X
11 kwietnia 1940 r.
O zniknięciu Francji powiedział mu Czechy. Słowianin długo z tym zwlekał. Bynajmniej nie dlatego, że bał się przekazać mu tę wiadomość. Chciał po prostu poczekać, aż Brytania sam zauważy jej zniknięcie. To jednak nie nadchodziło. W obliczu kolejnego ataku Rzeczy, Anglik zdawał się całkowicie o Francji zapomnieć, za co Czechy miał ochotę go rozszarpać. Nie rozumiał jak można w taki sposób zapomnieć o kimś kogo się kocha. Dawało mu to tylko kolejne powody, by go nienawidzić.
Mimo to reakcja Wielkiej Brytanii na wiadomość o zniknięciu, sprawiła, że zyskał trochę w czeskich oczach. Anglik wpadł w prawdziwy szał, którego Czechy nie widział nawet u Polski czy Rosji. Była to dziwna mieszanka złości i smutku. Łzy leciały z jego oczu strumieniami, choć nie było do końca pewne czy wzięły się z gniewu czy z żalu. Krzyczał, wymachiwał rękoma, a nawet śmiał się sporadycznie. Najpierw za wszytko obwinił Czachy, że jej nie uratował. Potem Polskę, że jej nie było. Następnie Francję, że wpadała na jakiś głupi pomysł. Na koniec dopiero uświadomił sobie, że to jego wina. Gdy szał już mu minął, zrozumiał, że jest jedynym winowajcą. Zaczął wyrzucać sobie, że nie słuchał Francji, że nie poświęcił jej tyle czasu na ile zasługiwała. Przyznał się do błędu, a Czechy po raz pierwszy od długiego czasu zobaczył w nim człowieka.
Zostawiając sprawy polityczne i militarne pod powiernictwem Kanady, postanowił w pełni oddać się odnalezieniu Francji. Początkowo główne dowodzenie chciał przejąć Czechy, jednak Brytania mu na to nie pozwolił. Stwierdził, że kobieta jest teraz ich priorytetem i we trójkę muszą włożyć w to wszystkie swe wysiłki.
Tak, we trójkę, ponieważ Brytania uznał, że w końcu muszą ściągnąć również Polskę.
Decyzję tę podjął pod wpływem emocji, jednak nawet gdy już trochę ochłonął, nic nie było w stanie go odciągnąć od jej zrealizowania. Prawie od razu wyruszył z Czechami do Warszawy. Nie obchodziło go, że całe miasto jest istnym siedliskiem niemieckich szpiegów. Porzucił już nawet swoje podejrzenia o potencjalnej zdradzie Polski. Choć jego decyzja była niezwykle lekkomyślna i niebezpieczna, Czechy wyruszył z nim. Brytania nie zamierzał brać ze sobą nikogo, kto mógłby go obronić. Sprawiało to, że jego wyprawa mogła stać się synonimem samobójstwa. Chcąc czy nie nie chcąc, Słowianin musiał jechać z nim. Nie mógł dopuścić do tego by zaginął lub zginął kolejny kraj aliancki.
Dlatego znaleźli się w Warszawie. Przemierzali ulice poszukując czegokolwiek lub kogokolwiek, kto naprowadziłby ich na trop Polski. Czechy próbował prowadzić ich drogami, które nie ściągnęłyby na nich kłopotów, jednak Brytanii nie obchodziła dyskrecja. Nie zmieniając nawet formy, szedł bez patrzenia gdzie idzie i obok kogo przechodzi. Szybko stawiając kroki, jakby zaraz miał zerwać się do biegu, wymijał przechodniów. Jedynym co w tej sytuacji mógł robić Czechy, było modlenie się by żadna z napotkanych osób nie okazała się szpiegiem Rzeszy.
