XXXVI

13 marca 1942 r.

- Przytulnie tu.

Drewniana poręcz chwiała się. Stare schody skrzypiały. Izrael westchnęła, nie mając już siły na żadną uszczypliwą odpowiedź.

- Błagam cię, skończ żartować.

- Ja nie żartuje. Mogliście mieć gorzej. - Polska rozejrzała się przelotnie, zaraz potem znów opuściła wzrok by ku ostrożności nadzorować swoje kroki.

- Właściwe to mieliśmy gorzej. Nie wiem jak wcześniej radzili sobie Hania i Adolf, ale myślę, że żyli na ulicy. Tam z resztą żyłam razem z nimi przez pewien czas. - Izrael, zamilkła na chwilę, przestała się wspinać. Na jej drodze stanęły niewiele młodsze od schodów drzwi. Pchnęła je opornie - Jestem! - rzuciła połkrzykiem.

Izrael zniknęła za drzwiami, a chwilę później dało się słyszeć tupot czyjichś drobnych stóp. Polska przeszła kilka stopni w górę, potem przez próg i chwilę siłowała się z drzwiami, aż te w końcu pozwoliły się zamknąć. Jej oczom ukazał się widok całkiem spodziewany. Tymczasowe miejsce zamieszkania Izraelu i jej dwóch towarzyszy okazało się być niczym innym jak zagraconym strychem. Kurz latał dookoła, kilka desek w podłodze było wyłamanych, a miejsca było ledwo by się obrócić. W pomieszczeniu było ciemno, jedynym źródłem światła było malutkie okienko usytuowane gdzieś za wielką niepotrzebną nikomu szafą, które po otworzeniu nie zamknęłoby się prawdopodobnie już nigdy. Polska nie zamierzała jednak tego komentować. Czasy były ciężkie, należało brać to co los rzucił pod nogi.

Jedynym co na trochę dłużej przyciągnęło uwagę Polski, była dwójka towarzyszy Izraelu. Dziewczynka o której zdążyła już usłyszeć co nieco tuliła się aktualnie do swojej tymczasowej opiekunki, nieśmiało lecz z ciekawością spoglądając na gościa. Wzrok siedzącego w kącie starca był z kolei całkiem inny. Wypatrywał się w nią nieustannie. Trochę podejrzliwie, próbował jednym spojrzeniem poznać ją całą, sprawdzić czy aby na pewno warto jej ufać. Polska zignorowała te spojrzenia. Podeszła do jednej z większych skrzyń, która, jak sądziła, prawdopodobnie pełniła funkcję stoliku. Wyciągnęła z torby wszystkie papiery.

- Myślisz, że to dobry pomysł? - usłyszała za sobą delikatny głos Izraela.

- A masz inne wyjście? - odparła, niejako znudzona już ciągłymi wątpliwościami wspólniczki - Bezczynność nie jest rozwiązaniem.

- Może masz rację... - Izrael zamyśliła się, po chwili dodała, ale już znacznie ciszej - Albo mówisz tak, bo to nie twoi ludzie mają zginąć.

Polska zaprzestała jakichkwiek ruchów. Miała przygotowane już dziesiątki odpowiedzi. Agresywne, szydzące lub złośliwe. Powstrzymała się jednak, uspokoiła się i odpowiedziała bez zbędnych emocji.

- Nie proponowałabym ci pomocy, gdybym zakładała, że tylko Żydzi mają umrzeć. - wyprostowała się, przyglądała się rozmówczyni przez chwilę - Słuchaj, nie sądź, że robię to wszystko z jakieś sympatii. Po prostu tego wymagają resztki moralności.

Izrael nie odpowiedziała. Nie spojrzała nawet na nią. Również wzrok starca stał się nagle jakby mniej uciążliwy. Polska nie przejęła się tym, znowu spojrzała na rozłożone przez sobie plany.

Skoro ja nie mam szans na powstanie, niech chociaż oni spróbują.

•••

23 marca 1942 r.

