XI
27 maja 1940 r.
Każdy dzień rozpoczęty rozstrzeliwaniem Żydów był dobrym dniem.
III Rzesza czuł się nadzwyczaj dobrze, stojąc na jednej z berlińskich ulic na której to właśnie odbywała się jedna z wielu żydowskich egzekucji. Z satysfakcją obserwował kolejnych opadających na bruk podludzi. Każda kropla krwi wypływająca powoli z ich ran, koiła jego zszargane nerwy, a każdy wydany przez nich krzyk pełen przerażenia wywoływał u niego radość. Popijając spokojnie kawę z termosu, rozczulał się nad pięknem tej sceny. Był to najlepszy widok, którym mógł celebrować swoje sukcesy.
Wszytko szło znakomicie. Francja została schwytana, Brytania był prawdopodobnie na skraju wytrzymałości psychicznej, a Polska była potulna niczym baranek, zbyt przestraszona by choćby odezwać się nieproszona. Nawet Izrael w końcu wpadała w jego ręce. Sojuszników mu nie brakowało, a w dodatku w każdej chwili mógł mieć ich więcej. Jego sytuacja była wręcz bajeczna.
- Pomyśl jak pięknie będzie patrzeć na śmierć tej dziwki. - odezwał się do stojącego obok Włoch.
Rozległ się kolejny wystrzał, a na ziemię upadł kolejny Żyd.
- Przecież możesz ją zabić w każdej chwili. - stwierdził Włochy, wpatrzony w scenę rozgrywającą się przed nim. Jego wyraz twarzy był niewzruszony.
- Jej śmierć nie może być taka... zwykła. - odparł Niemcy, biorąc kolejny łyk kawy - A na razie nie mam czasu zajmować się czymś tak bezużytecznym jak ona.
Ostatnimi laty Włochy często słyszał podobne słowa z ust przyjaciela, sam z resztą uważał podobnie. Takie stwierdzenie nie powinno go zaskoczyć, lecz tym razem dziwnie go zaintrygowało. Na myśl przyszła mu rzecz, o którą jeszcze nigdy nie miał okazji spytać.
- Dlaczego ty jej tak właściwie nienawidzisz? - zapytał, w końcu spoglądając na rozmówcę. - Rozmawiałeś z nią choć raz?
Rzesza wziął łyk czarnego jak smoła napoju. Dokładnie pamiętał ten deszczowy dzień, kiedy nawet drobnostki poszły nie po jego myśli. Zmrużył gniewnie oczy na to okropne wspomnienie. Szczęka sama mu się zacisnęła, a trzymamy przez niego termos, gdyby zrobiony był z jakiegoś mniej trwałego materiału, prawdopodobnie właśnie zostałby zgnieciony.
- Rozmawiałem. - wysyczał, przez zacieśnienie zęby - Raz.
Włochy nawet nie przejął się jego zdenerwowaniem. Odwrócił głowę z powrotem w stronę ofiar wielkiej eksterminacji, która tak naprawdę dopiero miała nadejść.
Nienawiść od pierwszej rozmowy. Romantyczne.
Rzesza tymczasem powoli uspokajał się. Niedawno zauważył, że coraz częściej wybucha niekntrolowanymi napadami gniewu, a nawet najdrobniejsze rzeczy, wspomnienia czy niewiele znaczące słowa wypowiedziane półżartem, potrafią wyprowadzić go z równowagi. Musiał wkładać coraz więcej wysiłków, by się opanować, przez co gromadził głęboko w sobie, swoją zabójczą energię, by móc ją wyładować wieczorami na Cyganach, Żydach albo innych Słowianach. Spokój i ciągle towarzyszące Włochowi znudzenie, były chyba jedynym czego mu zazdrościł.
Niemcy był już prawie spokojny, kiedy nagle w powietrzu poczuł smród papierosów.
- Jesteś bardzo zestresowany. Wiesz co mi zawsze pomaga na stres? - odezwał się głos bynajmniej nie należący do faszysty obok. - Alkohol.
