XXXII
12 listopada 1941 r.
Przeczucie mówiło Ameryce, że nie był to dobry pomysł. Gdy ledwie padła taka propozycja, od razu zadeklarował, że on w tym udziału nie weźmie, zarówno w obawie o podmioty planu jak i o siebie, przeczuwając, że nikt z biorących w tym udział nie obejdzie się bez szwanku. Mimo to, poszedł za Słowenią. Ciekawość wzięła górę i nie przykładając do niczego ręki, wcielił się w rolę biernego obserwatora.
Rozglądając się po zebranych, mógł stwierdzić, że jedynym w pełni przekonanym do tego przedsięwzięcia był Słowenia. Francja, która nawinęła się gdzieś po drodze, przyglądała się wszystkiemu z pogardą, nie omieszkając dodać czegoś do siebie, a czasem nawet pomóc, choćby przy otwarciu drzwi. Cudem namówiony Kanada, wyraźnie gryząc się z niepewnością, rzucał przepraszające spojrzenie to do Polski, to do Rosji, błagając przy okazji o litość, gdy ci skończą już to do czego zamierzano ich zmusić. Finlandia, również przybyły przypadkiem, stał gdzieś z tyłu i obserwował sytuację w skupieniu, nic nie mówił i nie robił, jak zwykle analizując wszytko dookoła. Czech nie było, nie powiadomiono go nawet, prawdopodobnie w obawie o jego złość. Gdyby się dowiedział sprawcy zamiast dwóch złych Słowian, mieliby na karku trzech.
- Ostrzegam was, macie ostatnią szansę! - krzyknęła Polska. Jak na to, że dziesięć minut wcześniej została wyciągnięta z łóżka i wbrew jej woli zaprowadzona do tego pomieszczenia, miała nadwyraz dużo energii.
- Naprawdę, nie sądzę, że to dobry pomysł. - powiedział Ameryka. Wszyscy, łącznie z nim, zignorowali kobietę.
- Nie ma wyjścia. - obwieścił Słowenia, spoglądając na swoje dwie ofiary - Nic nie łagodzi konfliktów tak dobrze, jak zamknięcie skłóconych na noc w jednym pomieszczeniu. Wiem co mówię. - uśmiechnął się podejrzanie.
Potem mówili coś jeszcze, ale Polska przestała słuchać. Przez chwilę próbowała jeszcze, odszukać jakąś dobrą drogę ucieczki, każda opcja kończyła się jednak, zraz po wstaniu z krzesła. „Porywacze“ zawsze byli w stanie ją zatrzymać, nie ważne jak wymyślnego sposobu by nie użyła. Mając nadzieję, na jakąś pomoc, spojrzała nawet w bok, na Rosję. On również siedział na krześle, z tą różnicą, że jego dla pewności przywiązali. Polska od zawsze wiedziała, że komunista ma niezwykle twardy sen, nigdy nie sądziła jednak, że aż to tego spotkania, by nie obudził się gdy wyciągnano go z łóżka oraz próbowano posadzić na krześle. Nawet teraz, gdy zdawałoby się, został wybudzony, wyglądał na okrutnie sennego, co chwila zamykając na dłuższy czas oczy, a potem otwierając je tylko po to by trochę zorientować się w sytuacji i na powrót opuścić powieki.
Choć rzeczywiście mogło się wydawać, że Rosja był pogrążony w swoim świecie, on czuwał. W istocie, był bardzo śpiący, lecz nie na tyle by nie zachować minimum świadomości i nie rozumieć co dzieje się dookoła. Wiedział, co się dzieje i jaki jest ich plan, nie próbował jednak protestować, ani się wyrywać. Piekło mógł im przecież urządzić innego dnia, na razie był na to za leniwy.
Gdy cała ferajna napastników, zaczęła zbierać się do wyjścia pomimo protestów Polski, Rosja wybudził się już ostatecznie. Beznamiętnie i w milczeniu obserwował jak wychodzą. Ostatni pomieszczenie opuścił Finlandia jak zwykle badając wszystko swoim aż nazbyt dociekliwym spojrzeniem. Za nimi próbowała pójść również Polka, jednak zdążono zatrzasnąć przed nią drzwi, przy okazji od razu je zaliczając. Kobieta, kompletnie nie zwracając uwagi na skrępowanego bolszewika, zaczęła szarpać za klamkę oraz uderzać w drzwi, nieustannie rzucając wyzwiskami w każdym znanym jej języku. Dopiero po pewnym czasie, gdy ta zdążyła się trochę zmęczyć i nieznacznie uspokoić, Rosja postanowił zacząć rozmowę.
