IX
27 kwietnia 1940 r.
Ostanie dwa tygodnie były dla aliantów ciężkie. Nie tylko pod względem politycznym, ale również emocjonalnym.
Atmosfera była napięta i to zdecydowanie bardziej niż zwykle, a cały jej ciężar spoczywał na barkach Wielkiej Brytanii. Każdy od początku tej wojny ciągle mu coś wypominał, jednak ostatnio ta cała nagonka na niego przybrała na sile, a to za sprawą jednej tylko Francji. Czechy, który już i tak był do niego źle nastawiony, teraz patrzał na niego jeszcze gorzej. Słowianin widząc zachowanie Francji, od razu założył najgorszy scenariusz i pewnego dnia naskoczył na Brytanię uznawszy, że ten ją bije. Zaczął krzyczeć, że ,,rozpierdoli jego łeb o kamienie" jeśli Francja poskarży się choćby słowem i zrobił mu wykład o tym, że kobietę trzeba szanować. Anglik nie próbował się nawet tłumaczyć wiedząc, że jedynie pogorszy sytuację. Norwegia ciągle próbował ich godzić, ale nawet on w końcu zrezygnował. Co prawda ostatnimi dniami, docinki Czech zdawały się powoli powracać z agresywnej formy, do swojej typowej bardziej ironicznej, a obojętność Francji z dnia na dzień wydawała się coraz mniej uciążliwa.
Miał jednak więcej powodów do zmartwień, niż nieznośny sojusznik. Polska do tej pory się nie pokazała się ani nie wysłała żadnej wiadomości. Wydawało mu się to podejrzane i dawało podstawny do myślenia o Polsce jako o potencjalnej zdrajczyni. Czy chciał czy nie chciał, musiał przyznać, że kobieta miała ku temu powody. Dodatkowo trzeba było brać pod uwagę fakt, że Rzesza był w zdecydowanie lepszej pozycji niż alianci. Mógł naobiecywać Polsce wszystko czego tylko by zapragnęła. Zakładając jednak, że ona nigdy nie zgodziłaby się na współpracę z nazistą, zostawał jeszcze Rosja, który mógł zrobić dokładnie to samo. Ostrożny z natury Brytania, nie mógł wyprzeć się podejrzeń, że gdy następnym razem spytała Polskę, to już nie jako alianta, a nazistowskiego albo sowieckiego szpiega.
Kolejnym jego problemem był Norwegia, a raczej to co było z nim powiązane. Skandynaw zdążył wydobrzeć, co jednak nie dotyczyło sytuacji w jego państwie. Kolejne informacje napływające z frontu nie wróżyły nic dobrego. Niemcy zdobył ogromną przewagę. Brytania podejrzał, że kraju nie da się już uratować i wiedział, że Czechy ma podobne odczucia. Żaden z nich jednak nie mówił tego na głos, by nie załamać dalej nie tracącego nadzieji Norwegii. Mimo tych nie najlepszych przewidywań, walczyli dalej. Anglik poprzysiągł sobie, że już koniec z biernością. Nawet jeżeli nie będzie już nadzieji, on będzie walczył do końca. To właśnie on pozwolił Rzeszy rosnąć w siłę i to właśnie on musi go teraz powstrzymać.
Podleczony już trochę Norwegia, chciał za wszelaką cenę wrócić do państwa. Choć cięgle dostawał aktualne informacje od swojej stolicy, a ważniejsze decyzje mógł podejmować z Paryża, on wolał wrócić. Ta dziwna honorować imponowała Czechowi, który na jego miejscu prawdopodobnie postąpiłaby tak samo, Francja podchodziła to tego z dozą pewnego zmartwienia, zaś Brytania za nic w świecie nie potrafił zrozumieć motywów nim kierujących. Mimo to postanowił się nie wtrącać i pozwolić mu podjąć własną decyzję, którą w tym wypadku była próba samobójcza, czyli rezygnacja z paryskiego bezpieczeństwa i powrót do Skandynawii, zaplanowany akurat w dni w którym alianci mieli wysłać posiłki.