Idealnie zsynchronizowani sojusznicy odwrócili swoje głowy w lewo, by zobaczyć źródło dźwięku. Z wyrazami twarzy jakby właśnie usłyszeli o Francji zakładającej burdel, spojrzeli na przybysza. Zobaczyli nikogo innego jak Węgry. Podobnie jak oni, ubrany w mundur, stał lekko zgarbiony. Prawą dłoń trzymał w kieszeni, a w lewej dzierżył dopiero co zapalonego papierosa. Z osobliwym wyrachowaniem w oczach, przyglądał się zabijanym Żydom. Z jego wyrazu twarzy nie dało się wyczytać nic. Włochy i Niemcy nie mieli pojęcia, kiedy Węgry się tutaj znalazł.
- Przejdę do rzeczy, panowie. - powiedział szybko, nawet nie patrząc na dalej oszołomionych jego obecnością mężczyzn - Wiecie może gdzie jest Słowacja? - poczekał chwilę, dając im czas na zrozumienie pytania, jednak gdy ci nie odpowiadali, dalej przyglądając mu się jakby był zjawą, odwrócił się ku nim - No co? Jestem krajem neutralnym! Nie mogę już odwiedzić byłej dziewczyny mojego przyjaciela - na tym chciał skończyć, jednak widząc minę Rzeszy szybko się poprawił - ...byłego?
Włochy i Niemcy spojrzeli po sobie, wybudzeni z osłupienia.
- Niby po co? - zapytał podejrzliwie nazista.
Twarz Węgier nagle spoważniała, a on sam zdawał się zastygnąć w bezruchu. Przez chwilę przyglądał się im badawczo, wzrokiem, który mógłby zabić. Nawet papierosa nie włożył do ust.
- A co ci do tego? - powiedział w końcu tajemniczo zachrypniętym głosem, tak bezbarwnym i oziębłym, że mógłby spokojnie należeć do jakiegoś niebezpiecznego przestępcy.
Wtedy zapadała dziwnie niezręczna cisza. Włochy, który szybciej otrząsnął się z szoku, spojrzał na przyjaciela, by zobaczyć go w stanie, którego nie wiedział u niego od bardzo dawna. Całkowicie zamurowany Rzesza, co jakiś czas na przemian zamykał i otwierał usta, nie wiedząc co powiedzieć. Na razie w jego obliczu, nie dało się dostrzec gniewu. Gdy w końcu wyrwał się z tego dziwnego stanu, powoli zaczął odczuwać narastającą złość, ku zdziwieniu jego i Włoch postanowił odpuścić. Jeśli Wielka Wojna, czegoś go nauczyła, to na pewno tego, że w prywatne plany Węgier lepiej się nie mieszać dla dobra własnego zdrowia psychicznego.
- Tą ulicą prosto, a potem drugi skręt w lewo. - powiedział głosem pozbawionym energii - Gdzieś tam będzie przekazywać raporty Berlinowi.
Włochy spojrzał ze zdziwieniem na sojusznika, ale nic nie powiedział. Tymczasem Węgry wyciągnął z ust już w połowie wypalonego papierosa. Już chciał odchodzić, gdy nagle przypomniał sobie o bardzo istotnej kwestii.
- Jest tu gdzieś Austria? - zapytał rozglądając się.
- Jeśli jej szukasz, to zapytaj się Słowacji, my jej nie widzieliśmy. - opowiedział obojętnie Włochy.
- Co? Szukać? Nie, nigdy! - Węgry otworzył szerzej oczy, jakby w zdziwieniu, tym szalonym pomysłem - Ja się właśnie pytam, bo nie wiem czy ukrywać się muszę. - nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, mówił dalej - No, ale na mnie już czas. Mam nadzieję, ze niedługo jeszcze się spotkamy. - powiedział kładąc dziwny nacisk na ostatnie zadanie, po czym po prostu odszedł.
Choć Węgier już z nimi nie było, smród papierosów unosił się w powietrzu jeszcze przez pewien czas.
W oczach Rzeszy pojawił się pewien niebezpieczny błysk.
•••
28 maja 1940 r.
