XXIX

30 lipca 1941 r.

Rosja już zdążył wyjechać.

Z Polską nikt nie miał kontaktu.

Więc byli zmuszeni zrobić to za nich.

Siedzieli w ciszy. Sterta papierów, będących układem o współpracy polsko-radzieckiej, leżała niedbale na stole przed nimi. Nie przeczytali choćby zdania, nie przekartkowali tego nawet. Mimo to, swoje podpisy złożyli już dawno. Towarzyszący im wcześniej przy zawieraniu układu Francja i Brytania zdążyli już ich opuścić. Nie mieli tu już nic do roboty. A jednak, nadal pozostawiali na swoich miejscach. Moskwa, choć wzbraniał się długo, spojrzał w końcu w bok.

Krzesła nie były najwygodniejsze, ale Warszawie wydawało się to nie przeszkadzać. Luźno oparty, głowę miał odchyloną w tył. Oczy miał zamknięte oraz cały był nieruchomy, sprawiał wrażenie nieżywego, albo pogrążonego w głębokim śnie. Moskwa wiedział jednak, że Polak jest jak najbardziej czujny, zawsze był. Zastanawiał się czy i tym razem ten czuje na sobie jego wzrok. Może czuł i może był przez to zdenerwowany? A może miał to gdzieś? Moskwa przestał się nad tym zastanawiać. Nie obchodziło go to.

Rosjanin chciał wyjść, coś jednak go powstrzymywało. Przez chwilę miał nawet nadzieję, że to Warszawa postanowi ruszyć się pierwszy. Niestety, nic nie wskazywało na coś takiego, a cisza powoli zaczynała mu ciążyć. Moskwa zawsze uwielbiał milczenie i rzadko kiedy przerwał ją z własnej woli, ale tym razem, miał wrażenie, że jest inaczej. Warszawa zawsze dużo mówił, zawsze jakoś mu docinał, przechwalał się albo żartował. Teraz nie robił nic. Moskwa zaczynał czuć się nieswojo.

- Wszytko w porządku? - zapytał w końcu niepewnie. Odpowiedź na to pytanie w ogóle go nie obchodziła, nie miał po prostu innego pomysłu na rozpoczęcie rozmowy.

Warszawa otworzył powoli oczy. Zamrugał kilka razy. Spojrzał się w jego stronę. Jego mina była kamienna, a oczy nie wyrażały nic.

- Nie. - odparł zimno, wracając do swojej poprzedniej pozycji.

Moskwa zmieszał się, nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Otworzył usta chcąc coś powiedzieć. Zamknął je jednak zauważając, że nie ma odpowiednich słów.

Milczenie ponownie zawładnęło pomieszczeniem. Zegar tykał, zza drzwi dało się słyszeć kroki, które zniknęły tak szybko jak się pojawiły, ptaki ćwierkały za oknem. Moskwa próbował skupić się na tych dźwiękach, jego uszy wyłapywały jednak tylko ciszę między nimi. I tym razem nie mógł sobie z tym poradzić.

- Wiesz, - zaczął cicho - kilku Ukraińców wpadło w ręce NKWD.

- Czyli jednak coś z tym zrobiłeś. - odparł bezbarwnie Warszawa. Nie otworzył nawet oczu.

- Też nie do końca, ale powiedzmy. - Moskwa spojrzał na niego, oczekując jakieś dociki, która normalnie by się tu pojawiała. Nie doczekał się - Dostałem kilka ciekawych doniesień, ty chyba rzeczywiście masz trochę ciężej niż zawsze i nie wszystkiego byś się pewnie dowiedział, więc... no... - zaciął się. Nagle zmieszał się jeszcze bardziej - To znaczy, to nie tak, że mi cię żal... czy coś...

Warszawa otworzył oczy. Odwrócił się do niego powoli.