Ukrainę bolała głowa. Ale nie tak zwyczajnie. To nie była gorączka, ani zmęczenie. To było coś innego, coś, czego nie odczuwała już od bardzo dawna. Ból był tak przeogromny, że pomimo wszelkich starań, nie mogła skupić się na niczym innym. Miała wrażenie jakby jej głowa urosła do olbrzymich rozmiarów, a przychodzące fale bólu wypełniły przestrzeń poza nią. Świat nie istniał, była tylko ona. Wszechogarniająca cisza, zdawała się być za głośna, panujący półmrok był za jasny, a każdy jej delikatny ruch zbyt energiczny.

Z transu wybudziło ją dopiero otwarcie drzwi stodoły. Nie musiała się nawet wychylać, by wiedzieć kto przez nie wszedł. Upewniwszy się, że jej droga znajoma stoi w dogodnym miejscu, podniosła się z kucków. Starając się nie poddawać bólowi głowy, stawiała kolejne ostrożne kroki. Gdy zza kupy siana, zaczęła się przed nią wyłaniać dobrze znana jej sylwetka, za stresu mocniej zacisnęła palce na pistolecie, szybko jednak się opanowała i rozluźniła ucisk. Nie chciała jej zabijać, nie chciała przecież nawet wystrzelić. Broń miała być tylko dla samoobrony. W jednej chwili wyskoczyła z kryjówki. Energia jaką w to włożyła sprawiła, że zakręciło jej się w głowie. Ledwie powstrzymała się przed upadkiem i wycelowała pistolet.

Potem nastała cisza.

Polska stała do niej plecami. Jej płaszcz leżał u jej stóp, tak by dać Ukrainie pewność, że nie trzyma pod nim żadnej broni. Chciała pokazać, że jest bezbronna, że nie ma złych zamiarów. Duma nie pozwalała jednak podnieść rąk w górę.

- Masz przy sobie broń? - zapytała Ukraina, głosem trochę zbyt przyjemnym.

- A widzisz tu jakąś?

Ukraina nie odpowiedziała. Jeszcze raz dokładnie przyjrzała się zakładniczce. Kopnęła leżący na ziemi płaszcz. Rzeczywiście, nic tutaj nie było.

- Zabrałaś kogoś ze sobą?

- Tak, - odparła Polska bez wahania - ale zostali w najbliższej wsi.

- Której?

- Dobrze wiesz której.

Zapadała cisza. Ukraina myślała przez chwilę.

- Planujesz coś? - bardziej stwierdziła niż zapytała.

- Oczywiście.

- Jaką mam pewności, że mnie nie zabijesz?

- Żadną. - odparła Polska po chwili - Ja też nie mam takiej pewności, a jednak nie wzięłam broni.

Ukraina nie odpowiedziała. Próbowała skupić się na jakimś sensownym zapytaniu, ale ból głowy skutecznie jej to uniemożliwiał. Jedyną jej reakcją było opuszczenie pistoletu. Poczuła kolejną falę bólu, skrzywiła się i oparła o najbliższy stóg. Gdy ponownie podniosła głowę, Polska była już obrócona w jej stronę.

- Rosja wie o tym spotkaniu? - zapytała, ale jej ton był już inny. Bardziej zmęczony.

- Nie. - odparła spokojnie Polska, jej ton też uległ zmianie - Wiesz jaki on jest. Tu trzeba rozsądku, a on pewnie od razu zabrał by cię na tortury...

- Znając ciebie... - chciała mówić dalej, ale zamiast tego ponownie się skrzywiła.

Polska drgnęła lekko.

- Wszytko dobrze? - zmartwiła się, choć w jej słowach nie było ani kropli troski.

- Nie... - Ukraina chciała skłamać. Zrozumiała, że nie ma to sensu - Tak... Trochę boli mnie głowa... ale to nic.

W odpowiedzi usłyszała przekleństwo i coś jeszcze, ale na dalszej części wypowiedzi nie mogła się już skupić.

Ukraina nie wiedziała ile trwała cisza i czy w ogóle trwała.

- Czemu nie przychodziłaś na spotkania?

- Bo o nich nie wiedziałam. - Polska westchnęła - Moja kochana stolica o nich nie wspomniała, ale nie rozwodzimy się nad tym. - zrobiła krótką pauzę, podnosiła swój płaszcz i zarzuciła go sobie na ramiona. Niespodziewanie zmieniła temat - Słuchaj uważnie, masz niewiele opcji. Możesz walczyć samotnie albo obrać którąś, ze stron. Niemcy może i zagwarantuje ci małe marionetkowe państewko, ale jesteś Słowianką, co od razu skazuje cię na porażkę. Radzę ci przyłączyć się do nas. Niepodległa raczej nie będziesz, ale przynajmniej będziesz warta więcej od psa.

