XIX

30 listopada 1940 r.

Nocny spacer warszawskim Mokotowem nigdy nie kończył się dobrze. Szczególnie dla obcych.

Miał się o tym przekonać Moskwa. Miasto dostało jasny cel, jakże prosty w swej banalności. Nie miał to być żaden przekręt, porwanie, ani nic z tych rzeczy. Wszytko miało być ,,legalne", jeżeli takim przymiotnikiem można było określić cokolwiek, odbywającego się w czasie wojny. Choć wydawało się, że zagrożenie jest minimalne, Moskwa wiedział, że to tylko pozory. Jechał w końcu do Lachów, a, jego zdaniem, Lachy bez względu na to czy wolne, czy pod okupacją, zawsze były tak samo niebezpieczne. Ta świadomość kazała mu zachowywać nadzwyczajną ostrożność, nawet jeśli sytuacja wcale tego nie wymagała.

Gdy Moskwa dowiedział się co ma zrobić, odmówił. Oczywiście, nie spotkało się to z aprobatą Rosji, który od razu zaproponował mu wycieczkę na Sybir. Choć wyjazd nie miał być długi, zaledwie kilkumiesięczny, wystarczył by namówić miasto do zmiany zdania. Potem pocieszano go, że to nic trudnego, że nie spędzi tam przecież dużo czasu, że nie jedzie sam. Nie pomagało mu to jednak, gdyż jego myśli męczyło coś innego. Mianowicie perspektywa potencjalnego spotkania z najbardziej przez niego znienawidzonym Przekiem, Warszawą. Każdy kontakt z nim, czy to bezpośredni, przez pośredników czy przez korespondencję, był dla niego niczym tarzanie się w krowim oborniku. Warszawa z resztą względem niego miał podobne odczucia.

Ta wzajemna nienawiść, prowadząca do skrajnego barku zaufania, nie pomagała Moskwie, który aktualnie podpierał ściągnę jakieś kamienicy, wyczekując Polski. Kobieta miała zjawić się na miejscu spotkania idealnie o godzinie dwudziestej, tymczasem było pół godziny po czasie, a ona nadal się nie pojawiła. To oczywiście wywoływało w Moskwie jeszcze więcej podejrzeń niż dotychczas. Był prawie pewny, że to jakiś podstęp. Nie dzielił się z tym jednak, wiedząc, że trzech towarzyszących mu mężczyzn, podobnie jak cała reszta osób z jego otoczenia, ma go za paranoika i nieważne jak bardzo prawdopodobna byłaby jego teoria nikt i tak by mu nie uwierzył.

Lecz Moskwa nie potrzebował nikogo by opowiedzieć mu o swoich spostrzeżeniach, by choć trochę uspokoić swoje obawy. Wystarczyła mu świadomość, że od warszawskiego Przeka jest sprytniejszy. Za dobrze znał te sztuczki, by nie wiedzieć, że to spóźnienie jest celowe. Lachy prawdopodobnie miały nadzieję, że Moskwa pośle któregoś ze swoich ludzi na ewentualne poszukiwania Polki, dzięki czemu Rosjanie rozdzielą się i będzie można ich bez problemu wyeliminować. Na Niemców może i te marne, wręcz dziecięce, psikusy działały, ale na niego potrzebne było coś zdecydowanie bardziej wyrafinowanego.

Moskwa spojrzał na zegarek ukryty pod rękawem płaszcza. Choć ostanie promienie słońca znikły już dawno, a księżyc krył się za chmurami, to nieprzyjemne żółte światło latarni, pozwalało mu dojrzeć godzinę. Od kiedy ostatni raz sprawdzał czas wskazówka minutowa zdążyła przesunąć się o trzy wielokrotności piątki. Moskwa był raczej cierpliwym człowiekiem, ale czterdzieści pięć minut spóźnienia, nawet dla niego było zdecydowaną przesadą. Czekanie może nie byłoby dla niego tak uciążliwe, gdyby nie opady śniegu, towarzysze mu od kilkunastu minut. Płaty były grube i mokre. Złośliwie lepiły się do ubrań, a przez brak czapki, również do włosów. Moskwa mógł jedynie przyglądać się jak świat opautla się w coraz to większej warstwie śniegu, ostatecznie zwiastując nadejście sezonu zimowego.

