XLVI
28 lutego 1943 r
Czy cała ta męcząca podróż z Afryki była warta tego jednego spotkania? Oczywiście, że nie. Czas Włoch jednak przemijał i nim miał przeminąć całkowicie, musiał zrobić kilka rzeczy. A w tym odbyć prawdopodobnie po raz ostatni jedną z tych głupich pogawędek.
Idąc przez dobrze znane mu korytarze minął kilka osób, które obdarzyły go ostrzegawczym spojrzeniem. Inni mówili wprost „Lepiej tam nie idź". Włochy jednak się tym nie przejmował. On jak nikt inny miał prawo, a nawet konieczność by się tam pojawić. Nawet w najgorszej sytuacji, jego obecność była przecież mile widziana, choć gospodarz nigdy by się do tego nie przyznał.
Gdy znalazł się na właściwym skrzydle kompleksu już z daleka słyszał przepełnione złością krzyki. Nikt tym krzykom nawet nie odpowiadał, osoby do których były one kierowane, były prawdopodobnie zbyt przerażone. Respekt i strach mieszały się w gęstej atmosferze pomieszczenia do którego zmierzał. Uśmiechnął się na wspomnienie czasów, kiedy bywało, że sam potrafił reagować tak samo.
Przed wejściem do gabinetu nie wahał się ani chwili. Pewnie chwycił za klamkę otwierając szeroko drzwi. W progu stanął dumnie wyprostowany bez cienia emocji na twarzy. Wszystkie oczy momentalnie zwróciły się na niego. Jedna tylko osoba zarejestrowała jego wtargnięcie kilka sekund później.
- Nie, nie, nie, nie, nie! - wykrzykiwał w szale Rzesza, raz za razem uderzając pięścią o biurko.
Ustawionych po bokach pomieszczenia stało kilku spiętych podległych Rzeszy wysokiej rangi oficerów. Włochy przeleciał wzrokiem po ich wystraszonych twarzach. Na koniec spojrzał na swojego przyjaciela. Niemcy zamilkł, pod wpływem pojawienia się niespodziewanego gościa. Przez moment patrzeli tak na siebie w ciszy i bez emocji, dopóki nazista nie przypomniał sobie o swoich podwładnych.
- Nie widzicie kto przyszedł? - skarcił ich ostro - Nie wiecie już jak się zachować?
Oficerowie momentalnie wyprostowali się stając na baczność. Jeden w ferworze przerażenia postanowił nawet oddać honor poprzez zasalutowanie. Włochy zrobił kilka kroków w jego stronę.
- Dziękuję, baczność spocznij. - rzucił szybko komendę z politowaniem, lecz bez większego zainteresowania.
Sam wzrok Niemiec wystarczył, aby zebrani wiedzieli, że jest to pora na opuszczenie pomieszczenia. Rozumiejąc, że drugiej szansy na ratunek może już nie być, zerwali się przepychając się w przejściu. Ostani, pomimo pośpiechu, zamknął za swoją drzwi starannie uważając aby nimi nie trzasnąć.
Niemcy rozluźnił się. Po złości nie było nawet śladu, zupełnie tak jakby poprzedni szał był jedynie na pokaz. Oparł przedramiona na blacie i splótł palce.
- Co zawiniło w Afryce? - zapytał spokojnym tonem, o który żaden z poprzednich gości nigdy by go nie posądził - I nie zrzucaj winy jak zwykle na pecha.
- Pech. - odparł Włochy najzwyczajniej na świecie. Zajmując miejsce po drugiej stronie biurka, zmienił temat - Co zrobili tamci?
- To co zawsze. - Niemcy odchylił się i ułożył wygodniej w fotelu. On też zmienił temat - Wiesz, że będzie powstanie?
- Jakie? - Włochy zdziwił się.
- Żydowskie.
- I nic z tym nie robisz?
- Po co? - Rzesza spojrzał na przyjaciela, jakby ten pytał o rzeczy dziecinnie oczywiste - Ucierpi co najwyżej infrastruktura miasta, które średnio mnie obchodzi, a skoro sami chcą się pozabijać, to nie powinienem przeszkadzać.
- Dawno już nie było żadnego dramatu. - zamyślił się Włochy.
- Ostatnimi czasy żyło się im wszystkim zdecydowanie za spokojnie. - Niemcy skrzywił się - Niedługo Polska będzie pokłócona z Rosją.