Ukraina podnosiła otępiale głowę. Nie zrozumiała rozmówczyni, natłok informacji był za duży. Zauważyła, że Polska trzymała coś w rękach. W jednej coś świecącego. Odpaloną zapałkę? W drugiej coś o podłużnym kształcie, coś jasnego. Papierosa, albo coś podobnego. Ukraina przyszła tutaj z wieloma pytaniami i każde mogła w tamtej chwili wybrać, ale nie była w stanie zastanowić się nad żadnym z nich. Zamiast tego zapytała błaho, o to co akurat przychodziło jej do głowy.

- Od kiedy ty palisz?

Polska spojrzała na nią beznamiętnie. Zapaliła trzymany w ręku pseudopapieros, a on zapalił się jakby został stworzony z samej siarki. Bezceremonialnie rzuciła go na siano.

- Ja nie palę.

Ukraina chciała krzyknąć, ale wtedy poczuła ostatnią falę bólu. W jednej chwili cały świat przestał istnieć, a ona odpływa.

Ostatnią rzeczą jaką zapamiętała był ogień.

•••

Ukraina nie wiedziała ile minęło czasu, od kiedy ostatni raz tu była. Nie wiedziała co wydarzyło się po drodze i co dzieje się teraz.

Chwilę zajęło jej rozeznanie się w sytuacji. Widziała jedynie ogień i dym, a w dymie sylwetkę, którą poznałaby zawsze. Tą znienawidzoną, wywołującą chęć mordu, tą którą przyczyniała się do większości jej krzywd.

Otworzyły się wielkie drzwi, Polska zniknęła za nimi. Ukraina zerwała się do biegu z całym swym gniewem, zawiścią i niszczycielską energią, oszczędzaną od dziesiątek, może nawet setek lat. W tamtej chwili, nic już nie mogło jej powstrzymać. Dlatego tak bardzo zdziwiła się, gdy upadła. Spojrzała za siebie.

Widząc, jak jej stopa jest przywiązana do drewnianej kolumny, chciało jej się śmieć.

I zrobiłaby to, ale musiała oszczędzać tlen.

•••

15 kwietnia 1942 r.

- ...zrozumiałym wszytko, ale to? Myślałem, że jesteśmy...

- Przyjaciółmi?

Polska wtrąciła pierwsze słowo od dobrych trzydziestu minut. Monologu Ameryki słuchała wytrwale, ale bez nadmiernego skupienia. Aktualnie jej myśli, zajęte były wszystkim innym, tylko nie pogadanką o uczuciach. Ławka na której siedzieli, była coraz mniej wygodna, a drzewka, krzaczki i robaczki coraz mniej interesujące do obserwacji. Mimo to starała się nie odpływać myślami do swoich zmartwień. Tak robią przyjaciele, tłumaczyła sobie bez przekonania. Może jej nastawienie byłoby inne, gdyby USA przestał choć na moment myśleć o sobie i dałby powiedzieć jej przynajmniej jedno zdanie.

- Bez przesady, aż tak to nie. - USA zmarszczył brwi w konsternacji - Choć nie da się zaprzeczyć, łączyło nas coś więcej niż interesy.

Polska westchnęła, Ameryka czuł się chyba już wystarczająco spowobnie, by położyć jej głowę na kolanach i wypłakać się w spódnicę. Takie przynajmniej miała wrażenie.

- Nie było nienawiści, obojętności, nie było przyjaźni ani miłości... - wymieniła, czując, że w końcu ich rozmowa z monologu może przekształcić się w dialog - To co było?

Ameryka zastanowił się.

- Sympatia. - odparł po chwili - Zwykła, ludzka sympatia.

- Dlaczego wy wszytko musicie tak komplikować? Nie możecie robić tak jak my?

- Ja naprawdę bym chciał! - USA wyrzucił ręce w górę, w niedokńca zrozumiałym geście - Ale nie jestem w stanie przekonać pozostałych, by zaczęli oddzielać politykę od życia prywatnego.

- A mi się wydaję, że sam nie chcesz przyjąć takiej filozofii. Jesteś na to zbyt dumny.

