XX

14 grudnia 1940 r.

Z raportów, jak zwykle, nie wynikało kompletnie nic.

W Afryce byli już kilka dobrych dni. Codziennie zmieniali miejsce obozowania, wędrując nad ujściem Nilu. Przed rozsianymi po oazie Włochami i Niemcami łatwo można było się skryć, co niestety nie tyczyło się wszelakiego robactwa, które nękało ich od samego początku. O istnieniu większości z tych stworzeń Alianci nie zdawali sobie nawet sprawy, przeżyli więc ogromne i dość bolesne zaskoczenie, gdy spostrzegli, że tutejsze owady mają się nijak do ich rodzimych. Pełni ukąszeń, rozdrapanych strupów i krost maszerowali bez celu przed siebie, szukając jakiekolwiek poszlaki, która mogłaby pomóc im w rozpoczęciu śledztwa.

W tym wszystkim Brytania starał się udawać troskliwego. Dbał by nie zabrakło im zapasów, map i pisał do nich listy. Korespondencyjnie informował ich o zmianach na froncie, pytał o postępy oraz, ku zdziwieniu wszystkich, o bardziej trywialne rzeczy jak samopoczucie czy zdrowie. W swoim pisemnym zmartwieniu, dziwnym trafem, pomijał Czechy. Nigdy się o niego nie pytał, wspominanie o nim ograniczał do minimum, a jego imienia nie pisał w ogóle, ciągle używając formy ,,on". Brytania starał się zamydlić im oczy, tymi uprzejmościami odciągając ich uwagę od wszystkich podłości, które podczas ich afrykańskiej przygody, postanowił im zafundować. Nie ważne jednak jak bardzo by się nie starał, wysłani Alianci nie mogli nie zauważyć, że Anglik, wbrew swojemu celowi, z czystej podłości, sabotował ich jak tylko mógł. Na dostarczonych mapach, nie były zaznaczone wszystkie wrogie obozy, a rzeźba terenu była pokazana niedokładnie. Tłumacząc się dyskrecją, zabronił im zbliżania się do sojuszniczych obozów oraz nie wysłał im nikogo do pomocy, pomimo tego, że cały czas odwiedzali ich listonosze i osoby donoszące żywność. Listy otrzymywali z opóźnieniem, a z regularnie przynoszonych im raportów, mających im ponoć pomóc, nie mówiły o niczym konkretnym.

Jeden z tych właśnie bezwartościowych raportów, przeglądała Polska. Siedziała wygodnie na grubej i solidniej, rosnącej na zaledwie dwóch metrach wysokości, gałęzi drzewa nieznanego jej gatunku. Trzymane w rękach dokumenty jedynie kartkowała, nie zagłębiając się w nic nie wnoszącą treść. Nie minęło jednak wiele czasu, a wykonywana czynność stała się nie do zniesienia. Zdenerwowana angielskimi farmazonami Polska, zgniotła niechlujnie papiery w kulkę. Wkładając w swój ruch jak najwięcej siły cisnęła dokumenty w tlące się kilka metrów dalej ognisko. Nim jednak kartki trafiły do celu, zdążył złapać je Czechy.

- Złość piękności szkodzi. - usłyszała, ku swojemu zdziwieniu, nie od brata, a od Kanady. Chłopak uśmiechnął się serdecznie, odrywając na chwilę wzrok od rzucanych do paleniska.

- Dokładnie! Uśmiech na pysk i do przodu, siostrzyczko. - zgodził się od razu Czechy rozwijając zgnieciony papier oraz demonstrując sztukę uśmiechania się -  Wtedy może w końcu zechce cię ktoś normalny.

Polska miała ochotę odpowiedzieć jakąś zgryźliwością, ale nie przychodziło jej do głowy nic sensownego, więc po prostu skrzyżowała ręce na piersiach i zmrużyła oczy niezadowolona. Kanada zaśmiał się cicho, ponownie kierując swoje spojrzenie ku ognisku, a Czechy kompletnie ją zignorował skupiając swoją uwagę na brawurowo złapanych dokumentach. Jednak i w jego przypadku spokój nie trwał długo. Już po przeczytaniu kilku losowych wyrwanych z kontekstu zdań, i on poczuł przypływ gniewu. Nie chcąc już więcej zwracać sobie głowy tymi bzdetami, ponownie zaczął katować raporty, zgniatając je w kulkę, tym razem jednak mocniej i agresywniej. Gdy nie był już w stanie bardziej ścisnąć papieru, rzucił go w ogień, z satysfakcją godną mordercy obserwując jak pochłaniają go płomienie.