I choć nie rozumiał decyzji Norwegii, jakimś cudem dał się namówić na to, by odprowadzić go na miejsce spotkania z Oslo. Nie byłoby kłamstwem powiedzieć, że tego żałował.
Godzinę temu wylądowali w kraju, który w przeciwieństwie do Norwegii, słyszał o czymś takim jak równina, czyli w neutralnej Szwecji. O lądowaniu, oprócz nich, pilota i gospodarza, oczywiście nikt nie wiedział. Szli we trójkę, on Norwegia i Czechy. Bez świadków i obstawy w razie potrzeby zdani jedynie na karabiny Czech i Norwegii. Anglik broni nie miał, ponieważ do noszenia jej przy sobie, nie był przyzwyczajony i po prostu zapomniał jej zabrać, co oczywiście nie obyło się bez kolejnych słowiańskich żartów na jego temat i deklaracji, że Czechy bronić go nie będzie.
Idąc lasem, po ścieżkach wydeptanych przez zwierzynę, Brytania ledwo nadążał i wlekł się kilka metrów za swoimi sojusznikami. Nogi, nie przyzwyczajone do tak długich spacerów po takim terenie, bolały go jak diabli, utrudniając każdy kolejny krok. Jego ciało zastygłe przez kilkadziesiąt lat bezczynności, teraz zdawało się krzyczeć pod wpływem tak nagłego wysiłku fizycznego. Jego zanikła już kondycja, teraz dawała z sobie wszystko, by mógł nadążyć za towarzyszami. Prosić o zwolnienie tępa nie zamierzał, nie chcąc dać Czechowi kolejnej okazji do drwin. Dyszał ciężko, pokonując następne metry. W duchu obiecywał sobie, że począwszy od dnia jutrzejszego, zacznie pracować nad swoją sprawnością fizyczną.
- Brytania, kochanie, radzisz sobie? - usłyszał głos Czech, który nagle znalazł się u jego boku.
Anglik nie zamierzał odwracać się w stronę mówiącego. Wiedział co tam zobaczy. Wielki wredny uśmiech i oczy swoim wyrazem, plujące mu w twarz. Wolał więc iść dalej w milczeniu, mając nadzieję, że Słowianin go wyprzedzi. Ten jednak uparcie wędrował z nim. Brytania zniósłby to jeszcze, gdyby nie to, że Czechy dalej się odzywał.
- Oj, dalej gniewasz się za tamto? - marudził mu nad uchem, skutecznie naśladując głos nieobecnej Francji. - Nie szkodzi! - nagle jego ton zmienił się na ostrzejszy, jakby gniewny - Ja też.
Brytania w końcu nie wytrzymał i gwałtownie przystając w miejscu, spojrzał karcąco na niższego sojusznika. Chwilę przyglądał się jego beznamiętnej twarzy, mając nadzieję, że ten sam zrozumie o co chodzi i po prostu zostawi go w spokoju. On jednak stał z założonymi rękoma.
- Czego ty ode mnie chcesz? - wycedził zaciskając żeby - Nie możesz mnie zwyczajnie zostawić w spokoju?
- Dwie minuty temu zarządziliśmy postój - zaczął tłumaczenia Czechy znudzonym tonem - ale ty byłeś zbyt zajęty sapaniem i wzdychaniem po każdym kolejnym kroku, że nawet nas nie zauważyłeś i ominąłeś. Ktoś musiał po ciebie pójść.
Twarz Brytanii nagle splamił wręcz dziewczęcy rumieniec. On sam przez moment nie mógł wydobyć z siebie ani słowa, ogarnięty wstydem. Wyrwał się z tego dziwnego stanu, gdy Czechy uznał, że ma już dość widoku chodzącej filiżanki herbaty i odwróciwszy się na pięcie ruszył w stronę machającego z oddali Norwegii. Brytania szybko podreptał za nim, zapominając na chwilę o bolących nogach. Na szczęście marsz nie trwał długo, już po chwili Anglik mógł wygodnie usiąść pod drzewem z podanym mu bukłakiem pełnym wody.
