XXVI
6 maja 1941 r.
- Rosja, kurwa, nie mamy czasu!
O tym, że Rzesza ma przyjechać, wiedzieli już wcześniej, ale o tym po co, dowiedzieli się na ostatnią chwilę.
List przyszedł dosłownie kilka godzin temu. Krótki, zwięzły, pisany na szybko. Zawierający jedynie dwa zdania wytłumaczenia i koślawy podpis. Jednak nawet pomimo oszczędności słów, wiadomość wystarczyła by skłonić ich do działania.
Działania, do którego Rosja nie potrafił się z jakiegoś powodu zmusić.
Pół godziny temu, podjęli ostateczną decyzję, uznając, że nie ma innego wyjścia. Zgodził się, obiecał, że to zrobi. Choć przy wypowiadaniu tych słów był całkiem pewny, teraz jednak nie potrafił się do nich zastosować.
Nie bał się, strach przecież nigdy go nie ogarniał. Choć miał powody, nie był rozgniewany. Nie czuł smutku. Na próżno szukał rozpaczy i żalu. Współczucia i sumienia podobno nigdy nie posiadał, więc również i one nie mogły być hamującymi go czynnikami.
Wyglądało więc na to, że nic nie mogło stanąć mu na drodze, a jednak coś dalej go blokowało.
- Rosja... - usłyszał z boku. Choć wzrok dalej miał wlepiony w podłogę, wiedział, że Polska przykucnęła przy jego krześle - Przecież wiesz, że musimy... - przekonywała, tonem bardziej zrezygnowanym niż jego odbiorca - Rzesza musi myśleć, że dostałam już swoją ,,karę". Inaczej on może... Znowu... - głos jej się załamał.
- Ale nie potrafię. - odparł, by powstrzymać ją przed dokończeniem zdania - Po prostu, nie mogę.
Polska westchnęła bez energii.
- A podobno to za caratu byłeś bardziej honorowy... - mruknęła bardziej do siebie niż do niego.
Wstała. Odeszła kilka kroków.
Rosja również spróbowałeś wstać. Nie udało się. Czuł jedynie pustkę, która z resztą nie była mu wcale obca. Mimo to było coś jeszcze, co nie pozwalało mu na jakikolwiek ruch. Choć tego nie czuł i nie potrafił tego nazwać, wiedział, że coś takiego istnieje.
- Wiesz co? - odezwała się nagle Polska. Jej ton był już całkowita inny. Oskarżycielki, agresywny, nieprzyjemny - Jesteś zwykłym tchórzem.
Rosja podniósł głowę. Spojrzał na nią z kamiennym wyrazem twarzy. Ale nic nie mówił.
Polska zaś na niego nie patrzyła, a wręcz odwróciła się do niego plecami. Nie do końca była jeszcze pewna, czy naciskanie w najbardziej czuły punkt będzie dobrym wyjściem. Mogło to okazać się bezużyteczne, albo dać efekt... intensywniejszy, niż zamierzamy. Mimo wszystko warto było spróbować.
- Bo jak inaczej cię nazwać? - podjęła po chwili, odwracając się przez ramię. Rosja nadal obserwował ją w skupieniu - Gdy jestem najbardziej bezbronna, podniesiesz na mnie rękę bez wahania, tylko po to, żeby szwabowi było miło, bo macie przecież sojusz, tak niepewny, że pół świata założyło się o to ile ze sobą wytrzymacie. - zrobiła pauzę, spojrzała na niego przelotnie. Choć na pozór dalej nie zmienił miny, zauważyła drobną zmianę w jego spojrzeniu - Za to gdy użycie przemocy i ta cała twoja brutalność, na prawdę mogą się do czegoś przydać, ty uznajesz, że nie możesz. Bo co? Bo ci resztki człowieczeństwa nie pozwalają? Rosja, ty nawet tych resztek nigdy nie miałeś.
Bolszewik nie wyglądał jeszcze na wyprowadzonego z równowagi. Wyraz twarzy pozornie dalej miał ten sam, ale wyprostował się już, a dłonie dość luźno zacisnął w pięści. Do tego patrzał na nią trochę inaczej i nie zanosiło się na to, by szybko ten wzrok spuścił.