USA z każdym dniem coraz bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że z jego ojcem jest coś nie tak. Mężczyzna ten, zazwyczaj opanowany, jak wszyscy, czasami potrafił się bać, jednak na niego uczucie to miało dość specyficzny wpływ. Mianowicie, ulegał on wtedy pewnemu wypaczeniu. Nie umiejąc poradzić sobie z gryzącym go strachem, był zdolny do rzeczy wręcz podłych, tylko po to, by wyżyć się jakoś na kimś innym.
I tym razem było podobnie.
Londyńska sala konferencyjna znajdująca się w jakimś tam budynku, w jakimś tam miejscu. Były to informacje bez znaczenia. W tamtym momencie wydało się jakby znaczenie miała jedynie dwójka osób stojąca na środku pomieszczenia. Otoczeni przez ustawione w półkole stoły i kilkanaście ważnych w polityce par oczu. Besztani przed państwami, miastami, a nawet ich sługami. Upokarzani z dumnie podniesionymi głowami.
Gdy dzień wcześniej Ameryka dostał zaproszenie na najbliższe spotkanie aliantów, nie ukrywał zdziwienia. Niewątpliwym było, że jeśli sytuacja go do tego zmusi, przystąpi do wojny, właśnie po ich stronie, jednak jak na razie oficjalnie w konflikcie nie uczestniczył. Od razu rozumiał, że tym razem musi wydarzyć się coś innego niż zwykle i z głową pełną niepotwierdzonych domysłów, zgodził się przybyć. Nie ważne co zaplanował jego ojciec, była to wspaniała okazja, by dowiedzieć się czegoś z pierwszej ręki, a nie jedynie od szpiegów.
Aktualnie więc, siedział na zarezerwowanym dla niego miejscu i przyglądał się scenie przed nim. Oto właśnie Wielka Brytania, kolonizator, a zarazem okupant, szuja i wierutny kłamca, snob i ignorant, którego z jakiegoś powodu zwał ojcem, stał na środku sali, przy sporych rozmiarów tablicy, wytykając swoim dwóm sojusznikom ich wszystkie najmniejsze potknięcia i błędy, zaczynając od tych sprzed kilku stuleci i kończąc na tych bardziej bieżących.
- ... a wy tak po prostu uwierzyliście temu komuchowi i o pomoc poszliście do sojusznika naszego wroga! - mówił tonem, który Ameryka bardzo dobrze znał. Władczym, lekko pogardliwym, oziębłym. Tonem, który jego niebiologiczne rodzeństwo, miało okazję słyszeć bardzo często.
- Niekoniecznie poszliśmy. - poprawiła go zimno Polska.
Praktycznie rzecz biorąc właśnie, poniżano ją przed wszystkimi krajami alianckimi oraz ich niektórymi wojskowymi i miastami, ona zachowywała niewzruszony spokój. Choć patrzenie na nią, wydawało się zdecydowanie przyjemniejsze, a może nawet w pewnym sensie kojące, USA wolał przyglądać się jej wyraźnie zirytowanemu bratu. Po prostu coś się w niej zmieniło od ich ostatniego spotkania. Przez te dziwnie pozbawione emocji oczy, nie potrafił zawiesić na niej wzroku, dłużej niż na kilka sekund.
- Ale za to daliście tą wiadomość do przekazania Węgrom! - krzyknął wymachując w szale rękoma - Jednemu z największych szubrawców ma tej planecie. Naprawdę myślicie, że on nie spróbuje wykorzystać tego na swoją korzyść?!
- On wcale nie jest szubrawcem. - nie zgodziła Polska, biorąc przyjaciela w obronę - On jest po prostu...
- ... taki jak my. - dokończył za nią Czechy, jego ton pozostawał jeszcze względnie spokojny.
- I dlatego właśnie, że jest taki jak wy, wiem, że nie można mu ufać!
Z każdą chwilą atmosfera stawała się coraz cięższa. Czechy wyglądał na coraz bardziej zdenerwowanego, a Polskę opuszczała cała energia. USA starał się jak mógł, by w jego oczach nie było widać politowania. W całym swoim życiu Wielka Brytania nie raz fundował mu podobne doświadczenia. Wiedział, że w takiej sytuacji, ostatnim co chce się zobaczyć w grupie obserwujących cię oczu, była litość.
