XLIII

3 listopada 1942 r.

Przeładowanie.

Strzał.

Upadek.

Płacz następnej w kolejce osoby.

Słowacja odwróciła wzrok. Na jej twarzy mieszało się przygnębienie, współczucie i bezsilność. Nie chciała na to patrzeć, mimo to jej wzrok za każdym razem wędrował za plecy koleżanki, gdzie miała miejsce ta bezlitosna scena. Przez ostatnie lata napatrzała się na wiele brutalnych rzeczy, poniekąd przywykła do nich, lecz wciąż nie mogła spoglądać na nie obojętnie. Ciągle wzbudzały w niej one uczucia, których powinna była się wyzbyć.

Zazwyczaj starała się ukryć te emocje. Nie była pewna czy jej wychodziło, ale próbowała z całych sił, wbrew sobie. Teraz znajdowała się w trochę luźniejszym towarzystwie, więc mogła pozwolić sobie na więcej.

- Nie sądzisz, że... - zaczęła trochę niepewnie, nieśmiało przenosząc wzrok ze skazańców na Chorwację - ...że są trochę za młodzi? To jeszcze dzieci.

- Dzieci, które po krótkim przeszkoleniu przeładują karabin. - odparła zdecydowanie, choć wcale się tak nie czuła.

- Tamten chłopak miał nie więcej jak czternaście lat... - ciągnęła Słowacja, ponownie wyłapując jakiś punkt za plecami rozmówczyni.

- Robię tylko to, co zrobiłby on. - powiedziała, kończąc tym samym temat.

W rzeczywistości Chorwacja nie była tak pewna, jak wynikałoby z brzmienia jej słów. Zachowywała zimną krew, ale po wydaniu kolejnego wyroku śmierci zawsze odwracała się tyłem. Słyszała płacz, ale nie chciała widzieć krwi. Potrafiła zaatakować, ale nie umiała spojrzeć ofierze w oczy. Mieszały się w niej różne uczucia. Z jednej strony chciała pokazać Serbii na co ją stać. Zagrozić mu, może nawet przestraszyć. Z drugiej jednak wśród tych krzyków i płaczu, dopadało ją jej własne sumienie. Nagle chciała cofnąć każdą swoją decyzję, zadośćuczynić tym już pokrzywdzonym oraz ochronić tych, którzy krzywd dopiero mieli zaznać. Wiele razy już była gotowa rzucić wszytko, gdy wtem ktoś mówił jej o jakimś Serbie-czetniku, który zabił jednego z jej ustaszy, albo jeszcze gorzej, o kolejnych Chorwatach ramię w ramię służących z Serbami w NOVJ. Wtedy opuszczały ją litość i poczucie winy, a zamiast nich wstępowały w nią dobrze jej znana złość i żądza mordu. Każdy Serb zaczynał przypominać jej tego jednego konkretnego mężczyznę. Nie widziała już kobiet i dzieci. Cały naród serbski stawał się dla niej nagle bezwartościową masą, o którą troszczy się Serbia i którą ona może do woli szarpać, rozdzierać, bić i mordować, po to tylko by skrzywdzić tego który masą tą ma się opiekować.

A potem znowu spotykała jakieś brudne i zasmarkane dziecko, które płakało za swoim ojcem i znów czuła się potworem...

Tak działo się zawsze, gdy tylko zaczynała głębiej rozważać nad samą sobą. Jakakolwiek chwila odpoczynku, spowolnienie tego morderczego biegu skutkowały natychmiastowym mętlikiem w głowie. Wciąż przeplatały się w niej litość i obojętność, poczucie winy i obsesja, tęsknota i gniew. Jakim żałosnym wydawał jej się fakt, że gdy tylko udaje jej się zostawiać tego potwora od razu zaczyna plątać się o własne nogi.

I znów zaczęły dręczyć ją te uczucia, które tak bardzo ją męczyły. Skrajnie różne, a jednak równie bolesne. Musiała jak najszybciej skupić się na czymś innym.

- Chyba powinnaś tam iść. - w porę wyrwała ją z zamyśleń Słowacja.

Chorwacja nie zauważyła nawet kiedy spuściła głowę, teraz na dźwięk głosu towarzyszki podniosła ją. Słowacja obserwowała coś po ich prawej stronie.

U wejścia do jednego z domów powstało niemałe zamieszanie, które usilnie starano się ukryć. Czterech niskiego stopnia żołnierzy rozmawiało między sobą. Z tej odległości nie sposób było usłyszeć ich słów, lecz z mowy ciała wynikało, że rzecz była pilna. Co chwila rozglądali się na boki. Wszyscy byli lekko przygarbieni, a ich ruchy wydawały się gwałtowne i nerwowe. Jeden z nich wszedł do środka, by zaraz potem wyjść jeszcze bardziej przerażonym niż do tej pory. Chorwacja momentalnie ruszała w tamtą stronę. Żołnierze od razu umilkli. Zbyt jednak zszokowani zapomnieli o jakiekolwiek etykiecie, czy należytym oddaniu szacunku. Stali tak tylko z wytrzeszczonymi oczami, czekając na dalszy rozwój sytuacji.