- Ile już przeszliśmy? - zapytał się oddając naczynie do rąk Norwegii.
- Około pięć kilometrów. - odpowiedział zabierając bukłak.
- I ile jeszcze zostało?
Norwegia zmieszał się.
- Przeszliśmy dopiero połowę... - powiedział cicho, niepewny reakcji Brytanii.
Anglik z trwogą otworzył szerzej oczy. Perspektywa kolejnej godziny męczarni, uderzyła go niczym piorun i oszołomiła na kilka sekund. Spojrzał z nadzieją na Norwegię, przekonując siebie w duchu, że to musi być głupi żart. Niestety, jednak kolejna docinka Czech, zrujnowała jego marzenia.
- Wiesz, - zaczął głosem przesiąkniętym ironią - bylibyśmy już prawie na miejscu, gdyby ktoś nie sprawiał wrażenia mdlejącego z wycieńczenia.
- Czechy... - zganił go Norwegia, patrząc na niego surowo.
- Och, dobrze... - westchnął Słowianin, zrywając go - A teraz, księżniczko - zwrócił się do Brytanii - mam nadzieję, że poradzisz sobie przez moment bez swojego rycerza, bo idę się odlać.
Brytania spojrzał na niego z niesmakiem, kręcąc nieznacznie głową, a Norwegia jak zwykle zachował powagę, nie pokazując żadnej reakcji. Jedynym który wydawał się rozbawiony żartem, był sam jego autor, który właśnie odchodził zadowolony.
Na szczęście lub nie, Czechy ten jeden raz postawił pokazać ,,przyzwoitość" i za potrzebą postanowił pójść dalej niż pod najbliższe drzewo. Przeszedł więc kilkanaście metrów, wszedł w jakieś zarośla, przeszedł kolejne kilka metrów i znowu wszedł w krzaki. Obejrzał się jeszcze za sobie, sprawdzając, czy z tego miejsca jego towarzysze są w stanie go podziwiać. Gdy okazało się, że nie mogą go zobaczyć, a po powrocie Brytania nie przywita go tym samym zdegustowanym spojrzeniem co zawsze, Czechy powoli zaczął kierować ręce ku rozporkowi.
I wtedy gałąź pękła.
Rozległ się dźwięk, łamanego drzewa, szelest liści, huk i jakieś przekleństwo. Czechy, który na szczęście nie zdarzył rozpiąć rozporka, spojrzał płochliwe w bok. Gdy tylko ujrzał, zwijającą się na ziemi postać w mundurze, jego relacja była natychmiastowa. Nie sprawdzając, kto to i czy jest ich więcej, ruszył przed siebie przedzierając się przez krzaki. Gdy znalazł się w zasięgu wzroku sojuszników, nie zwalniając nawet, krzyknął do nich z ostrzeżeniem.
- Spierdalać! Wrogowie!
- Co? - powiedział w niezrozumieniu Norwegia, podnosząc plecak z ziemi - Ile?
- Gdybym wiedział, to bym nie spierdalał! - krzyknął, mijając ich.
Brytanii nagle wróciły wszystkie siły i zerwał się z miejsca jak dziki. Nie patrząc za sobie, biegł za oddaloną już trochę znajomą sylwetką. Norwegia biegł razem z nim, dotrzymując mu tempa, pomimo obciążenia w postaci plecaka. Żaden z nich nie ważył się zwolnić, albo obrócić.