Pogrążone w zamyśleniu miasto, nie zauważyło nagłego poruszania, wśród swoich pachołków. Trzej mężczyźni, oderwali się od podpieranej ściany, a prowadzona konwersacja urwała się, by już po chwili przerodzić się w szepty i przyciszone komunikaty. Po mniej więcej minucie, Moskwa zauważył nieśmiałe i lekko trwożne spojrzenia żołnierzy. Zaalarmowany, również w końcu odwrócił swoją głowę w stronę źródła zainteresowana. Przez chwilę serce zabiło mu szybciej na myśl o potwierdzających się przypuszczeniach, jednak ten niewielki stres szybko zniknął, gdy ujrzał wyczekiwaną znajomą twarz.

- Mam nadzieję, że nie czekaliście długo. - powiedziała wrednie Polska, uśmiechając się słodko.

Moskwa odepchnął się od ściany i ruszył w stronę Laszki, w celu zabrania od niej jej wszystkich pakunków. Podczas swojej kilkumetrowej podróży, uważnie jej się przyjrzał, dokładnie analizując każdy szczegół. Jej ubranie było przystosowane do długiej podróży, a ilość oraz wielkość walizek nie wzbudzała podejrzeń. Białe włosy po roku już zdecydowanie zdrowsze i troszkę dłuższe, były rozpuszone, co przy próbie ataku mogłoby okazać się uciążliwe. Jej postawa nic nie zdradzała, a oczy były skupione jedynie na nim. Nic w niej nie wydawało się podejrzane, ale to mógłby być przecież tylko pozory.

- My... - zaczął, gdy był już u celu, jednak w dokończeniu wypowiedzi przeszkodził mu ciężki do zidentyfikowania hałas, zdawać by się mogło, na ulicy obok. Moskwa spojrzał podejrzliwie na Polkę.

- Co się tak gapisz? - powiedziała po chwili, nieznacznie rozdrażniona - Idź to sprawdzić.

Moskwa uśmiechnął się wyzywająco, co spotkało się z pytającym spojrzeniem kobiety, które jednak zignorował. Dobrze wiedział do czego chciała go skłonić i nie zamierzał tego zrobić.

- Wy, - rozkazał, odwracając się do trzech mężczyzn za nim - idźcie sprawdzić co to było. Wszyscy.

Rosjanie, choć wcale nie wyglądali na przekonanych, momentalnie odwrócili się i już po chwili zniknęli za jedną z kamienic. Moskwa tymczasem schylił się i ponosił z ziemi przygotowany sobie wcześniej sznur, niezbyt długi, ale wystarczający. Polska spojrzała na niego lekko zaskoczona.

- Co to ma znaczyć? - zapytała, choć doskonale znała odpowiedzieć.

- To, że Rzesza uważa cię za niegroźną, nie znaczy, że ja też. - odparł spokojnie, otrzepując sznur ze śniegu - A teraz dawaj ręce.

Polska prychnęła pogardliwie, odwracając wzrok. Nigdy nie sądziła, że dożyje momentu, w którym miasta będą jej rozkazywać i nigdy takiego momentu nie chciała dożyć. Mimo to, posłusznie, choć niechętnie, wystawiła ręce, wiedząc, że jeśli chce się stąd wyrwać, to nie ma innego wyboru. Moskwa sprawnie przystąpił do realizacji swojego zadania. Związywał ją solidnie, ale nie mocno, tak by nie było to zbyt niekomfortowe. Oplatając jej dłonie, co jakiś czas spoglądał na jej twarz, by sprawdzić, czy jej wzrok nie wędruje za jego plecy, albo czy Polska nie robi jakichś podejrzanych gestów. Gdy prawie skończył swoją robotę, zauważył coś, co wcześniej umykało jego uwadze.