Gdy zostali zaatakowani, Czechy nawet się nie zdziwił. Wszytko przebiegło szybko i bez zbędnej brutalności. Po wejściu w zadziwiająco pustą uliczkę gdzieś na Mokotowie, usłyszeli krótki niemiecki rozkaz, podniesienia rąk w górę. Czechy może i podjąłby próbę walki, gdyby nie to, że jeśli się nie mylił, napastników było trzech. Nie do końca wierząc w prawdopodobnie nikłe umiejętności sojusznika, wolał od razu rzucić broń niż walczyć trzech na jednego i pół. Potem, podeszli do nich, związali, włożyli szmaty w usta i założyli worki na głowy, nawet ich nie ogłuszając. Poprowadzili ich gdzieś, często zmieniając kierunek.
Po dość długiej wycieczce, znaleźli się w jakimś niezidentyfikowanym miejscu. Bezceremonialnie rzucono ich na zimną podłogę, pokrytą dużymi kaflami. W pokoju nie roznosiło się echo, a dzięki nikłej ilości świtała przedostającego się przez włókna worka, mógł stwierdzić, że nie ma tu okien. Było to jednak wszystko, co mógł wywnioskować, podczas tej której chwili, kiedy to zostali sami, prawdopodobnie nie pilnowani przez nikogo.
Czechy nie zdążył zadać Brytanii choćby pytania, zanim w pomieszczeniu znowu rozległy się w kroki, a pod jego workiem zrobiło się trochę jaśniej dzięki światłu żarówki. Nim kroki jeszcze ucichły, ktoś zaczął go niespodziewanie rozwiązywać. Gdy jego ręce były wolne sam pozwolił zdjąć sobie worek z głowy.
To kogo ujrzał, wcale go nie zaskoczyło.
Jego siostra siedziała na starym krześle, wyciągniętym rodem z piętnastego wieku. Zrobione z ciemnego dębu z licznymi zdobieniami na oparciu i podłokietnikach, robiło ogromne wrażenie. Niektóre klejnoty, które kiedyś były częściami zdobień, zniknęły gdzieś pozostawiając po sobie puste zagłębienia. Polska siedziała z nogą założoną na nogę, ubrana w stary za duży mundur, który jej dowódcy nosili na długo przed rozpoczęciem wojny. Na jej głowie znajdował się chełm, całkowite nie pasujący do reszty ubiory. Chełm typowy dla czasów jej wielkości, chełm husarski.
Czechy stał chwilę zdziwiony tym niecodziennym obrazkiem. Nie zwracając uwagi na resztę pomieszczenia, czy nawet Brytanię, po prostu przyglądał się siostrze. Polska w odpowiedzi uśmiechnęła się dumnie, mimowolnie ukazując swoje kły.
- Robi wrażenie, co? - zapytała, dalej się szczerząc.
- Skąd ty to masz? - zapytał Czechy, ignorując ważniejsze pytania.
- Musieliśmy znaleźć sobie inną siedzibę, a gdy już to zrobiliśmy, okazało się, że nie mamy jak jej zagospodarować, więc w tajemnicy przeszukaliśmy magazyny. - wyjaśniła szybko - Powiem szczerze, że nie spodziewałam się znaleźć cokolwiek. Myślałam, że po trzecich rozbiorach zabrali wszystko, a tu proszę. Nawet chełm się znalazł. Nie wiem jakim cudem to wszytko się jeszcze nie rozpadało.
Polska znowu się uśmiechnęła, tym razem już nie tak szczodrze, po czym skierowała swój wzrok na Brytanię. Czechy poszedł za jej przykładem, odwracając się w bok. Anglik wymachując rękoma, stał z workiem na głowie, jakby nie pewny co powinien uczynić. Czechy litując się nad jego losem, ściągnął mu worek. Brytania zamrugał kilka razy. Widok ten był dość komiczny i Słowianinowi już cisnęła się na usta kolejna docinka, jednak miłosiernie z niej zrezygnował.
- Polska? - wydusił z sobie Brytania, który nie zdążył jeszcze otrząsnąć się z przerażenia, lub zaskoczenia spowodowanego widokiem sojuszniczki - Gdzie my jesteśmy?