Tymczasem na ściółce leśnej, wśród niezliczonej ilości liści i drobniejszych gałązek, tuż obok mrowiska, z bólu zwijał się Włochy. Upadek z wysokości kilku metrów, przy towarzyszącym mu całe życie pechu, nie był dla niego czymś nowym. I choć do tego typu zdarzeń zdążył się już przyzwyczaić, to nigdy nie potrafił przyzwyczaić się do bólu z nimi związanego. Tym razem na szczęście, jeśli w jego przypadku taki zwrot w ogóle mógł zostać użyty, nie stało mu się nic oprócz nabycia kilku stłuczeń i potencjalnych siniaków, które jednak dopiero później wyjadą na wierzch.
Włochy wiedział, że tak to się skończy. Sam ten pomysł śledzenia aliantów był irracjonalny. Niemcy miał tak wiele szpiegów, ale nie! Lepiej wciągnąć do tego bagna swojego pechowego przyjaciela. Chodź - mówili, będzie fajnie - mówili i jak zwykle nie mieli racji! Po co on się w ogóle zgadzał? Takie akcje, nigdy nie kończyły się dobrze w jego wykonaniu i Niemcy też o tym wiedział, co zmuszało do kolejnego pytania. Po co Niemcy go namawiał? Bo nie chciał żeby jego szpiedzy wiedzieli o jego paranoi? Najwyżej po wykonanym zadaniu, by ich zabił. W czym problem?
- Boże! Włochy! - usłyszał zatroskany kobiecy głos z odległości kilku metrów. Chwilę później, znalazła się przy nim Dania. Przykucnęła i zaczęła sprawdzać jego stan - Nic ci nie jest?
Choć ból teoretycznie powoli ustawał, a jemu raczej nie stało się nic wielkiego, jego natura kobieciarza, kazała odpowiedzieć mu co innego.
- Oj Jezu, jak boli! - wydarł się, z trochę za bardzo przesadzonym grymasem na twarzy, który miał obrazować cierpienie i złapał Danię za ramiona wijąc się w wimaginowanym bólu - O niebiosa! Co za ból!
Dania zmartwiła się wyraźnie, nim jednak zdążyła coś zrobić, uprzedził ją Niemcy. Nazista bez zbędnych ceregieli, podszedł do przyjaciela i zamachnął się nogą. Kopnął go w brzuch, nie używając za dużo siły by nie wyrządzić mu krzywdy.
- Teraz już boli. - skwitował, przyglądając się skrzywionemu sojusznikowi, który momentalnie, pościł Danię i przybrał już prawdziwy grymas.
- Co ty robiłeś na tym drzewie? - zapytał wyraźnie zdenerwowany Berlin, wychodząc gdzieś zza pleców Rzeszy.
- Lepszy widok chciałem mieć... - tłumaczył się Włochy, powoli wstając z ziemi.
- Co ty chciałeś przez te liście zobaczyć? Jaskółki?! - Berlin postanowił wyładować swoją złość w krzyku - Przez ciebie, gówno się dowiemy! Zepsułeś całą akcję!
Włochy otrzepując się spojrzał na niego spod byka, ale nie skomentował. Zerknął w stronę w Danii, mając nadzieję, że coś z ich znajomości może jeszcze wyniknąć, jednak ta spojrzała na niego z pogardą i podkręciła głową, odtrącając go, przynajmniej na razie.
- A co mamy na razie? - zapytał zimno Rzesza - Włochy, słyszałeś coś?
- Nic o Polsce. - odpowiedział wzruszając ramionami.
Niemcy nic nie powiedział, spojrzał jedynie pytająco na Danię, również oczekując odpowiedzi.
- To samo. Nic o Polsce. - powtórzyła po Włochach - Zachowują się zupełnie tak, jakby Polska już ich nie obchodziła. Możliwe, że rzeczywiście już nie współpracują.
- Widzisz? - Niemcy odwrócił się do Berlina z usatysfakcjonowanym uśmieszkiem - Mówiłem ci, że zastraszona suka, nie będzie się stawiać swojemu panu.
- Tak - miasto zgodziło się niechętnie - ale problemy zaczynają gdy ta suka ma cieczkę i zaczyna się wokół niej kręcić ten wielki pies z sąsiedztwa.
