V

17 listopada 1939r.

Czy chciał czy nie, w końcu musiał się tutaj znaleźć.

Ponowne spotkanie z Francją i Wielką Brytanią odkładał jak tylko mógł. Cały czas miał im za złe to jak potraktowali jego i Polskę. Na dźwięk ich imion wzbierał się w nim gniew, a na wspomnienie ich twarzy miał odruchy wymiotne. Czechy od zawsze wiedział, że są samolubnymi skurwysynami, ale nawet po nich nie spodziewałby się tak wyrachowanej bezczynności. Dwa tak honorowe mocarstwa, ceniące sobie godność i lojalność, wystawiły do wiatru swoich sojuszników. Francja i Wielka Brytania, tak często wyśmiewający proste zasady, barbarzyńskie brzmienie języków i zawsze przedawnią mentalność jego słowiańskich braci i sióstr, okazali się gorsi od szczurów roznoszących cholerę.

Jednak Czechy był wytrwały. Cały czas czekał, aż się poprawią. W niektórych przypadkach nawet sugerował im subtelnie jakich wyborów powinni dokonać, by na kartach historii nie zapisali się jako tchórze i pilnujący jedynie swoich interesów idioci, ale ci nie słuchali. Najpierw sprzedali czechosłowacki Kraj Sudecki Niemcom. Potem gdy jego ukochana Słowacja z niewiadomych przyczyn postanowiła go zdradzić, uznawszy to za konieczne poświęcenie, przyglądali się popijając herbatkę jak Rzesza zajmuje jego państwo. Następnie, gdy zaczęła się wojna, oni zamiast wysłać pomoc, wymyślali kolejne pacyfistyczne hasła na ich bezużyteczne ulotki. Później, gdy dowiedzieli się, że Izrael błąka się gdzieś po Europie i jest w potencjalnym niebezpieczeństwie, postanowili z góry spisać ją na straty, a Polską, którą uzyskała aktualnie status zaginionej, zdawali nie przejmować się w ogóle.

Dlatego właśnie Czechy miał dość i od kiedy odwiedził przetrzymywaną jeszcze wtedy Polskę, nie pokazał się ani razu w Paryżu czy Londynie. Praga informowała go kilkakrotnie o telegramach i listach, wysłanych do niego przez aliantów, jednak on miał to głęboko w pewnym nieeleganckim miejscu. Zaszył się gdzieś na terenie Protektoratu Czech i Moraw zajmując się ruchem oporu. Później do tego zajęcia dodał jeszcze próby odszukania Polski, którą jak donosił jego wywiad, na początku października ,,odzyskała wolność".

Polski jak do tej pory nie znalazł, a jedynie ruchem oporu do końca wojny zajmować się nie mógł. Choć niechętnie, postanowił w końcu ruszyć do Paryża, w którym to powoli podejmowano działania mające na celu utworzenie rządu czechosłowackiego. Nieważne jak bardzo podobało mu się ciche uprzykrzanie życia Słowacji, która i tak od początku swojego sojuszu z Rzeszą na najszęśliwszą kobietę na ziemi nie wyglądała, musiał opuścić ziemie tak okrutnie mu odebrane.

Szedł właśnie korytarzem pałacu w Paryżu z zamiarem spotkania się z Brytanią i Francją. Czechy doskonale wiedział, że Anglik tutaj jest. Specjalnie na swój wielki powrót wybrał dzień w którym ta dwójka będzie umówiona na spotkanie, co nie było nadzwyczaj trudne, ponieważ praktycznie od początku wojny, nie opuszczali sobie nawet na krok. Gdy szedł po starannie wykonanej białej posadzce, stukając swoimi, jak to Francja uwielbiała określać, nieeleganckimi buciorami, złapała go jedna ze służących. Kobieta rozumiejąc dokąd może zmierzać Słowianin, powiedziała, że aliantów powinien szukać... w pokojach sypialnych Francji. Pokojówka wskazała mu jeszcze drogę i pożegnała się grzecznie.

