XXXI

1 października 1941 r.

Serbia nie wiedział, ile godzin już tu siedział. Na swoje nieszczęście zegarka zapomniał. Nigdy z resztą go nie nosił, dlatego nawet się nie zdziwił gdy okazało się, że nie ma go przy sobie. Godzinę musiał więc zgadywać. Wcześniej - po ułożeniu słońca, teraz - po ułożeniu księżyca. Patrząc na pełen księżyc, tego dnia świecący nadzwyczaj jasno, stwierdził, że może być coś około północy. Ostanie kilkanaście godzin spędził na ciągłym ukrywaniu i skradaniu się, obserwowaniu i pilnowaniu by nie wydobył się z niego jakikolwiek dźwięk. Ze wstępnych ustaleń, następne kilkanaście minut miało być tymi ostatnimi.

Podejrzenia o kolaboracji czetników i ustaszy miał już dawno, były to jednak tylko podejrzenia. W rzeczywistości nie widział ani nie słyszał na własne oczy i uszy. Sporadycznie dochodziły do niego plotki zasłyszane od „matki kuzyna wujka“ charakterem bardziej przypominające bajki niż fakty. Każda próba potwierdzenia jakiejkolwiek z tych pogłosek kończyła się porażką. Te drobne klęski nie zaraziły mimo wszystko Serbii, a nawet napawały go pewnym głodem. Współpracę swoich dwóch aktualnych wrogów, uważał za pewniak i nie zamierzał nawet tego sprawdzać, lecz im więcej pogłosek do niego dochodziło tym ciekawszy się stawał, aż ostatecznie postanowił sam to sprawdzić.

W ostatnim czasie ustalił więc gdzie może znajdować się aktualnie Chorwacja. Ustalił jej plan dnia, obowiązki i to co robi w wolnym czasie. Do pewnego czasu obserwował ją jedynie co jakiś czas, tak w ramach kontroli. Tego dnia jednak nie spuścił jej z oka nawet na moment. Był to bowiem dzień, kiedy, jak sądził, jego przypuszczenia potwierdzą się.

Czekał więc i obserwował, bojąc się, lub nie chcąc powierzyć tego zadania komuś innemu. Jak na razie od jakichś dwóch godzin siedział na drzewie, ciągle w tej samej niewygodnej pozycji. Zmienić miejsca, albo chociaż ułożenia nie mógł. Noc była zabyt jasna, każdy jego niewłaściwy ruch mógłby być widoczny nawet z daleka. Obok niego były może jeszcze dwa drzewa, zaś resztę otoczenia stanowiło szczere pole. Nie wątpliwie, zdaniem Serbii było to nie najlepsze miejsce na spotkanie w sprawie współpracy militarnej. Może myślał źle, ale on nigdy nie omawiałby takich sprawach na otwartym terenie.

Westchnął. Nigdy nie był cierpliwy co teraz mógł odczuć dotkliwiej niż zazwyczaj. Nosiło go do wykonania jakiejś akcji, zdrętwiałe nogi chciały zerwać się do biegu, a ręce puścić się konarów by w końcu zająć się czymś ciekawszym niż podtrzymywaniem. Mimo to cała ta sytuacja byłaby nawet znośnia gdyby nie jedna rzecz.

Ta rzecz nazywała się Chorwacja i sprawiała, że był cholernie niespokojny.

Nie wiedział na czym dokładnie polegało to uczucie. Miał wrażenie, że Chorwacji nie potrzebuje, a nawet że bez niej będzie mu lepiej. W takim przekonaniu, jak sądził, był utwierdzony. Każde wątpliwości od razu negował albo w ogóle nie pozwalał ich do siebie dopuścić. Z jakiegoś jednak powodu jego myśli same do niej wracały. Czasami jakaś drobnostka przypominała mu o jej wyglądzie, zapachu, jakimś  denerwującym nawyku, czasami przypominała mu o kłótniach, a zaraz potem jak po tych właśnie kłótniach się godzili. Gdy to wszystko do niego wracało, następowało to dziwnie uczucie. Coś, co swoimi właściwościami i charakterem najbardziej pokrywało się z definicją głodu.

Lecz im dłużej obserwował Chorwację, tym szybciej głód ten zaczynał przeistaczać się w coś innego. Coś dzikszego i niebezpieczniejszego. Coś bardziej na podobę żądzy. Każda kolejna sekunda spędzona w tak niewielkiej odległości od niej wpychała go w ten marazm coraz głębiej. Patrząc na nią tak beztroską gdzieś wśród polnych kwiatów, tak piękną w świetle księżyca, jedyne czego chciał, to zniszczyć ten spokój. Zeskoczyć z drzewa, podejść do niej i zwyzywać od najgorszych kurew, sprawiać by znów krzyczała jego imię na przemian z najohydniejszymi przekleństwami.