- Znowu?
- Tym razem chyba bardziej niż zwykle.
- Najciekawsza para na świecie. - prychnął pogardliwie Włochy.
- Zgadzam się. - wycedził Rzesza zniesmaczony - Żałośni są. Oboje powinni cierpieć, a szczególnie ona.
Na kilka sekund zapanowała cisza. Włochy spojrzał z zaciekawieniem na znudzonego towarzysza. W głowie pojawiło mu się podstawowe pytanie. Dziwił się sam sobie, że nigdy dotąd nawet o nim nie pomyślał.
- Czemu ty jej w ogóle tak nienawidzisz?
- Może dlatego, że od zawsze była uosobieniem wszystkich cech ludzkich, którymi pogardzam. - odparł, ciężkim do odgadnięcia tonem.
O ile Włochy zazwyczaj był w stanie stwierdzić, co Niemcy robi i mówi szczerze, a co jest jedynie kłamstwem bądź przykrywką, tak tym razem miał poważny problem. Odpowiedź brzmiała prawdopodobnie jednak ton w jakim to powiedział nie zdradzał kompletnie nic. Włochy przyglądał się przez moment naziście, próbując znaleźć na jego twarzy choćby drobną podpowiedź. Niemcy kątem oka przyglądał się ze znudzeniem konsternacji przyjaciela. Powoli zaczynał się niecierpliwić.
- Ty w ogóle kogokolwiek lubisz? - zapytał w końcu faszysta, niemogąc doszukać się prawdy.
- Z tobą jakoś się dogaduję. - wysyczał już podirytowany Niemcy - Po co ty tu w ogóle przyszedłeś?
Wraz z tym niewielkim jak na Niemca wybuchem irytacji, Włochy postanowił odłożyć swoje rozmyślania na bok. Na jego twarzy znowu zaczęło malować się typowe zmęczenie.
- Pożegnać się. - odpowiedział całkiem poważnie.
Mimika Rzeszy w jednym momencie wyraziła wiele emocji. Od zdziwienia, przez niedowierzanie i złość, aż po coś po można było nazwać dobrze ukrytym przygnębieniem. Kilka chwil minęło zanim zrozumiał sens słów faszysty. Zrozumiawszy nie odezwał się jednak.
Włochy też ukrył swoje przygnębienie. Wiedział, że Niemcy myśli błędnie.
•••
4 marca 1943 r
Ściągając ciężkie wojskowe buty, po kilku dniach w polu Rosja poczuł błogie uczucie wytchnienia.
W domu było ciemno i zimno. Zanim jeszcze zaczął przebierać się z munduru, ruszył do pieca w kuchni. Choć zazwyczaj niskie temperatury nie robimy na wrażenia, podczas tygodniowego pobytu na froncie zdążył się już wymarznąć. Jedyne czego chciał w tym momencie to ciepło, herbata i wygodne kapcie. Nim miał uzyskać to pierwsze musiało minąć jeszcze trochę czasu, lecz wodę na herbatę mógł już nastawić. Nie czekając, aż czajnik da o sobie znać, przeszedł do dużego pokoju, w celu ocieplenia kolejnego pomieszczenia. Tym razem rozpalenie było już trochę bardziej kłopotliwe. Zapałki mu się łamały, a starych gazet nie było pod ręką. Z niecierpliwości przeklinał pod nosem.
Pocieszał go jedynie czekający na niego odpoczynek. Odpoczynek ten miał być niestety krótki, bowiem na kolejny dzień już z samego rana musiał być w Moskwie. Ta perspektywa tylko przypominała mu o zmęczeniu jakie ostatnio odczuwał natłokiem obowiązków i przedsięwzięć. Zmęczenie z kolei przekładało się na ciągłe zdenerwowanie. Postarał się odłożyć na bok myśli o przemęczeniu i nastawić się na kilkanaście godzin spokoju. Odetchnął ciężko. Zapalona zapałka w końcu się nie złamała, a gazet tym razem było już wystarczająco. Ogień w końcu się tlił.
Przeszedł ponownie do kuchni, by skontrolować sytuację tam. Kafle powoli robiły się ciepłe. Czajnik zaczął gwizdać, mógł zalać herbatę. Uśmiechnął się z ukojeniem, na widok swojego ulubionego fotela. Nim jednak zdążył na niego opaść, przeszkodziło mu pukanie do drzwi.
