VII

18 lutego 1940 r.

W Paryżu wcale nie było jej źle. Każdy dzień może i był monotonny, ale był przynajmniej po części pewny. Nie musiała się bać. Miała co jeść, gdzie spać, a przede wszystkim miała opiekę medyczną. Pomijając okres tułaczki, w ciągu dwóch miesięcy prawie wszystkie jej rany zdążyły się zagoić. Pomimo ciągłych kłótni z Brytanią i Francją, oraz w ogóle konieczności widzenia ich, było jej tam naprawdę dobrze. Pamiętała jednak o swych obowiązkach. W Paryżu załatwiła już wszytko, więc nadeszła pora wracać do domu.

Właśnie przemierzała ulice Warszawy w towarzystwie, czy też raczej eskorcie Czech. Brat za żadne skarby nie chciał puścić jej w drogę powrotną samej. Gdy Polska kategorycznie odmawiała, powiedział, że i on musi wrócić do sobie, a jako że ma po drodze, odprowadzi ją. Dziewczyna zastanawiała się wtedy, w którym miejscu na linii Paryż-Praga znajduje się Warszawa, jednak postanowiła się już nie czepiać.

Była ciemna pochmurna noc, a z nieba, delikatnie pruszył śnieg. Śpiące miasto wydawało się takie spokojne. Dookoła panowała kojąca cisza, zakłócana tylko co jakiś czas szczeknięciem psa. Ulice były puste, z wyjątkiem kilku niemieckich patroli, które jednak bez problemu omijali.

Mimo wszechobecnego spokoju, Polska była nadzwyczaj zestresowana. Próbowała sobie wmówić, że się nie boi, że wszystko z nią w porządku. Ciężko jednak było ignorować uczucie, które wręcz drążyło jej dziurę w brzuchu. Musiała uspakajać się mówiąc sobie, że nie ma się czego bać. Niemcy prawdopodobnie był w Berlinie, a jakikolwiek z jego ludzi, nieważne jak dobry by był, nie miał szans w starciu z nią i Czechami. Niedługo znajdą Warszawę i będzie po wszystkim. Mimo to miała złe przeczucia. Nie wiedziała czym było to spowodowane, ale ciągle miała wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Kilka razy nawet wydawało jej się, jakby gdzieś pomiędzy budynkami przewinął się jakiś bliżej niezidentyfikowany cień. W głowie modliła się by był to tylko kolejny sowiecki szpieg, albo po prostu wymysł jej wyobraźni.

I wtedy poczuła czyjąś obecność.

Osoba ta poruszała się bezszelestnie, w cieniu, z powolną gracją stawiając stopy w dokładnie wybranych miejscach. Nie nastąpiła na żaden patyk, liść czy też nie kopnęła żadnego kamyka. Oddech przybysza był płytki i szybki, by nawet tą swoiście prostą i naturalną czynnością nie wydobyć żadnego, najcichszego nawet dźwięku. Przestrzegał wszystkich środków ostrożności, by nie zostać wykrytym.

A przynajmniej do czasu.

Ktoś złapał Polskę za ramię. Delikatnie, nieśmiało, jakby ze strachem. Dotyk wydawał się uspakajający. Nie było w nim nic natarczywego, a wręcz przeciwnie, wydawał się prosić o pozwolenie. Ten gest był po prostu przyjazny.

Mimo to, Polska wzdrygnęła się. Od razu się odwróciła, wyrywając swoje i tak praktycznie wolne ramię. Z przyzwyczajenia przyjęła pozycję gotową do odparcia ataku, sięgając po bagnet. Idący obok Czechy, prawie w tym samym momencie zorientował się w sytuacji. Podobnie jak siostra, obrócił się automatycznie sięgając po broń, z tą różnicą, że on wydobył broń palną.