- Dalej się nie zagoiło? - zapytał uprzejmie, wskazując wzrokiem na jej zabandażowaną lewą dłoń. Nie było w tym żadnej drwiny, ani wyższości. Polskę, w przeciwieństwie do Warszawy, darzył przynajmniej szczątkową sympatią.

- Zdziwiłabym się gdyby było inaczej. - odparła łagodnie, przyzwyczajona do tego typu koleżeńskich rozmów z rosyjską stolicą - Przebił mi ją na wylot. Ledwo robił się porządny strup, to już rana się otwierała.

- Nie wdało się żadne zakażenie? - dopytał Moskwa, zawiązując ostatni supeł. Do pełni umilenia tej konwersacji brakowało jedynie herbaty i ciastek.

- Też się dziwię. - kontynuowała, zupełnie nie zwracając uwagi na związane ręce - W każdym razie, zakażenie mogło się wdać, w najgorszym przypadku mogłabym umrzeć. Umrzeć tylko dlatego, że twój drogi przełożony, wolał patrzeć na wszystko z boku niż mi pomóc.

- Przykro mi, - odpowiedział, wzdychając cicho - nie odpowiadam, za jego skurwysyństwo.

- Ty chyba naprawdę go nie znosisz... - skomentowała, przypatrując mu się badawczo.

- Dziwisz się? Cała ta komuna... a z resztą... - Moskwa machnął lekceważąco ręką, powstrzymując się od rozwinięcia tematu. To nie był odpowiedni czas, miejsce, ani prawdopodobnie rozmówca. - A teraz, chodź.

Wydając polecenie, machnął ręką, zapraszający towarzyszkę do podążania za nim. Tych trzech bolszewickich idiotów nadal nie było, a jemu powoli zaczynało doskwierać zimno. Moskwa, pamiętając o niebezpieczeństwie, zdawał sobie sprawę z tego, że wyruszenie na poszukiwania mężczyzn, były zbyt przewidywalne, a pozostanie w tym samym miejscu nieostrożne. Mając już dość stania na śniegu, szybko przekalkulował wszytkie możliwe opcje i stwierdził, że skoro zasadzka i tak może czyhać na niego wszędzie, to on wolał zostać zaskoczonym w suchym samochodzie, niż w jakiejś ciemniej uliczce. Nie tracąc więcej czasu, postanowił ruszyć do celu.

Niestety, jego droga nie okazała się długa. Nim Moskwa zdążył zrobić pełny zwrot w tył, mniej więcej w połowie zatrzymał go zimny metal, nagle przyłożony do jego czoła. Momentalnie zastygł w bezruchu, rozumiejąc, że każdy fałszywy ruch może skończyć się tragicznie. Gdy po kilku sekundach rozpoznał twarz napastnika, zaklął pod nosem. Wiedział, że nie uniknie podstępu, ale miał nadzieję uniknąć chociaż nieprzyjemnego towarzystwa.

- Ty... - wymamrotał jadowicie, patrząc prosto w oczy trzymającego za spust.

- Ja... - powtórzył za nim Warszawa, z wrednym uśmiechem obserwując jak na twarzy Moskwy stopniowo pojawia się złość.

- On...!

Wszyscy zebrani odwrócili się, słysząc krzyk z drugiego końca ulicy, by po chwili zobaczyć wyłaniające się z mroku trzy zgarbione sylwetki pospieszne przez czwartą. Kilka metrów przed dotarciem do celu, jednen z trzech Rosjan, najwyraźniej idący za wolno, dostał solidnego kopniaka, którego siła pomogła mu wychylić się na prowadzenie, by od razu paść twarzą w niewielką warstewkę śniegu. Gdy reszta osób również dotarła pod światło latarni, Polska skrzywiła się.

- Miałeś nie robić im większej krzywdy... - wymamrotała z wyrzutem, patrząc na niemało poobijanych żołnierzy z kilkoma zdecydowanie bardziej poważnymi obrażeniami oraz uśmiechniętego brata, najwyraźniej dumnego z krwistych plam zdobiących jego mundur.