Uśmiech natychmiastowo został zastąpiony grymasem niezadowolenia. Początkowo nie zamierzał nawet otwierać. Był późny wieczór, nikt nie powinien mu teraz przeszkadzać. Niestety ilość niesprzyjających wydarzeń z ostatnich kilku tygodni, nie pozwalała mu zignorować natarczywego pukania. Nieznany jeszcze gość mógł właśnie przynosić kolejną ważną i nieprzyjemną wiadomość. Przecież nie mógł, nie oderywać się od zmartwień.
Rosja odłożył szklankę herbaty i niespieszne ruszył w kierunku drzwi, powstrzymując zdenerwowanie, które opanowywało go na nowo. Gdy je otworzył, potrzebował kilku sekund na wyjście z lekkiego szoku.
Ameryka wydawał się bojowo nastawiony.
- Góra nie przyszła do Mahometa, - zaczął z zauważalną niechęcią - więc Mahomet...
Nie dokończył. Rosja już poradził sobie z zaskoczeniem. Zatrzasnął drzwi nim zdążył usłyszeć całą sentencję. Dla pewności przekręcił też klucz w zamku. Musiał przyznać, że dość dawno nie było go w Londynie, lecz nie dawało to im prawa do nachodzenia go o tej porze.
Ameryka zaczął szarpać za klamkę.
- Przyjdź w godzinach służbowych to może cię przyjmę. - krzyknął już zdenerwowany Rosja.
- Musimy porozmawiać! - usłyszał w odpowiedzi lekko przytłumiony głos zza drzwi.
- Nie będę z tobą rozmawiać. Gdzie jest Czechy?
- On jest... - USA zamachał się przez moment - aktualnie nieosiągalny.
Rosja westchnął ciężko. Rozumiejąc, że USA prędzej będzie koczował całą noc pod drzwiami niż odejdzie, wrócił się z niechęcią do drzwi. Otworzył je już ze swoim typowo beznamiętnym wyrazem twarzy. Ameryka uśmiechnął się tryumfująco.
- Jesteś ważny, więc przyszedł ktoś równie ważny. - powiedział, czując potrzebę pominięcia tematu Czech - Powinieneś być zadowolony.
- Ściągnij buty. - rozkazał krótko Słowianin, ignorując kompletnie niepotrzebny komentarz.
Ameryka potulnie wykonał polecenie nauczony poprzednią wizytą. Widząc, że komunista zdążył już pomaszerować do innego pomieszczenia, trochę niepewnie odwiesił odzienie wierzchnie w korytarzu. Rozejrzał się szybko. Zauważywszy jeszcze mokry płaszcz i niewystarczająco otrzepane ze śniegu buty, zaczynał rozumieć chłodne przyjęcie gospodarza. Lecz USA też miał swoje obowiązki i nie zamierzał odkładać ich choćby godzinę dłużej. Intuicyjnie, ruszył do pokoju w którym ugoszczono go ostatnim razem.
Rosja tymczasem rozsiał się w fotelu. Wiedząc, że kolejne kilkadziesiąt minut będzie czasem straconym, postanowił choć trochę go spożytkować. Zza pasa wyjął pistolet, którego jeszcze nie zdążył odłożyć. Przeszedł do rozkładania, starannie okładając części na kredens obok.
- Co ty robisz? - zapytał na wstępie Ameryka. Jemu niestety przypadło miejsce na średnio wygodnym krześle przy stole.
- Czyszczę broń. - odparł cierpliwie Rosja, biorąc do ręki przygotowane czyściwo - Co? Ty pewnie masz od tego ludzi. - wiedząc, że USA nie odpowie na drobną uszczypliwość, sam zmienił temat - Czego chcesz?
- Powinieneś to wiedzieć. - powiedział Ameryka bacznie obserwując rozmówcę - Wiesz, że wszyscy dowiedzieli się o tym... o tej twojej zbrodni? Polska się dowiedziała.
Rosja na moment przerwał swoje czynności. Podniósł głowę do góry.
