XXXV
???
- Stęskniłam się za tobą.
Słowa rozeszły się po pokoju, w którym już od dłuższego czasu panowała cisza. Ukraina podniosła wzrok znad kubka herbaty. Widząc uśmiechniętą buzię siostry, kąciki jej ust również mimowolnie się podniosły. Cały świat mógł się nieustannie zmieniać, ale uśmiech Białorusi zawsze pozostawał ten sam, tak samo serdeczny i niewinny. Czasami dziwiła się jak pośród tyłu potworów tej małej udało się zachować normalność.
- Ja też.
Ukraina mocniej zacisnęła palce na kubku. Aktualnie wszystko było takie zagmatwane i wyczerpujące, poniekąd brutalne. Ten drobny moment spokoju u boku siostry wydawał się czymś nierealnym. Było to niewiele, zwykła rozmowa przy herbacie, chwila jakich przeżyły razem wiele, ale teraz, gdy jej świat zrobił się ponury i niebezpieczny, takie właśnie chwile stały się na wagę złota, bo każda z nich mogła okazać się tą ostatnią.
- Naprawdę cieszę się, że cię widzę. - powtórzyła już któryś raz tego dnia Białoruś - Oprócz tego, że dobrze wiedzieć, że żyjesz, ja też czuję się ostatnio jakaś samotna.
- Oj, już nie przeszkadzaj. - Ukraina uśmiechnęła się - Mówiłaś, że był u ciebie Czechy.
- Tak, ale tylko dlatego, że Brytania znowu wysłał go do Moskwy. Zagrał ze mną w karty, wyżalił się trochę jak to on i pojechał. - napiła się herbaty, westchnęła i mówiła dalej - Może to głupie, ale też chciałabym jakoś w tym uczestniczyć, pomóc trochę. Powiedziałam nawet o tym Rosji, ale jedyne co dostałam to stertę papierów. No, ale wypełniam je i przeglądam. I tak lepsze to niż bezczynność.
- A Polska co na to? - rzuciła pozornie obojętnie, choć na sam dźwięk tego imienia coś zaczynało ją skręcać - Zawsze przecież tyle miała do dodania jeśli chodziło o twoje wychowanie.
- To już nie jest wychowanie. Już od dawana jestem dorosła. - Białoruś skrzywiła się - Co do samej Poli, to dawano jej już nie widziałam, ani nic o niej nie słyszałam. Nawet Rosja jakoś niewiele o niej ostatnio wspomina.
- Jeżeli tak bardzo się o ciebie troszczą to już dawno powinni cię stąd zabrać. - powiedziała z wyraźną nutką rozgoryczenia - Nie możesz żyć sobie tutaj sama bez żadnej ochrony. Co jeśli Niemcy dowie się gdzie mieszkasz, schwyta i wykorzysta jako zakładniczkę?
- A ty jak zwykle o czarnych scenariuszach... - przewróciła oczami - W jednym masz rację, sama rzeczywiście nie powinnam być.
Białoruś uśmiechnęła się smutno, lecz po chwili i ten uśmiech zszedł z jej twarzy. Na moment jakby przygasła. Spuściła głowę i wzrok wlepiła w stół. Było to zaledwie kilka sekund, ale Ukraina zdążyła wyczuć, że coś jest nie tak.
- Co ci jest? - zapytała troskliwie, tonem jakiego nie używała już od dawna.
- Po prostu się martwię. - odparła smutno siostra. Przez chwilę zastanawiała się czy kontynuować. Ostatecznie westchnęła i mówiła dalej - No i tęsknię. Nikt do mnie nie przychodzi, o wszystkim dowiaduję się ostania. Ale... ale najbardziej chyba boli mnie Litwa. Kiedy tylko mógł zawsze tutaj był, a teraz nie pamiętam kiedy ostatnio go widziałam. Kiedyś byliśmy nierozłączni... To mój przyjaciel i po prostu się martwię.
- Na pewno ma jakiś dobry powód. - mówiąc to Ukraina złapała siostrę za ręce, spojrzała na nią czule - Może jest zajęty. Wiesz jak teraz wygląda front. Może się boi?
