XXVIII
26 czerwca 1941 r.
- ...ale ktoś teraz może powiedzieć, że piwo, to piwo. - mówił Czechy. Nie patrzył na rozmówcę, a na dwie skrzynki piwa, postawione pod komodą. Dwie skrzynki wygrane w uczciwym zakładzie - Otóż nie. Tak mówi tylko ktoś, kto całe życie pił tylko chmielowe szczyny, a nie prawdziwe piwo. Takie właśnie jest piwo niemieckie, nie każde oczywiście, ale w większości. I nie. Nie uważam tak tylko przez tego skurwiela. Już nie zagłębiając się bardziej w cały proces fermentacji, którego i tak pewnie nie zrozumiesz, powiem tylko, że na pewno robią coś źle. Nie wiem jeszcze co, ale coś musi być na rzeczy. - zrobił pauzę, przyłożył kufel do ust - Za to inne piwa, polskie, węgierskie, ruskie, czy choćby amerykańskie albo te brytyjskie... One nie są najgorsze, ale czegoś im brakuje. Jakiejś takiej... pasji? Mam po prostu wrażenie, że tylko Czesi robią piwo tak... z miłością. Rozumiesz o czym mówię?
Rosja podniósł na niego wzrok swoich zmarnowanych oczu. Słuchał go oczywiście. Ta paplanina o wszystkim i niczym zarazem, nawet mu się podobała. Skutecznie odciągała jego poważniejsze i te mniej przyjemne myśli, czasami nawet pozwalając mu się głupio uśmiechnąć. Teraz tylko, jakby wybudził się z transu, nieznacznie zaskoczony pytaniem.
Czechy przewrócił oczami.
- Jesteś chujowym rozmówcą. - stwierdził, pociągając kolejny łyk ostatniego obiektu swoich rozważań.
- Może byłbym lepszym, gdybyś od dziesięciu minut nie prowadził monologu. - Rosja wzruszył ramionami, poszedł za przykładem Czech.
- Bo muszę jakoś pociągnąć rozmowę! No, ale skoro już się odezwałeś, to może zmienimy temat. - bolszewik spojrzał się na niego pytająco, co tylko upewniło Pepika w słuszności swojej propozycji - Jak ci podoba z Aliantami?
- Nie podoba.
- I co? To wszystko? - zdziwił się - Weź to jakoś rozwiń.
Rosja spojrzał na niego spod byka. Wypił resztkę trunku czającą się gdzieś na dnie kufla i westchnął ciężko.
- Ameryka mnie wkurwia. Finlandia mnie wkurwia. Brytania mnie wkurwia. Francja mnie wkurwia. Warszawa mnie wkurwia. Moskwa wkurwia mnie jeszcze bardziej niż dotychczas. A ty zaczniesz mnie wkurwiać jeśli zadasz o jedno głupie pytanie za dużo.
Rosja spróbował spojrzeć na niego groźnie. Najwyraźniej jednak próbował za słabo, gdyż jednym co dostał w zamian był pełen pilotowania uśmiech.
- Na moje to wcale nie wyglądasz na zdenerwowanego tylko na zmartwionego. - dopił resztkę piwa, po czym zerknął na puste naczynia - Dolać?
- Ta. - odparł od razu, podając kufel - Mamy wojnę, wszyscy jesteśmy zmartwieni.
- Ale ty najbardziej. - Czechy złapał dwie butelki za szyjki. Otworzył je zębami, a kapsle wypluł gdzieś na podłogę. Rosja nie mógł wyzbyć się pewnego podziwu - Z resztą co się dziwić. Niedawny sojusznik cię zaatakował do tego babę ci przetrzymuje. Przejebane, ale nie martw się. Wyciągniemy ją albo przynajmniej się z nią jakoś skontaktujemy, a Niemcy prędzej czy później też upadnie.
Czechy wrócił do stołu już z napełnionymi naczyniami. Podał kufel komuniście i spojrzał się na niego wyczekująco. Rosja kiwnął głową jakby w podziękowaniu, ale nie powiedział nic. Bo i co miałby mówić? Przyznać się do wszystkich błędów? Do tego, że przez cały czas mydlił sobie oczy, doprowadzając do tego, że ostatecznie nawet widokiem kobiety nie może się pocieszyć? Nie zamierzał tego wszystkiego mówić. Czechy i tak wiedział o nim trochę więcej niż powinien i trochę więcej potrafił się domyślić. Nawet jeżeli Rosja nie powie teraz nic, był pewny, że Czechy i tak będzie wiedział.