Czechy zaintrygowany tak dziwnym miejscem spotkania, postawił użyć swoich słowiańskich talentów kombinatorskich, dorównujących prawie tym posiadanym przez Polskę i wybrał inną drogę na dotarcie do celu, niż tą wskazaną przez kobietę. Sposobu tego nie używał już od dawna, a znał go dzięki pewnym doświadczeniom z przeszłości, o których jednak wolał nie wspominać w towarzystwie. Gdy tylko upewnił się, że jest sam, skręcił w najbliższy korytarz prowadzący w lewo i pomaszerował do samego jego końca, ostatecznie znajdując się w ogrodach pałacowych. Po odbyciu krótkiego spaceru, znalazł się przy dość starym dębie, którego korona była tak rozłożysta, że ciągnęła się praktycznie do ziemi. Czechy uwiesił się na najbliższym konarze i sprawnie podciągnął się do góry. Znajdował się coraz wyżej, przeskakując z gałęzi na gałąź, co nie było najtrudniejszym zadaniem. Jako że drzewo w żadnym miejscu nie było spróchniałe, a każda jego odnoga była stabilna i szeroka, Czechy szybko znalazł się na wysokości pierwszego piętra. W tym miejscu znajdował się balkon, który był celem jego małej wspinaczki.

Dostawszy się na sypialniany taras Francji, Czechy oparł się o barierkę odpoczywając trochę. Nie od razu miał zamiar przeszkadzać alianatom w teoretycznej naradzie. Zamiast tego, najpierw wolał się przysłuchać czy na pewno jest to narada i o czym potencjalnie rozmawiają, co ponownie nie stanowiło jakiegoś ogromnego problemu, gdyż idioci mieli otwarte drzwi od balkonu na oścież, zupełnie tak jakby zapraszali do środka prawdopodobnych szpiegów, oczywiście przy założeniu, że jakikolwiek by się znalazł. Czechy nie musiał nawet jakoś bardzo się wysilać żeby wszytko dokładnie słyszeć.

- ...i znowu miałam sen. - usłyszał dziwnie roztrzęsiony głos należący do Francji. Ten ton był tak bardzo do niej niepodobny - Co prawda, ten nie był tak wyraźny i do tego miałam go tylko raz, ale...

- Już ci mówiłem. - przerwał jej ostro Wielka Brytania - Tamto było tylko przypadkiem. To tylko głupie koszmary nie możesz w nie wierzyć jak głupia.

- Ten był o Finlandii. - nie ustępowała, choć mówiła już o wiele mniej zdecydowanie - Co zrobimy jak rzeczywiście go zaatakują?

- To co zawsze. Nie zrobimy nic - tym stwierdzeniem zakończył temat.

Między Francją a Brytanią zapadała cisza, podczas gdy Czechy czuł się dziwnie zmieszany. W jego głowie pojawiło się sporo myśli i spekulacji, jednak nad żadną z nich nie potrafił się zastanowić. Ostatecznie odpuścił sobie rozmyślania i postanowił, skorzystać z odpowiedniej chwili i wejść do środka. Gdy tylko przestąpił próg pomieszczenia, oczy zebranych skierowały się ku niemu. W pierwszej chwili obydwoje spojrzeli na niego pytająco, lecz już kilka sekund później Francja zdając sobie sprawę z tego jak Czechy tu wszedł, przybrała lekko zakłopotany wyraz twarzy. Wielka Brytania widząc to, posłał jej podejrzliwe spojrzenie, ale nic nie powiedział. Czechy tymczasem stał jak u siebie, nie okazując żadnych emocji.

Niezręczną ciszę, przerwał stukot odkładanej przez Brytanię filiżanki.

Przyszła pora na omówienie kilku istotnych politycznie spraw.

•••

26 listopada 1939r.

Powoli robiło się ciemno. Powoli powinien wracać.

Niestety.

On wolał iść dalej.