- Dokładnie siedemnastego lutego była w Katyniu w towarzystwie Litwy. Oboje pod przykrywką funkcjonariuszy SS. - zaczął, powoli przeniósł wzrok na USA - Tam dwóch miejscowych Rosjan wskazało jej miejsce zakopania ciał. Kazała Litwie zameldować Rzeszy o odkryciu.
- Skąd ty to wiesz?
- Ja wiem o niej wszystko. - odparł Rosja bez większych emocji. Wrócił do czyszczenia.
- Obsesja?
- Bardziej troska.
- W takim razie dziwnie wyrażana.
Komunista nic już nie odpowiedział, skupiając się na dokładnym usunięciu brudu z komory zamkowej. Na pewien czas oboje siedzieli w milczeniu. Ameryka zastanawiał się jak powinien przerwać ciszę. Przed przyjściem był zdeterminowany. W głowie miał ułożony cały plan rozmowy - o co powinien pytać, jak go przycinać i jak odpowiadać. Teraz jednak został kompletnie wybity z rytmu. Spodziewał się, zastać Rosję wściekłego lub przygnębionego. Tymczasem USA nie mógł wyczuć po nim nic. Może zajęcie się bronią, było z jego strony celowym działaniem, a może wynikiem ukrywanego stresu lub po prostu ta czynność rzeczywiście była tak ważna, że musiał wykonać ją od razu. Im dłużej Ameryka się nad tym zastanawiał tym bardziej czuł się skonfundowany. Zaczął zbierać słowa.
- I co? Nawet nie myślisz co teraz będzie? - powiedział w końcu jedyne co przyszło mu na myśl.
- Polsza miała dwa wyjścia. - tłumaczył Rosja, starając się ignorować tempo w jakim kończyła mu się cierpliwość - Pierwszy szok sprawił, że honor wziął górę i teraz będzie musiała w tej kwestii współpracować z Rzeszą, ale niedługo zacznie żałować, że nie podeszła do tego bardziej strategicznie.
- I w ogóle się nie martwisz?
- Czym miałabym?
- Choćby tym jak ona się teraz musi czuć. - powiedział, Ameryka niedowierzając spokojowi komunisty.
- To dla niej tylko jedna tragedia z wielu. - odparł Rosja brutalnie- Ty może tego nie doświadczyłeś, ale po pewnym czasie idzie się przyzwyczaić.
- Ile ty ich tam zabiłeś? - pytał Ameryka, któremu coraz ciężkiej było zrozumieć podejście Rosji.
- Nie pamiętam dokładnie. - wzruszył ramionami - Kilka tysięcy.
- Czemu?
- Wiesz ile amunicji potrzeba na zabicie stu szeregowych? - rzucił z nutą ironii - Łatwiej zabić jednego kapitana, a bez niego szeregowi będą bezużyteczni.
Ameryka rozumiał coraz mniej. Musiał mu przyznać, że to działanie wydawało się logiczne, lecz wciąż nie potrafił zrozumieć spokoju z jakim ten się wypowiadał. Ameryka całe swoje życie chciał być i czuć się bohaterem. Zderzając się z bezwzględnym i obojętnym podejściem Słowianina doznał szoku.
- Nie masz nawet wyrzutów sumienia?
Cierpliwość Rosji była już na wyczerpaniu. Chęć wyrzucenia gościa za drzwi wzbierała w nim coraz bardziej. Spojrzał na niego z politowaniem.
- Myślisz, że ona postąpiłaby inaczej? - zapytał z lekkim uśmiechem - Myślisz, że miałaby wyrzuty sumienia?
Wraz tym Ameryce skończyły się pytania. Przełknął ślinę. Czuł się zmieszany i nawet tego nie ukrywał. Chwilę zajęło mu zanim zdecydował co powiedzieć dalej.
- Polska będzie musiała zerwać z tobą stosunki dyplomatyczne.
- Tylko oficjalnie. - odparł zimno Rosja - Nie przejdzie nagle na stronę Osi. Z resztą mam już alternatywę. Możecie mi zaufać.
- Czyli co zamierzasz zrobić?
- Nic. Po prostu ją znam i wiem, że zrozumie swój błąd.
- ,,Swój" błąd? - powtórzył Ameryka, czując jak gromadzi się w nim zdenerwowanie - To był twój błąd. Gdybyś tylko powiedział jej gdy miałeś do tego okazję, nie byłoby teraz problemu.