- On się nigdy nie boi. - Białoruś jęknęła żałośnie. Chwilę przesiedziała w ciszy, aż w końcu, gdy trochę się uspokoiła, odważyła się zadać pytanie już od dawna chodzące jej po głowie. Pytanie na które znała odpowiedź, lecz nadal miała nadzieję, że usłyszy coś innego - Litwa nie będzie walczył po stronie aliantów, prawda?
- Nie, nie sądzę. - odpowiedziała cicho Ukraina - Wiesz, Polska i Rosja...
- Wiem, co zrobili Polska i Rosja! - uniosła się Białorusinka - Wiem, że jeszcze przed wojną skrzywdzili jego i ciebie... I mnie trochę też... Ale oni już po prostu tacy są, to wszytko było do przewidzenia! Ja nadal ich kocham i chciałabym żebyśmy wszyscy byli razem... - ucichła na chwilę, zamyśliła się - Ukraina, obiecaj mi, że spróbujesz dogadać się przynajmniej z Polą.
- Dobrze wiesz, że próbowałam już dwa razy... - zaczęła się tłumaczyć - Nawet nie przychodziła osobiście, tylko za każdym razem musiałam rozmawiać z Warszawą.
- Może ona po prostu o tym nie wiedziała? - Białoruś spojrzała na siostrę błagalnie - Tym razem spróbuj wysłać wiadomość bezpośrednio do niej. Obiecujesz?
Ukraina westchnęła zrezygnowana.
- Obiecuję.
•••
17 lutego 1942 r.
O tej porze ulice już dawno były puste, ale Warszawa wiedział, że pojawi się tutaj jeszcze ktoś.
Wyczekiwał w zaułku. Z tej perspektywy niewiele widział, mógł więc jedynie nasłuchiwać. Robił to nie wydając z siebie żadnego dźwięku, oddychając powoli i spokojnie, nie pozwalając sercu przyspieszyć bicia. Po prostu wyczekiwał.
Gdy w pewnej chwili usłyszał stukot butów, zerwał się od razu. Jego cel poruszał się szybko, nie zwalniając ani na moment. Dźwięk był coraz głośniejszy, Warszawa przybrał odpowiednią pozycję, przygotował się już do chwytu. Jeszcze trzy sekundy... dwie...jedna... Teraz.
Złapał dziewczynkę w ostatniej chwili.
Mała walczyła dzielnie. Miotała się, kopała i wymachiwała rękoma na wszystkie strony, ale z Warszawą nie mogła się równać. Przycisnął ją do siebie jeszcze bardziej i zaciągnął w głąb zaułku, zakrywając jej usta ręką. Dziewczynka nie zamierzała się jednak poddać. Poczekawszy na dogodny moment, ugryzła uciszającą ją dłoń. Niespodziewające się niczego miasto, momentalnie cofnęło rękę i zasyczało pod wpływem niewielkiego bólu. Mała wyrwała się, ale nie na długo. Warszawa zdołał złapać ją, tym razem już jednak tylko za ramię.
- Puszczaj mnie! - pisnęła, nadal próbując się wyrwać.
- Bo co? - zapytał, jakby na myśl nie przychodziła mu żadna inna odpowiedzieć.
- Bo będę krzyczeć!
- To krzycz! - rzucił. Uśmiechnął się podstępnie już wiedząc, że jest na wygranej pozycji - Zobaczymy co powie straż jak zobaczy Żydówkę błąkającą się w nocy po nie-gettcie!
Dziewczynka znieruchomiała na chwilę. Przestała się wyrywać, a jedynie spojrzała na nieznajomego trwożnie.
- Nie... Ja nie... - zaczęła, a z każdym słowem jej oczy szkliły się coraz bardziej - Nie jestem Żydówką...
- Jesteś!
- Nie! - odparła trochę za głośno, a wraz z tym po jej policzku poleciała jedna samotna łezka.
- Dobrze... Ciiii... Już dobrze. - czując pewne wyrzuty sumienia, spróbował ją uspokoić. Gdy słowa nie pomagały, spróbował innego sposobu. Sięgnął do kieszeni - Chcesz cukierka?