Cała trójka stała przez chwilę, przyglądając się sobie w osobliwym milczeniu. Spotkanie to było dość niespodziewanie. O ile w Polsce wywołało oni jedynie zaskoczenie, dla Czech było to coś więcej. Wspomnienia o których tak bardzo starał się zapomnieć wróciły. Były to dobre chwile, pełne radości, śmiechu i miłości. Chwile, które kiedyś były dla niego wsparciem, teraz sprawiły tylko ból. Ból, który próbował wyprzeć gniewem i agresją, tak bardzo do niego niepodobną. Złość stawała się maską, swego rodzaju pancerzem, mającym obronić go przed kolejnym złem. A zła w tych czasach było pełno.

Polska pierwsza schowała broń. Zrobiła to niepewnie, rozglądając się na boki. Nie ważne jak bardzo by nie ufała Słowacji, ta pozostawała jej wrogiem. Gdzieś w pobliżu mogli stać naziści, gdzieś mógł stać Rzesza. Mimo to, poczuła się zobowiązana do schowania bagnetu. Przeczucie mówiło jej, że to jeszcze nie moment w którym powinna się bać.

Słowacja w całości wyłoniła się z cienia, postępując krok do przodu. Dopiero teraz Polska mogła zobaczyć jej strapione spojrzenie i zlęknioną postawę. Słowacja nieśmiało podniosła spuszczoną głowę. Spojrzała w stronę biało-czerwonej, posyłając jej nieme podziękowania. Zaraz potem jej wzrok wylądował na Czechach. Nie trwało to jednak długo. Gdy tylko ich oczy się spotkały, dziewczyna na powrót utkwiła spojrzenie w chodniku.

- Czechy, opuść broń. - poprosiła Polska z niespotykaną u niej łagodnością.

- To może być pułapka. - wycedził przez zęby, nie spuszczając wzroku ze Słowacji - Z jakiego innego powodu, miałaby być niby w Warszawie?

- Nie, to nie tak! - powiedziała jakby w panice Słowacja. Jej to ton był zdecydowanie za głośny - Mogę to wytłumaczyć.

Polska skrzywiła i przyłożyła palec do ust, nakazując Słowacji ciszę. Ta od razu zrozumiała. Posłała zakłopotane spojrzenie i spróbowała się trochę uspokoić. Przez chwilę stali w milczeniu. Słowacja spojrzała po twarzach zebranych, mając nadzieję, że któreś z ich zacznie rozmowę, nic takiego jednak się nie działo. Sama nie chciała mówić, bo po prostu się bała. Tu nie chodziło już nawet o trzymającego ją na celowniku Czecha, czy gotową do ataku Polskę. Tu chodziło o honor. Chciała im pomóc, choćby tak marnym z pozoru ostrzeżeniem, ale oni mogli jej przecież nie uwierzyć. Mogli nazwać ją kłamcą i już do końca życia mieć ją jedynie za zdrajczynię.

Jednak teraz zaszła już za daleko, żeby się wycofać. Jeśli chciała na powrót zyskać w ich oczach, musiała zacząć od teraz, od tych najmniejszych rzeczy.

- Chciałam was tylko ostrzec. - zaczęła znacznie przyciszonym głosem - Całe miasto jest obstawione bardziej nic zwykle. Rzesza wie, że tu jesteście.

Polska przyjęła te słowa spokojnie. Choć dopilnowali wszystkiego, by nikt nieporządny nie dowiedział się o ich podróży, ona gdzieś w głębi duszy przeczuwała, że Niemcy wie. Dlatego też teraz, zamiast wpadać w panikę, zamyśliła się. Nie patrzała na nic, ani nikogo, po prostu myślała ze wzrokiem wbitym w ziemię. Gdy po chwili, spojrzała na Czechy, ten aż się wzdrygnął.

- Musisz uciekać. - przemówiła poważnie.

- Co? - Czechy spojrzał na nią pytająco - Mam cię zostawić samą?

- Lepiej, żeby coś stało tylko jednemu z nas. - jej ton był zimniejszy od stali, jednak nawet to nie zmusiło brata do ustąpienia.

- I tą osobą masz być ty? - wycedził ironicznie.

- Kurwa, Czechy, to jest moja stolica. Ja muszę tu być. - Polska uniosła się niespodziewanie, lecz jej emocje szybko opadały.

Czechy postanowił już dalej nie dyskutować. Wiedział, że i tak by przegrał, a jedynym efektem byłoby zdenerwowanie siostry. Były ciężkie czasy, a kłótnia między nimi na pewno by im nie pomogła.