- Co się dzieje? - zapytała machinalnie.

Żołnierze milczeli. Dwóch nawet odwróciło wzrok. To nie było tak, że nie chcieli mówić. Po ich mimice jasno było widać, że każdy z nich chciał odpowiedzieć. Cisza wynikała z braku odpowiednich słów albo własnego jeszcze niedowierzania w sytuację. Chorwacja nie marnowała czasu i nie pytała po raz drugi. Wyminęła mężczyzn, ruszając ku drzwiom. Ktoś chciał ją zatrzymać, ktoś w końcu się odezwał, lecz ona nie zwracała uwagi. Przeszła przez próg.

Szybko przeszła przez szary przedsionek, docierając do jeszcze bardziej szarego pokoju dziennego. Nie musiała długo się rozglądać, by dostrzec powód całego zamieszania. Na środku stojącego w kącie ciasnego pomieszczenia stolu, stał wiklinowy koszyk, a w nim owinięte w koc coś, które gaworzyło samo do siebie. Myśleli, że będę kazała zabić noworodka? - przeleciało jej od razu przez myśl. W tym momencie prawdopodobnie uderzyłoby w nią pełno przykrych przemyśleń, gdyby nie to, że zamiast rozmyślać od razu postanowiła podejść do dziecka. Dopiero odkrywszy lekko koc, zrozumiała dlaczego maluch wywołał aż takie poruszanie.

Dziecko było niespotykanie blade, jego skóra była całkowicie biała. Para malutkich oczek była niebieska, lecz nie był to typowy dla oczu kolor. Ten był wręcz granatowy, niemożliwy do uzyskania przez zwykłego człowieka. Niespotykanym był też fakt, że noworodek nie płakał. W chacie było zimno, a on okryty był tylko cieniutkim kocykiem, przy czym wcale nie wydawał się cierpieć z braku ciepła.

- To chłopiec. - Chorwacja usłyszała za sobą poważny głos jednego z żołnierzy - Nie mówiliśmy, aby nie martwić...

- Odejdziecie. - przerwała mu, niewyraźnym tonem.

Chorwacja nie widziała, co zrobić, co myśleć. Nie widziała kim, albo raczej czym było to dziecko. Mały miał zająć miejsce któregoś z nich, a może miał być czymś zupełnie nowym? Jaką sprowadzi na nich wszystkich przyszłość? Zbyt była oszołomiona by zastanawiać się nad tymi pytaniami. Zbyt była oszołomiona by poczuć cokolwiek innego poza strachem. Jakim cudem to dziecko mogło być tak niebezpieczne jednocześnie będąc tak bezbronnym?

Najłatwiej, a może i nawet najlepiej było po prostu tutaj to dziecko zostawiać. Samotne, skazane na śmierć. Tymczasem maluch spoglądał na nią dziwnie jak na bobasa rozumnie, zupełnie tak jakby już wiedział, że spotkał kogoś mu podobnego. Widząc ten wzrok, nie mogła podjąć takiej decyzji. Jedynym rozwiązaniem jakie przychodziło jej do głowy, było zabranie malucha ze sobą i utrzymanie jego istnienia w sekrecie, dopóki nie wymyśli, co z nim zrobić.

Oszołomiona i do skraju możliwości przerażona, delikatnie wzięła ciekawie na nią spoglądającego chłopczyka na ręce. Choć chciała, nie potrafiła się uśmiechnąć.

•••

27 listopada 1942 r.

Wchodząc do ciemnego przedsionka Serbia zaklął. Przez ostatnie dwie godziny dość już miał mroku. Żaden środek transportu nie był w stanie dowieźć go do tej wiochy. Śniegu było tyle, że ciężko było dostrzec jezdnię, a co dopiero takie boczne nieodśnieżone drogi jak ta. Jako, że za sobą miał już pół kontynentu, głupim byłoby zawracać, będąc prawie u celu. I z tego względu Serbia pomimo całej swojej niechęci wziął się w garść i ruszył w zaspy i ciemności, gdzie właśnie to drugie stanowiło większy problem. Był w stanie znieść przesiąkniętą odzież i skostniałe palce, ale frustracja i tak nadchodziła, gdy przez ograniczoną widoczność znów zbaczał z drogi lub wpadał na jakąś przeszkodę. W czasie tego marszu nie marzył o niczym innym, jak o ogrzaniu się i odrobinie jasności.

Gdy wszedł do ograniętego mrokiem domu przyjaciela, przez myśl przeszło mu, że wystawili go, że żartowano sobie z niego, albo, że jak zwykłe tylko on jeden miał odwagę się stawić. Cały jego wysiłek w dotarciu na miejsce poszedłby na marne, a on za tą zniewagę musiałby swoich przyjaciół pozabijać, lub przynajmniej trwałe okaleczyć, co tylko przysporzyłoby mu roboty. Dopiero chwilę później, gdy krótka i łagodna fala zdenerwowania mu przeszła, oprzytomniał sobie, że gdyby jego domysły były prawdziwe, dom nie mógłby być otwarty. Z przedsionka można było udać się w trzech kierunkach - w prawo, w lewo i po schodach na górę. Przyzwyczajenie nakazywało mu udać się w lewo i tak też zrobił. Nie ściągając butów ani żadnej części, ze swej odzieży wierzchniej, wychylił się zza framugi zaglądając do pokoju dziennego, gdzie, jak się okazało, już go oczekiwano.