- Ja dumny? - zdziwił się, szybko jednak znalazł kontrę - Kto to mówi?

- Moja duma jest innego rodzaju niż twoja.

- Ach tak?

- Chodzi o to... - Polska już zbierała się do wyjaśnień, lecz coś ją powstrzymało. Nagle całą jej uwagę przykuł punkt za plecami rozmówcy. Jej mimika momentalnie się zmieniała - Rosja idzie. - rzuciła szybko, wystarczająco cicho by usłyszał to tylko Ameryka.

Pierwszym odruchem USA, było odtwrócenie się  i zweryfikowanie tej informacji, ale powstrzymał się. Zamiast tego wsłuchał się na moment. Rzeczywiście, z daleka niósł się niski głos komunisty i drugi, trochę wyższy należący prawdopodobnie do Czech. Rozmawiali w którymś z tych swoich trudnych do wymowny języków, które z daleka brzmiały dla niego identycznie. Mógł być pewnien tylko jednego, że Słowianie się zbliżali.

- Piękna dziś pogoda. - zaczęła głośno i wyraźnie Polska, tak by mieć pewność, że Rosja to usłyszy.

- Nie mogę się nie zgodzić. - Ameryka przybrał podobny ton, co kobieta. Doskonale wiedział, co powinien teraz zrobić - Lecz nie jest ona tak piękna jak ty.

Polska zachichotała niczym w typowej powieści romantycznej, kątem oka obserwując reakcję Rosji. Choć nie widziała wszystkiego dokładnie, była pewna, że Słowianin początkowo przybrał bardzo nieprzyjemny wyraz twarzy. Już miała nadzieję, że ruszy w ich stronę, gdy ten... po prostu się uspokoił. Prawdopodobnie zaklął i z rezygnacją powiedział coś do swojego towarzysza, po czym oboje zawrócili. Polska spoglądała jeszcze chwilę za nimi, mając nadzieję, że komunista jeszcze zmieni zdanie. Gdy zdała sobie sprawę, że to nie ma sensu, odwróciła się do Ameryki.

- Co jest z nim nie tak? - zapytała żałośnie - Jestem niedostępna - nic. Jestem dostępna - nic. Udaję, że ktoś się mną zainteresował - też nic!

- Spokojnie, jeszcze zobaczysz efekty. - uspokajał USA - To tylko etap przejściowy. Najpierw jest złość, potem rezygnacja albo obojętność, a na koniec i tak uświadamia sobie, że nie może bez ciebie żyć.

- A może to ja robię coś źle?

- Wszytko robisz dobrze. - skłamał, wiedząc, że szczerość w tym wypadku niewiele zdziała - Musimy dalej robić to co robimy, aż w końcu ten kretyn coś zrozumie.

Polska milczała przez chwilę. Nie wydawała się smutna ani zła, jedynie zamyślona. Słowa Ameryki najwyraźniej do niej dotarły, bo gdy znowu się odezwała w jej postawie nie dało się wyczuć nic z poprzednich emocji.

- O czym my...? - zaczęła niespodziewanie - Ach, tak. Japonia. Słuchaj, wydaję mi się, że nie ma co gdybać. Po prostu napisz list. Nic się przecież nie stanie.

- Chwila, - USA uśmiechnął się z lekkim rozbawieniem - czyli ja mam napisać Japonii wszytko co leży mi na sercu, a ty dalej będziesz trzymać wszytko w sobie i kombinować?

Polska spojrzała na niego dziwnie.

- Co?

- Nie widzisz w tym swojej hipokryzji...? - dopytywał.

- Jakiej hipokryzji?

Ameryka zaśmiał się jedynie. Na szczęście on nie był takim ciężkim przypadkiem.

•••

25 kwietnia 1942 r.