- Wiem jak rozmieszczeni są Niemcy. Mogłabym wyprowadzić cię bezpiecznie z miasta. - zaproponowała szybko Słowacja. Speszyła się - Jeśli chcesz...

Czechy spojrzał na nią spod byka, dając jej jasno do zrozumienia, że nie zamierza nigdzie z nią iść.

- Myślisz, że jestem głupi? - zaśmiał się - Nie pójdę z tobą tylko po to, żebyś wprowadziła mnie w jakąś zasadzkę, albo sama gdzieś mnie zabiła.

Tym razem, wbrew oczekiwaniom, Słowacja nie wbiła wzroku w ziemię, nie skuliła się i nie posłała przepraszającego spojrzenia. Zamiast tego, wyprostowała się pewnie, dodając samej sobie otuchy. Z jej oczu, pomiędzy strachem i żalem, przebijała się determinacja.

- Gdybym chciała waszej krzywdy nie bylibyśmy w tej sytuacji. - powiedziała tonem, o który Czechy prędzej posadziły Polskę nic ją.

- Ona ma rację. - odezwała się od razu Polska, nie pozwalając mu na jakąkolwiek odpowiedź - Po prostu idź i już nic więcej nie mów.

Czechy przenosił swój wzrok z Polski na Słowację i na odwrót. W końcu zaklął pod nosem i w końcu opuścił broń. Nie schował jej jednak. Dalej trzymając pistolet w ręku, podszedł do siostry i przytulił ją mocno, jakby już nigdy miał jej nie zobaczyć. Wypowiedział kilka tylko sobie znanych słów i po chwili odkleił się od niej. Dopiero potem skierował się w stronę Słowacji. Kroki stawiał jakby od niechcenia, nie spuszczając swojego podejrzliwego spojrzenia z dziewczyny.

Polska długo odprowadzała ich wzrokiem. Widok tej dwójki, niekoniecznie razem, lecz przynajmniej obok siebie, wywołał w niej pewną nostalgię. Przypominała sobie lepsze czasy. Czasy w których, Czechy i Słowacja, zawsze byli przy sobie, byli dla sobie wsparciem. Łącząca ich więź była tak silna, że nawet po tak okropnych wydarzeniach, nie potrafili przestać o sobie myśleć. Kochali się miłością, która dla Polski była nieosiągalna. A może była tylko nie wykorzystałam okazji?

Czechy i Słowacja zniknęli jej z oczu, a dla niej przyszedł czas być iść dalej. Jednak z jakiegoś powodu, jej ciało nie reagowało. Chciała odwrócić się i ruszyć w swoją stronę, ale coś ją blokowało. Jej ciało zastygło w bezruchu, podobnym do paraliżu. Znowu poczuła czyjąś obecność. Ktoś za nią stał. Nie starał się być cicho, czy też jakoś subtelnie do niej podejść. Przybysz już samym swoim byciem zdawał się być natarczywy. Gdy gwoździe w podeszwie zastukały o bruk, Polskę przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Kilka sekund później, poczuła na karku czyjś oddech.

- Dobrze, że jesteś. - wyszeptał jej do ucha - Powoli zaczynałem tęsknić.

Wcześniej obiecała sobie, że gdy ponownie spotka III Rzeszę, nie będzie potulna. Obiecała sobie, że rzuci mu się do gardła, choćby nie miała szans na zabicie go, choćby sama miała zginąć. Tymczasem ona stała nieruchoma, przepełniona strachem. Czuła się słaba w swoim bezwartościowym istnieniu. Nie potrafiła zrobić nic, rzucić się do ucieczki, złapać za broń. Nagle wszystkie myśli ją opuściły, zostawiając w jej głowę pustkę. Była po prostu przerażona.

Niemcy złapał ją silnie za ramiona i obrócił w swoją stronę. Polska nie opierała się. Potem jego dłonie zsunęły się niżej i wylądowały na talii Słowianki, przyciągając ją bliżej sobie.