- O!

Czechy wydał z siebie jeden krótki dźwięk, na widok przyjaciela. Czy było to wyrazem, radości, niecierpliwości czy też zaskoczenia - ciężko było stwierdzić. W tym czasie Węgry, może trochę zbyt obojętnie podniósł rękę w geście przywitania. Obaj znajdowali się w scenerii dość niecodziennej. Całkiem naturalnie w ich otoczeniu prezentowały się rozłożone na stole przysmaki takie jak słoik ogórków kiszonych, pokrojona w plasty i bogato wyłożona na talerzu wędzonka, zdobiony półmisek po brzegi wypełniony bigosem nagatowanym prawdopodobnie jeszcze przez Polskę, a znalezionym gdzieś w odmętach rosyjskiej spiżarki, do tego wszystkiego wystawiony był jeszcze pokrojony już bochenek chleba. Talerze dla biorących udział w wydarzeniu nie były przewidziane, za to dostrzec można było inne, niepokojąco puste, naczynia. Cztery przygnębiająco suche szklaneczki znajdowały się przy każdym z czterech dostępnych miejsc przy stole. Nie to było jednak najdziwniejsze. Na środku środku stołu nie było flaszki i nie było jej również widać nigdzie indziej. Na jej miejscu stała średnich rozmiarów biała i gruba świca, położna na niewielkiej glinianej podstawce. Drobny płomień świecy, był jednym źródłem światła w pomieszczeniu. Oświetlał jedynie tyle ile musiał, czyli stół i siedzące przy nim osoby. To oraz nieznośnie głośno tykający zegar i szalejący za oknem wiatr, nadawały temu miejscu, sytuacji i jej uczestnikom pewną tajemniczą, a może nawet mistyczną aurę.

- Gdzie Rosja? - zapytał od razu Serbia, ignorując to osobliwe przywitanie i z powrotem kierując się w głąb korytarza by zdjąć warstwę niepotrzebnych ubrań. - I czemu tu jest tak ciemno?

- Bo Czechy włamał mu się do domu. - odparł zgryźliwie Węgry. Najwyraźniej również i on nie wiedział na co się pisze - A my razem z nim.

- Jakie włamanie? - oburzył się Czechy - To tylko... niezapowiedziana kontrola obywatelska. Rosja powinien zrozumieć.

- Tak, zrozumie. - mówił Serbia odwieszając ostatnią część skorupy, w której miał nieprzyjemność spędzić ostatnich kilka godzin. Uporawszy się z tym, zaczął kierować się do towarzyszy - Tylko uprzednio zapierdoli nas wszystkich.

- I tu się obaj mylicie. Rosja nie jest w najlepszym stanie, nie będzie mu się chciało nas nawet okaleczyć.

- Co się stało? Postrzelono go? - zapytał Serbia z przerażającą obojętnością, z jaką nigdy nie zadaje się tego typu pytania.

- Gorzej. To znowu Polska.

- Nic nowego. - wtrącił się Węgry.

- Tak, ale tym razem jest gorzej. - Czechy wyprostował się lekko na krześle, wyglądał jakby zaraz przekazać miał jakąś ściśle tajną informację - Jeśli nic się nie zmieni, ona zabije go jeszcze do końca tego roku. To znaczy, nie zabije go dosłownie, ale tak mentalnie, a to chyba nawet gorsze.

- No rzeczywiście kurwa przerażające. - skomentował cynicznie Serbia. Węgry uśmiechnął się na to lekko, lecz szybko spoważniał.

- Czyli co? Jesteśmy tutaj tylko po to, żeby powiedzieć mu, że na się ogarnąć? - Madzair oparł się wygodniej na krześle i założył ręce na piersi - A nie sądzisz, że dla mnie i Serbii lepiej by było, gdyby pozostał w stanie "mentalnej śmierci" jeszcze przez pewien czas?

- Nie. - Czechy pokręcił głową, zażenowany tokiem myślenia przyjaciela - Ja jestem tu by powiedzieć mu, że na się ogarnąć. Wy jesteście tutaj dla alkoholu.

Jebaniutki, pomyślał Serbia. Czechy potrafił być naprawdę przebiegałby. Wiedział, że po alkoholu nie da się uniknąć filozofii, wspomnień, kłótni i pojednania oraz, niczym w dennej noweli, tematów o miłości i przyjaźni. Jedynym ratunkiem byłoby tutaj odmówienie alkoholu, ale to, choć możliwe, było bardzo trudne. Abstynencja wymagała cierpienia i dużej ilości silnej woli. Z resztą niekulturalnym byłoby odmówienie picia, a jak wszystkim było wiadomo oni byli ludźmi niezwykle obyczajnymi, więc nie mogli pozwolić sobie na okazanie takiego braku szacunku.