- Ale z ciebie ciota. - rzucił z polotwaniem. Moskwa nie do końca wiedziąc co to miało znaczyć, chciał coś powiedzieć, Polak ubiegł go jednak nim ten zdążył choćby otworzyć usta - A teraz proszę, zamknij się na chwilę i daj mi pierdoloną chwilę spokoju.

Uśmiechnął się jeszcze cynicznie, po czym znowu zamknął oczy i odchylił głowę w tył. Zakłopotany Rosjanin zastosował się do prośby.

•••

14 sierpnia 1941 r.

- ,, ...a wszystkie kraje, powinny współdziałać, ze sobą ekonomicznie". - przeczytał z dokumentu Ameryka. Podniósł wzrok na ojca - To dość dalekosiężne plany.

- Co masz na myśli?

Brytania skrzywił się, prawdopodobnie nie tylko przez zadne mu pytanie. Od kiedy tylko weszli na pokład wydawał się jakiś nieswój. Chodził tylko przy balustradach i ścianach, kroki stawiał ostrożnie, a przy najmniejszym nawet zakołysaniu się statku, chwytał się najbliższej stabilniej rzeczy. Anglik nie ufał morzom i oceanom, a tym bardziej niczemu co po nich pływało. Nawet teraz, siedząc w kajucie kapitańskiej, palce jego lewej dłoni kurczowo zaciskały się na podłokietniku krzesła, nieznalazłwszy nieczgo lepszego. Strachu starał się nie okazywać. USA jednak zauważył i czerpał z tego niewyobrażalną satysfakcję.

- Rzesza ma aktualnie tyle rzeczy w swojej mocy, że jestem pewny, że za pstryknięciem placów jest w stanie zabić kogokolwiek na świecie. - odparł szybko, co od razu spotkało się z pogardliwie karcącym wzrokiem ojca. Ameryka odwrócił wzrok. Mimo wszystko to spojrzenie nadal wywoływało u niego dyskomfort - Zaprowadzenie całkowitego pokoju może zająć lata.

- I zajmie. Pamiętaj, że mocarstwa upadają u szytu swej potęgi. - powiedział wyniośle. Cały efekt zepsuła jednak jedna z silniejszych fal, której udało się lekko zakołysać statkiem. Z twarzy Brytanii od razu zniknęła powaga, a wstąpił cień paniki. USA uśmiechnął się w duchu.

- A myślałeś kiedyś nad tym co się stanie, jeśli jednak nam się nie uda? - zapytał, skutecznie zachowując kamienną twarz.

- Uda się. - stwierdził Anglik, starając się być jak najbardziej opanowanym. Powoli zaczynał się niecierpliwić. To zdecydowanie nie było miejsce na pogaduszki - Zobacz jakich on ma sojuszników, a jakich my. To co dzieje się w Afryce to jakiś żart, Japonia ma własne wojenki. Węgry, Rumunia, Bułgaria? Oni liczą się niewiele więcej co Czechy albo Polska, której wiecznie z resztą nie ma. Czyli dają mu jedyne liczy i trochę więcej miejsca na usytuowanie wojsk. - Ameryka chciał przerwać. Powstrzymał się - My za to mamy po naszej stronie każdego zaatakowanego przez Oś. Do tego ja, ty i wszytkie moje kolnie. Teraz czekać tylko aż Rosja podniesie się z kolan.

- ... ,,kolonie", tak? - wymruczał Ameryka. Posmutniał nagle, jakby przygasając. Dlaczego nie może choć raz użyć słowa ,,dzieci"? ,,Moje dzieci". W duchu przeklinał się, że go to jeszcze obchodzi. Uwolnił się, już dawno zyskał niepodległość, nie on powinien się tym przyjmować.

- Nie słyszałem, powtórz proszę.

Ameryka podniósł wzrok, gdzieś w głębi duszy mając nadzieję, że to żart. Brytania spoglądał na niego jednak całkiem poważnie, wyczekując spełnienia prośby. USA zmieszał się trochę.