- Pod ziemią, to powinno ci wystarczyć - powiedziała, a jej oblicze szybko przybrało surowy wyraz - Powiedz mi, jesteś idiotą czy kurwa idiotą?
Brytania spojrzał się na nią, jakby nie rozumiejąc pytania. Przez chwilę nic nie mówił, zastanawiając się nad odpowiedzią. Polska tymczasem ciągle przyglądała mu się badawczo.
- Wparowaliście do okupowanej Warszawy bez jakichkolwiek środków ostrożności. - przemówiła mając już dość ciszy - Gdybym nie miała tyle szpiegów i nie zareagowała tak szybko, już dawno siedzielibyście na dywaniku u Rzeszusia.
Brytania nagle zmarszył brwi. Jego oblicze spoważniało. Wydało się jakby nagle zapominał o celu dla którego to przybył.
- Oczekuję wyjaśnień! - powiedział Brytania, ignorując wypowiedź Polski - Co to za cyrk?! Najpierw przez tyle czasu się nie odzywałaś, a teraz traktujesz mnie w taki sposób?!
Kobieta zmarszczyła brwi i unosiła trochę wyżej głowę, przypominając Czechowi stare i, zależy dla kogo, dobre czasy Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Pamiętając co wtedy działo się, gdy Polska była zdenerwowana, postanowił wtrącić się pomiędzy mierzących się złowrogim spojrzeniem sojuszników.
- Francja zniknęła. - powiedział krótko, nie wkładając w swój ton żadnych emocji.
Oblicze Polski od razu złagodniało. Momentalnie spojrzała na brata z szeroko otwartymi oczami. Przyglądając się mu, zdawała się szukać w jego twarzy choć cienia ironii. Gdy jednak takiej nie znalazła, ponownie odwróciła się w stronę Brytanii, który nagle wydawał sobie przypomnieć o istnieniu Francji.
- Co? - powiedziała tylko, dalej nie mogąc uwierzyć.
- To prawda. - odpowiedział Brytania spuszczając wzrok, szybko jednak opamiętał się i zaczął swoim codziennym władczym tonem - Chcę aby wasza dwójka ją odnalazła. Do tego zadania nie mogę wyznaczyć byle kogo.
Słowianie spojrzeli po sobie. W tych miłych na pozór zdaniach, krył się pewien postęp. Była to jedna z tych sztuczek manipulacyjnych, które miały najpierw uderzyć w dumę ofiary. Bez względu jednak na to czy Brytanii się udało czy też nie, rodzeństwo musiało się zgodzić. To Brytania rozdawał tu karty i nie ważne jak bardzo im się to nie podobało, byli na jego łasce.
- A ty co w tym czasie będziesz robić? - zapytała ostrożnie Polska.
Nawet jeśli to pytanie zbiło go z tropu, nie pokazał tego po sobie.
- Będę prowadził wojnę. - powiedział zimno - Oczywiście jeśli mój wywiad się czegoś dowie, przekażę wam.
Polska i Czechy spojrzeli po sobie niezadowoleni. Już od początku tego wszystkiego podejrzewali, że będą wykorzystywani do najróżniejszych zadań, a traktować ich będą niczym jakichś pachołków. Było to conajmniej niegodne, ale wcale ich to nie dziwiło.
- Cieszę się, że się zgadzacie. - powiedział, zupełnie tak jakby dawał im jakiś wybór. Brytania rozejrzał się po pomieszczeniu. Potem znowu spojrzał na Polskę, jakby nagle coś sobie przypomniał - A my musimy porozmawiać.
Słowianka westchnęła jedynie. Ociągając się sięgnęła ręką ku głowie i ściągnęła swój chełm.
- Tak jest, kapitanie. - powiedziała ze sztucznym zapałem.
•••
???
Pamiętała jedynie, że była o krok od przekroczenia granicy niemiecko-belgijskiej. Potem usłyszała starzał, Blanka upadła, a ona dostała czymś ciężkim w głowę.