- Ale dobra suka da się zamknąć w zagrodzie. - tym razem wtrącił się Włochy, wiedząc, że Niemcy zaczyna się powoli denerwować.
- A czy Polska jest dobra? - zapytał retorycznie Berlin, nie dając za wygraną.
Jego wzrok na chwilę zatrzymał się na Danii, która próbowała za wszelką cenę nie zwracać uwagi na to, o czym jest ta rozmowa i nie dziwił jej się. Kto zwracałby uwagę na rozmowy o czymś tak obleśnym i niegodnym życia jak Słowianie, od których gorsi byli jedynie Żydzi?
Spojrzał na swój kraj. Niemcy wydawał się być o krok od wybuchu. Mimo to jakoś się powstrzymał. Nim padła odpowiedź, wykrzywił jeszcze usta w sadystycznym uśmiechu.
- Jeśli nie, to sprawię, że będzie dobra.
•••
9 maja 1940 r.
Luksemburg tonął w deszczu, który padł nieprzerwanie już od kilku godzin. Krople były ogromne. Leciały szybko i w bardzo dużej ilości. Z chmur były wystrzeliwane z siłą, która przywodziła na myśl kule z karabinu. Szargane przez szalejący wiatr, nieprzyjemne zacinały w twarz. Uderzając o powierzchnię, wywoływały dźwięki o różnej częstotliwości i barwie, najgłośniejsze jednak były te, które wpadały do przepełnionych już dawno kałuż. Każda kropla, łącząc się z resztą swoich braci, w końcu wpadała do jednego z ulicznych wartko płynących strumieni, by ostatecznie kontynuować swą podróż w kanale.
W normalniej sytuacji Francja nigdy nie wyszłaby na zewnątrz w taką pogodę, jednak to nie była normalna sytuacja. Francja znowu miała sen. Śniły jej się państwa Belenuksu. Każdy sen był taki sam. Najpierw wybijała godzina, potem widziała jakiś kraj, później ten kraj zamieniał się w nią, a na koniec czuła pętlę na szyji. W tym śnie było podobnie, jednak z jedną zasadniczą różnicą. Tym razem to ona stała z państwami Belenuksu, a sznur dusił ją od początku.
Czuła, że musi działać. Jej sny okazały się jak do tej pory prorocze. Ktoś z góry wybrał ją do ważnej misji, zsyłając na nią ten dar, a ona w końcu zamierzała zrobić z niego porzytek. Wiedziała, że musi ostrzec Luksemburg, który w jej przeczuciu był pierwszy w kolejce do ataku. Przygotowała więc całe przedsięwzięcie w tajemnicy przed wszystkimi, a szczelności Brytanią. Nie mówiąc nic nawet Paryżowi, wybrała się do Luksemburgu, w środku nocy, w ciemnym płaszczu z kapturem, w obstawie jednej tylko osoby, którą uznała za godną zaufania, a jednocześnie na tyle jej zdaniem nieistotną, by w razie czego nikt jej nie uwierzył.
Wybrała się ze swoim miastem Vichy.
Już długo szli uliczkami Luksemburgu. Jej płaszcz zdążył już cztery razy przemoknąć, a makijaż rozmazać się. Nie miała jednak innego wyboru jak iść. Iść, po kałużach i błocie, których nie da się wyminąć. Nienawidziła takiej pogody. Nienawidziła, wszystkiego co brudne i mokre, a teraz musiała się w tym wszystkim taplać jak jakiś wiejski bachor. Jej frustracja rosła z każdą sekundą. Ciągle powtarzała sobie, że sprawa za jaką to robi jest ważniejsza, a świat odpłaci jej się wdzięcznością, wszyscy będą ją kochać, a żaden brudna Polka albo Czech nie odważą się jej dokuczyć. Jednak nawet to nie pomagało, na tyle by niezadowolenie zniknęło. W końcu musiała się na czymś wyładować.