- Hipokryta. - usłyszał obrażony głos siostry.

Czechy obrócił się w jej stronę z zamiarem rzucenia jakąś ciętą ripostą, która sprawi, że Polska zamilknie na następny tydzień. Nie mając jednak w głowie żadnego pomysłu na błyskotliwą odpowiedź na ten zarzut, wystawił język, robiąc przy tym jakąś głupią minę. Zaatakowana białowłosa ułamała jakąś niewielką gałązkę i cisnęła nią w brata, ostatecznie wygrywając spór.

- Wy to się kochacie. - zaśmiał się Kanada, opierając się wygodnie o pobliską skałę.

- Jeszcze jak! - odparł Czechy ze sztucznym entuzjazmem - Ja to bym ją sprzedał za skrzynkę piwa.

- Ty to byś nawet siebie sprzedał za skrzynkę piwa. - skrzywiła się Polska rzucając kolejną gałązką. Brzydki grymas szybko zszedł jej z twarzy, gdy zobaczyła jak brat próbuje wyciągnąć z włosów, zaplątany pocisk. Chwilę później spojrzała na Kanadę. Dziwnie przygniębionego Kanadę - Wszytko w porządku?

- Tak, oczywiście. - odparł bez zastosowania, tonem pozbawionym emocji.

- Na pewno? - dopytywała Polka - Posmutniałeś.

W jej głosie niewiele dało się wyczuć zmartwienia. Jednak ta skromna kropelka wystarczyła by zasiać w nim niepewność. Ojciec zawsze powtarzał im by nie okazywali swoich emocji. Wszystko mieli dusić w sobie, tak długo póki ich zmartwienia nie znikną. Emocje miały być nie tyle słabością, co czynnikiem szkodliwym przy osiąganiu swoich celów. Co prawda, teraz Kanada nie chciał otworzyć się emocjonalnie, a jedynie podzielić się przykrym przemyśleniem odnoście swojego życia, jednak tyle lat ukrywania wszystkiego w sobie, nadal nie pozwalało mu choćby otworzyć ust.

- Żołnierzu! - usłyszał nad sobą władczy głos Czecha. Ten sam głos, który uratował Wielką Brytanię - Macie mówić. To rozkaz!

Kanada uśmiechnął się lekko. Nawet jeśli wcześniej niewidzialnie widmo ojca nie pozwalało mu powiedzieć czegokolwiek, to teraz jego samopoczucie poprawiło się. Chwilowa melancholia opuściła go, a nawet nieznacznie się rozweselił. Na początku myśl o drobnym otworzeniu się była jedynie ziarnkiem niepewności, teraz jednak przerodziła się w postanowienie. Ojca przecież tu nie było.

- Ja... - zaczął, trochę smutniej i mniej stanowczo niż się spodziewał. Choć zaczął mówić, spostrzegł, że nie wie co powiedzieć. Na chwilę odwrócił wzrok, szukając odpowiednich słów, zaś słowiańskie rodzeństwo w tym czasie cierpliwie czekało. Gdy zebrał już swoje myśli i wiedział co powiedzieć, ponownie odwrócił się w stronę zebranych.

Lecz nie miał czasu nawet otworzyć ust.

Atmosfera momentalnie się zmieniła. Przez jeden niepozorny szelest dobiegający znikąd, ich ciała włączyły tryb obronny. Pod wpływem nagłego przypływu adrenaliny, ich serca zaczęły kołotać jak szalone, a zmysły wyostrzyły się. Wystarczyły dwie sekundy nasłuchiwania. Spojrzeli po sobie.

Byli otoczeni.

Ilość przeciwników, ich tożsamość oraz dokładna lokalizacja były nieznane. Mimo to nie planowali poddać się bez walki.