Ocknęła się w niewiadomym miejscu, o niewiadomym czasie, niesiona, a raczej wleczona przed dwóch niemieckich żołnierzy. Obraz przed jej oczami cięgle był niewyraźny. Ból odczuwała jedynie z tyłu głowy, w dodatku był on tępy i pulsujący, bardziej denerwujący niż natarczywy. Gardło miała suche, a usta popękane. Nie szarpała się z braku sił i odwagi. Nie odezwała się również ani słowem. Po prostu pozwoliła się ciągnąć, modląc się w duchu, by miejsce docelowe nie okazało się szubienicą.
Jej sytuacja była tragiczna, ale nie potrafiła myśleć o sobie. Zamiast jego jej myśli zaprzątały inne osoby. Nagle przypomniała sobie wszystkich, którzy chcieli ją ratować. Gdańsk, Stefana, kaszubskie małżeństwo, Antka... Ciekawe czy jego rodzina ją nienawidzi i obwinia za jego śmierć? A może nie żywią do niej tych uczuć, albo nie mogą ich żywić? Może oni również nie żyją? A czy Stefan żyje? Czy jej modlitwy pomogły? I co z Gdańskiem? Wszystkie te myśli kłębiły się w jej głowie, nie opuszczając jej na krok. Na początku nie mogła ich znieść, lecz z czasem przyzwyczaiła się. Wszytko to stało się jej integralną częścią, czymś co weszło już w jej żyły, mięśnie, mózg, a przede wszystkim serce. Wydawało jej się, że pogodziła się z tym wszystkim, jednak było to kłamstwo, które wmawiała sobie, udając silną. Prawda była taka, że co noc, jeśli dane jej było spać, budziła się z krzykiem, czując ciepłą krew Antka na swoich palcach.
I teraz wlekli ją gdzieś w nieznanym celu. Mimo że każda kolejna sekunda mogła okazać się jej ostatnią, nie rozpaczała nad tym. Perspektywa śmierci nie wydawała się już jej taka okrutna jak kilka tygodni temu. Teraz, byłaby nawet zadowolona, gdyby kostucha wyciągnął po nią swą zimną dłoń. Jej koszmar zakończyłby się. Mogłaby zobaczyć Antka i błagać go na kolanach o wybaczenie.
W pewnym momencie przestała czuć ciepły wiosenny wietrzyk na swoich policzkach, a naziści szarpnęli nią mocniej. Usłyszała jak ktoś przekręca klucz, a zraz potem głośne skrzypienie drzwi. Potem szarpnięto nią jeszcze raz i bezceremonialnie puszczono, jak się okazało, zrzucając ze schodów. Za słaba by się bronić, po prostu sturlała się, obijając się przy tym boleśnie o kamienne stopnie.
Skrzypienie drzwi.
Przekręcanie klucza.
Ciemność.
Znajdująca się już na dole Izrael, powoli spróbowała się podnieść. Wkładając wiele wysiłku w poruszanie zdrętwiałymi kończynami, doczołgała się do ściany. Oparła się niezgrabnie, dysząc ciężko. Mogła być teraz w gorszym stanie. Mogła się wykrwawiać, albo umierać z głodu lub na jakieś choróbsko. Jej brak jakichkolwiek sił nie wynikał już ze stanu fizycznego, a psychicznego. Obawiała się, że tego nie może już wyleczyć w żaden sposób.
Obraz przed jej oczami stawał się coraz wyraźniejszy. Choć panował mrok, a jedynym źródłem światła, było niewielkie piwniczne okienko zabite deskami, dostrzegła sylwetkę, powoli zbliżającą się ku niej. Izrael nie odczuwała już nic, nie próbowała jakoś uciec, lub czegokolwiek powiedzieć. Po prostu czekała, a posuwająca się niepewnie sylwetka była coraz bliżej. W końcu z mroku, wyłoniła się twarz, którą zdobiły trzy kolory. Biały, czerwony i niebieski.
