagę. Aslan jeden wie, jak zrobiła to w tej sukni i jej nie uszkodziła.
-Pamiętaj, nigdy nie lekceważ kobiet. - wyszeptała mu mściwie do ucha i ruszyła przed siebie. Podeszła do lustra, poprawiła włosy, strzepnęła niewidzialne pyłki i uśmiechnęła się do siebie. Lepiej tego rozegrać nie mogła.
Podeszła do towarzystwa.
-A gdzie on jest? - zapytał Edmund
-Powiedzmy, że został potraktowany tak jak na to zasługiwał. - umiechnęła się i wskazała ruchem głowy na wchodzącego mężczyznę. Miał na twarzy siniaka i lekko kuśtykał.
-Zrobił ci coś? - wiedział, że jego przyjaciółka nie zaatakowałaby go bez powodu.
-Powiedzmy że tak. Puźniej ci wyjaśnie. Jak się bawisz Zuziu?
-Jest świetnie, chociaż wolałabym, żeby nie było tu ich.
-Ja też. - odpowiedzieli jednocześnie Edmund, Piotr, Łucja, Nallana i Rudowłosa. Wszyscy zaczęli się śmiać.
Było już koło drugiej, kiedy Grace postanowiła się trochę przewietrzyć. Proponowała swojemu towarzystwu, żeby z nią poszło, ale król Luna zwołał krótkie zabranie, odnośnie Kalormeńskiech gość więc Ruda poszła na spacer z Nallaną.
-Jak podoba cię się bal?
-Dobrze, chociaż czuję się trochę nie na miejscu.
-Dlaczego?
-Bo wiesz, ja jestem tylko dwórką, nie żadną damą tak jak ty.
-No co ty. Jesteś wspaniała, i nawet nie wiesz jak się cieszę, że mój przyjaciel ma taką fajną dziewczynę jak ty. - zatrzymała się i popatrzyła wprost na nią.
-Dziękuję. Piotrek mówiła mi, że to ty namówiłaś go, żeby do mnie zagadał...
-A no tak. - Grace uśmiechnęła się do tych wspomnień.
-Czy, no wiesz...czy możemy się bardziej...zakolegować?
-Oczywiście. Skoro Piotrek cię kocha, to napewno nie da się ciebie nie lubić. - przytuliła ją delikatnie, co odwzajmniła.
-Wracajmy.
Sadamiina Tarkiina* jeżeli czytaliście piątą książkę to wiecie, że matka Arawis nie została w żaden sposób nazwana. Dlatego ja wymyśliłam jej to.
Witam w kolejnym rozdziale. Korzystam z tego, że mam sporo czasu, ale niedługo znowu trzeba do szkoły. Postaram się następny rozdział dodać w okolicach piątku. Jeżeli ktoś to czyta to dzięki.
Do następnego
pannaGranger
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top