- Jeszcze dwa dni twojej nieobecności, a rozgniewałbym się. - mówił sztucznie łagodnym tonem - Chyba nie chciałabyś mnie rozgniewać, prawda?

Uśmiechnął się niepokojąco, gdy Polska spuściła głowę jeszcze niżej, przy okazji kręcąc nią przecząco. Złapał ją za podbródek i uniósł wyżej, by móc spojrzeć jej w twarz. Chciał zobaczyć w jej oczach przerażenie, na które tak długo czekał, jednak zawiódł się. Choć mimika twarzy wskazała na to, że Polska się boi, jej oczy były nadzwyczaj puste. Nie podobało mu się to.

- W takim razie, będę musiał wytłumaczyć ci kilka zasad... - zrobił pauzę czekając, aż Polska coś powie, gdy to nie nadchodziło, wydał rozkaz tonem całkowicie innym niż dotychczas - Odpowiedz.

- Niemcy, ja... - zaczęła, wiedząc, że nie powinna zwlekać. Od razu jednak tego pożałowała.

Rzesza zmarszczył groźnie brwi. Nie dając jej dokończyć, zamachnął się prawą ręką i uderzył ją, na razie tylko płaską dłonią. Polska upadła na brudną od śniegu wymieszanego z błotem, ziemię. Cios był tak niespodziewany, że na początku nie wiedziała co się dzieje. Dopiero potem złapała się za bolący policzek, ale nie podniosła się z ziemi.

- Pierwsza zasada. - wysyczał nazista - Od teraz już zawsze mów na mnie Rzesza.

- Dobrze... Rzeszo. - powiedziała cicho, drżącym głosem.

Na twarzy mężczyzny zagościł usatysfakcjonowany uśmieszek. Chwilę przyglądał się Polsce, po czym wyciągnął w jej stronę dłoń. Na początku dziewczyna skuliła się, jakby bojąc się kolejnego ciosu. Gdy jednak nic się nie stało, spojrzała na Rzeszę niepewnie. Po chwili postanowiła przyjąć jego pomoc. Gdy białowłosa podała mu rękę, pociągnął ją do góry, niespodziewanie delikatnie. Potem złapał ją pod ramię i nie mówiąc już nic, ruszył z nią w tylko sobie znanym kierunku.

A Polska sparaliżowana strachem, dała się prowadzić.

•••

12 marca 1940 r.

Oczywistym było, że wygrał jedynie w teorii. Nie można było nawet powiedzieć, że swój plan zrealizował w połowie. Gdy dużo ponad trzy miesiące temu rozpoczęła się wojna, zapomniał o tym głupim półwyspie i zaczął myśleć o zajęciu całego państwa. Jak się później okazało, były to tylko naiwne marzenia. Finlandia okazał się cięższym przeciwnikiem. Nawet bez wsparcia aliantów, bronił się zaskakująco dobrze. Gdyby nie wielkość Armii Czerwonej, wojna prawdopodobnie by jeszcze trwała, w dodatku możliwe, że z fińskich terenów, przeniosłaby się na sowieckie.

Kilka godzin temu Rosja podpisywał zawieszenie broni. Do tej pory miał przed oczami ten wstrętnie usatysfakcjonowany uśmieszek Finlandii. Gdy zamykał powieki, widział jak podpisuje ten śmieszny kawałek papieru, będący poniekąd dowodem jego upokorzenia. Nie przegrał tej wojny, ale jednocześnie bynajmniej jej nie wygrał. Finlandia, pomimo straconych terenów, mógł być z sobie dumny, Rosja nie mógł.

Nie tylko to mu nie wyszło. Rosja miał wrażenie, jakby od początku tego wieku zaprzepaszczał wszystko czego by się nie tknął. Jedna siostra od niego uciekła, a druga bała się spojrzeć mu w oczy. Kobiecie którą kochał, odebrał wszytko co posiadała, dzieląc się tym na pół z największą szują jaką znał. O Francji i Wielkiej Brytanii wolał nawet nie wspominać.