Cierpliwość Rosji uleciała już całkowicie. Odłożył prawie wyczyszczoną już broń. Podniósł na USA wzrok z którego biła jedynie czysta złość.
- Powiedział i co? - zapytał ostro, nie siląc się już na wymuszony spokój - Byłoby jej mniej przykro?
- Nie, ale w sprawie grzebałaby dopiero po wojnie. - uniósł się Ameryka.
Rosja zmarszczył brwi. Nagle poczuł coś na wzór drobnego ukłucia w sercu, stwierdził jednak, że jest to wynik złości. Podświadomie wiedział, że słowa Ameryki są prawdą, lecz jeszcze nie docierało to do niego.
- Wyczerpaliśmy już temat. - powiedział przez zaciśnięte zęby, powstrzymując się przed wstaniem i wyrządzeniem Ameryce krzywdy - Wynoś się stąd.
USA wstał bez słowa. Sam nie zamierzał kontynuować dłużej tej rozmowy. Ubrawszy się, zajrzał jeszcze raz do dużego pokoju. Rzucił Rosji niezadowolone i zdegustowane spojrzenie, po czym odszedł bez słowa pożegnania.
•••
15 marca 1943 r
- Muszę?
Izrael czuła się niepewnie. Nie umiała się bronić ani nie wiedziała czy byłaby w stanie wyrządzić komuś krzywdę. Nigdy nie trzymała broni w ręce. Gdy wręczono jej pistolet nawet nie wiedziała jak go złapać, więc teraz trzymała go na obu rozłożonych dłoniach. Był ciężki i zimny. Oglądała go w przerażaniu, nie mając pojęcia co powinna z nim zrobić.
Polska przyglądała się jej z politowaniem i czym na wzór niechęci. Nie była w stanie zrozumieć, jak ktoś pełniący ich rolę, mógł być tak nieporadny.
- Musisz.
- Powiedz mi chociaż jak tego używać. - prosiła błagalnie Izrael.
Polska westchnęła. Był środek nocy. Miejsce, choć na ten moment spokojne, jak przystało na getto, nie było bezpieczne. Spotkanie miało być krótkie, jedynie w celu przekazania podstawowych informacji. Nie było czasu na jakąkolwiek formę szkolenia. Mimo to, Polska nie mogła zignorować prośby.
Niecierpliwie wyciągnęła swoją broń.
- Powtarzaj ruchy za mną. - powiedziała oschle, ustawiając się tak, aby Żydówka była w stanie zobaczyć wszystkie jej ruchy. Gdy upewniła, że ta jest już gotowa, przeszła do czynności - Tak przeładowujesz, tak strzelasz, a tak podłączasz magazynek.
Izrael zszokowana ilością wiadomości, spróbowała powtórzyć. Nie wiedziała, jak powinna złapać pistolet, który ciągle wydawał się wyślizgiwać jej z rąk. Przeładowanie było toporne i niedynamiczne. Suchy strzał niecelowany, a magazynkiem nie od razu trafiła w odpowiednie miejsce. Poczuła się zestresowana.
- Muszę zawsze przeładowywać? - zapytała. Jej słowa były nerwowe. Udzieliła jej się niecierpliwość towarzyszki.
- Nie, pistolet jest automatyczny. - wyjaśniła Polska siląc się na spokój - Po podłączeniu magazynku wystarczy, że przeładujesz raz. Potem będzie strzał do skończenia amunicji.
Izrael kiwnęła głową, dając potwierdzenie zrozumienia. Polska rozejrzała się. Uliczka jeszcze była pusta, lecz szybko mogło się to zmienić.
- Będziesz walczyć? - zapytała Żydówka.
- Będę, ale raczej się nie spotkamy. - odpowiedziała pospiesznie Polska - Pamiętaj, kiedy się zacznie, uciekasz bez względu na wszystko i szukasz drogi do Londynu.
- Pamiętam, ale...
- Musimy już iść. Uważaj na siebie. - rzuciła, nie wkładając w to więcej emocji niż było to potrzebne.
Wraz z tymi słowami Polska zaczęła odchodzić.
Lecz nie Izrael.
Żydówka przyglądała się odchodzącej sojuszniczce z ciężką dla niej samej do odgadnięcia mieszanką uczuć.