Czechy powoli wyciągnął rękę po leżący pod jego nogami karabin. Pochylając się, złapał kontakt wzrokowy z kucajacym przy skale Kanadą. Pokazał mu coś, ten przytaknął. Gdy przywarł do pnia drzewa, ostrożnie sięgnął po pistolet u pasa. Podnosząc rękę niewiele ponad głowę, podał broń siostrze, która ze względu na ryzyko, nie mogła zejść z gałęzi.

Nastało kilka cichych sekund, kluczowych dla dalszego rozwoju wydarzeń.

Trzymając place na spustach, wyczekiwali wroga. Choć ich serca biły głośniej niż bębny, a oddechy były nierówne, zachowywali kompletny spokój. Nie słyszeli nic, a widzieli jeszcze mniej. Musieli czekać.

Pomimo gotowości, zaskoczono ich.

Wszytko działo się błyskawicznie. W jednej chwili napastnicy wyskoczyli ze swych kryjówek i rzucili się na nich. Nim Polska zdążyła zareagować, poczuła jak ktoś łapie ją od tyłu za kołnierz i mocno ciągnie w dół. Spadając z gałęzi, rąbnęła jeszcze głową o jakiś niezidentyfikowany przedmiot. Siła uderzenia połączona z bolesnym upadkiem, były tak niespodziewanie, że oszołomiły ją na pewnie czas, znieczulając ją przy okazji. Leżąc na ziemi mogła jedynie rozglądać się półprzytomnie, próbując posklejać fakty.

Spostrzegłszy, że zamglony obraz powoli zaczyna się wyostrzać, jeszcze raz podniosła głowę. Zawiesiła swój wzrok na najbliższej sylwetce, próbując rozpoznać umundurowanie. Nim jednak zdążyła wszytko przeanalizować, poczuła jak jej głowa znowu robi się ciężka. Po kilku sekundach walki, poddała się. Nie miała innego wyjścia, jak zapomnieć o otaczającym ją świcie, zamknąć oczy i pozwolić sobie oprzytomnieć.

Tymczasem Rosja szedł niespiesznie w stronę spacyfikowanych aliantów. Idealnie miarując każdy krok starał się uspokoić myśli. Od przeczytania feralnego listu, wrzały w nim negatywne emocje, których nijak nie mógł z sobie wyrzucić. Teraz nadszedł idealny moment by się wyładować. Choć wiedział, że po czymś takim poczułby się znacznie lepiej, nie chciał zrobić nic głupiego, czegoś później by żałował, więc starał się być opanowanym.

Przechodząc obok żałośnie leżącej na ziemi Polski, nie mógł się powstrzymać by na nią nie spojrzeć. Choć zawiesił na niej wzrok dosłownie na kilka sekund, od razu zdążył poczuć się jak potwór. Nie było to jednak spowodowane samym jej marnym widokiem, a tym, że owy widok wywoływał u niego pewną satysfakcję. Jego wypaczone poczucie sprawiedliwości, dostało przynajmniej przekąskę. Polska robiła z niego idiotę, sprawiała, że czuł się jak ostania świnia, jakaś kara jej się należała. Wiedział, że nie powinien czuć tej satysfakcji.

A jednak była zbyt przyjemna by chciał z nią walczyć.

- No proszę! - wyrwał go z zamyśleń wyzywający głos Czecha - Któż raczył nas odwiedzić? Towarzysz Siostrojebca!

Rosja zmrużył groźnie oczy, na co niedoszły szwagier wyszczerzył się jeszcze bardziej. Żołnierze trzymający Pepika, widząc minę swojego przełożonego, momentalnie się spięli gotowi do skrócenia wesołości zakładnika. Bolszewik jednak, machnął na nich ręką, nakazując spokój.

- Ty nigdy nie możesz się powstrzymać, co? - powiedział beznamiętnie, wiedząc, że przemoc fizyczna w tym przypadku i tak na niewiele się zda.

- Jak ty mnie dobrze znasz! - prawie krzyknął Czechy. Żadna normalna osoba bojąca się o swoje życie, nie byłaby tak pewna sobie w takiej sytuacji. Czechy jednak ani nie musiał się bać o swoje życie, ani nie był normalny.