Serbia prawdopodobnie coś by jeszcze Czechowi odpowiedział, gdyby nie dźwięk przekręcanego w zamku klucza, a raczej odgłos prób jego przekręcenia. Wszyscy momentalnie umilkli. Drzwi po chwili otworzyły się z dużą ostrożnością, jak można było sądzić po częstotliwości ich skrzypienia. Następnie słychać było wolne stykanie butów o drewnianą podłogę. Choć przybysz starał się być jak najcichszy, jego kroki wciąż były doskonale słyszalne. W końcu po tych długich podchodach, u wejścia do pokoju dziennego stanął Rosja. Choć widoczna była tylko jego sylwetka, widać było iż prawą ręką już sięgał za pas w celu wydobycia broni w razie potrzeby. Obeznawszy się w sytuacji, zapalił światło.

Następne kilkadziesiąt sekund upłynęło osobliwie. Cała czwórka gapiła się na siebie w milczeniu. Rosja na Serbię, Czechy i Węgry, a Węgry, Czechy i Serbia na Rosję. Nie mówili, bo nie wiedzieli jak zacząć? Nie. Trójka przy stole oczekiwała przecież gospodarza, teraz tylko zdając sobie sprawę z absurdu tej sytuacji, resztki przyzwoitości nakazywały in zachować milczenie. Było to jedyne na co było ich stać, a powinni być przynajmniej skruszeni. Wymaganie od nich wstydu było jednak zbyt wielkim oczekiwaniem. Tymczasem Rosja, wbrew przewidywaniom Serbii, nie był zły. Co więcej, nie był nawet zdziwiony. Stał tylko z miną tak kamienną, że ciężko było doszukać się tam nawet obojętności. Milczał, może z dumy, a może z braku odpowiednich słów. Sytuacji tej, nie można było nawet nazwać niecodzienną. Takie niespodziewane wizyty, jeszcze przed wojną dostawał Rosja przecież regularnie.

- Dobra, polewamy. - całkowicie losowo przerwał ciszę Serbia.

Całe towarzystwo nagle rozochociło się. Czechy sięgnął pod stół i wyciągnął litr bliżej niezidentyfikowanego trunku. Jak się chwilę później okazało, butelka ze zdartą etykietką zawierała w sobie bimber z Moraw, od jakiegoś przemiłego gospodarza. Rosja przyglądał się włamywaczą jeszcze przez chwilę, po czym wrócił do przedsionka by ściągnąć, z sobie część niepotrzebnej odzieży. Gdy zasiadł do stołu, alkohol był już rozlany między towarzyszy.

- Czemu? - zwrócił się krótkim pytaniem Rosja do Czech. Nie musiał długo myśleć, by być pewnym, że całe to spotkanie było jego sprawką.

- Czy zawsze musi być jakiś cel? - zapytał retorycznie Czechy, podnosząc swoją szklaneczkę do góry oraz gestem zachęcając do tego resztę - Chcę żebyśmy na moment zapomnieli o całym otaczającym nas bagnie i bawili się po prostu. Jak dawniej!

Czy te słowa przekonały Rosję? Nie wiadomo, ważnym jednak było, że nie protestował gdy przyszło do pierwszej kolejki, ani przy każdej następnej. Jak zwykle jemu polewano trochę więcej, tak by mieć pewność, że stężenie alkoholu w jego krwi będzie wzrastało proporcjonalnie do tego u reszty. Początkowo tematy były przyziemne i kręciły się głównie wokół zainteresowań. Rozmawiano o wędkarstwie, militariach, bibmrownictwie. Spośród tego najbardziej pochłonęła ich dyskusja na temat najlepszej ryby słodkowodnej, gdzie zdania były podzielone między suma, a szczupaka. Kilka szklaneczek później, rozpoczął się epizod gry w kraty, jednak lekko już podpici panowie, szybko o grze zapomnieli i zaczęli wspominać stare dzieje. W miarę rozlewanego alkoholu wspominki zaczęły wchodzić w etap „Kocham was wszystkich" oraz „Bo ja to mam do ciebie żal".

W tej przyjemniej, bo zakrapianej atmosferze czas miał szybko. Nim zdążyli spostrzec, zegar wybił północ. Nastąpił czas, gdy robiło się cicho, wszyscy stawali się spokojniejsi, a Czechy już dawno leżał na wersalce, pogrążony w półśnie. Od ostatnich kilku lat, zaczęto nawet nazywać go Jezusem. Zawsze w pewnym momencie, przewracał się trzy razy, próbując dojść do łazienki, potem w tej łazience zasypiał, a na koniec Rosja wyciągnął go stamtąd i kładł w jakimś bardziej przystosowanym do snu miejscu, tylko po ty, by Czechy mógł „zmartwychwstać" kilka godzin później. I tak jak czas od ukrzyżowania Chrystusa do jego zmartwychwstania jest czasem ciszy i zadumy, tak i u nich czas gdy Czechy odpoczywał, oznaczał wejście na tematy coraz bardziej filozoficzne i życiowe. Wtedy upojona alkoholem duma, niczym Pepin, robiła sobie przerwę i odpływała gdzieś daleko. Dzięki temu nagle zaczynali mówić rzeczy, o których baliby się nawet pomyśleć oraz wypływały z nich emocje, o których nie mieli pojęcia. Na co dzień mogli poświęcać się, podejmować decyzje mające wpływ na tysiące osób, ale w takich ja ta chwilach, byli tylko zwykłymi ludźmi, ze swoimi własnymi uczuciami i problemami.