- Wiesz, że tego nie otworzysz? - zapytał z niewielkim rozbawieniem.
Polska nie raczyła na niego nawet spojrzeć. Zachowując się tak jakby go w ogóle nie było, odsunęła się trochę od drzwi i rozejrzała się po pokoju, szukając czegokolwiek co pomogłoby jej w otworzeniu drzwi.
- Gdybyś mnie rozwiązała, mógłbym ci pomóc. - nie odpuszczał, tym razem w jego tonie słyszalna była nutka irytacji.
I tym razem odpowiedziało mu milczenie. Polska dzielnie trzymając się swojego postanowienia, nawet nie spojrzała w jego stronę. Pochłonięta próbami ucieczki, przeszła się szybko po pomieszczeniu. Na wierzchu nie znalazła niczego co mogłaby jej pomóc, postanowiła więc przeszukać wnętrza mebli. Rosja coraz bardziej zirytowany ignorowaniem jego osoby, postanowił się nie poddawać.
- Druga szuflada od dołu. - powiedział poważnie.
Stojąca tyłem do niego Polka wyraźnie zawahała się. Przez chwilę tkwiła w bezruchu, zastanawiając się czy aby na pewno powinna posłuchać rady. Ostatecznie schyliła się i zajrzała do wskazanej szuflady. Nawet się nie zdziała, kiedy ta okazała się pusta.
- Acha, - Rosja uniósł się - czyli generalnie zamierzasz mnie ignorować, ale kiedy mogę się na coś przydać nagle zauważasz, że istnieję?
Tym razem Polska odwróciła. Na chwilę i powoli. Przez kilka krótkich sekund wlepiała w Słowianina swoje nieprzyjemnie spojrzenie. Chyba chciała coś powiedzieć, zrezygnowała z tego jednak i ponownie wróciła do przerwanej czynności. Rosja czuł, że zaraz trafi go szlag.
- Naprawdę? - zaczął z pozornym znudzeniem. W rzeczywistości wszytko się w nim gotowało - Będziesz teraz udawać jedenastolatkę? Czy może starasz się wywrzeć wrażenie suki?
Od tamtego momentu, bolszewik nie zamierzał już zamilknąć. Choć mogło wydawać się inaczej i on powoli zaczynał działać Polsce na nerwy. Ignorowanie go, w istocie było świetną zabawą, ale przy okazji też trudną. Każda kolejna drwina wychodząca z jego ust, sprawiała, że miała ochotę odpowiedzieć jeszcze gorszą kpiną. Ledwo powstrzymała się by się nie odwrócić. Przez pewien czas robiła to nawet skutecznie, zniewagi pod jej adresem stawały się z sekundy na sekundę coraz gorsze, co za tym idzie, cięższe do wytrzymania. W końcu musiała się złamać.
- Wystarczyłoby gdybyś przeprosił. - rzuciła cicho, dalej się do niego nie odwracając.
Rosja na dźwięk jej głosu momentalnie zamilkł. Początkowo zdziwiony, że Polska raczyła się w ogóle odezwać, tkwił w milczeniu. Potem zauważywszy, że przez nagłość komunikatu, nie udało mu się zrozumieć jego treści, pogrążył się na pewien czas w zamyśleniu.
- Co? - zapytał, zmęczony bezskutecznymi próbami przypomnienia sobie tamtego zdania.
- Przeproś.
- Nie mam cię za co przepraszać.
Głos Rosji był niezwykle arogancki, a w pewnym sensie wręcz wyzywający. Ton ten był całkiem nieodpowiedni jak na ich pierwszą od dwóch miesięcy rozmowę. Nie zdawał sobie jednak z tego sprawy, więc zamiast próbować się poprawiać, jedynie pogarszał sytuację wlepiając w nią jeszcze gorsze od tonu spojrzenie. Polska odwróciła się.
- A ja myślę, że jednak masz za co. - te słowa wypowiedziała zdecydowanie bardziej stanowczo, niż wszytko co wydobyło się z jej ust dotychczas.
Nie minęło wiele czasu a kobieta ponownie odwróciła się w stronę przeszukiwanego akurat mebla, wracając do czynności dwa razy bardziej energicznie, jakby w ten sposób wyładowując swoje poddenerwowanie. Komunista westchnął tylko, wiedząc do czego ta zmierza. Nie chcąc przerabiać tego samego kolejny raz, postanowił pójść na kompromis.