- Po co się tak starasz? Weźmy na przykład chociażby... - udała, że się zastanawia. W rzeczywistości dobrze wiedziała czyjego imienia użyć, by uzyskać najlepszy efekt - Amerykę. Przystojny, dobrze zbudowany, uprzejmy, zabawny, kulturalny... Wywalczył sobie wolność, z nikogo stał się kimś. Miał nic, a teraz ma wszytko. Wszyscy go uwielbiają. A ty? - odwróciła się do niego już całkowicie - Co ty masz do zaoferowania?
Jej ton był podstępny, jej wzrok wyczekujący, a ruchy jakby upozorowane. Jednak było już za późno by to zauważyć. Szpilki zostały wbite, krew powoli zaczynała się sączyć. A pustka wypełniała się gniewem.
- Czemu nie potrafisz tego zrozumieć? - podeszła powoli i nachyliła się. Była zadowolona z efektu, teraz wystarczyło już tylko kilka słów - Nigdy nie będziesz tacy jak oni. Zrozum, że twoim przeznaczeniem jest być czarnym koniem tego świata. Ty już zawsze będziesz tym złym.
Pamiętał tylko, że złapał ją za gardło.
•••
14 maja 1941 r.
Jak na to do czego się przyzwyczaiła, kilkudniowy pobyt w Berlinie poszedł niezwykle dobrze. Rzesza nie poświęcał jej za wiele czasu, zaledwie raz byli sam na sam i w dodatku krótko. Obowiązków dużo nie dostała, a i pilnowana była jakby mniej. Zdążyła dyskretnie podziękować Węgrowi, dłużej porozmawiać ze Słowacją, a nawet zamienić kilka słów z akurat napotkanym Bułgarią. Najważniejsze jednak było to, że Niemcy uwierzył.
Choć ostatnich kilka dni wcale nie spędziła intensywnie, Polska padała z nóg. Ledwo odstawiona do byłej stolicy, miała ochotę jedynie na sen. Ciało było zmęczone, ale umysł nadal wydawał się całkiem trzeźwy i raz po raz przypominał jej o niemiłych obowiązkach dnia jutrzejszego oraz sprawach, które powinna załatwić już dziś. Wiedziała, że powinna znaleźć Warszawę, przejrzeć co najmniej dwa ostatnie sprawozdania, dowiedzieć się co słychać u szpiegów. Przez chwilę nawet, naprawdę próbowała się zmusić do działania. Był już jednak późny wieczór, nocne przekradanie się przez ulice mogło okazać się ryzykowane, a jej nogi nie wydawały się na chętne do biegania.
Stając już na pierwszym stopniu, swoich ukochanych stromych schodów, zrozumiała, że coś jest nie tak. Jej mieszkanie powinno być puste, tymczasem wyraźnie widziała zapalone na dole światło i słyszała kilka rozchodzących się głosów. Zeszła na kolejny schodek. Rozróżnia głosy. Westchnęła wiedząc, że tej nocy nie będzie jej dane szybko zasnąć.
Niechciane towarzystwo przywitało ją już na ostatnich dwóch stopniach.
- No, myślałem, że się już nie doczekamy! - usłyszała na wstępie wesoły komunikat - Co, nie zamierzasz przytulić braciszka?
Polska przewróciła oczami. Odstawiała swój niewielki bagaż na bok i zabrała się za ściąganie butów, mając nadzieję, że przeszkoda przed nią sobie odpuści. Niestety, gdy znów się wyprostowała, jej oczy ponownie natknęły się na uśmiechniętego od ucha do ucha Czecha z szeroko rozłożonymi ramionami oczekującego na coś co teoretycznie jako rodzeństwo powinni od czasu do czasu robić. Polka rozumiejąc, że ten raczej nie odpuści, uścisnęła go niechętnie, ze zmęczenia nawet nie próbując zgnieść mu wnętrzności, jak robiła to zazwyczaj.
Czechy od razu zauważył różnicę. Złapał siostrę za ramiona i oddalił ją od siebie, dokładnie jej się przyglądając. Wystarczyło kilka sekund by uśmiech z twarzy mu zszedł, a do oczu wkradło się posępne współczucie.