Dla Włoch był to kolejny typowy dzień. Jak zwykle o tej, bądź jakiekolwiek innej zależnie od niemieckiej zachcianki, porze miesiąca, wybierał się do Berlina. Żartował, że bywa tam tak często, że mógłby tam bez problemu zamieszkać. Były to żarty pozbawione śmiechu, bardzo depresyjne i pesymistyczne. Z resztą, taki nastój towarzyszył nie tylko tym żartom, a całej jego codzienności. Najbardziej było to widać właśnie podczas tych przyjazdów do Rzeszy. Pojawiał się zawsze z samego rana, by uniknąć wywodów nad brakiem jego punktualności. Pierwszą osobą, która spotykał, zawsze była Słowacja. Wtedy zderzało się jej wiecznie pozytywne nastawienie, z jego bezsilnym pesymizmem. Czasami po krótkiej rozmowie biznesowej, zdarzało się im porozmawiać o rzeczach bardziej trywialnych. Bywało, że Włochy potrafił się wtedy nawet lekko uśmiechnąć. Niewiele osób miało na niego taki wpływ, więc widząc tak niezwykłą osobę, nie umiał powstrzymać swojej kobieciarskiej natury. Niestety, Słowacja dalej pamiętała o Czechu i zbywała jego zaloty. Wtedy Włochy zaliczał swoją pierwszą porażkę dnia, lecz nie przejmował się, bo nic wielkiego to przecież nie było, miłości nie szukał, dzień był młody, a niefortunne wydarzenia dopiero mogły nadejść.

Gdy Słowacja odchodziła chichocząc smutno, Włochy napotykał inne ważne osobistości. Bułgarię, który zawsze popijał coś z piersiówki o nieznanej zawartości, wiecznie złą Rumunię, która mimo to, jednak jako jedyna nigdy nie wytknęła mu jego bezużyteczności, piękną jak kwiat i równie nieszczęśliwą Chorwację, szukającą Węgier Austrię i Węgra przed Austrią uciekającego. Była też Japonia, która to zawsze najzacieklej wytykała mu jego błędy. Czasami miał nawet wrażenie, że Azjatka szukała go tylko po to by móc się z niego ponaśmiewać oraz tym samym podbić swoje ego.

Tego dnia jednak Japonia do niego nie podeszła, w ogóle z nikim nie rozmawiała. Nawet gdy doszło do ich spotkania z Niemcami, ta nie udzielała się prawie wcale. Włocha to zaintrygowało, lecz nie na tyle by po prostu do niej podejść i zapytać, zamiast tego postanowił jedynie obserwować.

Japonia ciągle siedziała cicho. Mówiła tylko gdy zaszła taka konieczność, a i wtedy za bardzo nie rozwijała swojej wypowiedzi. Jak zazwyczaj wpatrywała się w Niemca jak w obrazek, tak teraz głowę miała spuszczoną, a wzrok nieobecny. Gdy wszyscy się rozchodzili, ona podniosła się ostatnia. Wtedy pierwszy raz w tym dniu spojrzała na Rzeszę. Wyglądała jakby chciała do niego podejść, jednak się wahała. Widocznie coś było na rzeczy, lecz nie sposób było wydedukować co. Dłużej Włochy już jej nie obserwował. Zaproszony przez Węgry na papierosa, nie zwlekał długo. Zapomniał o dziwnym zachowaniu sojuszniczki, gdy tylko przeszli przez drzwi.

- ...i wtedy on mi mówi, że nie powinno mnie tu być, - Włochy słuchał opowieści Węgier, na zewnątrz budynku. Kiedyś niewiele z nim rozmawiał, jednak odkąd sam zaczął palić, jakoś częściej się widywali - ale nie tak norlamnie, tylko tak wiesz...

- I co mu odpowiedziałeś?

- Nic. Spojrzałem się tylko. I wtedy jakby milszy się zrobił.

- Jak ty to robisz? - zapytał Włochy swoim typowym zmęczonym tonem - Że się ciebie wszyscy tak boją.

- A wiesz, że nie wiem? - Węgry zamyślił się - To chyba od pewności siebie zależy.

- Ty boisz się kogoś w ogóle?

- Jedna osoba by się znalazła... - westchnął bez energii.

- A właśnie, co tam u Austrii? - zapytał Włochy by zmieć temat na jakiś bardziej porywający. Nie było dla niego nic ciekawszego niż perypetie jego ulubionej pary.

Węgry skrzywił się na samą myśl o dziewczynie. Zaraz potem westchnął cierpiętniczo. Papierosa zdążył już spalić, lecz od razu sięgnął po kolejnego. Tak profilaktyczne, by czasem przez przypadek podczas mówienia nie wywołać wilka z lasu.