Bolszewik zmienił temat.
- Powiesz mi o co chodzi z Francją? - rzucił, niezbyt przejęty ostatnimi słowami swojego rozmówcy - Mam wrażenie, że jakoś dziwnie się zachowuje.
- Szczerze, nie wiem o co jej chodzi i nie chce wiedzieć. - Czechy skrzywił się, a by jakoś ukryć grymas, wziął łyk piwa.
- Masz taką świetną okazję. Naprawdę cię nie rozumiem.
- Wolę następne pięćdziesiąt lat żyć w celibacie, niż jeszcze bardziej narazić się Brytanii. Mogę go nienawidzić, ale kłócić też się z nim nie powinienem. - westchął - Nie zdziwię się jeśli mnie za to wyśmiejesz.
- Nie wyśmieję. Od tego są Węgry i Serbia. Tematu w przeciwieństwie do ciebie też drążyć nie zamierzam. - odparł beznamiętnie, choć nadając pewnego przekąsu ostatniemu zdaniu.
- Nie brakuje ci ich trochę? - rzucił, chcąc pokierować rozmowę na bardziej trywialne tory.
- Węgier nie brakuje mi nigdy. - odpowiedział Rosja zgodnie z prawdą.
- A jakoś do picia z nim wódki pierwszy jesteś. To niby z jakiego powodu?
- Tego samego dla którego siedzisz teraz ze mną.
Zapadła chwila ciszy. Ta jednak nie była tak niemieła i uciążliwa jak inne. Ta była błoga i przyjemna. Zmywała z nich stres, nie wymagając myślenia. Rosja może by się uśmiechnął gdyby był sam. Czechy zrobił to i tak.
- Pamiętasz jak raz skończył nam się bimber i Serbia pędził ten w granku? Piliśmy chyba ze trzy dni bez przerwy. - odezwał się, wybudzając się z zamyślenia, lekko rozbawiony na wspomnienie tych kilku momentów gdy wszytko było łatwe i proste.
- Był ohydny. - odparł od razu komunista. Jego prawy kącik ust mimowolnie podnosił się nieznacznie - Ale kopał wystarczająco mocno, żeby nie przejmować się smakiem.
- Dwa dni dochodziłem do sobie. - zaśmiał się. Mimo wszytko w tym śmiechu było coś smutnego.
- Pamiętam. - Rosja nie starał się ukryć drobnej wesołości wkradającej się na jego twarz - Czy to nie było wtedy gdy prawie nie namówiliśmy Węgra do oświadczyn Austrii i przywrócenia Austro-Węgier?
- Dokładnie. A nie pamiętasz, że ślub planowaliśmy podwójny? - zrobił pauzę, przyjrzał się zdziwionemu Rosjaniniowi. Lewo powstrzymał się od śmiechu - Podobno już miałeś jechać do Warszawy, a ja o mało cię za to nie zabiłem.
- Mam ci przypomnieć inny raz, - skontrował od razu Rosja, nie dając sobie czasu nawet by się zażenować - kiedy uznałeś, że we śnie objawił ci się Jan Żiżka i namawiałeś nas do drugiej rewolucji?
Czechy uspokoił się trochę speszony. Przez chwilę nic nie mówił, a nawet odwrócił wzrok, niby to obrażony. Nie wytrzymał jednak długo i parsknął śmiechem, co poskutkowało tylko prawdziwym atakiem rozbawienia.
A Rosja przyglądał mu się w beznamiętnym milczeniu, myśląc tylko o jednym.
On też chciałby się kiedyś tak śmiać.
•••
1 lipca 1941 r.
Na pomysł zabrania go do Londynu, Moskwa zareagował raczej bez przesadnego entuzjazmu. Nie uśmiechały mu się te wszystkie konferencje, tajemnicze rozmowy na korytarzach, podjerzilwe spojrzenia oraz spotkania, również te nieoficjalne. Wiele do gadania jednak, jak zwykle, nie miał.