Mała przetarła oczy. Spojrzała niepewnie na napastnika. Potem jej oczy powędrowały na łakoć. Wyciągnęła niepewnie rączkę, ale ostatecznie przyjęła prezent. Chęć poczucia smaku, którego nie miała okazji doznać już tak dawno, zwyciężyła nad strachem. Szybkim ruchem zabrała oferowaną jej słodycz i wrzuciła ją na dno kieszonki, by zachować ten skarb na lepszą okazję.
- To powiedz... - zaczął Warszawa niepewnie, by zbudować u małej poczucie zaufania, przybrał najmilszy i najszerszy ze swych uśmiechów - Jak masz na imię?
- Wujek Adolf mówił, żebym nikomu nie mówiła jak mam na imię. - dziewczynka zmarszczyła brwi.
- Adolf? - wymruczał do siebie. Wyglądało na to, że by ta potwierdziła jego przypuszczenia, musiał pójść okrężną drogą - Bardzo brzydkie imię. Jest Niemcem, tak? - dziewczynka kiwnęła głową. - Czyli musi być bardzo nie miły... Ja bym mu nie wierzył...
- Ale ja mu wierzę! Z resztą on jest miły. - zamyśliła się na chwilę - To znaczy, nie jest... ale jest... Skoro Iza mówi, że on nas lubi to nas lubi!
- Iza? Też znam jedną Izę. - Warszawa uśmiechnął się. W końcu puścił dziewczynkę wiedząc, że ta już nie ucieknie.
- Naprawdę? - mała zapytała z radością - Wiesz, ta moją jest taka miła i taka ładna i zna dużo bajek i dużo wie i mówi chyba w każdym języku i mnie uczy dużo rzeczy...
- Wiesz co? - przerwało miasto, hamując słowotok rozmówczyni nim ten zdążył się dobrze zacząć - Chyba to sama Iza!
- Jejku... Naprawdę? Też jesteś jej przyjacielem?
- Tak, oczywiście!
- To chodź ze mną! - małej aż zaświeciły się oczy z wrażenia - Ona bardzo kocha swoich przyjaciół, pewnie będzie się cieszyć jak cię zobaczy.
Podskoczyła rozweselona, już ciągnąć swojego niedawnego napastnika za rękaw. Warszawa powstrzymał ją delikatnie. Złapał ją lekko za ramiona i kucnął przed nią.
- Niestety nie mogę. - powiedział. Dziewczynka posmutniała - Ale możesz pomóc mi i Izie. To bardzo ważna sprwa, więc musiasz być bardzo ostrożna, jasne? - mała przyjęła poważny wyraz twarzy i pokiwała głową zdeterminowana. Warszawa sięgnął do kieszeni - Widzisz ten list? Musisz go dostarczyć Izie i pod żadnym pozorem nie możesz go otwierać ani dawać nikomu innemu, ani nawet o nim mówić. Rozumiesz? - znowu pokiwała głową. Miasto wręczyło jej list i po krótkim pożegnaniu, pozwoliło jej odejść.
Teraz musiał już tylko czekać.
•••
21 lutego 1942 r.
Na miejscu wyrzucili ją z auta. Upadek nie był bolesny, zamortyzowała go zaspa śniegu. Nim zdążyła się podnieść, odjechali w tylko sobie znanym kierunku.
Zakląwszy, Polska podniosła się i otrzepała z białego puchu. Już dawno przyzwyczaiła się do takiego traktowania, a mimo to nadal nie potrafiła przestać przeklinać po każdym tego typu upadku. Wydobywające się z jej ust bluźnierstwa były już bardziej wyrazem bezradności niż złości, żaden większy zryw nie mógł jej pomóc, z konkretnymi działaniami musiała czekać na dobrą sposobność. Na razie musiała zadowolić się wyzwaniem wrogów za ich plecami.
Nie tracąc więcej czasu, ruszała drogą ku miastu, ku jej stosunkowo nie tak dawnej stolicy. W podróży dość długo zastanawiała się nad tym co podkusiło Rzeszę, by pozwolić jej wrócić na swoje. Doszukiwała się spisków, pułapek, swego rodzaju testów jej wierności, ostatecznie jednak uznała to za owoc jej pracy. Podlizywała mu się, chodziła za nim krok w krok, wszystko wykonywała nienagannie, mówiła rzeczy, które chciał usłyszeć, a wszytko po to by choć trochę się do niego zbliżyć, pozornie od niechcenia usłyszeć coś istotnego. Wysłanie jej do Warszawy, uznała za dowód zaufania, pierwszy krok do bliższej poufności. Nie podobało jej się to co robiła, ale podobał jej się możliwy efekt.