- Nie miałeś kiedyś wrażenia, że kogoś zaniedbujesz? - zapytał niepewnie, mając jeszcze niewielką nadzieję na oczekiwaną od tak dawna odpowiedź.

- Kogo na przykład?

- Nie wiem, choćby... - przedłużył, po raz kolejny zbierając odwagę. Wyczekujący wzrok ojca go ponaglał. W ostatniej chwili zmienił zdanie - ... choćby Francję.

- Poza tym, że ostatnio za często przesiaduje z tym alkoholikiem, to nie wiem co możesz mieć na myśli. - uśmiechną się lekko, wyraźnie zadowolony z użycia niemiłego określenia. Znikome nadzieje USA zostały zniszczone już doszczętnie.

- Ty naprawdę nie rozumiesz?

- Tak jak powiedziałem. Nie, nie rozumiem. - w głosie Brytanii dało się wyczuć irytację. Statkiem zakołysało. Anglik złapał się mocniej podłokietnika - Przypominam, że przyszliśmy tutaj podpisywać, a nie gadać.

Ameryka ponownie spojrzał na niego, lecz tym razem w jego oczach nie było żadnych emocji. Nie czuł się nawet zawiedziony.

W końcu jego wzrok skierował się na leżącą przed nim ,,Kartę Atlantycką".

- Kiedyś zostaniesz sam. - powiedział, składając niedbale swój podpis - Do tego czasu zastanów się lepiej nad... Nad wszystkim.

Brytania nie wiedział co mogą oznaczać te słowa i nie zamierzał się nad tym teraz zastanawiać. Cieszył się, że w końcu może zjeść z tego piekielnego statku.

•••

26 sierpnia 1941 r.

Pociągnął za spust.

Krótki hałas przeszył głuchą ciszę. Na ułamek sekundy jego serce zamarło w oczekiwaniu. Gdy po dźwięku nie zostało nic oprócz zszarganego słuchu, a jego ręka opadła, mógł przyjrzeć się temu czego dokonał. Jedna ze zwisających z sufitu blaszek kołysała się niespokojnie.

Serbia zaklął siarczyście. Nie w tą blaszkę celował.

Minęło już kilka miesięcy od kiedy stracił oko. Mówiono mu, że to tylko kwestia czasu, aż wróci do całkowitej sprawności, że jego umysł musi się przyzwyczaić, że ostatecznie na pozostałe mu oko będzie widział lepiej niż poprzednio. Czas jednak mijał, a on nadal nie potrafił trafić w cel wielkości dłoni z odległości mniejszej jak dziesięć metrów. Gdy Chorwacja kazała mu wybierać, nie przemyślał tej decyzji. Wcześniej do celowania przymykał lewe oko. Teraz musiał uczuć się wszystkiego od nowa.

Początkowo nie wychodziło mu nic. Nie przyzwyczajony do ograniczonego pola widzenia, często wpadał na różne obiekty, nie rzadko przypłacając to siniakiem albo zadrapaniem. Gra na wszelkich instrumentach, która kiedyś miał w małym palcu, przestała mu wychodzić, mimo że kiedyś mógł to robić przecież z zamkniętymi oczami. Ucząc się nowych utworów, nie trafiał w struny gitary, w klawisze pianinia, grając na akordeonie musiał się pilnować. Nawet harmonijka z jakiegoś powodu sprawiała mu trudności, mimo że mógłby na niej grać będąc całkowicie ślepym. W końcu po wielu próbach, udało mu się zagrać jakąś pijacką przyśpiewkę, nie myśląc się tym ani razu.

Ludzie mówili mu, że przesadza. Że jest wiele osób, które również widziały tylko na jedno oko i one nie mają i nigdy nie miały takich problemów. Że jego problemy są problemami niewidomego, a nie zwykłego kaleki. Serbia wzruszał tylko ramionami. Może i była to prawda, w takim jednak razie wychodziło na to, że on był wyjątkiem. Bo on naprawdę nie potrafił sobie z tym poradzić. Niektórzy twierdzili, że może ma to jakieś podłoże psychologiczne. Że Serbia po prostu nie chce się z tym wszystkim pogodzić i dlatego tak się dzieje. Że problem nie leży w wymiarze fizycznym, tylko duchowym. Często pocieszali go też. Mówili, że to dodaje mu tylko charakteru, a przepaska sprawia, że wygląda groźniej.