- Chciałabym nie widzieć, - zaczął - ale niestety wiem. Generalnie... - wtedy przycichł na chwilę, mówiłby dalej ale coś innego przykuło jego uwagę, co za tym idzie - uwagę Włoch.

Nie wiadomo kiedy, znalazła się przy nich Japonia. Przygnębiona i nieobecna, zupełnie jak nie ona. Mężczyźni spojrzeli po sobie.

- Mów dalej, proszę. - przerwała ciszę Japonia. Mówiła bardzo łagodnie, tonem którego żaden z nich u niej jeszcze nie słyszał, a który pasował do niej o wiele bardziej od tego używanego na co dzień.

Węgry ponownie spojrzał na Włocha pytająco, mając nadzieję, że ten jest w stanie wyjaśnić mu cokolwiek. On jednak jedynie pokręcił głową. Ponownie zapadła cisza, a zaczęła się ona robić na tyle niekomfortowa, że po głowie zaczęło chodzić mu jedno zasadnicze pytanie. W końcu mając dość milczenia, postanowił wypowiedzieć je nagłos.

- Coś się stało?

Choć pytanie zadał niechętnie, doczekało się ono natychmiastowej reakcji. Japonia podniosła na niego wzrok, może trochę zdziwiona, że ktoś się nią zainteresował. Przez moment trwała w drobnym szoku. Otwierała i zamykała usta, niepewna co powiedzieć. Nie mogąc znaleźć odpowiednich słów, sięgnęła do kieszeni. W pięści wyciągnęła jakieś bliżej niezidentyfikowane coś. Włochy wysunął dłoń. Japonia wsunęła mu w nią swój skarb, zaraz potem odwróciła energicznie głowę, tak by nie mógł zobaczyć jej twarzy.

Cosiem, okazał się okrutnie pognieciony i wymemłany list. Po rozprostowaniu go, okazało się, że jest napisany całkiem starannie, jest długi, ale przede wszystkim, co z resztą przykuwało największą uwagę, był napisany w języku angielskim. Włochy zaczął czytać w myślach, bez większego entuzjazmu. Węgry zaciekawiony spoglądał mu przez bark.

Japonia przeżyła kilka chwil stresu. Może nie powinna była im tego pokazywać? Może popełniła błąd? Może nie zrozumieją? Cały niepokój, zastąpiony został zdziwieniem, gdy usłyszała głośny śmiech Węgier. Odwróciła się w powoli w jego stronę.

- Ja pierdole. - śmiał się - Wy to macie kurwa problemy!

Japonia oczekiwała, że mężczyzna jakoś rozwinie swoją myśl. Ten jednak rzucił dopalonego papierosa na ziemię, przygniótł go butem i roześmiany ruszył w tylko sobie znanym kierunku. Japonia przez moi chciała iść za nim, niepewna co Węgry może zamierzać, ale przypomniała sobie o Włochu, który nie zmienił jeszcze swojego położenia.

- Słuchaj... - zaczął nieporadnie. On w przeciwieństwie do Węgier miał w sobie jeszcze trochę współczucia i nie mógł zostawić jej tak po prostu bez słowa - Węgry ma rację.

Japonia spojrzała na niego zaciekawiona i zdziwiona na raz. Włochy przeszedł do wyjaśnień.

- Wiesz no, byliście kolegami i fajnie, - mówił, nadal ciężko było mu znaleźć odpowiednie słowa dla tak głupiej sprawy - i bądźcie sobie nimi dalej, ale to po wojnie.

- Czyli... co mam mu odpisać? - zapytała niepewnie.

- Najlepiej nic.

Włochy spojrzał na Japonię znudzony. Widać było, że Azjatka nie rozumie istoty jego słów. Z jej postawy nadal emanowało przygnębienie. Mężczyzna westchnął. Czy na pewno chciało mu się dalej brnąć w tą dyskusję, pocieszać, tłumaczyć i rozwodzić nad sprawą tak błahą? Nie chciało, ale Japonia tego potrzebowała, a on serce miał przecież mimo wszytko dobre i zostawić jej nie mógł.

Tak więc, nieporadnie i z niechęcią, został przy niej jeszcze trochę. Został, tłumaczył, rozwodził się i pocieszał. A w zamian, jak zwykle nie otrzymał nic.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top