- Panowie, - w pewnym momencie powiedział Węgry. Po pierwszym słowie musiał jednak zrobić pauzę, gdyż akurat polewał, nie chcąc wylać trunku musiał się skupić - ogólnie, to mamy w życiu źle.

- A gdzie ty źle masz niby! Ty dobrze masz... właśnie. - w stanie trzeźwości te słowa wybrzmiałyby w bardziej szyderczym tonie, teraz jednak wydawały się żałosne. Rosja zrobił krótką pauzę, nie wiadomo w jakim celu - Niemcy cię... ten... respektuje i ta mała... Austria za tobą łazi. Piękna nie jest... ale ładnitka taka.

- Fakt. - odparł Węgry w dziwnym zamyśleniu - Denerwująca jest i głupia... ale miła taka. - powiedział i mówiłby dalej, gdyby nie opamiętał się. Ostatnia trzeźwa szara komórka szybko uświadomiła mu, że powinien zmienić temat - Ty też byś miał dobrze, gdybyś chciał! - rzucił, machając ręką w dziwnie gwałtownym geście - Mówisz, że ci źle... Czechowi jest źle! On cierpi Zobacz jak cierpi! Widzisz jak cierpi?

W tym momencie Madziar wskazał lekko chwiejną ręką na śpiacego na kanapie Czecha. Czy cierpiał? Od kilku godzin nie zmienił pozycji, więc albo miał twardy sen, albo był nieprzytomny. Wydawał się przy tym raczej błogi, lecz dwóch patrzących na niego mężczyzn nie było w stanie tego zauważyć.

- Amatorzy. - wtrącił się cicho i żałośnie Serbia. Sięgnął po którąś już z kolei kończącą się flaszkę i polał towarzystwu. - Wy przynajmniej możecie jakoś te swoje cierpienia ukrócić. Zrobić coś żeby było lepiej. A ja? Co ja mogę zrobić?

Na Serbię alkohol miał skrajnie różne działanie. Czasami stawał się agresywny, czasami rozweselał się, a jeszcze w innych przypadkach zyskiwał niespotykaną u niego elokwencję i jasność umysłu. Tak trafiło mu się dziś. W takich momentach dawał najlepsze rady, które niestety nie zawsze przez uczestników libacji bywały zapamiętane. Na szczęście jednak, nie pił z byle kim, a z Rosją, którego bardzo trudno było upić oraz z Czechami, który, choć wyglądał na nieżywego, czuł się już jak nowonarodzony i od dłuższego czasu przysłuchiwał się wszystkiemu uważne, jedynie sprawiając wrażenie głębokiego snu.

- Po pierwsze, Czechy powinien zapomnieć, albo przestać udawać, że zapomniał. - kontynuował swoją naukę Serbia, ktoś kto nie znał prawdziwego oblicza tego Słowianina, mógłby sądzić, że jest on w tej chwili całkiem trzeźwy. Tak dobrze, trzymał się na nogach i tak składnie się wypowiadał - Po drugie, ty Węgry powinieneś docenić to co masz, albo przestać mącić w głowie tej dziewczynie...

- Ale... Ja... - chwila minęła nim pijany umysł Węgra zorientował się, co zostało w jego stronę rzucone. Tak szybko jak był w stanie, chciał zacząć protestować jednak nim zdążyli sfromułować zdanie, Serbia ciągnął dalej.

- A po trzecie, to ty się tak nie śmiej, - zwrócił się w stronę, dziwnie uśmiechniętego Rosji. Wesołość momentalnie odeszła z twarzy kompana - bo ty jesteś, najgorszy z nas. Nie wiesz co chcesz, a jak już wiesz to się boisz. Przestań martwić się krajem i choć raz zrób coś dla siebie.

- Pantofel. - wybrzmiał cichy komentarz od strony kanapy. Czechy, choć wciąż w bezruchu i z zamkniętymi oczami, postanowił ujawnić się.

Nikt jednak nie zwrócił na to uwagi. Węgry i Rosja nie byli w stanie zareagować na nic. Wypowiedziane słowa, jeszcze nie doszły do nich ma tyle, by mogli zrozumieć ich sens. Nastało kilka minut ciszy, które w ich spaczonym aktualnie pojmowaniu świata wydawało się krótkie niczym mrugnięcie. Ciężko było stwierdzić czy którykolwiek z nich myślał przez ten czas o czymkolwiek, jednak słowa, które przerwały milczenie, idealnie podsumowały tą ciszę.

- Mamy źle, panowie. - rzucił smętnie Węgry - Przydałby nam się odpoczynek.

- Ale nie taki... tygodniowy. Taki kilkuletni. - podjął od razu Serbia.

- Kilku...dziesięcio... - wtrącił Czechy z trudem wymawiając długie słowo.

Rosja tymczasem wykonał najbardziej trzeźwy ruch, na jaki było go aktualnie stać.