Słońca na horyzoncie już prawie nie widział. Odcienie różu i fioletu stopniowo zanikały na nieboskłonie, zabierając ze sobą ostanie promienie słoneczne. Zaczynało robić się szaro. Las dookoła powoli przybierał mroczny nocny wygląd, który wypełniłby niepokojem niejednego przybysza. Wydłużające się do pewnego momentu cienie, teraz zlały się z otoczeniem jakby wychodząc ze swojego płaskiego wymiaru. Odgłosy dzikich zwierząt zdawały się być głośniejsze i częstsze niż wcześniej. Natura z tak piękniej i subtelnej za dnia, nagle wydawała się być drapieżna i groźna.

Piesze wędrówki zawsze były dla Finlandii dobrym sposobem na odstresowanie się. Gdy tylko coś zakłócało jego wewnętrzny spokój, brał plecak z niewielką ilością prowiantu i ruszał w losowym kierunku, nie wyznaczając sobie celu. W takich chwilach czuł jak staje się jednością z naturą. Wszystkie zmartwienia spływały z niego prawie od razu.

Jednak tym razem było inaczej.

Tego dnia Rosja wydał oświadczenie, jakoby oddziały fińskie rzekomo miały ostrzelać ziemie należące do niego. Dokument oczywiście śmierdział fałszem na kilometr. Finlandia był pewny, że alianci również powątpiewają w jego autentyczność. Sam Rosja nawet nie próbował udawać, że takie wydarzenie naprawdę miało miejsce. Jednym słowem wszyscy rozumieli, że dokument został sporządzony na podstawie co najwyżej baśni. Jednak było to bez znaczenia. Rosja już szykował swoje wojska.

Finlandia był zły jak nigdy dotąd. On naprawdę nie chciał wojny. Nie chciał wchodzić w to wstrętne europejskie bagno, w którym aktualnie siedział po kolana. Jego gniew powoli zaczął przybierać postać bezradności. Zastanawiał się, czy tak samo czuły się pierwsze ofiary zbliżającej się powtórki z Wielkiej Wojny.

Zaczął zwalniać. Jego nogi robiły się coraz cięższe, nie mogąc, lub nie chcąc iść dalej. Był to wynik zmęczenia, ale nie marszem, a całą tą sytuacją. W końcu jego ruchy zaczęły być tak ślimacze, że postanowił się zatrzymać. Stanął przy pierwszym lepszym drzewie i osunął się ciężko na ziemię, opierając plecy o pień. Nie miał już nawet siły użalać się nad sobą. Wyglądał beznadziejne i tak też się czuł. Mimo to ten ostatni raz spróbował się pocieszyć. Wynik konfliktu nie był jeszcze osądzony, a nawet jeśli przegra była szansa, że zada Rosji jakieś dotkliwe straty.

- Wiesz, że myślisz na głos?

Finlandia poczuł jak jego bicie serca przyspiesza. Kierowany instynktem, nagle zerwał się na równe nogi i wyciągnął pistolet z kabury. Dopiero potem rozejrzał się gwałtownie dookoła. Po jego ciele przeszedł szybki lecz intensywny dreszcz. Pomimo napływu adrenaliny, zachował zimną krew.

- Jak mnie tu znalazłeś? - powiedział szybko, dalej się rozglądając.

- To jest w tej chwili nieistotne.

Odwrócił głowę w stronę źródła dźwięku. Zaczął wypatrywać się w ciemność, z której już po chwili wyłoniła się znajoma sylwetka. Osoba nie zwracała uwagi na wyciągniętą broń i powoli lecz stanowczo postępowała krok po kroku. Ciemnoszary odcień umundurowania i intensywna czerwień skóry coraz lepiej odznaczały się w mroku. Finlandia nie miał już wątpliwości z kim rozmawia.

- Nie widzisz jacy jesteśmy do sobie podobni? - zapytał III Rzesza z nadmierną dozą słodyczy w głosie.

- Nie rozumiem o czym mówisz. - odparł Finlandia jednym tchem, dalej trzymając nazistę na celu.