Widać było, że Polska bardzo zaangażowała się w sprawę, lecz jednocześnie musiały jej aktualnie ciążyć jakieś jej własne zmartwienia. Przez całe spotkanie wydawała się spięta, bynajmniej nie ryzykiem jakie właśnie podejmowała. Czy jednak to dawało jej prawo, do potraktowania Izrael jakby ta była mniej od niej ważna? Może Polska nie miała tego na celu, ale tak właśnie czuła się Żydówka. Jakby była z jakiegoś powodu gorsza, a może nawet zbyteczna.
Właściwie to czuła się tak od dłuższego czasu. Powoli zaczęła uświadamiać sobie swoje położenie, swoją sytuację, a przede wszystkim rolę. Nikt tak naprawdę za bardzo się nią nie interesował. Polska już dawno mogłaby zorganizować dla niej ucieczkę, w której powstanie nie byłoby konieczne. Wielka Brytania bez problemu mógł zorganizować jej bezpieczną podróż do Londynu, ale z jakiegoś powodu nie miał czasu lub chęci. Izrael była przekonana do słuszności powstania, ale czym miało ono służyć z perspektywy aliantów? Miało dać Rzeszy coś na czym choć trochę się skupi, aby dać im drobną chwilę wytchnienia?
Izrael czuła się jak pionek na szachownicy, którego strata dla gracza nie będzie nawet bolesna. Co by było gdyby pionek zaczął być samodzielny?
Polska znikała jej z pola widzenia. Spojrzała na pistolet. Nie miała przy sobie amunicji, ani z tej odległości nie byłaby w stanie trafić. Nie miała zamiaru ani nie chciała też nikogo skrzywdzić.
Podniosła broń, starając się wycelować w odchodzącą Słowiankę, wiedząc, że i tak chciałaby jej zabić nawet mając środki i umiejętności.
Ale co by było gdyby?
Izrael nie mogła wiedzieć, że gdzieś w oddali całą ta scenę obserwował pewien mężczyzna.
Mężczyzna ten nigdy nie przyjeżdżał w te strony w interesach. Nie miał tutaj też bliskich osób, domu ani pracy. Mimo to co jakiś czas zjawiał się w sekrecie przed wszystkimi. Ciągnęła go bowiem tutaj rozrywka. Oglądał wtedy swoje dzieło. Interesowały go dramaty i tragedie, a w szczególności interesowało go cierpienie innych.
Izrael nie mogła też wiedzieć, że właśnie wzbudziła jego ciekawość.
Przede wszystkim, nie mogła jednak wiedzieć, że Niemcy właśnie zaczął mieć na nią plan.
____________________
Wydaje mi się, że powoli wracam do dawnej jakości pisania. Składnie zdań przychodzi mi już też coraz łatwiej. Wciąż nie jest idealnie, ale jesteśmy na dobrej drodze.
Czytając swoją pisaninę z perspektywy czytelnika, łaskawie po 4 latach zrozumiałam że jest pewien aspekt, którego Wy możecie nie rozumieć. Nigdzie nie zostało to przecież wyjaśnione, a rzecz jest podstawowa.
Mianowicie kim są podwładni naszych kochanych państw?
Są to ludzie będący kimś pomiędzy krajami, a zwykłymi cywilami. Nie stanowią nawet procenta danego narodu. Żyją wśród zwykłych ludzi i niewiele się od nich różnią. Są śmiertelni, choć trochę bardziej odporni na obrażenia. Są w stanie zobaczyć kraje w obu ich formach. Jak to powiedział kiedy w odklejonym shotcie walentynkowym Pan Walerian - zobaczenie państw to kwestia uświadomienia sobie ich istnienia.
Co tacy podwładni robią?
Zazwyczaj są obsadzani w służbach mundurowych, służbach z wymiaru bezpieczeństwa i w dużej mniejszości w polityce.
Jak są rekrutowani?
Kraj może losowo podbić do chłopa i powiedzieć „od dzisiaj pracujesz dla mnie". Robią to jedną rzadko. Zazwyczaj powierzają to zadanie swoim oficerom. Taki oficer musi się niejednokrotnie namęczyć, żeby przekonać kogoś, że jego ojczyzna istnieje nie tylko na mapie ale i w osobie.
Mam nadzieję, że wyjaśnienia pomogły. Jakbyście mieli jeszcze jakieś pytania to z chęcią odpowiem.
Miłego dnia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top