Rosja chciał coś powiedzieć, lecz powstrzymał się widząc zmianę na twarzy rozmówcy. Pepik wychylił się lekko w bok, starając się spojrzeć w punkt za plecami komunisty. Po chwili wzrok Rosji również powędrował w tamtą stronę. Jak się okazało, powodem czeskiego poruszenia była stojąca już o własnych siłach Polska. Dziewczyna, choć nie wyglądała jeszcze jakby w pełni doszła do siebie, widząc odwróconego w jej stronę Rosję, odsunęła się od podpieranego drzewa i spróbowała się wyprostować.

- Czego chcesz? - rzuciła tonem pozbawionym emocji, mogącym oznaczać wszystko albo nic.

- Jak to czego? - odparł Rosja. Zrobił krok ku niej, kompletnie zapominając o Czechu - Ciebie. - dokończył, uśmiechając się groźnie.

Polska przez chwilę milczała, trzymając wszystkich w niepewności. Na moment zamknęła nawet oczy. Czując jak pulsujący ból w głowie powoli się uspokaja, a kołowanie przestaje być tak dokuczliwe, wyprostowała się już całkowicie. Patrząc w górę, prosto w oczy bolszewika uśmiechnęła się słodko.

- Pierdol się.

- Pierdol się? - powtórzył Rosja jakby w niedowierzaniu. Z jakiegoś powodu te dwa słowa uderzyły w niego mocnej niż mógłby jakikolwiek młot - Tylko tyle masz do powiedzenia? - zaczął, podchodząc bliżej. Każde kolejne słowo było przesiąknięte coraz większą ilością rozgoryczenia - Po tym jak naprodukowałem się, żeby choć na chwilę zabrać cię od tego niemieckiego skurwysyna. Po tym jak opierdoliłaś mnie listownie i uciekłaś ode mnie na inny kontynent? Po tym jak ja jak głupi pojechałem na ten inny kontynent tylko po to, żeby zobaczyć czy żyjesz i czy nic ci nie jest?

- I mam z tego tytułu wskoczyć ci w ramiona czy może od razu do łóżka? - prychnęła pogardliwie. Nic sobie nie robiąc z coraz to ostrzejszego spojrzenia Rosji, atakowała dalej - A tą ręką to będziesz tak wymachiwać, czy zamierzasz mi przypierdolić? - zapytała zwracając uwagę na już od dłuższego czasu niebezpiecznie nad wiszącą dłoń.

- Dobrze ci radzę, nie prowokuj mnie. - wysyczał, mimo wszystko opuszczając ramię, a zamiast tego lekko się nad nią pochylając - Myśl co chcesz, ale ja z reguły nie lubię bić kobiet.

Polska zaśmiała się.

- Jakoś we wrześniu tamtego roku ci to nie przeszkadzało. - odparła, starając się by nie załamał jej się głos.

- Dobrze wiesz, że nie miałem wyboru. - bronił się, nieznacznie łagodząc swój ton.

- Miałeś wybór. - rzekła Polska, starając się uciec jak najdalej od granicy płaczu, na której już prawie była - Tylko, że ty zawsze szybciej robisz niż myślisz.

Na ostatni ułamek sekundy, nim dziewczyna na dobre odwróciła się, Rosja spostrzegł coś co zszokowało go bardziej, niż wszystkie wypowiedziane do tej pory słowa. Od tak dawna puste oczy Polski, nagle przestały być puste. Bardziej niż kiedykolwiek, wypełniły się emocjami, choć nie tymi, którymi powinny. Żal i smutek były jedynie mniejszością, zdominowaną przez gniew.

- Rusz dupę i chodź, - usłyszał warknięcie z odległości kilku metrów, które wybudziło go z zamyślenia - nie będę czekać cały dzień.

Rosja początkowo zdawał się nie rozumieć komunikatu, jednak gdy Polska ponownie odwróciła się i ruszyła przed sobie, zrozumiał. Przez chwilę wahał się, ale ostatecznie zaklął siarczyście pod nosem i niechętnie poszedł za nią. Zdezorientowani żołnierze przez chwilę również nie wiedzieli co zrobić i jedynie patrzeli po sobie, niepewnie puszczając swoich zakładników. Pomógł im dopiero gniewny krzyk Rosji.