Wyspy Brytyjskie nie wychodziły mu na dobre. Szkodziło mu wszystko: nieprzyjemne towarzysto, smętny klimat, brzydka pogoda, to, że nocami Rosja pił po kątach razem z resztą godnych jego idiotów, zostawiając wszytko stolicy. Mimo to, Moskwa znosił wszystko dzielnie. Za dnia nie skarżył się choćby słowem, ani nie rzucił niemiłego spojrzenia, nie uśmiechał się, ale nie przybierał dziwnych grymasów. Po prostu robił co musiał, ciągle myśląc tylko o tym co będzie za kilka godzin, o jednym momencie błogiej samotności.
Tego wieczora nie padało, co już samo w sobie nieznaczne go rozweseliło. Słońce nieśmiało wychylające się zza chmur, skusiło go do przejścia się po ogrodach. Już na wstępie wyznaczył sobie cel: wyciszyć się. Spacerując chciał pozachwycać się otoczeniem. Wypatrzeć kilka ślimaków, przeklnąć kałuże na drodze, zabić mgnące do niego komary, powąchać róże, które od kilku dni działały mu na nerwy. Sielanka jednak była zbyt krótka, by mógł odhaczyć cokolwiek z tej listy. Ktoś i tym razem musiał go dopaść.
Przechodził właśnie obok potężnego dębu, którego żywo zielone liście mieniły się jeszcze od niedawnego deszczu. Piękny, pomyślał, choć wcale nie zawiesił na nim dłużej oka. I to może było jego błędem. Coś nagle pociągnęło go za ramię. Moskwa nigdy nie był najbardziej wojowniczym Rosjaninem, więc i tym razem zamknął oczy i dał się porwać, zapominając o tych kilku skromnie znanych mu technikach samoobrony. Mimowolnie wydobył się z niego nawet krzyk. Co prawda niezbyt głośny i niezbyt długi, lecz nadal, w powszechnie utrzymywanych normach, mało męski. Powieki otworzył dopiero gdy jego plecy zaliczyły zderzenie z pniem dębu.
- I czego się drzesz, cipo? - usłyszał znajomy głos. Ten wkurzający głos.
Warszawa odsunął się od niego, choć już wcześniej nie stał jakoś blisko. Spojrzał na niego wyczekująco, ale nie mówił nic więcej. Dał Moskwie chwilę czasu na otrząśnięcie się.
- Nie musiałbym, gdybyś nie zachowywał się jak jakiś gwałciciel albo morderca. - odgryzł się, uspokoiwszy bicie serca.
- Pfff... - Polak parsknął - Naprawdę myślisz, że komuś spodobałbyś się na tyle, że chciałaby cię gwałcić?
Moskwa nie skomentował. Jak zauważył, Warszawa stał się ostatnio zdecydowanie bardziej wyszczekany i agresywny. Nie przejmował się tym jednak. Doskonale rozumiał powody z jakich się taki zrobił. Rozumiał również poniekąd emocje. Lecz myśli nie chciał i nie zamierzał zrozumieć.
Rosjanin wyciągnął rękę. Spojrzał na zegarek.
- Mów o co chodzi i nie marnuj więcej mojego czasu.
- Ukraina. - rzucił hasło. Nie doczekawszy się reakcji ze strony rozmówcy, pociągnął - Nie udawaj, że nie wiesz o co chodzi. - znowu zrobił pauzę, ale twarz Moskwy nadal była wykuta z kamienia - Wczoraj, dokładnie o dwudziestej we Lwowie Ukraińcy ogłosili coś takiego jak ,,Akt Odnowienia Państwa".
- I co w związku z tym? - Moskwa nie krył znudzenia.
- Jak to co? - zdziwił się Polak, szybko jednak opanował się, a agresja wróciła do jego tonu - Mieliśmy sobie pomagać. Dobrze wiesz, że to może być początek większego problemu.
- Nikt nie weźmie tego aktu na poważnie. - wycedził Moskwa. Powoli i on zaczynał się denerwować - A jeśli tak bardzo ci zależy, to rób co chcesz. Ja chcę mieć pierdoloną chwilę spokoju.
- Wyobraź sobie, że też chciałabym chwili spokoju, tylko tak jakby nie mam czasu. - uśmiechnął się ironicznie, jakby próbując zachamować wybuch gniewu - Wiesz jak ciężko jest przejąć wszytkie obowiązki państwa z dnia na dzień?