Przed spełnieniem swoich zamiarów powstrzymała go tylko wychwycona kątem oka niewyraźna ciemna sylwetka. Momentalnie odwrócił głowę w tamtą stronę, próbując dojrzeć jak najwięcej między liśćmi. Postać szła nieśpiesznie przez łąkę, uważnie rozglądając się dookoła. Serbia na moment zastygł w bezruchu, w miarę możliwości lepiej zakrywając się pod koroną drzewa. Mając pewność, że przybysz już go nie zauważy, ponownie wychylił się nieznacznie.

Nieznajomy znajdował się już idealnie w zasięgu wzroku komunisty. Tajemniczą postacią, okazał się być Słowenia, którego ten się spodziewał. Przybyły Słowianin, stanąłwszy do obserwującego Serba plecami, stojąc już przy Chorwacji, powiedział coś do niej. Dziewczyna chyba się zaśmiała, po czym obydwoje objęli się na przywitanie. Serbię na ten widok coś ścisnęło, mimowolnie zmarszczył brwi. Chwilowo zapominając o swojej misji, poruszył się niespokojnie.

Ten ruch nie był jakoś bardzo gwałtowny, wystarczył jednak by Serbia, odkrył się trochę za bardzo. Wystarczył by zwrócić uwagę Chorwacji.

Słowianka oderwała się od przyjaciela. Przez chwilę w niemałym szoku spoglądała w tamto miejsce.

- Coś się stało? - zapytał Słowenia, skupiając jej uwagę na sobie - Zobaczyłaś coś?

Oszołomiona Chorwacja przenosiła na niego swój wzrok i zamrugała kilka razy. Nim odpowiedziała spojrzała jeszcze w bok. Serbii już tam nie było, jakby wyparował. Ona była jednak pewna, że to co widziała nie było przywidzeniem.

- Nie. - skłamała - Może przejdziemy do rzeczy?

•••

14 października 1941 r.

- No, pyszny ci ten bibmerek wyszedł Serbia! - prawie krzyknął Czechy, odkładając szklankę. Rosja również kiwnął z uziemieniem głową, od razu biorąc się za napełnianie pustych naczyń

Serbia, choć nie był w humorze, uśmiechnął się lekko. Powiódł wzrokiem po zebranych wokół stołu, jak to określał, najlepszych przyjaciół od alkoholu. Do pełni szczęścia brakowało jeszcze tylko Węgier, jego jednak nawet nie próbował zapraszać. Ściągnięcie Rosji i Czech już i tak było wystarczająco trudne. Z resztą, tylko do tej dwójki miał sprawę.

- Jeszcze trochę zacieru zostało. - Serbia mimowolnie uśmiechnął jeszcze bardziej - Jeśli wydestylujemy dzisiaj w nocy, może dostaniecie po pół litra.

- Mało. - westchnął cierpiętniczo Rosja.

- Darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby. - wyrecytował Pepik z jak największą powagą - Bierzemy.

Przez chwilę niewielka ilość radości była widoczna na twarzy każdego z nich, lecz szybko zaczęła zanikać. Nie dużo czasu było potrzebne by wszyscy ponownie pogrążyli się w swoich własnych mantrach. Najprędzej odpędził od siebie melancholię Czechy.

- Wyglądacie jak kundle trzy dni przed śmiercią. - przerwał ciszę, nie mogąc znieść tej nagłej dziwnie smutnej atmosfery.

- Ty za to zaraz możesz stać się kundelm pięć minut przed śmiercią. - zagroził Rosja, nie siląc się nawet na jakiś groźniejszy ton.

- Ja tylko mówię prawdę! - Czechy uniósł ręce w geście obrony - Czemu żeś taki zmarnowany?

- Znowu... - bolszewik zawahał się, ostatecznie postanowił wyrzucić z siebie choć trochę - Znowu wszytko przez tą... - ponownie zrobił krótka pauzę, tym razem na szukanie najłagodniejszego określenia - ...wesz. - Czechy spojrzał na niego z osobliwym zainteresowaniem. On jednak zdążył się już rozmyślić co do kontynuowania wątku i postanowił zmienić temat na ten najszybciej mu się nasuwający - Z resztą nieważne. Serbia, po co ci do cholery ta przepaska?