- Co jest? - odezwał się Warszawa, u którego chwilowa cisza najwyraźniej wywołała zmartwienie - Co ci zrobił?
- Ale który? - powiedziała Polska, obserwując zbliżające się miasto. Musiała okropnie wysilić dwie ostanie nie śpiące jeszcze szare komórki, by zastanowić się jakim cudem wcześniej go nie zobaczyła.
- Nie ważne, obaj są walnięci! - rzucił szybko, stając przy swoim kraju. Nie musiał długo się przyglądać, by zobaczyć powód niedawnej kilkusekundowej ciszy.
- Spokojnie, to wszystko było zaplanowane. - uspokoiła go - Z resztą to nic takiego, tylko kilka siniaków. - tym razem Czechy chciał coś powiedzieć, a raczej zapytać sądząc po jego spojrzeniu. Polska jednak go ubiegła - Opowiem wam potem. Na razie naprawdę nie mam ochoty.
Białowłosa wyminęła mężczyzn i pokierowała się w stronę stołu, przy którym, jak mniemała, przyjdzie jej spędzić następne kilka godzin. Była zmęczona, jednak wyrzucanie za drzwi gości, nawet tych nieproszonych, zdecydowanie nie było w jej zwyczaju. Nim jeszcze zajęła swoje miejsce przez myśl przemknęło jej, by zajrzeć do kuchni i poszukać czegoś do jedzenia, picia, albo najlepiej obu. Rzucając jednak okiem na blat stołu, zorientowała się, że goście zdążyli ugościć się sami.
Chwila minęła nim, zauważyła, że przy stole siedzą cztery, a nie trzy osoby.
- Słowenia? - zapytała odwracając się nagle w stronę wymienionego. Jugosłowianin uśmiechnął się nerwowo - Nie zrozum mnie źle, ale nie spodziewałam się tu ciebie.
- Taki smutny chodził to go zabrałem. - wyjaśnił Czechy, nim sam temat rozmowy zdążył otworzyć usta.
- Przepraszam, jeżeli przeszkadzam. Mogę... - zaczął Słowenia, czując potrzebę wytłumaczenia się.
- Nie, nie, nie! - przerwała mu od razu gospodyni. Ludzie mogli mówić o niej wszytko, ale na pewno nie to, że jest niegościnna - Siedź i częstuj się czym chata bogata! Zastanawiam się tylko - przeniosła wzrok na brata - dlaczego nie ma Kanady? Myślałam, że lubi tu przyjeżdżać.
- Cóż... - Czechy zaśmiał się nerwowo - Kanada chyba trochę się na mnie obraził, ale przejdzie mu, jak zrozumie kilka rzeczy.
- Co zrobiłeś? - zapytała surowo, przyjmując wygodniejszą pozycję na krześle.
- Nic. - rzucił, spoglądając w bok - Kanada jest dobrym chłopakiem, tylko że nie rozumie jeszcze niektórych rzeczy, trochę za bardzo wpływają na niego te herezje, które wpajał im Brytania. On musi poznać kilka podstawowych pojęć, nauczyć się żyć... Rozumiesz?
- Nie. - odparła krótko, przygaszając pełne nadziei spojrzenie brata. W rzeczywistości rozumiała go doskonale, po prostu z jakiegoś powodu nie chciała przyznawać mu racji. - Więc, Słowenia, - zaczęła po chwili zauważając, że poprzedni temat został wyczerpany - jak tam po zamachu?
- Szczerze? Dziwnie. - do tej pory lekko uśmiechnięty Słowenia, pogrążył się w osobliwej melancholii - Dobrze jest znowu czuć władzę, ale chyba nie tak to sobie wyobrażałem. - rozejrzał się po słuchaczach, mając nadzieję, że ktoś się odezwie. Kontynuował niepewnie - Czuje się perfidnie. Mam wrażenie jakbym zdradził Serbię i Chorwację, a wcale tak nie chciałem.