- Mam ci współczuć? Przyszedłeś się wyżalić?
Warszawa chciał coś powiedzieć. W ostatnim momencie uspokoił się jednak. Odetchnął raz, potem drugi. W końcu znowu spojrzał na Moskala, tym razem jednak już trochę inaczej.
- Nie, miałem po prostu nadzieję, że jednak nie jesteś takim chujem za jakiego cię mam. - rzucił odchodząc.
A Moskwa odprowadzał go wzrokiem. Zadowolony ze swojej chwili spokoju.
•••
13 lipca 1941 r.
Węgry rzadko zastanawiał się nad czymś dłużej niż minutę. Tym razem dopadło go wręcz niezwykłe zamyślenie. Wędrując przez dobrze znane mu wąskie korytarze, nie zwracał nawet uwagi na to gdzie idzie. Kilka razy wpadł na kogoś, kilka razy skręcił nie w tę stronę co trzeba. Papierosa tradycyjnie palił, całkiem jednak o nim zapominając, nie wyciągał go z ust, pozwalając by popiół samoistnie spadł na ziemię. Cała jego uwaga zbyt pochłonięta była trzymanym w dłoniach skrawkiem papieru.
Od kiedy dołączył do konfliktu, z Czechami kontaktował się może kilka razy. Zawsze w sprawcach błahych, by przekazać jakąś plotkę, albo się wyżalić, nigdy nie było mowy o polityce, zaś najpoważniejsza i jedyna prośba dotyczyła podlania roślinek. Tym razem miało być podobnie.
Chodziło tylko o przekazanie informacji, przynajmniej o tym czy Polska w ogóle żyje, czy trzyma się jakoś, ewentualnie przekazanie listu od niej. I Węgry by to z chęcią zrobił, gdyby nie przeczucie, że skutki mogą być większe, niż twierdził Czechy. Przyjaciel przekonywał, że nawet Rosji nie powie, że to tylko dla niego, żeby nie musiał się już martwić. Po pierwsze, Madziar wiedział, że w aż takiej tajemnicy Słowianin tego nie utrzymał. Po drugie miał obawy. Mogło się przecież okazać, że tym jednym przekazanym listem, rodzeństwo zaplanuje jakąś ucieczkę, zamch albo inne gówno, w które Węgry nie powinien się mieszać.
Ze względu na przyjaźń, powinien spełnić prośbę. Ze względu na potencjalne zagrożenie, powinien jak najszybciej spalić otrzymaną wiadomość. W duchu przeklinał, że musi żyć w świecie, gdzie przyjacielska przysługa oznacza kolaborację.
Z zamyślenia nie było w stanie go wybudzić nic, oprócz jednej, jak się okazało, rzeczy. Momentalnie powrócił do rzeczywistości słysząc ten głos. Ten dobrze mu znany denerwujący pisk. Na razie jeszcze trochę cichszy niż zazwyczaj, bo słyszany z daleka. Niestety, tylko na razie.
Wchodząc w niewiadomo już który zakręt z kolei, podniósł głowę znad kratki. Szybko jednak tego pożałował, widząc dwie, najczęściej przez niego unikane, osoby. Na widok Austrii od razu przypominał sobie o papierosie. Jak poparzony wyciągnął go z ust, tylko po to by stwierdzić, że jest już wypalony. Przeklnął siarczyście rzucając peta na podłogę, nawet nie marnując energii na przygniatanie go butem. Po kieszeniach nawet nie próbował szukać. Papierosy miał, jak zawsze z resztą, ale zapałek już nie.
Pozostawała mu tylko nadzieja. Austria wyglądała na pochłoniętą konwersacją. Czy raczej kłótnią. Z gniewnym grymasem, na jej twarzy wyglądającym raczej zabawnie niż groźnie, próbowała zabić wzrokiem Japonię. Azjatka, w przeciwieństwie do Europejki wyglądała już bardziej poważnie, może nawet trochę przerażająco. Ale ona przecież zawsze wyglądała przerażająco.
Miał szczerą nadzieję, że są zbyt zajęte sobą by go zauważyć. Zaklął gdy usłyszał swoje imię.
- Węgryyy! - usłyszał przeciągły krzyk. Zgniótł trzymany papier i wcisnął go do kieszeni. - Powiedz jej, że mam rację!