Pytanie zadane tak nagle, na moment wybiło z rytmu Jugosłowianina. Dopiero wyczekujące spojrzenia towarzyszy, przypomniały mu, że powinienem jakoś na to zareagować. Przez chwilę nawet, chciał ściągnąć przepaskę i po prostu pokazać im powód, lecz gdy jego ręka była w połowie drogi, cofnął ją.

- Śmieszne, że wszystkie nasze cierpienia są spowodowane babami. - stwierdził zamiast tego.

Rosja i Czechy spojrzeli po sobie.

- Chorwacja ci...? - zapytał Czechy, nie wiedząc jednak jak dokończyć, bądź bojąc się dokończyć, wykonał kilka dziwnych gestów rękami, które jedyny kaleka w pomieszczeniu bezbłędnie zdołał odczytać.

- Tak. - Serbia uśmiechnął się gorzko.

- Kurwa. - zaklął Rosja - Jak...?

- Nieważne. - bimbrownik pokręcił głową, jakby sam starał się wyrzuć z siebie te nieprzyjemne wspomnienia - Z resztą nie o tym chciałem z wami rozmawiać.

- Co masz na myśli? - bolszewik wyprostował się na krześle, a jego twarz przybrała zdecydowanie poważniejszy wyraz. Napił się trochę nalanego sobie trunku. Zrozumiał, że teraz przechodzą do interesów.

- A co jeśli powiedziałbym wam, że Słowenia kolaboruje z ustaszami?

Wszyscy zamilkli. Alianci analizowali spokojnie usłyszane słowa, a Serbia przyglądał im się obserwując każdą zmianę w ich mimice.

- Jakie masz dowody? - odezwał się Czechy, tonem tak poważnym, że aż do niego nie pasującym.

- Widziałem go z Chorwacją. Nie wierzycie mi?

- Nawet jeśli wierzymy, reszta nie uwierzy. - Rosja oparł przedramiona ma stole - Oni potrzebują niezbitych dowodów. Aktualnie to Słowenia przejął, kiedyś twoją, rolę Jugosławii. Wszyscy mu ufają.

- Czyli...?

- Czyli zbierz to co masz. - odparł szybko Pepik.

- A potem im to przedstawiasz, a ja spróbuję cię poprzeć. - dodał Rosja, mimo to w jego oczach nie było widać przekonania.

Serbia westchnął. Już wiedział, że będzie ciężko.

•••

24 października 1941 r.

Im dłużej przyglądał się tej kartce, tym większa złość w nim narastała. Każde słowo rzucało w niego kamieniem, by w wraz z końcem akapitu zwalić się na niego całą lawiną. Serbia wcale nie spodziewał się wiele bo aliantach, ale zawsze uważał, że chyba potrafią być rozsądni. Tego dnia przekonał się, że było inaczej.

Gdy w końcu otrzymał od Rosji odpowiedź, jeszcze tliła się w nim niewielka nadzieja, która została zburzona już przy okazji pierwszego zdania. Z zawartych w wiadomości słów, sposobu pisania i tonu listu, Serbia mógł wnioskować dwie rzeczy. Wielka Brytania albo wiedział o kolaborancie w swych szeregach, albo nie chciał wiedzieć.

Treść odpowiedzi wydawała się Serbowi tak nieprawdopodobna, że nie potrafił się z nią rozstać. Od kilku dni nałogowo wręcz czytał list po kilka razy, jakby wierząc, że przez noc coś zdążyło się zmienić, że może przeoczył jakąś ważną informację. Robił to tak często, że nawet w trakcie wykonywania planu „B“, musiał zabrać kartkę ze sobą.

List pozwolił sobie wyrzucić dopiero na jednej z mniej tłocznych ulic Berlina. Podarł kartkę ostatecznie wyrzucając z siebie złość, a jej zgniecione skrawki wyrzucił gdzieś za plecy, nie przejmując się tym, że śmieci. Nie mógł już więcej o tym myśleć. Teraz musiał skupić się na swojej ostatniej możliwości.

Przemierzając kolejne ulice, nie myślał już o niczym. Jedynym co znajdowało się w jego głowie było skupienie na dotarciu do celu. Berlina nie znał w ogóle, zgubić się więc mógł łatwo. Choć wśród przechodniów wyróżniał się krokiem zdecydowanie szybszym i pewniejszym, co chwila rozglądał się nieznacznie, upewniając się czy aby na pewno idzie w dobrym kierunku. Z tłumaczeń jakie otrzymał nie zrozumiał wiele, więc próba odnalezienia właściwej drogi była niczym strzelanie na oślep.