- Przeproszę cię, jeśli mnie w końcu rozwiążesz. - zaproponował, odpowiedź dostał od razu.
- Rozważę cię, jeśli mnie w końcu przeprosisz.
Zaklął pod nosem.
- Daj spokój, nie mamy dwunastu lat na takie zabawy!
Polska aż zastygła w bezruchu. Odwróciła się. Jej oczy wyrażały jedynie odrazę.
- Jak śmiesz wypominać mi niedojrzałość, podczas gdy sam potrafisz jedynie uciekać od problemów? - wypomniała mu, mimowolnie podnosząc głos.
- Przed czym niby uciekam? - zapytał próbując zahamować złość, która nagle uderzyła w niego ze zdwojoną siłą.
Polska przez chwilę milczała. Momentalnie posmutniała. W końcu odwróciła wzrok.
- Chociażby przede mną. - powiedziała cicho.
- Nie...
- Nie? - zaśmiała się smutno - W takim razie co pamiętasz z czerwca tego roku?
- Niemcy mnie zaatakował... - powiedział, choć dobrze wiedział do czego zmierza Polka. Cała początkowa pewność siebie i agresja uleciały.
- A co działo się dzień wcześniej? Też pamiętasz?
Rosja zawahał się. Jak mógłby o tym zapominieć? Chciał mimo to zaprzeczyć, lecz wtedy potwierdziłaby się wcześniej założona teza, a on nie zamierzał przyznawać jej racji.
- Tak... - powiedział bardziej niepewnie nic kiedykolwiek.
Takim sposobem mógł zakończyć się pewien rozdział. Rozdział o nieustannym gonieniu się nawzajem i zawracania w kluczowym momencie. Rozdział życia obok siebie, ale bez siebie. Rozdział o nieustannym napięciu.
Ale Rosja nie był na to jeszcze przygotowany. Patrzył więc w pełne nadziei błękitne oczy, nie mogąc wydobyć z siebie słowa. Gdy zaś w końcu udało mu się poskładać z myśli jedno składne zdanie, było już późno.
Zza drzwiami usłyszeli czyjeś głosy. Ktoś krzyczał, ktoś wyjaśniał. Ich głowy momentalnie zwróciły się w tamtą stronę. Coś lekko uderzyło w drzwi. Zaraz potem usłyszeli dźwięk przekręcanego klucza w zamku i do pomieszczenia wparowało kilka osób, na czele z Warszawą.
Zmachane jak nigdy miasto, musiało wpierw zaczerpnąć powietrza nim zaczęło mówić.
- Wiem... - zaczął szybko. Wziął jeszcze jeden oddech - Wiem gdzie jest Izrael.
Polska do niedawna jeszcze w pełni skupiona na bolszewiku, od razu zaaferowała się i ruszyła ku swojej stolicy, rzucając jakieś pytania.
Rosja tymczasem gdzieś miał Izrael. On odczuwał tylko ulgę.
I tym razem udało mu się uniknąć konfrontacji.
•••
29 listopada 1941 r.
Polska przejmowała się Izraelem, szczerze i z zapałem. Poczyniła pierwsze kroki w kierunku przygotowania do spotkania z nią. Posprawdzała kilka informacji, wysłała szpiegów tam gdzie to potrzebne. Jakże w końcu mogłaby się nie przejmować, niekoniecznie przyjaciółką, ale osobą, której towarzystwo mniej denerwujące niż towarzystwo chociażby Francji?
Jednak mimo to, wiedziała, że nie stara się w tej sprawie tak jak może. Choć chciała w pełni skupić się na nowym zadaniu, nie była w stanie. Jej myśli zaprzątała teraz całkiem inna osoba. Tą osobą był nie kto inny jak Rosja. Dzień i noc wyklinała go na wszelkie możliwe sposoby. Miała już dość tego, że nie zauważał problemu, że ta sytuacja wcale nie wydawała się mu ciążyć, że ciągle popełniał błędy, a przede wszystkim miała dość jego tchórzostwa. Swojej winy w tym wszystkim nawet nie próbowała szukać. Była zdania, że dała mu wszystkie możliwości, a on żadnej z nich nie wykorzystał, zaś to, że czasami może trochę przesadzała zbyt długo trzymając urazę, nadreagowując albo skupiając się tylko na minusach, również uważała za jego winę. Cały czas robił przecież wszytko na przekór jej, ranił ją lub wykazywał się nadzwyczajną bezmyślnością.