Prawie cała Europa go nienawidziła, co jednak nie był dla niego wielkim zaskoczeniem. Zdążył się już przyzwyczaić. Odkąd pamiętał, w Europie zawsze grał rolę czarnego charakteru z nielicznymi tylko wyjątkami. Nie raz zdążył już usłyszeć, że jego państwo nigdy nie powinno przekroczyć Uralu. Miał w swojej karierze kilka momentów w których pomagał, albo stał po tej ,,dobrej stornie", ale na ogół niewiele było osób, które o tym pamiętały. Nie ważne jak bardzo się starł, zawsze był tym którego trzeba się bać, tym nieobliczalnym, który co wieczór knuje plan na opanowanie całego świata. Oczywiście, w tym akurat momencie chciał szerzyć rewolucję komunistyczną na całą Europę, ale przecież nie zawsze tak było. Na poszerzaniu swoich terenów, zawsze zależało mu tak samo jak każdemu innemu państwu.

Siedział na ogromnym skórzanym fotelu. Na przeciwko niego znajdowało się okno, pozbawione jakichkolwiek zasłon czy firan. Dzięki temu z odległości kilku metrów, mógł bez problemu wpatrywać się w moskiewską panoramę. Pogrążony w myślach, nie zauważył gdy ktoś wszedł do pomieszczenia. Przybysz jednak nie zajął miejsca siedzącego. Zamiast tego stanął obok fotela Rosji i zaczął wpatrywać się w ten sam punkt co jego przełożony. Dopiero po kilku minutach, gdy bolszewik wyrwał się z zamyślenia, wyczuł jego obecność. Nie spuszczając wzroku z okna, zwrócił się do towarzysza.

- Stało się coś? - rzucił od niechcenia.

- Dostałem pewną ciekawą informację - Moskwa nie czekając na odpowiedź, mówił dalej - Podobno pod koniec listopada Rzesza widział się z Finlandią.

Moskwa spojrzał na swój kraj kątem oka. Na twarzy Rosji malowała się obojętność, a jego wzrok jak zwykle nie zdradzał żadnych emocji. Nie wydawał się nawet odrobinę zaintrygowany.

- Ile osób o tym wie?

- Ja, ty, informator i przełożony informatora. - odpowiedział od razu.

Rosja odwrócił wzrok od okna i spojrzał podejrzliwie na swoją stolicę. Gdy Moskwa nie zareagował, Rosja ponownie wlepił wzrok w okno.

- A kto był tym informatorem? - dopytywał, wiedząc, że Moskwa chce coś zataić.

Miasto wyraźnie się zmieszało. Chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. W końcu, gdy Rosja ponaglił go spojrzeniem, odpowiedział.

- Warszawa... - powiedział cicho spuszczając wzrok.

Rosja zaśmiał się pod nosem, jednak  mało w tym było radości. W jego oczach było jedynie zimne znudzenie pomieszane z odrobiną smutku. Sam uśmiech szybko zszedł z jego twarzy.

- Od kiedy ty mu ufasz? - zapytał już w pełni opanowany - Myślałem, że się nienawidzicie.

- Właśnie dlatego, że mu nie ufam od razu sprawdziłem jego słowa - zaczął się szybko tłumaczyć - i okazało się, że mówił prawdę. - zachęcony tym, że już najgorszą część miał za sobą, mówił dalej, tym razem spokojniej - Nie udało nam się ustalić o czym mówili, ale prawdopodobnie z tej rozmowy nie wynikło za wiele. Jeśli wierzyć Lachowi, to reszta aliantów o niczym nie wie. Powiedział, że to informacja przeznaczona tylko dla ciebie i Polski.

- Warszawa będzie próbował skłócić mnie i Rzeszę - stwierdził Rosja, ale jakby bez przekonania - dlatego przygotuj się na więcej takich informacji od niego. Wszystko mów bezpośrednio mi, a to z dzisiaj też zachowaj dla siebie.

Moskwa poruszył się niespokojnie. Spojrzał na Rosję zdziwiony. Bolszewik nie zareagował.

- Nie pójdziesz tego wyjaśnić z Rzeszą, albo z Polską nawet? - zapytał niepewnie.

- Niektóre rzeczy lepiej jest trzymać w tajemnicy nawet przed sojusznikiem. - odpowiedział znudzony.