Gdy Serbii zaczęło się wydawać, że przeszedł już całe miasto, po kilku charakterystycznych budynkach wymienionych wcześniej w tłumaczeniach, udało mu się wydedukować, że chyba znalazł się w odpowiedniej części miasta. W przekonaniu tym, po przejściu kilku, może kilkunastu metrów, tylko bardziej się utwierdził.

Dotarłszy na domniemane miejsce spotkania, zakłopotał się. Tak jak go uprzedzono, przechodniów nie widział wcale, dookoła było spokojnie i niepozornie. Zaczął się rozglądać w poszukiwaniu umówionego rozmówcy. Przez chwilę miał wątpliwości czy aby na pewno dobrze trafił. Po kilku minutach, już prawie pewny, że zabłądził, postanowił ponownie ruszyć w drogę. I prawdopodobnie by ruszył gdyby nie dotarł do niego zapach papierosów.

Znajomy zapach momentalnie go zaalarmował. Bez dłuższego namysłu, kilka razy zaciągnął się powietrzem, próbując zlokalizować źródło smrodu. Nie musiał iść daleko. Cel był bowiem tuż za jedną z kamienic.

- W końcu jesteś. - rzucił już z daleka Węgry, wkładając papierosa do ust i wyciągając dłoń do uścisku - Dobrze cię widzieć.

- Ciebie też. - Serbia uścisnął wystawianą rękę.

Na widok starego dobrego kompana uśmiechnął się przelotnie. Uśmiech ten szybko jednak znikł z jego twarzy, gdy wyłapał wzrok Węgier, bez przesadnej ciekawości analizujący jego twarz, a raczej to co się na niej zmieniło. Mimo to nie zapytał o przepaskę. W jego oczach nie dało się znaleźć oczywistego pytania, było w nich tylko nieme współczucie. On wiedział.

- Czemu akurat w Berlinie? - Madziar bez ogródek przeszedł do rzeczy - Napić się mogliśmy u mnie.

- Sam nie mogę iść do Niemiec - wyjaśnił Serbia, opierając się o ścianę. Od razu grali w otwarte karty, żadnych podchodów czy innych dyrdymałów. To mu się podobało.

- Nie przyjmnie cię. - zakomunikował od razu sojusznik osi - Ja ci tu nic nie pomogę.

- Z tym co mam do powiedzenia...

- A co masz do powiedzenia? - przerwał mu, nagle na niego spoglądając.

- Chorwacja układa się z czetnikami. - bez wahania powiedział twardo Serbia.

Oczekiwał na twarzy rozmówcy jakiegoś zdziwienia, pytania o szczegóły, czegokolwiek. Tymczasem Węgry uśmiechnął się jedynie z politowaniem.

- Naprawdę myślisz, że o tym nie wiemy?

Te słowa uderzyły w Słowianina niczym młot. Na chwilę ogłuszyły go, odbierając umiejętność poruszania się i mówienia. Gdy myśli powoli ułożyły się, a on zaczynał rozumieć, Węgry uśmiechnął się jeszcze szerzej. Dopalił papierosa i rzucił peta na ziemię. Uznawszy, że temat został wyczerpany, na pożegnanie wspierająco klepąłwszy jeszcze komunistę w plecy, zbierał się do odejścia.

- I Chorwacja kazała przekazać, żebyś jej już nie podglądał. - rzucił wesoło przez ramię na odchodnym.

Serbia zacisnął dłonie w pięści, odprowadzając Węgra wzrokiem. Jak zwykle musiał radzić sobie sam.

______________________________________

Nigdy nie byłam tak niezadowolona z rozdziału jak jestem teraz. Nie dość że krótkie, to jeszcze jakieś takie bezbarwne. Zapychacz taki trochę jak grzyby. Niby jesz i nawet smakuje, ale wartości odżywczej to to nie ma. Do tego codziennie prawie wracałam do domu około 19/18 więc ciężko było o czas na pisanie. Cud, że i tak jest cokolwiek.

Jako że jestem niezwykle zdeterminowana, by napisać one shot o bitwie pod Termofilami, o rodzicach Grecji, to spodziewajcie się tego niedługo. Od razu uprzedzam, że odpowiednie o Sparcie i Atenie (czy jak kto woli Atenach) będzie chyba najbardziej romantycznym shitem jaki ode mnie dostaniecie. Nie wiem czy przed tym one shotem napisze jeszcze jeden rozdział tutaj, czy jak, więc bądźcie po prostu czujni.

Miłego dnia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top