Rosja miał wiele złych cech, ale mimo to i tak coś ją do niego od zawsze ciągnęło. Czasami to uczucie było silniejsze, czasami słabsze, nigdy jednak nie wygasało. Dlatego tak bardzo zależało jej, by ten w końcu wziął się w garść. Chciała w końcu czuć się kochana, wspierana i względnie bezpieczna. W tym stanie rzeczy nie mogła niestety na to liczyć. Rosja nie zamierzał nic zrobić w tym kierunku, co z resztą pokazała sytuacja sprzed dwóch tygodni, nie miała więc innego wyboru jak wziąć sprawy w swoje ręce.
Oczywiście nie zbierała się do jakiegoś wielkiego wyznania miłości. Nie, ona miała w zanadrzu coś zdecydowanie gorszego, swego rodzaju terapię szokową. Jeżeli Polsce ciężko było zmusić go do okazania jej jakichś pozytywnych uczuć, zamierzała wzbudzić w nim te negatywne. Metoda może i była poniekąd brutalna, lecz ona nie widziała już innego wyjścia.
Plan realizować mogła od zaraz, ale potrzebowała jeszcze tylko kogoś do pomocy.
Poszła więc z prośbą do Ameryki. Wiedziała, że mężczyzna był w Londynie jeszcze przez zaledwie kilka godzin, czas odwiedzin się skończył, najważniejsze sprawy załatwił, dowiedział się tego czego chciał, to i przyszedł moment powrotu. Wiedząc, że USA odbędzie jeszcze kilka rozmów, oficjalnych i nieoficjalnych, udała się do niego od razu, gdy tylko dostrzegła dogodną chwilę. Było to jakieś piętnaście minut pomiędzy przejrzeniem jakichś dokumentów z Czechami, gdyż Brytania oczywiście nie zamierzał się tym zajmować oraz pożegnaniem z Kanadą i pocieszeniem go, że mogli trafić na ojca alkoholika, a tak to jest po prostu dupkiem.
Polska złapała go gdzieś na korytarzu. Nim ten choćby zdążył się przywitać, pociągnęła go za sobą bez słowa. Ameryka, choć zdziwiony, pozwolił się prowadzić i wkrótce dotarli do pomieszczenia, które tymczasowo miało służyć jako sypialnia Polki. Nie usiadł nawet, po prostu gdy drzwi się za nim zamknęły rzucił jej pytające spojrzenie. Ta oparłwszy się o komodę, westchnęła.
- Jesteśmy przyjaciółmi, tak? - zapytała szybko.
- Tak... - zawahał się. Coś mówiło mu, że to pytanie jest podchwytliwe. Odgonić wątpliwości nie pomagał mu również analizujący wzrok Polski - Tak sądzę.
- A podobam ci się? Tak z wyglądu? Tylko szczerze.
- T-tak, oczywiście. - powiedział nadal niepewnie, odruchowo lustrując ją od góry do dołu i uśmiechając niepewnie - Nie rozumiem dlaczego...
- Czyli - przerwała mu - nie miałbyś nic przeciwko gdybyśmy byli razem w związku?
- Nie... Chyba? - USA zamyślił się jeszcze na chwilę - Poly, do czego ty zmierzasz?
- Wiesz, normalnie poszłabym z tym do Węgier, ale jego tu nie ma, więc chcę żebyś wyświadczył mi drobną przysługę... - spojrzała na chwilę w bok, jakby szukając czegoś co pomoże jej ułożyć kolejne zadania, które jakoś pozwolą przekonać do tego pomysłu Amerykę - Będę mieć u ciebie dług wdzięczności, który dowolnie będzie mógł wykorzystać...
- Co to za przysługa? - zapytał podjerzliwie.
- Czy mogłabyś przez pewien czas udawać, że się mną... interesujesz? Tak wiesz...
- Znaczy, że się w tobie zakochałem? - podniósł jedną brew. Spodziewał się czegoś trudniejszego. Polska uśmiechnęła się lekko i pokiwała głową na tak - Znowu chodzi o tego komucha?
- Tak... - potwierdziła niechętnie. Drobny uśmiech znikł z jej twarzy, a na jego miejscu pojawiło się widoczne niezadowolenie - On sam nie wykona pierwszego kroku.
- To czemu ty tego nie zrobisz?
- Nie będzie zniżać się do tego poziomu. - oburzyła się - Dlatego potrzebuję ciebie. Może jeżeli poczuje się trochę zazdrosny, to w końcu coś zrobi?