- Ta, masz rację. - rzucił niedbale nie zatrzymując się, nie spoglądając na nią nawet.
Poczuł jak ktoś łapie go za ramię. Zatrzymał się. Niechętnie spojrzał w dół, na trzymającą go Japonię.
- Nawet nie wiesz o co chodzi. - warknęła z wyrzutem.
- I nie chcę wiedzieć. - oznajmił, szarpiąc swoją rękę. Nim jednak zdążył ruszyć, Azjatka zatrzymała go ponownie. Westchnął rozumiejąc, że nie ma wyboru. Przelotnie spojrzał na Austrię. Już nie próbowała wyglądać na złą, teraz wyglądała na zazdrosną. Mimo to, nadal śmieszną.
- Co to była za kartka, którą zgniotłeś? - zapytała Japonia, rutynowo już wykonując przypisaną sobie rolę szpiega czy innego niemieckiego strażnika.
- A co cię to obchodzi, pchlarzu?
Mimika Japonii momentalnie się zmieniła. Jakby przygaszona, powoli zaczęła puszczać swojego zakładnika. A Madziarowi nie było jej szkoda. Z premedytacją uderzył w czuły punkt i uzyskał oczekiwany efekt. Nie tracąc więcej czasu, odwrócił się od dwóch denerwujących kobiet, z zamiarem ruszania przed siebie. Niestety, i tym razem ktoś musiał go zatrzymać.
- Jaka kartka?
III Rzesza stanął przed nim w całej swej okazałości, jak zwykle idealny w każdym calu. Węgry jednak każdemu calowi przyglądać się nie chciał, a wręcz przeciwnie, zamierzał jak najszybciej ulotnić się z towarzystwa, mając nadzieję, że tym razem Austria nie postanowi przykleić się do niego jak to miała w zwyczaju.
- Lista zakupów. - odparł od razu. Choć kłamstwo było absurdalne, powaga w jego głosie i na twarzy wydawała się nieznacznie przekonywać Niemca.
- I tego tak bardzo nie chciałeś pokazać? - zwątpił nazista. Jego ton był spokojny. Ostatnio, generalnie, był spokojny.
- Bardzo cenię sobie prywatność. - Węgry uśmiechnął się przebiegle - Co jak co, ale ty powinieneś wiedzieć o tym najlepiej.
Rzesza skrzywił się, choć nie odwrócił wzroku. Jedynie przymknął na chwilę oczy. Pomimo tego, że chwila ta była krótka, Węgry zdążył się na powrót zamyślić, a raczej wymyślić. Twarz Niemiec, z jakiegoś powodu, przywiodła mu na myśl rozwiązanie genialne w swojej prostocie. Zwyczajny, oczywisty wręcz, kompromis. Z Polską porozmawiać przecież mógł, zaś wiadomości zwrotnej przekazywać nie musiał, jeśli ta okaże się zbyt problematyczna.
Węgry aż musiał się w myślach zganić, za to, że wcześniej tego nie dostrzegł.
Korzystając z chwilowej ciszy i niewielkiego zmieszania, wyminął wszystkich, w końcu dokładnie wiedząc gdzie się udać.
______________________________________
Nie wiem czym miał być ten rozdział, ale powstał i na jakiejś zasadzie istnieje. Dla swojego dobra wolę nad nim zbytnio nie rozmyślać.
Dwie informacje. Pierwsza jest taka, że za tydzień po raz pierwszy w życiu wyjeżdżam na urlop, który nie jest wycieczką szkolną, ani darmową kolonią organizowaną przez gminę. Nie wiem czy wtedy coś napiszę, postaram się i jeśli już coś wyjdzie to one shot.
Druga jest taka, że w końcu udało mi się podpisać półlegalną umowę i w sierpniu rozpocznę wakacyjną karierę zawodową w zbieractwie. A piszę wam o tym dlatego, że będę wtedy mieszkać u ciotki i nie wiem ile będę miała czasu na pisanie (kuzynki, które nie odstępują cię na krok). Oczywiście będę się starała, ale uprzedzam, że rozdziały mogą pojawiać się rzadziej. No, jest jeszcze możliwość, że zajmę się właśnie one shotami - mam po prostu wrażenie, że są mniej wymagające.
Miłego dnia życzę!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top