- I żeby tak było, - zaczął uroczyście - wypijmy.

Chwilę później, polewana była już kolejna kolejka.

•••

20 grudnia 1942 r.

Pijany Serbia zawsze ma rację - było to stwierdzenie, które Czechy powtarzał mu nieustannie od pamiętnego spotkania. Mówił to często minimalnie i w zamyśleniu. Nie sposób było stwierdzić czy wypowiada to w kontekście swoim czy też jego, ale mówił na tyle często, by i Rosji zapadało w pamięć. W efekcie dość bezpośrednie rady Serbii wciąż rozbrzmiewały w jego głowie. Były to wspomnienia lekko zamglone, lecz wciąż na tyle wyraźne, by pamiętać ich sens. Słowa te przypominały mu się w losowych momentach i wprawiały w zamyślenie. Rozstrząsając temte rady, wewnętrznie bulwersując się, a potem bezsilnie zgadzając, nie poświęcał uwagi otoczeniu. Zaczęła się u niego tendencja do zapominania o drobnostkach - tam zostawił klucze, stamtąd nie zabrał dokumentów, w domu nie zamknął okna. Los chciał jednak by miało to większe konsekwencje, niż tylko wychłodzone mieszkanie.

Rosja wracał właśnie do „sali dowodzenia" jak to Brytania lubił to pomieszczenie nazywać. To właśnie tam odbywały się wszystkie nic nie wnoszące spotkania, na których „koniecznie" wszyscy musieli się stawiać. Rosja był zły na samego siebie. Znowu zapomniał zabrać swoich dokumentów. Papiery te wcale nie były jakieś ważne i bez problemu mógłby obejść się bez nich, lecz denerwował go sam fakt swojego zapominalstwa.

Drzwi do sali zawsze były otwarte na oścież. W razie spotkań zamykano je oraz wystawiano straże w postaci, dwóch żołnierzy stojących w swego rodzaju przedsionku, poprzedzającym właściwe pomieszczenie i główne do niego wejście. Jako, że dzisiejsza konferencja zakończyła się już jakiś czas temu, Rosja nie spodziewał się nikogo. Coś go jednak tknęło i nim wszedł do głównego pomieszczenia, postanowił zatrzymać się i posłuchać. Przeczucie nie myliło go. W środku ktoś już był.

- ...ale, że teraz? Tak nagle?

Rosja usłyszał przejęty głos Ameryki. Gdyby był to ktokolwiek inny, prawdopodobnie odszedł by bez słowa i pozwolił dalej prowadzić konwersację, ale USA nie ufał na tyle, by nie przepuścić takiej okazji. Do tego czuł, że coś było ewidentnie nie tak. Skoro rozmowa odbywała się tu, oznaczało to, że ktoś musiał zatrzymać go zaraz po spotkaniu, więc sprawa była niecierpiąca zwłoki.

Rosja oparł się spokojnie o najbliższą ścianę, tak by być niewidocznym dla rozmawiających.

- Finlandia powiedział, że to jedyna szansa. Za kilka dni miał spotkać się z Rzeszą. - w odpowiedzi rozbrzmiał głos Polski. Bolszewik momentalnie zaczął nasłuchiwać z większą uwagą.

- Boże... Czyli rzeczywiście miałaś rację... Że on się wtedy nie przyznał...

- Nie sądziłam, że to zrobi... - jej głos zadrżał przy tych słowach, szybko jednak wzięła się w garść i zmieniła temat - Słuchaj, nie możesz nikomu o tym powiedzieć. I o tym, że wyjeżdżam też.

Rosja poczuł nagle jak coś staje mu w gardle. Przełknął ślinę połykając bliżej niezidentyfikowane „nic". Zdanie o wyjeździe rozbrzmiało złowrogo w jego głowie, nie panikował jednak. Polska co chwilę gdzieś wyjeżdżała, a potem wracała. Cały czas była w trzech miejscach naraz i żyła jakby trzema różnymi życiami. Póki nie znał całego kontekstu, nie było sensu się martwić.

- Jasne, że nie powiem. Wiesz, że możesz na mnie liczyć Poly. - odparł bez zastanowienia Ameryka. Rosję momentalnie zmroziło na dźwięk zdrobnienia, rzuconego w stronę Słowianki - Ale, skoro zależy ci na dyskrecji, czemu mówisz komukolwiek?

- Bezpieczniej będzie, jeśli ktoś będzie o tym wiedział, a ty jedyny nie będziesz mnie zatrzymywał. - Polska mówiła łagodnie, tonem którego, tak rzadko używała w rozmowach z Rosją - Gdybym powiedziała Czechom, chyba przywiązałby mnie do krzesła, żebym tylko została. Zastanów się. Nie będzie mnie tu przez następne kilka miesięcy, może nawet przez kolejny rok. Nie tylko on, by mnie chciał zatrzymać.

- A jeżeli znowu będą chcieli cię szukać?

- Wtedy ich zatrzymasz.