- Nie wydaję mi się, że Polska albo Czechy choć raz zawiedli twoje zaufanie... - niepewnie odezwał się Kanada, szybko jednak został uciszony ostrym wzrokiem ojca. Mimo to, Polska posłała mu dziękujące spojrzenie.
- Ale gdy tylko wywęszą dla sobie korzyść, zrobią to w każdej chwili, bo są chujami! - krzyknął Brytania jeszcze głośniej niż dotychczas. Ameryka nie pamiętał kiedy ostatnio, słyszał przekleństwo z jego ust.
Tym stwierdzeniem Anglik przelał czeską szalę goryczy. Słowianin nagle zerwał się z miejsca i jednym szybkim ruchem doskoczył do Brytanii. Mocno złapał go za kołnierz i przyszpilił do tablicy. Wycierając nim jeszcze kilka kredowych bazgrołów, pociągnął go w dół, by ich twarze znajdowały się na równiej wysokości. Nie obyło się to bez reakcji otoczenia. Gdy tylko dwójka strażników stojących przy ścianie, spostrzegła co się dzieje, wycelowali swoje karabiny w napastnika, jednak tego to nie obchodziło i nie zamierzał go puścić. Niezbyt zaskoczony Ameryka rozejrzał się po zebranych. Wyglądało na to, że oprócz niego jeszcze tylko Polski nie zdziwiła ta sytuacja.
- Jeżeli jeszcze raz bezpodstawnie obrazisz mnie, moją siostrę, albo kurwa kogokolwiek ze wschodu, obiecuję, że spotkamy się w piekle. - wysyczał powoli, z każdą chwilą zaciskając kołnierz Brytanii coraz mocniej.
Po twarzy Anglika, dało się stwierdzić, że zaczyna brakować mu powietrza. Gdy tylko ten z przerażeniem w oczach pokiwał głową, Czechy puścił go i jak gdyby nigdy nic osunął się od niego. Strażnicy powoli opuścili bronie, podczas gdy zszokowany Brytania dochodził do sobie. Lewą ręką oparł się ciężko o tablicę, a drugą złapał się delikatnie za gardło, jakby sprawdzając czy Czechy nie zdążył założyć mu nań liny. Wszyscy w milczeniu obserwowali jak odpina ostatni guzik koszuli i rozluźnia krawat. Przez dłuższą chwilę próbował uspokoić oddech i bicie serca. Z nieznanych dla USA powodów, ten widok sprawił mu dziwną satysfakcję.
- Możecie... usiąść. - powiedział w końcu, gdy już trochę się otrząsnął.
Słowianie, choć nie potrzebowali jego pozwolenia, nie mając lepszego pomysłu, posłuchali się go. Ruszyli przed sobie, jednak w połowie kroku, zatrzymali się. Dziwnie zdezorientowani zaczęli się rozglądać. Ameryka chcąc zrozumieć o co chodzi, poszedł za ich przykładem i już po chwili znał odpowiedź. Wszystkie miejsca na sali były zajęte. Brytania specjalnie by pokazać brak szacunku nie przygotował dla nich krzeseł. Chciał by ci niczym słudzy stali przy stole panów. USA spojrzał na Anglika, który właśnie starał się uniknąć wrogiego spojrzenia Czech. Prychnął pogardliwie widząc tą nagłą skruchę w oczach ojca. Ameryka jednak, zamiast patrzeć postanowił coś zrobić.
- Proszę, - powiedział wstając - możesz zająć moje miejsce, Poly.
Dziewczyna uśmiechnęła nieznacznie się na dźwięk przezwiska, które nadał jej już dawno temu, na ich pierwszym spotkaniu. Odkąd pamiętał Polska zawsze lubiła to zdrobnienie, bynajmniej nie ze względu na jego wydźwięk, a raczej na to, że nienawidził go Rosja. Choć Ameryka z Polską nie widywali się za często, a bliskimi przyjaciółmi nazwać się raczej nie mogli, zawsze odzywali się do sobie dość... specyficznie. Zazwyczaj zdrabiniając swoje imiona, albo mówiąc do sobie po prostu pieszczotliwie, denerwowali Rosję, któremu z jakichś przyczyn to nie odpowiadało, zaś kiedy Słowianina akurat nie było, naśmiewali się z reakcji innych ludzi niewtajemniczonych w ich drobne żarty.