- Izrael? - zapytała nieśmiało Francja - Ty żyjesz?
- Francja. - powiedziała cicho, prawie szeptem, tonem bardziej niż beznamiętnym - Co ty tu robisz?
- Moje miasto mnie zdradziło. - odparła od razu. Jej głos był groteskowo przesiąknięty dramatyzmem - Jak mógł być taki niewdzięczny? A Brytania pewnie nawet mnie nie szuka. Zapomniał o mnie!
Gdy Francja lekko podniosła głos, Izrael skrzywiła się nieznacznie. Choć słyszała dobrze, ciągle piszczało jej w uszach, a ból głowy wcale jej nie pomagał. Ta wypowiedź jednak coś jej uświadomiła. Kazała jej zadać pytanie, na które odpowiedź mogła ją zaboleć. Przez chwilę wahała się. W końcu jednak przezwyciężyła ściśnięte gardło i odważyła się przemówić.
- A mnie szukaliście? - jej głos nie był już tak bezbarwny jak wcześniej. Tym razem był pełen ślepej nadzieji.
- Polska szukała. Czechy też - usłyszała po chwili.
Nie była to odpowiedź, której szukała, bo nie Polska i nie Czechy powinni obchodzić się jej sprawą. Dla nich nie była nikim ważnym. Mieli dużo innych spraw na głowie, którymi powinni się zająć, a mimo to szukali jej, choć nie mieli w żadnego celu. Była pod mandatem Wielkiej Brytanii. Dlaczego nie szukał jej Wielką Brytania?
Zrobiło jej się niesamowicie przykro. Tyle ludzi, mających własne problemy i obowiązki, poświęcali się dla niej, a jedna osoba, która powinna przynajmniej się o nią martwić, nie robiła nic. Poczuła na sercu ogromny ciężar. Czuła się winna. Przysparzała problemów tyłu dobrym osobom, a nawet nie musiała nic w tym kierunku robić. Sama jej egzystencja wydawała się przeklęta, bo w istocie była. Uwziął się na nią prawdziwy potwór i teraz nie da jej spokoju, póki nie zasmakuje jej krwi.
- Myślisz, że umrzemy? - zapytała nagle Francja, głosem do niej niepodobnym.
Izrael nie odpowiedziała.
•••
23 maja 1940 r.
Mińsk.
To tutaj właśnie doprowadziło ich śledztwo, a raczej zmusiło do przybycia. Wszyscy szpiedzy, czy to angielscy, francuscy, polscy czy czescy byli bezsilni. Początkowo byli nawet pomocni. Ustalili gdzie widziano Francję po raz ostatni, gdzie się udała i z kim. Dowiedzieli się co z Vichy, gdzie się ukrywa i od jak dawna planował zamach. Na tym jednak ich użyteczność się skończyła. Wszelki ślad po Francji się urwał, a poszlak czy informatorów brakowało. Wielka Brytania denerwował się coraz bardziej, dzień w dzień nękając swoich sojuszników. Polska i Czechy przestali mieć czas na jakiekolwiek własne sprawy, czy państwowe czy prywatne. Nikogo więc nie zdziwiło, że Polska postanowiła podjąć radykalne środki.
Decyzji tej towarzyszyło wiele kłótni i sporów, jednak w końcu i tak postawiła na swoim. Czechy znał sytuację i bał się okropnie tego pomysłu. Mimo to, zgodził się. Nie jednak miał większego wyboru. Odzyskanie Francji nie było już jedynie moralnie wskazane, a stało się również ważnym ruchem strategicznym. Nie ważne jak by tego nie chciał, musiał się zgodzić, dla dobra Europy.