Nie mogący uwierzyć w to co widział, Kanada odprowadzał wszystkich wzrokiem. Wydawało mu się, jakby to co widział było jedynie filmem w kinie albo sztuką w teatrze. Z jakiegoś powodu, cała ta scena wydawała mu się zbyt nierealna i groteskowa. Nawet widząc majaczące w oddali sylwetki, nie potrafił uwierzyć w ich autentyczność.

- Zakochałeś się kiedyś? - wyrwał go z oszołomienia głos Czecha, który wyglądał jakby nic co się właśnie wydawało nie zrobiło na nim wrażenia.

- Nie... - odparł Kanada, zdziwiony tak nagłym pytaniem.

- To nigdy tego nie rób. - Czechy położył mu rękę na ramieniu - Inaczej skończysz jak oni.

Kanada spojrzał na niego nic nie mówiącym wzrokiem.

- Albo jak ty. - powiedział, przełamując niepewność w głosie.

Czechy machinalnie przeczesał dłonią włosy, po czym rzucił ostanie spojrzenie ku odchodzącym.

- Albo jak ja.

•••

29 grudnia 1940 r.

- Nie rozumiem. - powiedział już setny raz Wielka Brytania - Powiedzcie jeszcze raz.

Czechy i Kanada spojrzeli po sobie zmęczeni. Zaledwie kilka godzin temu wrócili z Afryki i zamiast upragnionego odpoczynku, zafundowano im seans przesłuchań. Nie zdążyli się nawet wykąpać, a jakże troskliwy Brytania już zawołał ich przed swoje oblicze. Czechy miał ochotę wydrapać mu za to oczy, lecz na szczęście lub nieszczęście, na ich poufnym spotkaniu zjawił się również Ameryka, przybyły prawdopodobnie profilaktycznie, gdyby potrzebny był mediator, albo ktoś kto pomógłby Kanadzie przytrzymać rozjuszonego Czecha.

- Kurwa mać! - wściekł się Czechy, złowróżebnie się podnosząc. Kanada jednak zdążył w porę złapać go za ramię. Ponownie usadził go na krześle.

- Gdy dotarliśmy do Aleksandrii, skontaktował się z nami łącznik. - zaczął tłumaczyć Kanada. Choć mówił wolno i wyraźnie, wcale nie zamierzał poświęcić tej historii więcej czasu niż to konieczne - Dowiedzieliśmy się, że Egipt uciekł i, że ukrywa się w Siwie. Przeszliśmy przez pustynię, wtedy też straciliśmy z tobą kontakt. Odnaleźliśmy go i przybyliśmy tutaj.

- Tak po prostu? - Brytania zmarszczył podejrzliwie brwi. Widząc brak odpowiedzi ze strony wypytywanych, zwrócił się w stronę od dłuższej chwili siedzącego cicho, Egiptu - Na pewno nie zauważyłeś nic godnego zainteresowania?

Egipt jakby podskoczył na krześle, niespodziewając się pytania. Otworzył usta by coś powiedzieć, ale w porę się opamiętał. Spojrzał wpierw w stronę Czecha, który próbował przygnieść go wzrokiem. Wystarczył ułamek sekundy by Egipt wiedział jakiej powinien udzielić odpowiedzi.

- Nie. - opowiedział spokojnie, nie wzbudzając podejrzeń - Wszytko było w jak najlepszym porządku.

- Mimo to nadal coś mi tu śmierdzi... - powiedział Brytania bardziej do sobie niż towarzystwa.

- To prawdopodobnie ty. - zripostował szybko Czechy.

Anglik i Czech zaczęli mierzyć się groźnymi spojrzeniami. Ameryka i Kanada również spojrzeli po sobie, wzajemnie sprawdzając swoją gotowość do zażegnania ewentualnego konfliktu. USA widząc, że ojciec już ma zamiar coś odpowiedzieć, postanowił uprzedzić go i zmienić temat.

- A co z Polską? - zapytał przypominając sobie nagle o nieobecności kobiety.

Twarz Słowianina nagle się zmieniła. Cała groza zniknęła, dając miejsce dziwnej mieszańce rozbawienia i zmartwienia. Przez chwilę nawet wydawało się, że się zaśmieje, lecz powstrzymał ten odruch.