- Dziękuję, Ame. - powiedziała słodko zajmując wskazane miejsce.
Czechy, nie pytając o pozwolenie, usiadł na miejscu przeznaczonym dla Brytanii. Bez skrępowania wyciągając nogi na stół, prezentując swoje buty siedzącej obok Australii, która jednak nie zwróciła na to większej uwagi. Odchylając się lekko na krześle, rzucił jeszcze Polsce pytajcie spojrzenie na co ona i USA jedynie zaśmiali się cicho. Słowianin nie chcąc dłużej zastanawiać się nad zagatkową relacją tej dwójki, spojrzał za siebie, przypominając sobie o Angliku. Brytania stał sztywno w miejscu, jakby niepewny czy w ogóle powinien się ruszyć. Wyglądało na to, że mężczyzna w najbliższym czasie raczej nie zamierza przemówić, więc Czechy postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.
- Coś nowego na wojnie? - zapytał odwracając się w stronę zgromadzonych.
Przez chwilę wszyscy wymieniali ze sobą niepewne spojrzenia.
- Dzisiaj skapitulowałam... - powiedziała smutno Belgia.
- Spodziewałem się, - skwitował Czechy, nie chcąc jednak wyjąć na bezduszną łajzę, dodał już łagodniej - ale nie przejmuj się. Prędzej czy później odzyskamy twoje państwo. - Belgia odwzajemniła ten nic nieznaczący gest, drobnym smutnym uśmiechem, a Czechy kontynuował. - A jakaś weselsza informacja?
- Zdobyliśmy Narwik...? - powiedział Norwegia niepewnie spoglądając na Czechy.
Wtedy Słowianin poraz kolejny tego dnia zaskoczył wszystkich i uradowany niezwykle głośno klasnął w dłonie. Praktycznie każdy podskoczył na krześle, pod wpływem tak niespodziewanego posunięcia. Zebrani ponownie spojrzeli na siebie zmieszani. Nawet Polska nie była pewna co zrobić, widząc tak dziwny przypływ energii u brata.
- Świetnie, gratulacje! - krzyknął uśmiechając się szczerze, zaraz potem spojrzał w tył, chcąc przywrócić Brytanię do żywych, na typowy dla sobie sposób - Brytania kochanie, pogratuluj panu.
Ameryka prychnął cicho śmiechem, jednak szybko się opanował. Spojrzał na ojca. Na jego twarzy malowała się dziwna mieszanka emocji. Wydawało się jakby z jednej strony zaraz miał zabić Czecha, ale z drugiej widoczny był jakiś lęk i bezsilność. Podduszanie najwyraźniej przemówiło mu do rozsądku, gdyż wyzbył się nawet swojego typowego pogardliwego spojrzenia. Brytania wydawał się teraz całkiem innym człowiekiem.
- Po prostu odnajdźcie Francję. - powiedział ze smutną łagodnością, ignorując docinkę sojusznika. USA nie potrafił uwierzyć, że jego ojciec jeszcze tak potrafi.
Po tych słowach po prostu wyszedł ze spuszczoną głową. Szok był tak potężny, że jeszcze przez długi czas nikt się nie odzywał.
______________________________________
Nie wydaje się wam, że jest tutaj za dużo Czech? Wiem, że sporo z was lubi go tak jak ja, ale nie chcę zbytnio przesadzić.
Zaczynam się bać, że umieszczam w tej książce za dużo satyry. Ciągle próbuję balansować pomiędzy komedią, a powagą. Zastanawia mnie czy nie zboczyłam czasem za bardzo jak na książę o wojnie...
Kolejny rozdział prawdopodobnie za kilka dni i raczej dłuższy, bo z dołka pisarskiego już się chyba wyciągnęłam.
Wszystkiego dobrego, szczególnie dla maturzystów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top