W rzeczywistości prawda była trochę inna. Niemcy szybko ją rozgryzł, tylko dziecko uwierzyłoby tą jej „szczerą zmianę“. Wiedząc, że Polska będzie chciała usłyszeć rzeczy niekoniecznie przeznaczone dla jej uszu, postanowił wywieźć ją do miejsca w którym nie będzie mieć z nią kontaktu. Zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństw, takich jak to, że będzie mogła w każdej chwili pojechać sobie na wakacje do Londynu. Ale co to zmieniało? Polska nie wiedziała nic, nawet jeśli przypadkiem udało jej zdobyć jakąś cenną informację, oś będzie wiedzieć co ta przekazała swoim sojusznikom. I oni mieli przecież tam swojego człowieka. Rzesza nie przejmował się w tej kwestii niczym. Wiedział przecież, że Polska jest bezużyteczna.
Ale sama Polska tego nie wiedziała. Dalej ślepo przekonana, że osiągnęła niewielki sukces, maszerowała dumnie przez miasto. Zadowolenie próbowała odłożyć na bok i skupić się na swoim aktualnym celu - znalezieniu kogokolwiek z jej ludzi. Pomimo starań ciężko było jej zachować skupienie. Zamiast uważnie obserwować otoczenie jej głowa odpływała w trochę dalszą przyszłość jak spotkanie z Warszawą. Oczami wyobraźni widziała już jak przybywa do Londynu i chwali się pierwszym otrzymanym kredytem zaufania. Te wszytkie zszokowane miny, zdenerwowanie na twarzy Rosji, podziw w oczach sojuszników. Słyszała gratulacje, parsknięcia. Była już w całkiem innym miejscu i czasie.
Z rozmyślań wybudził ją dopiero pewnien przechodzień. Nadchodził z naprzeciwka. Pomimo sporej wolnej przestrzeni, ten postanowił nie zadawać sobie trudu przy wymijaniu jej. Polska przyzwyczajona, że to raczej jej ustępują, również nie zeszła na bok. Ostatecznie poskutkowało to zderzeniem. Nadchodzący nieznajomy uderzył ją dość mocno barkiem. Straciła równowagę i upadała. Kolejny już raz tego dnia lądując na ziemi zaklnęła, tym razem głośniej i siarczyściej. Gdy tylko wstała spojrzała za nieznajomym, by zapamiętać jego twarz, zrobić mu awanturę albo zemścić się w inny sposób. Jego jednak już tam nie było, jakby rozpłynął się w powietrzu. Rozumiejąc, że nie znajdzie już swojego oprawcy, westchnęła i włożyła rękę do kieszeni by wyciągnąć chusteczkę i choć trochę wytrzeć ubrudzony brudnym śniegiem płaszcz. Jednak nie chusteczka była tym co wyjęła jako pierwsze.
Jej dłoń napotkała jakiś zgnieciony, bliżej niezidentyfikowny papier. Pewna, że wcześniej go tam nie było, wyciągnęła go z kieszeni. Kartka wyglądała na zgniecioną niedawno, na pierwszy rzut oka nie wydawała się brudna ani podarta. Gdy rozprostowała papierek jej oczom ukazała się krótka wiadomość.
Nie była ona jednak po polsku.
Nie była nawet w alfabecie łacińskim.
Była napisana po ukraińsku.
•••
2 marca 1942 r.
Moskwa od początku wiedział, że coś było nie tak. Fakt, że Rosja bez żadnego powodu kazał mu jechać do Warszawy oraz to, że od samej byłej polskiej stolicy nie dostał żadnej na ten temat widamości, aż w końcu dziwna atmosfera po wejściu do gabinetu, nie pozwalały mu myśleć inaczej. Gdy zapukał, nikt mu nie odpowiedział. Wszedł sam, sam również wybrał sobie miejsce siedzące. Polska nie była zajęta, nie siedziała z głową w papierach, nie czytała, nie udawała, że nie zauważyła jego wejścia. Patrzyła na niego wzrokiem pozornie obojętnym, w rzeczywistości jednak przeszywającym go na wskroś, mordeczym, nieprzyjemnym, tym który tak często widział i u Rosji. Siedzący obok Warszawa też był inny. Cichszy niż zazwyczaj, przygaszony, on również wyczuwał tę atmosferę. W pewnym momencie ich spojrzenia skrzyżowały się. Posłali sobie to samo nieme pytanie, na które oboje nie znali odpowiedzi.