- Cóż, - zaczął, nie mogąc zrezygnować z osobliwie szyderczego uśmieszku - przyjechał po nią rycerz na czerwonym koniu. Tylko że zamiast miecza dzierżył sierp, a tarczy nie potrzebował gdyż miał młot. - przebiegł spojrzeniem po pytających twarzach zebranych. Jedynie Kanada doskonale wiedząc o co chodzi, uśmiechał się podobnie co jego były przełożony - Po krótkiej choć intensywnej wymianie zdań, odszedł razem ze swoją książeczką... Tyle że wnioskując z przebiegu wydarzeń, wracał chyba na piechotę, bo konia raczej zabrała ona.

- Czyli, - odparł po chwili ciszy Ameryka, lekko zabity z tropu - jeżeli dobrze rozumiem, to Poly siedzi teraz u tego komucha i nikt nie ma pojęcia co się z nią dzieje.

- Dokładnie! - powiedział energicznie Czechy - I tu Brytania kochanie zaczyna się twoja rola. Z tego co wiem, Polska zabawi tam raczej długo. Z Rosją da się pójść na układy, więc jeżeli dobrze zagadasz, on spuści moją siostrzyczkę ze smyczy i przymknie oko na jej działania.

- Mi na Polsce nie zależy. - odpowiedział chłodno Anglik - Nie będzie tam przecież wiecznie, a podczas jej nieobecności wystarczy nam kontakt z Warszawą. - wstał z miejsca, nie czekając na żadną odpowiedź. Nim jednak skierował się do wyjścia spojrzał jeszcze na jednego z synów - A ty Kanada miałeś tam ponoć jechać by ich pilnować. Zawiodłem się na tobie.

- Skurwysyn! - krzyknął Czechy, gdy drzwi zamykały się za Brytanią.

Nastała ciężka cisza. Ameryka rozejrzał się po pozostałych. Wszyscy zdawali się być pogrążeni we własnych myślach. Egipt wydawał się być wyraźnie przestraszony i zmieszany scenką, która się przed nim rozegrała. Czechy po prostu nad czymś intensywnie myślał. Zaś najgorszej wyglądał Kanada. Choć nie wydawał się zły ani smutny, a wręcz wyglądał na niewzruszonego, w jego postawie było coś, co kazało mu współczuć. 

- Ja spróbuję porozmawiać z Rosją. - odezwał się w końcu Ameryka, mając dość ciszy. Czechy podniósł na niego zdziwiony wzrok, lecz już po chwili uśmiechnął się nieznacznie - A ty Kanada...

- Po prostu - przerwał mu tonem pozbawionym energii - nic nie mów.

- Powinniśmy się już chyba zbierać. - powiedział szybko Czechy, ratując wszystkich od ciszy.

Słowianin wstał i ruszył do wyjścia, a już po chwili za jego przykładem poszli Egipt i USA.

Został jedynie Kanada. Jak zwykle przybity do ziemi.

______________________________________

Ostatnio relacja Polski i Rosji zaczęła mi strasznie przypominać relację Geralta i Yennefer z gier i książek. Jakby nie patrzeć Geralt też był takim trochę kryptopantoflem, a między Polską a Yennefer zaczyna widzieć coraz więcej podobieństw. Albo mam rację, albo przejście Dzikiego Gonu po raz trzeci nie było dobrym pomysłem.

W każdym razie, tak oto przekraczamy pierwszy kamień milowy i po czterech bodajże miesiącach kończymy 1940 rok! Cóż, jeśli tak dalej pójdzie to może nawet skończę tą książkę przed setnym rozdziałem.

Powiem szczerze, że wiele rzeczy nie wyszło tak jak tego chciałam. Wiele rzeczy chciałam rozwinąć bardziej, a wielu w ogóle nie miało tutaj być. Mam jednak nadzieję, że na razie jakoś to działa. Przy okazji gratuluję i dziękuję z całego serca wszystkim którzy nadal to czytają, tym bardziej, że mamy dwudziesty rozdział, a nie jest to nawet połowa.

Miłego dnia o wielcy czytelnicy!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top