Rozmowa ciągnęła się dalej, ale Rosja przestał słuchać. Rok? A co jeżeli, przez rok wszytko się zmieni? Jednocześnie znów zaczęły rozbrzmiewać w jego głowie słowa Serbii. Czy wiedział już czego chciał? Wiedział, ale czy był w stanie się przełamać?

Był, a przynajmniej musiał spróbować.

Bez namysłu wpadł do sali. Jego oszołomienie trwać musiało na tyle długo, że rozmowa zdążyła się już zakończyć. Po Polsce nie było już ani śladu. Musiała wyjść innymi drzwiami, tymi usytuowanymi na końcu sali. Nie było w tym jednak nic straconego. W pomieszczeniu nadal pozostawał Ameryka, który na widok Rosji oderwał się od leniwie przeglądanych akurat papierów. Nim zdążył jakkolwiek zareagować, bolszewik dopadł go, złapał za ubranie i przygwoździł brutalnie do ściany.

- Gdzie poszła? - zapytał zimno, wlepiając w niego wzrok, który mógłby zabić.

Ameryka odwrócił wzrok. Nie próbował się wyrwać. Komunista był w szale. Potrząsnął Anglosasem, by go trochę zachęcić do rozmowy.

- Gdzie ona poszła?! - wykrzyczał raz jeszcze cedząc, każde słowo przez zęby - Czemu jej nie zatrzymałeś, skoro ze sobą jesteście?! - gdy jego pytania wciąż pozostawały bez odpowiedzi, Rosja był już bardziej niż zły. Podniósł pięść - Mów!

- Już! - Ameryka nie wytrzymał. Jeszcze raz spojrzał w bok, jakby ostatni raz zastanawiając się na słusznością tej decyzji - Nie jesteśmy razem, okej? Miałem tylko udawać, żebyś wreszcie coś zrobił. - mówił z wyrzutem. Spojrzenie Rosji złagodniało nagle, ale nie było w nim ani grama zrozumienia - Na co jeszcze czekasz? Idź do niej. Poszła na dziedziniec.

Rosja stał chwilę w osłupieniu, ale zaraz otrząsnął się. Nie miał czasu na rozmyślanie. Puścił Amerykę i ruszył czym prędzej we wskazanym kierunku. Przebiegał przez rozległe korytarze niemarnując ani sekundy. Wydawało się, że mijał przy tym kilka znajomych osób, ktoś za nim krzyknął, ktoś spróbował złapać za ramię i zapytać, ale on na nikogo nie zwracał uwagi. Musiał biec póki jeszcze miał odwagę.

Wypadł z budynku. Od razu uderzyło go chłodne zimowe powietrze, ale on miał ważniejsze zmartwienia niż zimno. Zaczął wypatrywać. Znalazł ją dosłownie na środku dziedzińca, zmierzającą w stronę bramy, gdzie prawdopodobnie czekał już Finlandia. Polska wyraźnie śpieszyła się, ale to też go nie obchodziło. Podbiegłwszy do niej, złapał ją za ramię i odwrócił w swoją stronę. Kobieta spojrzała na niego zaskoczona. Chwilę zajęło mu nim unormował zdyszany oddech. Gdy w końcu spojrzał na jej oblicze, nie wytrzymał.

- Co ty sobie myślisz?! - wykrzyczał prostując się. Obiecywał sobie, że zacznie spokojnie, ale z jego postawy bił jedynie gniew.

- Co? - wydobyła z sobie Polska. Na jej twarzy powoli zaczynały malować się złość i lekceważenie.

- Naprawdę sądziłaś, że się nie dowiem?

- O czym ty... - próbowała zapytać, odwracając się jednocześnie. Chciała jak najszybciej stąd odjeść, ale Rosja ponownie ja złapał. Tym razem, za oba nadgarstki.

- Nie przerywaj mi, kobieto! - warknął, umacniając chwyt, na tyle by Polska nie mogła się nawet ruszyć - Co ty sobie myślisz? - powtórzył trochę ciszej niż poprzednio, wciąż nie rezygnując ze złości - Cały czas sądziłaś, że to ja jestem winny i sam nawet zacząłem w to wierzyć, ale teraz widzę, że to ty jesteś problemem. - Polska znowu chciała coś powiedzieć. Widząc jej oburzenie, jedynie mocnej ścisnął jej ręce. Granica bólu była bliska, wiedział jednak, że jeszcze jej nie przekroczył - Ciągle mnie zwodzisz, okłamujesz, oszukujesz, potrzebujesz mnie, a potem porzucasz. Nic mi nie mówisz, zawsze zostawiasz bez słowa. Ile razy mam, się przed tobą poniżać? Jeszcze jeden raz więcej? Proszę bardzo!

I w tym momencie Rosja wykonał ruch, który oszołomiłby nawet jego, gdyby nie to, że już dawno przestał myśleć, a zaczął po prostu działać. Moskal nagle padł na kolana jednocześnie hardo patrząc prosto w oczy Polki. Kobieta rozejrzała się panicznie dookoła. Chciała się cofnąć, ale ten przytrzymał ją, a nawet przyciągnął bliżej, tak by musiała się nad nim lekko pochylić. Nie wiedział czy ktoś akurat na nich nie patrzy, nie obchodziło go to nawet. Cała swoją uwagę poświęcił aktualnie jej i tylko jej.