Mińsk w odróżnieniu od większości większych miast, nie posiadał miejsca w którym mógłby rezydować kraj. Z tego względu Białoruś, mająca już dość mieszkania z Polską, Rosją, albo okazjonalnie Ukrainą, nie mając większego wyboru musiała zorganizować sobie inne lokum. Niedaleko za miastem, został postawiony dom. Niewielki, dwupiętrowy, z małym ganeczkiem, ogrodzony niskim płotem i może trochę przesadzoną ilością kwiatów dookoła, prezentował się nadzwyczaj urokliwe. Nie przypominał żadnego typowego mieszkania kraju, lecz dla niej był w sam raz.
Polska stała przed drzwiami. Choć jej ręka była gotowa by zapukać, wahała się. Nie wiedziała czy jest gotowa na to spotkanie. Nie wiedzieli się zaledwie kilka miesięcy. Nie było to dużo. Czasami potrafili nie utrzymywać kontaktu nawet przez kilka lat, a mimo to, to właśnie teraz Polska się wahała. Nie czuła stresu, złości czy żalu. Nie czuła właściwie nic, poza jednym dziwnym uczuciem, które już od dłuższego czasu nie dawało się funkcjonować. Była po prostu smutna.
Słysząc za sobą kroki Czech, który od dłuższego czasu szedł spory kawałek za nią, szybkim ruchem zapukała, by nie pokazać po sobie żadnej oznaki słabości. Poczekała chwilę, a w tym czasie brat zdążył przystanąć za nią. Gdy nikt nie odpowiadał zapukała po raz kolejny. Dalej odpowiadała im jedynie cisza. Wtedy Polska zapukała po raz ostatni.
- Może już pojechali i Rosja zabrał Białoruś ze sobą? - zaproponował Czechy, lekko zniecierpliwiony.
Dokładnie w tej samej chwili drzwi uchyliły się. Przez niewielką szparę, wyjrzała mała osóbka. Gdy tylko Białoruś spostrzegła kim są goście, z jej ust wydobył się cichy pisk. Nie potrafiąc się opanować, wyskoczyła zza drzwi z prędkością światła. Rzuciła się na szyję Polski i ze łzami w oczach wtuliła się w nią. Polska objęła ją, głaszcząc po włosach.
Czechy przyglądał się temu obrazkowi rozczulony. Wiedział, że Białoruś ściskała Polskę trochę za mocno. Jego siostra miała jeszcze pełno niezagojonych ran i kilka nowych. Każdy ruch był dla niej nieprzyjemny, a najmniejszy nawet dotyk mógł sprawdzić jej ból. Mimo to Polska nie skarżyła się. Co więcej, wyglądała na szczęśliwą. Pierwszy raz od kilku miesięcy Czechy zobaczył szczery uśmiech na jej twarzy. Wydawało się jakby uleciały z niej wszystkie negatywne emocje.
Przez ułamek sekundy jej oczy znowu wyglądały na żywe, jednak moment ten, był zbyt krótki by ktokolwiek mógł to zauważyć.
Nie tylko Czechy przyglądał się temu obrazkowi. Rosja dołączył do towarzystwa niezauważony. W ciszy oparł się o framugę, dopiero co otworzonych drzwi. Nie mówił nic a jedynie się przyglądał. Na jego twarzy mimowolnie pojawił się niewielki uśmiech. Widok Polski sprawił, że jego serce znowu poruszyło się, jakby wybudzone z długiego snu. Poczuł wiele emocji, począwszy od radości, a na żalu kończąc, jednak najsilniejszym z tych wszystkich odczuć była zdecydowanie ulga. Ulga, bo jego Polsza żyła i nie wyglądała jakby miała odchodzić z tego świata.
- Pola, ty żyjesz! - krzyczała Białoruś, próbując kontrolować śmiech i płacz.
Rozradowana Białoruś w końcu odkleiła się od Polski, a Rosja dopiero teraz był w stanie zobaczyć jej twarz. Ich spojrzenia na chwilę się spotkały. Przez ten krótki moment Rosja chciał coś wyczytać z jej wzroku. Nie potrzebował zobaczyć w nich szczęścia, tęsknoty, czy miłości. Zadowoliłby się jakąkolwiek emocją, smutkiem, żalem, gniewem, a nawet strachem. Tymczasem w polskich oczach nie zobaczył nic. Te oczy były tak puste, że wydawały się jedynie szkłem osadzonym w oczodołach. Nie było w nich już nic ludzkiego. Rosja przestał się uśmiechać.