- Jesteś okrutna. - powiedział USA nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Perspektywa działania Rosji na nerwy mogła okazać się dość zabawna.
Po tym uśmiechu, Polska znała już odpowiedz na swoje pytanie, mimo to musiała dopełnić formalności.
- To jak? Zgadzasz się?
Ameryka uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Jasne.
•••
7 grudnia 1941 r.
Japonia wmawiała sobie, że wcale nie żałuje. Powtarzała to dzień i noc, by jakkolwiek zamaskować swoje zwątpienie. Początkowo zawsze działało, humor jej się poprawiał, a skupienie wracało na bieżące sprawy. Zawsze jednak działo się wtedy coś, co ponownie siało w niej dozę niepewności. Uczucie to nie było silne, ale wystarczało by jej umysł znowu zaczynał analizować wszystkie jej poczynania.
W najgorszych momentach było tak jakby nie była już sobą. Głowa zaczynała boleć, skronie pulsować, a cały świat znikał. Odgłosy, obrazy i inne bodźce do niej nie dochodziły. Wydawało jej się, że w tych chwilach istniała tylko ona. Ona i druga ona.
Ta druga Japonia była ukryta, dawano temu, zakopana w podświadomości. Tamta Japonia była po prostu zbyt dobra i zbyt delikatna na ten świat. Tutaj twój najlepszy przyjaciel mógł stać się z dnia na dzień twoim największym wrogiem, tutaj przeżyć można było tylko dzięki agresji, podstępowi i egoizmowi. Zalety takie jak subtelność i uprzejmość, okazywały się wadami. Jeżeli Japonia chciała odnieść sukces w tym świecie, musiała porzucić starą siebie i oddać się słodkiemu szaleństwu.
Ale ta dawana ona, nie została zniszczona. Co jakiś czas dawała o sobie znać, bombardując jej głowę wyrzutami sumienia i wątpliwościami. W takich chwilach stawała się słaba, nie raz gotowa była zawrócić. Nikt nie zdawał sobie sprawy, jak niewiele czasem brakowało by ponownie odizolowała się od kontynentu, ponownie wróciła do spokojniej samotności.
Tak niewiele brakowało nawet teraz. Rozkazy już były wydane, wiedziała, że to dobra decyzja. Wykaże się, zaimponuje sojusznikom, przyniesie dumę swojemu ludowi. Mimo to w głębi duszy wcale nie chciała tego robić. Zginą przez nią kolejni ludzie. Amerykanie, którzy początkowo nawet nie będą zdawać sobie sprawy z ataku, mający myśleć, że to tylko ćwiczenia. I stanie się to w najokrutniejszym momencie.
Za kilkanaście minut. Akurat, gdy znajdowała się na spotkaniu dyplomatycznym.
- Wszytko dobrze? - wyrwał ją z zamyślenia przyjemny głos Ameryki.
Japonia podniosła na niego wzrok. Spojrzała mu w oczy. Pomimo pytania o tak opiekuńczym charakterze, nie widziała w nich prawdziwej troski. Jedynie ta udawana, istniejąca tylko po to, by chociaż pozornie odróżnić jej właściciela od innych stąpających po tej ziemi potworów.
To pozwoliło jej zapomnieć o wszystkich obawach.
- Przepraszam. - powiedziała jeszcze cicho i nie patrząc już na zdziwionego Amerykę, wyszła.
A konające w jej głowie wątpliwości, krzyczały w agonii ostanie przeraźliwe słowa.
Tora! Tora! Tora!
______________________________________
Przyznam, że jak szybko przyszedł mi zapał do pisania o Starożytnej Grecji, tak szybko mi minął. Napisałam początek i zorientowałam się, że oprócz kilku scen nie mam tak naprawdę pomysłu na nic. One shot kiedyś na pewno wyjdzie, ale by to się stało chyba znowu muszę liczyć na jakiś nagły przypływ inspiracji.
Jako że ostatnio generalnie pisze mi się dość opornie, to nie wiem co i kiedy pojawi się następne. Na razie walczę by nie brać się za pseudohunausowy one shot walentynkowy, który chodzi za mną już od miesiąca.
I tak, właśnie zakończyliśmy rok '41. Poszło szybko tak jak w zamierzeniu miało być. '42 będzie chyba jeszcze "krótszy".
Acha, i jeszcze jedno. Dla wszystkich tych, którzy już chcą mnie palić na stosie: Nie, tu nie będzie amepola.
Miłego dnia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top