Moskwa postanowił już nie kontynuować rozmowy. Nie mając tutaj już nic więcej do roboty, odszedł w ciszy, nie żegnając się.

Rosja tymczasem na powrót pogrążył się w swojej melancholii.

•••

25 marca 1940 r.

W domu państwa Porkowskich, Izraelowi żyło się dobrze. Początki oczywiście były ciężkie. Gdy gospodarze domu zobaczyli ją po raz pierwszy, wpadli w panikę. W tych czasach niebezpieczne było znać Żyda, a co dopiero mieszkać z takim pod jednym dachem. Antek jednak używając całej swojej siły perswazji, przekonał rodziców by ci dali jej szansę. Już po tygodniu, wszyscy traktowali ją jak swoją. Najmłodsze dzieciaki ją pokochały, a ich matka Lidia, znalazła w niej przyjaciółkę. Izrael zdobyła nawet zalotnika w postaci dwudziestoletniego Andrzeja, najstarszego z rodzeństwa. Szybko jednak dała mu do zrozumienia, że nic z tego nie będzie, on zaś zniósł to zaskakująco dobrze i dalej traktował ją tak samo, jedynie z zachowaniem pewnego dystansu.

Przez pierwsze pół miesiąca, jej życie polegało na nieustannym ukrywaniu się. Gdy tylko rozbrzmiewał dzwonek do drzwi, albo pukanie, każdy domownik był zobowiązany to pełnej mobilizacji. Izrael chowała się najczęściej na strychu, a jakiekolwiek ślady jej obecności były ukrywane przez najbliższą osobę. Czasami w kryjówce siedziała pięć minut, by nie widziała jej sąsiadka, która przyszła po cukier, a czasami kilka godzin, gdy gestapo kręciło się po wsi, albo przychodzili znajomi z wizytą.

Na początku lutego sytuacja zmieniła się, gdy panu Wiesławowi udało się zdobyć dla niej fałszywy dowód i farbę do włosów w odcieniu ciemnego blondu. Dowód był po nieżyjącej już, imienniczce ,,Izy" z okolic Torunia. Dziewczyna ze zdjęcia na pierwszy rzut oka była łudząco podobna do Izraelu z jedyną różnicą w długości i kolorze włosów. By więc wszytko było wiarygodne, Żydówka zgodziła się na zmianę fryzury, zaś na część zdjęcia został wylany atrament, by zakryć miejsca najmniej podobne. Od tamtego czasu, Izrael mogła już swobodnie poruszać się po domu jak i całej miejscowości. Nieznajomym przedstawiała się jako Izabela Borska, daleka kuzynka Lidii, której cała rodzina zginęła w trakcie kampanii wrześniowej. Na tą bajkę dała się również nabrać dwójka gestapowców, którzy odwiedzali ich średnio co kilka dni. Na początku zarówno do niej jak i jej dowodu byli nastawieni sceptycznie, jednak gdy ta zaczęła odpowiadać im w płynnym niemieckim, para nazistowskich imbecyli stwierdziła, że ,,żaden brudny Żyd, nie miałaby tak dobrego akcentu". Izrael wyzywając ich w duchu, przytaknęła jedynie z uśmiechem.

A teraz nadszedł czas by odjechać. Wszystko już było gotowe. Wykonała wszytkie swoje ostatnie obowiązki, otrzymała pieniądze, przygotowała jedzenie na drogę, spakowała kilka ubrań. Nawet Blanka stała już osiodłana na tyłach podwórka. Została tylko jedna rzecz, czyli pożegnanie. Już od pół godziny próbowali się rozstać, na okrągło znajdując jakiś powód, by zatrzymać ją w drzwiach. Damy wylały dużo łez, a co starszi panowie wyrzucili sporo przekleństw. Nawet pomimo zwlekania, w końcu nadszedł moment ostatniego ,,żegnaj".

I Izrael odeszłaby w spokoju, w przyjaznej atmosferze, nie przysparzając żadnych kłopotów gospodarzą.

Ale wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi.