- Przecież nie mogłabym cię zostawać. - powiedziała łagodnie Polska. Białoruś uśmiechnęła się i przytuliła się do niej jeszcze raz, tym razem delikatniej.
- Musiasz mi tyle opowiedzieć! - powiedziała Białoruś, podskakując z podekscytowania - Zaparzyć ci herbaty czy kawy?
- Przykro mi. - Polska spoważniała - Przychodzimy w interesach.
Podekscytowanie Białorusi opadało. Lekko posmutniała dziewczyna, kiwając głową spojrzała za sobie. Chwilę przyglądała się bratu, po czym uśmiechnęła się lekko. Wpadając na pewien pomysł, zwróciła swój wzrok ku Czechom.
- To może ty? - rzuciła w jego stronę, tonem przypominający bardziej rozkaz - Napijemy się kawy, herbaty... albo piwa.
Czechy najwyraźniej zrozumiał intencje Białorusi, jednak by nie dać tego po sobie poznać, udał, że intensywnie zastanowiła się nad propozycją.
- Cóż, - zaczął w sztucznym zamyśleniu - Słowianin nigdy nie odmawia dobrego alkoholu... Sprawą honoru jest to bym się zgodził.
Nie czekając na reakcję reszty, Czechy ruszył w stronę wejścia, a Białoruś za nim. Przechodząc przez futrynę, wypchnęła jeszcze brata na zewnątrz. Drzwi zamknęły się z trzaskiem, a chwilę później dało się słyszeć jak ktoś przekręca klucz od wewnętrznej ich strony. Rosja przeklnął pod nosem. Potem chciał spojrzeć w stronę Polski, jednak jej już tam nie było. Rozejrzał się dookoła i po chwili znalazł ją kawałek dalej, opartą o ławkę znajdującą się pod starym dębem. Nie widząc innego wyjścia, ruszył ku niej. Polska wydawała się nawet nie zauważyć, gdy ten usiadł obok.
- Nie zamierzasz usiąść? - zapytał chłodno, nie do końca wiedząc jak zacząć rozmowę.
Polska nawet na niego nie spojrzała. Dalej oparta o ławkę, plecami do Rosji, założyła jedynie ręce na piersiach.
- Psy nie siadają na ławkach. - powiedziała stalowo zimnym tonem - Ty nazwałeś mnie suką i razem ze szwabem założyłeś mi obrożę na szyję.
Te słowa dziwnie go zabolały. Przez chwilę chciał coś odpowiedzieć, ale zrezygnował. Czego by teraz nie powiedział, zostałoby to odebrane tam samo źle. Polska nie zwróciła nawet na niego uwagi.
-Pewnie wiesz o tym, że Francja zaginęła. - zaczęła obojętnie, a jej słowa z każdą chwilą stawały się coraz bardziej przesiąknięte złością - Herbaciarz dostał jakiejś furii i już na następny dzień zaczął prowadzić działania by ją odnaleźć. Mnie nie było jebane cztery miesiące, a gdy przyszłam do Paryża, ten chuj mnie jeszcze opierdolił, że się nie spieszyłam. No, ale to się przecież nie liczy. Ja się kurwa nie liczę.
Wcale nie chciała tego mówić. Karciła się w duchu, że pozwoliła sobie na te słowa. Nawet tak nieznacznie jak teraz, nie chciała otwierać się przed nikim, a w szczególności przed nim. Mimo to, zauważyła, że ulżyło jej w pewien sposób. Nie chciała żalić się Rosji ani pokazać mu swoich słabości, ale podświadomie tego potrzebowała. Jeszcze bardziej jej ulżyło, gdy Rosja przysunął się trochę bliżej i wyciągnął ku niej ramię. Chciał pociągnąć ją w dół i posadzić obok siebie, a potem może nawet spróbować objąć. Polska jednak wyczuła jego intencje. Choć jej ciało i serce błagały o chwilę czułości, nie mogła na to pozwolić.