- Daj spokój, nie miałem innego wyboru, to była nierówna walka! - zaczął się tłumaczyć, jednocześnie opuszczając karabin wycelowany w plecy bolszewików. - Może gdyby byli w piątkę mieliby większe szanse!

Polska przewróciła oczami, a zadowolony Czechy ruszył w jej stronę, zostawiając Rosjan pod troskliwą opieką, wyłaniających się zza rogu Polaków. Znalazłwszy się przy siostrze, sięgnął do kieszeni po zgrabny scyzoryk, by rozciąć krępujący ją sznur. Uwagę Moskwy przykuło jednak coś innego. Nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów, odwrócił głowę prawo, by spojrzeć na obitych nieszczęśników. Widok, który zastał lekko go zaniepokoił.

- Gdzie ich zabieracie? - zapytał, patrząc na trójkę jego ludzi odchodzących w polskiej eskorcie.

- Tam gdzie ciebie. - odpowiedział mu ostro Warszawa, jednocześnie łapiąc go mocno za ramię.

- Poczekaj. - powiedziała nagle Polska.

W żaden sposób nie starając się jakoś rozluźnić związanych do tej pory rąk, sięgnęła do kieszeni swojego płaszcza i wyciągnęła lekko zgniecioną kopertę. Nie do końca pewna swoich działań, przyjrzała jej się uważnie. Choć miała drobne wątpliwości, ostatecznie postanowiła przekazać ją Moskwie. Czechy szybko oriętując się, co może zawierać list, zatrzymał siostrę, łapiąc ją w połowie gestu, za przedramię.

- Pamiętasz co mówiła Francja? Może tak było by lepiej. - spróbował, nawet jeśli dobrze wiedział, jaki będzie tego efekt. Chwilę poczekał na odpowiedź, a gdy jej nie otrzymał, uznał to za potwierdzenie swoich domysłów - A spróbowałaś chociaż?

- A ty spróbowałeś? - odpowiedziała po chwili ciszy, równie łagodnie co brat.

Czechy westchnął, odwracając wzrok. Tkwiąc w zakłopotaniu, przeczesał włosy ręką, wpatrując się biały puch, jakby szukając tam rozwiązania na wszystkie jego troski. Gdy oderwał swoją dłoń od głowy, opuścił ją ciężko w geście rezygnacji. Polska widząc to, dokończyła swój ruch i podała kopertę Moskwie. Lekko zdziwione miasto, schowało list do jednej większych kieszeni. Gdy ponownie podniósł wzrok, państwa już odchodziły.

- Gotowy? - usłyszał za sobą głos, o którym zdążył już zapomnieć.

- Co...? - chciał zapytać, lecz nim zdążył się odwrócić, poczuł silne uderzenie z tyłu głowy.

Potem nastał moment, gdy nie czuł już nic.

•••

3 grudzień 1940 r.

Z listu nie wynikało nic. Składał się jedynie z wyzwisk i wyrzutów, czyli nie wnosił nic nowego. Wszystkie użyte obelgi słyszał już wielokrotnie, groźba kastracji stała się już integralną częścią jego życia, a to, że popełnił kilka błędów, przecież wiedział. Mimo to, już któryś raz czytał jego treść, niejako mając nadzieję, że przegapił jakiś ważny szczegół. Czytał uważnie i powoli, zwracając uwagę na każdy znak, czasami nawet literkując, by upewnić się, że zrozumiał. Po półgodzinie słowa wyryły mu się w pamięci, a jego usta poruszały się nieznacznie wypowiadając je bezgłośnie. W jego głowie nie było już nic, oprócz ostrych zdań, roznoszących się tępym echem.