Była godzina piąta rano. O tej porze spali wszyscy normalni ludzie, do których nie zaliczali się jednak gestapowcy. Drzwi odtworzyła im Lidia, lekko spłoszona, zaprowadziała ich do kuchni w której zebrała się większość domowników, by pożegnać Izrael. Jeszcze poprzedniego dnia naziści odwiedzili ich około godziny dwunastej, a jako że nigdy nie mieli w zwyczaju przychodzić dzień po dniu, nikt nie spodziewał się tej wizyty. Nie to jednak zszokowało ich najbardziej. Tym razem do ich domu przyszło trzech, a nie dwóch mężczyzn.

Ostatni Niemiec, który wszedł do pomieszczenia był im całkowicie nieznany. Wysoki, idealnie wyprostowany, wyglądał znacznie młodziej od swoich towarzyszy. Gdy jego dwaj koledzy rozsiedli się wygodnie przy stole, on stał przyglądając się wszystkiemu i wszystkim podejrzliwie. W tym czasie zestresowani domownicy, stali lub siedzieli w kompletnej ciszy. Gdy oczy Niemca zatrzymały się na Izraelu, zmrużył je, jakby w zastanowieniu. Jej przyglądał się zdecydowanie najdłużej badając każdy szczegół. Izrael czuła się jakby, ktoś wiercił jej dziurę w brzuchu tępym patykiem. Co sekundę przechodził ją nowy dreszcz, rozchodzący się po całym ciele.

- Gdzieś się pani wybiera? - zapytał w końcu, głosem przywodzącym na myśl syk.

Izrael wzdrygnęła się lekko, niczym przebudzona z długiego snu. Mimowolnie wyprostowała się, pod wpływem ostrego spojrzenia nazisty. Choć gardło miała ściśnięte, użyła całej swojej siły, by odpowiedzieć.

- Dwa dni temu dostałam list, w którym napisano, że moja młodsza siostra jeszcze żyje. Jeśli to prawda, zostanę z nią w Toruniu - wyśpiewała lekko drżącym głosem wcześniej uzgodnioną formułkę.

Mężczyzna zmrużył oczy jeszcze bardziej. Chwilę stał w bezruchu, obserwując zachowanie dziewczyny. Potem pochylił się nad jednym ze swoich kolegów i zaczął szeptać mu coś do ucha.

- Tak. - odpowiadał na głos siedzący gestapowiec - Skąd mam wiedzieć? - nagle się uniósł - Rób coś chcesz. Nie mnie przysłali z Berlina.

Słysząc ostatnią odpowiedź mężczyzna skrzywił się i szepnął w jego kierunku coś jeszcze. Tamten wyraźnie się skruszył i nie odpowiedział już nic więcej. Nieznajomy Niemiec wyprostował się i bez słowa wyszedł z pomieszczenia, a najprawdopodobniej domu. Atmosfera choć dalej napięta, rozluźniła się nieznacznie.

- Co więc, panów tutaj sprowadza? - zapytała już trochę pewniejsza Lidia.

- Kawa. - odpowiedział krótko jeden z nazistów. Po chwili dodał, tonem podobnym do groźby - Bo w tym domu macie kawę, prawda?

- Oczywiście! - powiedziała gospodyni ze sztucznym entuzjazmem.

Podczas gdy kobieta brała się za przygotowywanie napojów, Izrael spoglądała ukradkiem w okno, wypatrując obecności tamtego tajemniczego Niemca. Słowo ,,Berlin" odbijało się w jej głowie tępym echem. Czyżby właśnie miała okazję spotkać jednego z ukrytych pachołków Rzeszy? Bała się, że jej domysły mogą okazać się prawdą. Przeczucie mówiło jej, że musi uciekać, póki ten mężczyzna jest nieobecny.

Jej zdenerwowanie zauważył stojący obok Antek. Chłopak zrozumiał jej obawy i zareagował natychmiast.

- Izuniu, może pójdziemy zobaczyć co u małego? - zapytał z uśmiechem chwytając ją za rękę - Coś długo siedzi cicho. Panowie wybaczą.