- Nie dotykaj mnie, albo upierdolę ci chuja po samo gardło. - powiedziała przez zaciśnięte zęby, ciesząc się w duchu, że spróbował.
Rosja jedynie westchnął. Znał Polskę i wiedział, że jest do tego zdolna, jednak nie dlatego zamierzał odpuścić. Zrozumiał, że jakiekolwiek próby zbliżenia się nie mają sensu. W innych okolicznościach, nie zważałby na to tak bardzo i robił wobec niej to na co miałby ochotę. Niestety, teraz mógł jedynie westchnąć i wmawiać sobie, że Polska sama w końcu do niego przyjdzie, a złość kiedyś jej minie. Sam sobie jednak nie mógł okłamać.
- Jak Słowianin Słowianinowi, chcę żebyś wyświadczył mi przysługę - powiedziała po chwili, jakby jej poprzedni wywód nie miał miejsca. Rosja podejrzewał, że specjalnie dobrała słowa tak by pominąć ,,proszę". - Wystarczy, że powiesz gdzie jest Francja.
Rosja początkowo nie był w stanie uwierzyć, że jej słowa nie są żartem. Wstał z miejsca i stanął naprzeciwko Polski. Złapał ją za podbródek, by móc spojrzeć jej oczy. Nie zobaczył w ich jednak choć cienia rozbawienia. Zaczął więc zastanawiać się czy jest to podstęp. Nie ważne jednak czy szukał w jej oczach, kłamstwa, chytrości czy szaleństwa, nie znalazł w nich nic.
Bo one ciągle pozostały puste.
- Nie wiem gdzie jest Francja, - odpowiedział w końcu obojętnie - ale Słowacja wie, a ja mogę sprawić, że ona będzie chciała wam tą wiedzę przekazać. - zrobił krótką pauzę i uśmiechnął się zadziornie, zupełnie tak jakby nic między nimi się nie stało - Jest tylko jedno ważne zagadnienie. Co ja będę z tego miał?
- Gdy nadejdzie odpowedni moment odwdzięczę ci się. - powiedziała szorstko, nie zastanawiając się - Nie wiem jeszcze kiedy i jak, ale masz moje słowo, że to zrobię.
Choć Rosja tego nie chciał, do jego głowy przyszła jedna myśl. Mimowolnie uśmiechnął się na wyobraźnie jednego ze sposobów na ,,spłatę długu". Polska zauważyła to, lecz nic nie powiedziała. Wbrew oczekiwaniom nie odwróciła nawet wzroku. Jest gotowa nawet na to?
- Zgadzam się, - powiedział lekko się nad nią nachylając - ale to ja ustalałam jak ten dług spłacisz.
- W takim razie radzę ci wykorzystać to dobrze, bo masz tylko jedną szansę. - powiedziała z nutką goryczy w głosie, która w jej wzroku była jednak nieobecna.
Po tych słowach, po prostu wyminęła go i odeszła, jak zwykle zostawiając Rosję samego z natłokiem myśli.
______________________________________
Wiem, że trochę musieliście czekać na ten rozdział, ale przechodzę aktualnie kryzys twórczy i no nie idzie mi po prostu. Nie wiem co mam z tym zrobić.
Napisałabym, że mi się ten rozdział niepodobna, ale od dzisiaj, popchnięta przez aleksa3503 zaczynam wierzyć w siebie i napiszę, że ten rozdział jest... w normie.
No i jeszcze za tydzień czekania możecie podziękować _olywia_, ona już wie czemu. Teoretycznie pomogła, ale skończyło się na tym, że mamy pół planu na lemona więc nie wiem czy to dobrze.
Miłego dnia, nocy, вечера i czegoś jeszcze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top