- Nienawidzisz Rosji, prawda? Tak się składa, że ja też za nim nie przepadam...

- Mimo to jesteś jego sojusznikiem.

- To tylko papierek, który w każdej chwili może się podrzeć. - zrobił pauzę, potęgującą efekt tajemniczości - Możemy pomóc sobie nawzajem.

Finlandia czuł, że to pora by go przepędzić, jednak coś go powstrzymało. Słowa Niemiec były przesiąknięte podstępem. Mimo to Finlandia powoli opuścił broń.

- Mów dalej. - zachęcił go z pewną ostrożnością w głosie.

Rzesza wykrzywił usta w przerażającym uśmiechu.

- Na razie zyskasz pewność, że nie poczynię żadnej ofensywy w twoim kierunku, - Niemcy mówił powoli, kładąc specjalny nacisk na wybrane słowa - lecz gdy nadejdzie odpowiedni moment dostaniesz o wiele więcej.

- Jaki moment? - dopytywał Finlandia, sprawiając wrażenie coraz bardziej przekonanego.

- Na razie, niestety musi to pozostać tajemnicą, ale w końcu się dowiesz, a wtedy będziemy mogli zostać wspólnikami - powiedział tonem nie zdradzającym emocji. Finlandia miał wrażenie, że nazista specjalnie nie  użył słowa ,,sojusznik".

Rzesza wystawił w jego kierunku dłoń na potwierdzenie umowy. Haczyk w jego słowach był wręcz namacalny, ale Finlandia nie chciał go zobaczyć. Choć był już pewny swojej odpowiedzi, wrodzona ostrożność kazała mu się zastanowić. Po ostatecznym rozrachunku, zdecydował.

Finlandia uścisnął dłoń Niemiec.

•••

17 grudnia 1939 r.

Ponad dwa miesiące tułała się po świecie, by w końcu znaleźć się tutaj, w Paryżu.

Droga nie była łatwa. Choć nie wysłano za nią jakiegoś specjalnego pościgu, każdy był gotowy ją schwytać. Każdy na służbie u Rzeszy, każde miasto niemieckie. Wszyscy z nich nie szukali jej, ale rozglądali się by przypadkiem jej nie przeoczyć. Nie miała nikogo do pomocy. W takim stanie prostym ludziom pokazać się nie mogła, a alianci nawet jej nie szukali.

Więc szła samotnie. Bez jedzenia, picia. Cała poraniona, czasami ledwo żywa. Dopiero potem zaczynała zdobywać kolejne części ekwipunku i znikome ilości pożywienia. Najpierw gdy zabiła jakiegoś nazistę, zabrała mu marynarkę i pas, który zapięła sobie na talli, by jej wielkość aż tak jej nie przeszkadzała. Spodnie ukradła na jakimś rynku. Broń powoli uzyskiwała od swoich kolejnych ofiar, tak samo jak onuce, tymczasowo służące jej jako bandaże. Na jedzenie polowała sama, jeśli miała wystarczającą ilość naboi. Gdy tych było za mało, zakradała się do majątków i jeśli miała szczęście to wyżerała konfitury, a gdy miała pecha zabierała warzywa i owoce, albo odchodziła z niczym.

Przez cały ten czas, nie podążał za nią ani jeden szpieg niemiecki, ale byli za to radzieccy. Każdego, którego wykryła, wyłapywała i prawem samosądu skazywała na śmierć poprzez rozstrzelanie. Łącznie zabiła sześciu sowietów, nawet nie starając się trafić w głowę czy serce. Po każdym morderstwie miała nadzieję, że Rosja odpuści, jednak on ciągle wysyłał nowych ludzi, a każdy z nich zdawał być się coraz bardziej przestraszony zarówno przez swojego okrutnego szefa jak i groźny cel szpiegowania. Za siódmym razem Polska sama odpuściła zabijanie i użyła innego sposobu.