- Zadowolona?! - krzyknął z wyrzutem.

- Wstań... - wydobyła z sobie żałosne błaganie. Wzrok miała wlepiony w ziemię, nie mogąc patrzeć mu w twarz. Gdy na krótki moment podniosła głowę, Rosja zobaczył w jej oczach przerażenie.

- Co? Nagle nie chcesz żebym klękał? - rzucił cynicznie. Prawie śmiał się z tego jak żałosna teraz była.

- Proszę wstań... - błagała ze łzami w oczach, które niespodziewanie napłynęły, ale on nie słuchał.

- Myślisz, że jestem głupi? - kontynuował, nie zważając na cichy szloch, który zaczynał się z Polski wydobywać - Że nie widzę, co ze mną robisz? Jak na mnie działasz? Zajebałem, ale ty nigdy nie pozostawałaś mi dłużna. Nawet gdy żałowałem, potrafiłaś tylko się mną bawić! Naprawdę nie widzisz tego, że mam wszytko czego potrzebujesz?! - ostanie słowa wręcz wykrzyczał. Potem zrobił pauzę. Trochę spokojniej zapytał, przyciągając ją jeszcze bliżej - Czy ty mnie w ogóle kochasz?

Polska zaczęła płakać już na dobre. Wydawało się jakby i ona miała zaraz paść na kolana, trzymała się jednak. Wpierw musiała się uspokoić, by być w stanie odpowiedzieć, ale Rosja nie zamierzał czekać.

- Mów! - wydarł się. Jego donośny głos było słychać na terenie całego obiektu.

Polska zachlipała raz jeszcze. Potem podnosiła na niego swojego czerwone od łez oczy. Jej głos był zaskakująco cichy i łagodny.

- Tak, tylko wstań już proszę...

Cały gniew oraz inne negatywne emocje od razu z niego uleciały. Co powinien aktualnie czuć? Szczęście? Tryumf? Ulgę? Czuł chyba wszytko na raz. Nigdy nie śmiał wyobrażać sobie tego momentu, lecz zawsze sądził, że powinien on ociekać wspaniałością. Tymczasem w tym nie było nic wspaniałego. On, jak ostatni idiota, klęczał na środku dziedzińca, w zimnie, bez płaszcza i w błocie utoworzonym na skutek wysypanej soli i piachu. A ona z kolei beczała jak małe dziecko, doszczętnie obdarta ze swojej dumy. Co powinno stać się dalej? Nie wiedzieli oboje.

- Mogę już iść? - zapytała słabo, wciąż płacząc. Przerażenie już minęło, nie tym był teraz spowodowane łzy. Rosja nie mógł obyć się bez wrażenia, że pomimo braku uśmiechu, było w nich też coś radosnego.

- Tak. - odparł spokojnie. Przypominając sobie o wcześniejszej prośbie, wstał oraz puścił jej dłonie.

Rosja oglądał, jak Polska odchodzi, co chwila ocierając łzy. On mógł być dumny, że w końcu się przełamał, a ona zadowolona, że udało jej się dopiąć swego. Nie wszytko zostało jednak jeszcze powiedziane.

_________________________________________

Co do rozdziału: Jest to ostatni rozdział z roku '42 i ja zwykle chciałam poprosić was o jakieś przemyślenia, zadać pytania, ale jako, że nie mam pomysłu, po prostu sobie to odpuszczę. Mam większą niż zazwyczaj nadzieję, że ten rozdział wyszedł lepiej niż inne (jak łatwo zauważyć, ten rodził jest trochę ważny i stąd te moje nadzieje). Chciałam, żeby rozdział wyszedł na koniec grudnia, no ale widać jak wyszło.

Mam również pewne ogłoszenie parafialne, które mam nadzieję, że was zaciekawi:

Tak, się złożyło, że ostatnio ok666ok666 wpadła na pewną inicjatywę. Jako osoba najbardziej pod rozdziałami rozemocjonowana postanowiła dodać coś od siebie. Zaczęła pisać a coś w rodzaju... fanfiku (choć wciąż to złe określenie). Książka, trochę jak taki fanfik właśnie, będzie czerpała z mojego kanonu, ale nie będzie miała nań wpływu. Wszytko co wydarzyło się tutaj - wydarzyło się tam, ale to ci wydarzyło się tam - nigdy nie wydarzy się w moim kanonie "oryginalnym". Będzie to coś zupełnie innego, od rzeczy do tej pory na tym profilu publikowanych. Będzie tak, jakby wziąć postacie stąd i postawić przed typowym czytelnikiem.

Książka pojawi się w ciągu kilku dni. Tytuł to „Głosem czytelnika czyli międzynarodowa terapia dla dzbanów" (trochę chyba, może wam to mówić już o charakterze tego). Rozpoznacie po wyróżniającej się okładce.

Tak więc to byłoby na tyle! Mam szczerą nadzieję, że ta nowa "inicjatywa", jak lubię to nazywać, się wam spodoba. Na koniec jeszcze dodatkowy mem w ramach tego rozdziału poniekąd specjalnego. Miłego dnia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top