- Vichy! - powiedziała nagle, prawie krzycząc - Przestań się tak wlec. Przez ciebie nigdy tam nie dojdziemy.
Nie dostała odpowiedzi. Przez przypadek weszła w kolejną kałużę. Gdyby była innym człowiekiem może by przeklęła, jednak ona jedynie fuknęła gniewnie i dwoma szybkimi krokami przeskoczyła resztę kałuży. Stając już na bezpiecznym gruncie, odwróciła się do tyłu, by sprawdzić, co dzieje się z jej małym towarzyszem. Zdziwiła się, gdy okazało się, że za nią nie ma nikogo. Chwilę przyglądała się nocnym ciemnościom zdezorientowana.
- Vichy? - zapytała rozglądając się. Nie sądziła, że dostanie odpowiedź.
- Słucham? - usłyszała jego błogi wręcz głos. Nie wiedziała skąd dochodzi. Wszytko zagłuszał deszcz.
- Skończ się bawić i chodź! - powiedziała pewnie, choć atmosfera zaczynała robić się niepokojąca.
Jedyną odpowiedzią jaką dostała był dźwięk przeładowywania jakiejś broni. Francja nie wiedziała jaką to może być broń. Skąd mogła wiedzieć? Podejrzewała jednak, że informacja ta mogłaby okazać się przydatna, choć nie wiedziała jeszcze dlaczego. Pamiętała, że Polska zawsze zwracała na to uwagę.
Francję przeszedł dreszcz. Bała się. I może ten strach uratowałby ją albo jej pomógł, gdyby tylko potrafiła go okazać.
- Zamierzasz strzelić? - zaczęła tonem przesiąkniętym arogancją. Słowa same cisnęły jej się na język - Nie bądź śmieszny! Zachowujesz się jakbyś zapomniał z kim masz do czynienia. Chyba nie muszę ci przypominać mojego imienia?
- Twoje imię i tak już niedługo nie będzie miało znaczenia. - wysyczał Vichy w odpowiedzi. Przez chwilę zrobiło się naprawdę cicho.
- O czym ty mówisz? - jej ton był przepełniony odrazą. Nie chciała żeby tak wyszło, ale robiła to już z przyzwyczajenia.
- Jeszcze nie rozumiesz? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
Deszcz powoli się uspokajał, a Francja zaczynała rozumieć. Gdzieś tam, daleko w podświadomości, wiedziała od zawsze. Jednak nie było to zapisane w jej świadomości. Nie potrafiła i nie chciała dopuścić do siebie tych myśli. I choć zdawała sobie sprawę z tego, że to chwilowe milczenie jest szansą, którą właśnie podarował jej Vichy, ostatnią szansą na wybaczenie, nie chciała w to uwierzyć nawet teraz. Bo bardziej niż borni w rękach Vichy bała się przyznania do błędu.
Po kilkudziesięciu sekundach usłyszała powolne kroki, jakby stawiane od niechcenia, mające nadzieję na zamianę decyzji. Nie zatrzymywały się jednak i w końcu doszły do celu. Ktoś niespodziewanie złapał ją od tyłu i przyłożył do ust i nosa wilgotną szmatkę. Na początku próbowała się wyrwać, lecz siły szybko ją opuściły.
Szansa na zmianę biegu historii minęła.
______________________________________
Zastanawia mnie jedna rzecz. Powinnam wstawiać rozdziały zawsze najwyższej do tych 3000 słów (co za tym idzie częściej) czy może rozdziały zawsze powinny mieć te 3 daty i wtedy miałyby różną długość (co za tym idzie pojawiałby się w różnych odstępach czasowych). Z pierwszą opcją wiąże się regularność i nie wiem czy w pewnych kwestiach nie byłaby dla mnie wygodniejsza. Znaczy się, dla mnie to chuj czy wstawię rozdział prędzej czy później, po prostu chce znać Waszą opinię.
Bywajcie podróżnicy!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top