Wszytko stało się jasne, gdy Polska bez słowa rzuciła na biurko zgniecioną kartkę. Niepewne miasta znowu spojrzały po sobie. Moskwa, tym razem wykazując się większą odwagą, sięgnął w końcu po papier. Po rozwinięciu go, nie musiał nawet czytać jego treści by znać jego teść. Zniecierpliwiony Warszawa spojrzał mu przez ramię. I on zastygł w bezruchu.
- Ja... - zaczął, próbując dobrać odpowiednie słowa. Spojrzał na Polskę jakby w panice - Wytłumaczę ci to...
- Czy wy mnie macie za idiotkę? - zapytała wściekła - Jak długo to ukrywaliście? Ile takich spotkań odbyło się bez mojej wiedzy, co?
- Bo my...
- Dwa. - tym razem Warszawie przerwał Moskwa. Tu nie było już co tłumaczyć.
- Ale to wszytko było w dobrej intencji! - nadal próbował Warszawa - Wiesz jakie to mogło okazać się niebezpieczne. Znam cię, na pewno...
- Milcz. - uciszyła go, a w pokoju zrobiło się o parę stopni zimniej. Chwilę milczała - Po Warszawie bym się tego spodziewała, ale na tobie Moskwa się po prostu zawiodłam. Myślałam, że jesteś mądrzejszy. - odpowiedziała jej cisza. Miasta spuściły głowy. Tak jak myślała, nie miały nic na swoją obronę. Gdy znowu przemówiła jej ton był już trochę inny - Na co czekacie? Chyba wiecie co teraz robić. Brać się do roboty.
- To nie od ciebie mam wykonywać rozkazy - powiedział Moskwa unosząc głowę. Tym razem nie musiał zbierać w sobie odwagi, nie był niepewny, nie myślał nad tym dwa razy. Po prostu coś się w nim wzburzyło, nawet jeżeli wcale nie wydawało się intensywne.
- A szkoda, - odparła beznamiętnie - bo powinienieś zacząć się już przyzwyczajać.
Moskwa nie odpowiedział, próbował nie pokazać po sobie żadnych emocji. Walka na spojrzenia, która się między nimi wywiązała, nie była długa, ale za to bardzo zacięta.
- Skoro nie przekonałam cię po dobroci to może spróbuję inaczej. - Polska zrobiła krótką pauzę, uważnie przyjrzała się Rosjaninowi - Chyba nie chciałbyś, żeby ktoś dowiedział się o pewnych twoich... - zamyśliła się szukając odpowiedniego słowa, skrzywiła się nieznacznie - ekscesach? Praktykach, upodobaniach? Jak zwał tak zwał... Myślisz, że Rosja byłby zadowolony z takiej stolicy?
Moskwa początkowo nie widział, o czym mowa. Im dłużej jednak kraj wlepiał w niego swoje spojrzenie, tym więcej zaczynał rozumieć. Wpierw przyszło oszołomienie, zastanawianie się skąd się tego dowiedziała, szukanie winnych, analizowanie swojego wcześniejszego zachowania. Potem był starch, trzęsące się dłonie, paniczne spoglądanie na Warszawę, by upewnić się, że chociaż on niczego się nie domyślił, w głowie przewidywanie wszystkich mrocznych scenariuszy. Na końcu była już tylko bezradność i przeklinanie, samego siebie.
- Więc jak będzie? - zapytała Polska beztrosko, z tym specyficznym uśmiechem - Będziesz już potulnieszy?
Moskwa nie odpowiedział. Odwiedź i tak była już oczywista.
______________________________________
Jakoś to skończyłam, po miesiącu chyba, ale skończyłam. Ostatnio nie czuję się najlepiej, więc wiele ode mnie nie oczekujecie, pisałam już coś podobnego, ale tu piszę jeszcze raz.
Miłego dnia
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top