- Więc czemu to zrobiłeś? - dopytał Warszawa. Dla niego te wszystkie przepychanki o władzę zawsze wydawały się niezrozumiałe - Nie chciałeś ich krzywdzić to wystarczyło tego nie robić.
- Musiałem. Sojusz z III Rzeszą był złym pomysłem i wszyscy oprócz tej chorej dwójki to stwierdziliśmy. - zrobił pauzę, westchnął - Lubię Serbię, ale sami wiecie jaki on jest. Jaki potrafi być. Do tego Chorwacja której daje się omotać jak jakiejś rusałce czy innej babie wodnej z legend.
- Daj spokój. - wtrącił się Czechy z dość osobliwym uśmieszkiem - Gdyby Chorwacja używała na tobie takich środków perswazji co na nim też byś się jej poddawał.
- No, na mnie by działało. - dorzucił swoje dwa grosze Warszawa.
Zebrani mężczyźni spojrzeli po sobie dziwnie rozweseleni. Nawet przygnębiony do niedawna Słowenia, jakby na samo wyobrażenie zaczął się rozpogadzać i rozluźniać. Nie minęło dużo czasu, aż każdy z nich zaczął się cicho śmiać. Dopiero gdy Polska odchrząknęła, przypominając o swojej obecności, ci nieznacznie się uspokoili.
- Pola, jak było w Moskwie? - zapytał nagle Warszawa, czując na sobie zdegustowany wzrok swojego kraju.
- Dobrze miło, że pytasz. - uśmiechnęła się słodko zadowolona, że jej ,,środki perswazji" działają niezawodnie.
- Chciałem cię odwiedzić. - ciągnął temat, czując, że jest do tego zobowiązany - Byłem nawet u Moskwy...
- Byłeś u Moskwy?! - z niemałym zdziwieniem przerwał mu nagle Czechy. Pepik spojrzał na siostrę, równie oszołomioną co on. Tylko Słowenia nie za bardzo orientował się w sytuacji - Ale tak z własnej woli? Nieprzymuszenie z nim rozmawiałeś?
- Tak, czasami się zdarza. - miasto powiedziało powoli, bojąc się, że może to doprowadzić do kolejnego dwuznacznego żartu. Wszyscy uwielbiali sugerować mu różne rzeczy - Co w tym dziwnego?
Polska i Czechy spojrzeli na siebie rozbawieni, jakby wzrokowo starając się wymyślić jakiś nowy dowcip. Myśleli jednak za długo, a Słowenia zdążył znudzić się ciszą.
- Nie wiem co jest w tym dziwnego, ale dziwniejsze na pewno jest to, że rozmawiamy jeszcze o suchych gębach.
•••
2 czerwca 1941 r.
Jeżeli było coś gorszego od dużych skupisk ludzi, na pewno były to upały.
Finlandia od zarania dziejów wystrzegał się ciepła jak tylko mógł. Jak to uwielbiał powtarzać, Zima była jego kochanką, a Chłód ich bękarcim synem. Wszystkie miesiące, kiedy średnia temperatura wynosiła więcej niż pięć kresek na plusie, były istną męczarnią. Był zdania, że gdyby te wszystkie pory roku ograniczyły się jedynie do żyjącej natury, śpiewu ptaków i błękitu nieba, odrzucając nieuniknione ciepło, cały rok byłby idealny.
Niestety, były to tylko niemożliwe do spełnienia marzenia i skrywane gdybania, a on musiał męczyć się w upale. Ciepła towarzyszącego latu nienawidził, ale ze swoich leśnych wypraw zrezygnować nie potrafił. Nawet tego dnia, już z rana doskonale rozumiejąc, że ten dzień będzie zdecydowanie bardziej parny niż zazwyczaj, uległ pokusie i wyruszył w las, zaczynając od tych dobrze znanych mu ścieżek i dróg.
Nie uszedł jednak daleko, gdyż już po dystansie dwóch kilometrów w głąb lasu, lejący się z nieba skwar go pokonał. Nie miał w zwyczaju postojów, lecz tym razem czynniki zewnętrzne go do tego zmusiły. Finlandia zatrzymał się przy dobrze mu znanej rzeczce. Znalazł dogodne miejsce, odgarnął pokrzywy, jeżyny i inne śmiercionośne rośliny, po czym usadowił się wygodnie na brzegu, opierając się o pień jakiegoś drzewa, którego gatunku już nie miał siły ustalać.