- Posłuchaj mnie teraz uważnie. - mówiła do siódmego złapanego szpiega - Nie wiem czy Rosja, wysyłając was, okazje tak swoją opiekuńczość, czy boi się, że jestem w stanie diametralnie zmienić oblicze wojny, ale niech lepiej zaprzestanie, bo obiecuję, że zawrócę się, ruszę do tej waszej cholernej Moskwy i zabiję wszystkich jego najważniejszych towarzyszy, a na koniec zrobię to samo z nim uprzednio odgryzając mu kutasa i wydłubując oczy. Mam nadzieję, że zapamiętałeś to słowo w słowo, bo słowo w słowo masz mu to przekazać.

Potem jeszcze trochę szpiega poturbowała i ukradła mu cały dobytek, zostawiając go w samej bieliźnie. Nie wiedziała co działo się z nim dalej i jej to szczerze nie obchodziło, ale najwyraźniej musiał jakoś przekazać wiadomość, bo od tamtej pory nie odkryła żadnego nowego ogona, co pozwoliło jej już na trochę swobodniejsze poruszanie się.

Po ponad dwóch miesiącach dotarła do Paryża.

Znajdowała się w pałacowych salonach. Stała przy kominku, wpatrując się w ogień. Czekała, aż obok będzie przechodzić ktoś ze służby, kto powiedziałby jej gdzie aktualnie znajduję się Francja. Choć w budynku było ciepło, ona czuła przeszywające zimno, gorsze nawet od tego, które czuła grzęznąc po pas w śniegu przy końcowym etapie swojej podróży. To zimno było mocniejsze, bo brało się z serca. Serca samotnego, które przestało bić pod wpływem zdrady i upokorzenia.

- Nie ruszaj się! - usłyszała rozkaz za swoimi plecami.

Przez chwilę stała w bezruchu, nie rozumiejąc znaczenia tych słów. Po kilku sekundach, obróciła się powoli. Ujrzała dwóch francuskich żołnierzy, prawdopodobnie pełniących straż w tym miejscu. Stali tuż obok siebie. Ten znajdujący się po prawej celował do niej z broni. W obliczu tej dość stresującej sytuacji, Polska zdawała się być oazą spokoju. Stała wyprostowana i niewzruszona. Wydawała się w ogóle nie przejmować niebezpieczeństwem.

- Jeśli panowie byliby tak mili i powiedzieli, gdzie znajduje się Francja, byłabym wdzięczna. - przemówiła po angielsku, ignorując obecność broni.

Żołnierze wydawali się nie rozumieć komunikatu, jednak chiwlę później spojrzeli po sobie. Jeden z nich powiedział coś do tego z bronią, chyba tłumacząc słowa Polski. Drugi tylko skinął głową i rzucił jakaś krótką odpowiedź.

- Masz nazistowski mundur i sowiecką czapkę - powiedział łamanym angielskim tymczasowy tłumacz. - Musisz iść z nami.

Polska nie miała nawet ochoty się z nimi kłócić.

- Dobrze - zgodziła się i zrobiła pauzę zastanawiając się nad doborem jak najprostszych słów - jeśli wy nie dotkniecie mnie, ja nie dotknę was. Nie będę sprawiać problemów.

Mężczyźni wymienili kilka słów i kiwnęli porozumiewawczo głowami. Ten po lewej, gestem kazał jej podejść kilka kroków w przód. Polska wykonała rozkaz. Stojąc pomiędzy dwójką żołnierzy, spoglądała pusto w przestrzeń, nie zwracając uwagi na otoczenie. Strażnik z bronią, zamiast ruszyć, dalej kazał jej stać, podczas gdy drugi grzebał po kieszeniach.

I wtedy to usłyszała.

Brzęk metalu.

Żołnierze złamali obietnicę.

Jej źrenice rozszerzyły się, a ręce zaczęły się trząść. Nagle poczuła jak ogrania ją strach. Wszytko wydawało się być w zwolnionym tempie. Przed oczami miała mroczki, a w głowie obrazy wspomnień sprzed dwóch miesięcy. Czuła jak opada z sił jednocześnie, doznając przypływu adrenaliny, krążącej jej się bronić.