Nie ważne jak wiele razy czytał ten list, efekt zawsze był taki sam. Był prawie pewny, że czuje jak piecze go policzek, zupełnie tak jakby Polska stała nad nim i po każdym kolejnym zdaniu wymierzyła mu kolejny cios. Jednak, było to jedyne towarzyszące mu uczucie. Nie był zły, nie płakał, nie czuł poczucia winy, choć wydawało mu się, że powinno mu być przynajmniej przykro. Tylko na początku, trochę niedowierzał, ale to szybko przeminęło. Jedynym co mu pozostawało, było bezmyślne wpatrywanie się w ostanie zdanie. Wiedział, że gdy stan nieświadomości i pierwszego szoku minie, owe zdanie okaże się powodem jego złości.

Nie martw się, tam gdzie jestem, jest mi o wiele lepiej, niż byłoby mi z Tobą.

Ogromnej złości, napędzanej rozczarowaniem.

Rosja odłożył w końcu kratkę. Korzystając z tego, że jest jeszcze spokojny podniósł swój wzrok na siedzącego po drugiej stronie biurka Moskwę. Jego wersję wydarzeń, Rosja zdążył poznać zanim dostał do rąk nieszczęsną kopertę. Choć opowieść zdawała się być w kilku miejscach niejasna, zadawanie pytań bolszewik przeniósł na inny termin. Tajniki moskiewskiego pobytu w Warszawie jakoś nie za bardzo go obchodziły, w dodatku w obliczu sprawy ważniejszej.

- Warszawa na pewno nic ci nie mówił? - zapytał w nadzieji, nie widząc żadnego innego tropu.

- On nie odpowiedziałby mi nawet na pytanie o godzinę. - skrzywiło się miasto swoim tonem wylewając z sobie odrazę - Ale gdybym miał zgadywać po tym co wiemy od szpiegów, to powiedziałbym, że Polska jest u Ameryki. - zaproponował, bacznie obserwując reakcję komunisty. Rosja zamknął oczy i głośno wypuścił z sobie powietrze, starając odsunąć się od tej myśli. Po chwili na jego twarzy zagościł osobliwy uśmieszek, mający za zadanie powstrzymać wybuch zdenerwowania. Zaniepokojony Moskwa postanowił szybko się poprawiać - ...ale to oczywiście mało prawdopodobne! Lepiej będzie, jak zawiadomię Rzeszę i...

- Niemiec nie może się dowiedzieć. - przerwał mu twardo Rosja, patrząc pusto w jakiś punkt z boku.

- W takim razie... - zaczął Moskwa, czując, że powinien kontynuować temat. Zrobił krótką pauzę, by zaplanować kilka swoich następnych słów - Ja bym jej w ogóle nie szukał. W końcu sama będzie musiała wrócić, trzeba tylko uzbroić się w cierpliwość.

Miasto spojrzało niepewnie na swój kraj, obawiając się jego reakcji. Na chwilę pełną napięcia, zapadła kompletna cisza, zdająca się gęstnieć z każdą sekundą. Gdy Rosja niespiesznie wyrwał się z zamyślenia, przeniósł wzrok z powrotem na Moskwę. Jednak było to już całkowicie inne spojrzenie.

- Szkoda tylko, że ja nie jestem cierpliwy. - powiedział, uśmiechając się specyficznie.

Faza gniewu nadeszła.

______________________________________

One shot na Trzeciego Maja trochę wybił mnie z rytmu i między innymi dlatego też musieliście tak długo czekać na ten rozdział. Po ponad tygodniu (a dla tej książki ponad dwóch) takie krótkie coś nie jest raczej tym co każdy chciałby zobaczyć, ale już i tak okropnie się z tym męczyłam i nie mam zamiaru dalej się z tym rozdziałem bawić.

Po przeczytaniu wszystkich waszych odpowiedzi na moje ostanie pytanie, jedynie utwierdziłam się w przekonaniu, że chyba zamierzam we właściwym kierunku. Wszytko o czym pisaliście będzie miało swoje pięć minut, gdyż nie mogę tego rzucić na raz. No, może oprócz Rosji i Polski, oni będą mieli dziesięć minut, albo piętnaście nawet.

Miłego dnia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top