Odgarnął posklejane włosy z czoła i ciężko zanurzył dłoń w wartko płynącej wodzie. Miał wrażenie, że jego ugotowane stopy zmiękły do tego stopnia, że przy ściąganiu butów ściągnie również kilka ładnych płatów skóry. Krople potu spływały mu po czole, mieszając się prawdopodobnie z uronionymi łzami, choć co do tego nie miał pewności. Komary zjadały go żywcem, a muchy już uznały za umarłego i obłaziły niczym padlinę. Mimo to kontrast temperatur na tym niewielkim kawałku ciała, jaki stanowiła jego ręka, całkowite rekompensował mu te niedogodności.
Czuł się jak trup i wyglądało na to, że tak też przez pewien czas funkcjonował, gdyż stracił czujność i nawet nie zauważył, że nie jest już sam.
Dania przywitała go skinieniem głowy i szczerym uśmiechem.
- Co ty tu robisz? - zapytał, gdy tylko jego zmęczony umysł przetrawił informację o jej obecności.
- Miałam dostarczyć ci to osobiście. - zawiadomiła, sięgając do przewieszonej przez ramię torby.
Ruchy Danii były spokojne i powolne, zupełnie tak jakby wyczuła nagłe napięcie. Finlandia obserwował ją uważnie, jednocześnie zwracając uwagę na otoczenie. Skoro ona zdołała go podejść, to czy nie udało się to komuś jeszcze? Musiał trzymać się na baczności.
Dania wyjęła list. Finlandia przyjął go ostrożnie, uprzednio wycierając mokrą rękę o spodnie. Nieśpiesznie wyciągnął go z koperty, co rusz zerkając na kobietę. Ta, rozumiejąc jego niepewność, w końcu przełamała się i, z niewielkimi oporami, również usiadłam na ziemi, rozgarniając pokrzywy i inne chwasty. Dopiero gdy Dania znalazła się w pozycji z jakiej ciężko byłoby wykonać jej jakiekolwiek bardziej znaczący manewr, Finlandia lekko odetchnął. Na chwilę odstawiał ostrożność na bok i w pełni skupił się na korespondencji.
Przeczytał raz. Potem drugi. Za każdym razem nie mógł uwierzyć.
- Nie. - dał w końcu odpowiedź, oddając jednocześnie list - Przecież to samobójstwo.
- Nie, jeżeli to dobrze rozegrasz, - odparła Dania, zwlekając z ponownym przyjęciem koperty. Finlandia był jednak nieugięty, więc ostatecznie wiadomość ponownie wylądowała w jej torbie - a ty umiałbyś to dobrze rozegrać.
- Będę miał z tego za mało, patrząc na to, że w każdej chwili będę mógł umrzeć.
- Napisał, że warunki są jeszcze do przedyskutowania. - Dania zrobiła pauzę. Spojrzała na niego. - Nie rozumiesz? To propozycja nie do odrzycenia. Jeśli wiesz co mam myśli.
- A co jeżeli te warunki jednak odrzucę?
- Wtedy nie odrzuci ich Helsinki. Chyba nie chcesz mieć własnej fińskiej Francji Vichy?
Zapadła cisza. Finlandia myślał, ale nie zamierzał odpowiadać. Dania przyglądała mu się chwilę. Choć jej niedawne słowa dla wielu mogłyby zabrzmieć jak groźba, groźbą nie były. Były płynącą z serca poradą. Jej zadaniem było w końcu jedynie dostarczenie wiadomości, a nie rozmawianie o niej.
Dania rozumiejąc, że na odpowiedź raczej nie ma co liczyć, podniosła się. Tak jak wcześniej. Spokojnie i powoli.
- Zastanowię się, ale znasz moje zdanie. - usłyszała, gdy przeszła już kilka metrów.
Dania przystanęła. Odwróciła się.
- Lepiej dla ciebie, żebyś to zdanie zmienił.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top