Początkowo próbowała się opanować. Próbowała stać niewzruszona. Jednak gdy żołnierz zbliżył się i pociągnął ją za rękę w celu zapięcia kajdanek, nie wytrzymała. Instynkty wzięły górę.

Z paniczną szybkością wyrwała swoją lewą rękę i jednocześnie się obracając skierowała ją w stronę mężczyzny z bronią. Gdy złapała go za nadgarstek, on wyrwał się z szoku i wstrzelił. Choć kula jedynie drasnęła ramię Polski, z rany obficie zaczęła sączyć się krew, jednak ona nie zwracała na to uwagi. Wiedziała, że drugi przeciwnik już wyciąga pistolet. Pociągnęła trzymanego żołnierza w swoją stronę. Schowała się za nim, dalej nie puszczając jego nieszczęsnej ręki. Niedawny tłumacz oddał trzy strzały, z których każdy trafił w cel, lecz nie ten zamierzony. Polska przytrzymała upadającego, martwego żołnierza, tylko po to by chwilę później, pchnąć go na swojego nieumyślnego kata, przy okazji wyrywając mu pistolet. Pozostały przy życiu strażnik zachwiał się. Biało-czerwona nie czekając długo dopadła się do niego i chwyciła go mocno za gardło. Przytrzymała go chwilę coraz bardziej ściskając jego szyję, by zobaczyć jego błagające o litość spojrzenie, aż w końcu przyłożywszy mu broń do skroni, wystrzeliła.

Rozległ się huk, a ona zrozumiała co zrobiła.

Rozejrzała się. Spojrzała na twarze swoich ofiar. Wypuściła z ręki pistolet.

Nagle opuścił ją cały stres. Towarzyszący jej przed chwilą paniczny strach ustąpił. Znowu poczuła błogi spokój. Mroczki przestały tańczyć przez jej oczami, a jej ręce już się nie trzęsły. Poczuła się zupełnie tak jakby obudziła się z jakiegoś transu. Wydawało jej się jakby podwójne morderstwo sprzed chwili nie miało miejsca.

Jednak zwłoki były prawdziwe i całkiem namacalne.

Nie mogła uwierzyć. Ci strażnicy niczym nie zasłużyli sobie na śmierć. Nie powiedzieli nic złego, nie skrzywdzili jej, a ona i tak ich zabiła. Zawsze była okrutna i bezwzględna, ale tym razem, to było coś innego. Wtedy nie kontrolowała sowich ruchów. Nie myślała świadomie. Było zupełnie tak jakby coś ją opętało.

W pewnym momencie usłyszała rozmowę, a zaraz potem jak ktoś wypowiada jej imię. Powoli, dalej oszołomiona podniosła głowę. Kilkanaście metrów od niej, w wejściu do pomieszczenia, zobaczyła Czechy i Francję. Gdy tylko na nich spojrzała, brat ruszył biegiem w jej kierunku, podczas gdy Francja stała z ciężką do odgadnięcia mieszkanką emocji, przyglądając się całemu temu obrazkowi.

Całkowicie z zamyślenia wybudził Polskę Czechy, który właśnie ściskał ją mocno, klepiąc po plecach. Tak bardzo chciało jej się płakać, nie wiedziała czy ze szczęścia, smutku, czy strachu. Czuła jak do jej oczu napływa coraz więcej łez. Oddała uścisk brata i zaczęła śmiać się, próbując powstrzymać płacz.

Już nigdy więcej łez.

______________________________________

Ta książka zaczyna mi się podobać coraz bardziej.

Wstawiam tak późno, żebyście sobie mogli jutro poczytać na matematyce, albo innym przedmiocie z dupy węża.

Miłego piątku dzieciaczki, nawet jeśli czytacie to w inny dzień.

 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top