Ciągnąc Izrael ku wyjściu, posłał uśmiech nazistom. Ci jedynie wzruszyli ramionami, bardziej istaresujac się kawą niż nimi. Gdy Antek i Izrael znaleźli się w korytarzu, nie ruszyli bynajmniej w stronę pokoju dziecięcego.

- Też to zauważyłeś? - zapytała szybko, najciszej jak było to możliwe.

- Tak, musisz natychmiast wyjechać. - stwierdził chłopiec, nie zwalniając kroku.

Antek wyprowadził ją tylnym wyjściem. Rozglądając się uważnie, przeszli przez błotniste podwórko, by znaleźć się przy niewielkiej furtce, za którą już czekała Blanka. Izrael sprawnie wsiadła na konia. Upewniając się jeszcze raz, że nikt ich nie widzi, wymienili ostatnie słowa pożegnania.

Izrael siedząc już na Blance, obróciła się w bok. Trzymając dłonie Antka w swoich, posłała mu ostatnie spojrzenie, pełne żalu, wdzięczności i smutku. Chłopiec zdawał się mieć podobne odczucia, choć w jego oczach kryło się coś jeszcze. Było to zżerające go od środka, palące w gardle, poczucie winy. Poczucie winy za coś, na co nawet nie miał wpływu.

- Żegnaj, Antoś. - powiedziała słabo Izrael.

Drżącą dłonią pogłaskała go po głowie, potem zsuwając ją na policzek. Antek tylko mocniej ścisnął jej drugą dłoń. Wyglądał jakby bił się z myślami.

- Iza, ja muszę ci coś powiedzieć. - odezwał się w końcu. W jego oczach zalśniły łzy. - Przepraszam, że ci nie powie...

I wtedy czas stanął w miejscu.

Najpierw usłyszała wystrzał. Źródło dźwięku znajdowało się tak blisko, że sparaliżował uszy Izraelu na bardzo długi czas. Gdy po huku zostało już tylko piskliwe echo w jej głowie, źrenice Antka rozszerzyły się do wielkości tak panicznej, że aż nieludzkiej. Nabój, wystrzelony został z siłą wystarczającą by mógł przelecieć na wylot, trafił idealnie w prawą skroń. Ołów wylatując z lewej strony, musnął nieznacznie palec dziewczyny, ten który dalej trzymała na twarzy chłopca. Z rany Antka od razu trysnęła krew, barwiąc na ciemny odcień czerwieni, wszytko co spotkała na swojej drodze. Uścisk na lewej dłoni Izraela puścił, a bezwładna już głowa chłopca wysunęła się z jej ręki. Ostatnim co zobaczyła nim czas znowu ruszył, była karmazynowa lepka ciecz na blond włosach Antka.

Blanka spłoszona hasłem ruszyła przed sobie dzikim galopem, porywając ze sobą jeźdźca. Izrael ledwo utrzymała się w siodle, zszokowana rozegraną sceną. Dziewczyna nie widziała co się stało, dopóki Blanka nie zwolniła ze zmęczenia. Dopiero wtedy huk w uszach Izraelu ustał, a ona była w stanie się poruszyć. Spojrzała na swoją prawą dłoń. Dłoń pokrywą krwią, nie tylko jej, ale również krwią Antka. Niczym błyskawica, pojawiały się przed nią obrazy sprzed kilku minut, tylko po to by zraz zniknąć i zostawiać ją z bolącą pustką w sercu.

Po jej policzkach spłynęły łzy, a z jej ust wydobył się żałosny szloch.

,,Uciekaj i nie oglądaj się za siebie"

______________________________________

I takim oto przemiłym akcentem kończy się okres sielanki dla naszej kochanej Izrael.

Wiem, że musieliście trochę czekać na ten rozdział, ale one shot walentynkowy wybił mnie trochę z rytmu. Mimo to nie żałuję, bo pojawiła się tam dość spora aktywność, której się nie spodziewałam i dziękuję.

I wiem również, że możecie być z tego rozdziału nie zadowoleni bo to trochę speed run, który w dodatku nie wyszedł mi najlepiej.

Nacieszcie się Rossyją bo długo go nie będzie.

Miłego dnia, dobrej oceny ze sprawdzianu i siema.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top