Serbia nie wiedział czy im wierzyć i czy w ogóle mogli mieć rację. Nie zastanawiał się nad tym jednak. Robił po prostu swoje, nie zastanawiając się nad tym co było. Wydłubano mu oko, stało się - trudno. Teraz musiał się skupić na czymś innym. Przede wszystkim na tym jak sprawić by NOVJ zostało uznane ze tą prawdziwą armię jugosłowiańską, by zaprowadzić Tito na szczyt oraz by Alinci przestali uznawać rząd królewski. Cele piękne, dotarcie do nich mogło okazać się tylko niezbyt atrakcyjne.

Pistolet ciążył mu już w dłoni, ale nie odkładał go. Oddał jeden strzał, potem drugi, trzeci, piąty, ósmy... Całą salwę. Strzelał tak długo, póki nie wyczerpał całego magazynku. Rękę opuścił, powstrzymując się od rzucenia bronią o ścianę. Wszystkie te próby jedynie go denerwowały. Serbia nigdy nie był cierpliwy i wszytkie cele, które wymagały dłuższej pracy, w miarę możliwości porzucał. Tego niestety porzucić nie mógł.

Nerwowo zabrał nogi z biurka i wyprostował się na krześle. Otworzył szufladę i wydobył, wcześniej już załadowany, zapasowy magazynek. Przeładował. Motywowany złością, zamierzał spróbować ponownie. Już podnosił broń, gdy przeszkodził mu dźwięk otwieranych drzwi.

Zareagował momentalnie zmieniając cel swojego kolejnego strzału, nie wykonał go jednak od razu. Następne sekundy spędził w oczekiwaniu. Przybysz otwierał drzwi powoli, ostrożnie się za nimi kryjąc. Choć chwila dłużyła się w nieskończoność, zza drzwi w końcu wyłoniła się drobna kobieca sylwetka, kogoś kogo nigdy się spodziewał się ujrzeć w tym miejscu.

Oddał strzał. I tak wiedział, że nie trafi.

- Jak mnie znalazłaś? - rzucił oschle, odkładając broń na biurko.

Stojąca przy wejściu Chorwacja przestraszyła się wyraźnie. Uspokoiwszy się trochę, spojrzała w bok na uszkodzoną przez pocisk futrynę. Ostrożnie zamknęła za sobą drzwi, ciągle przyglądając się Serbii.

On również ją obserwował. Na pierwszy rzut oka wydawała się całkowicie nieuzbrojona. Nawet jeśli jego spostrzeżenie było błędne, nie przejmował się tym, wiedząc, że i tak będzie w stanie ją spacyfikować. Na razie jednak nic nie zapowiadało na konieczność użycia przemocy.

- Nie było ciężko. - odpowiedziała, nadal stojąc w miejscu, jakby niepewna czy może się ruszyć.

- Ktoś ci powiedział?

- Może tak, może nie. - odparła od razu - Przecież i tak ci nie powiem.

Serbia szybko przeanalizował wszytkie zdanierzenia z ostatniego czasu. Rzeczywiście, ostatnio rozstrzelał jakiegoś szpiega, ale ten pracował dla czetników, a nie dla niej. Czyli albo w swoich szeregach miał kogoś jeszcze, albo Chorwacja dowiedziała się tego od ich wspólnego słoweńskiego znajomego. Choć pierwsza opcja była mniej dla niego kłopotliwa, Serbia liczył na tę drugą. Jeżeli rzeczywiście ze sobą kolaborowali, a on to udowni, udałoby mu się wkupić w łaski aliantów. Na razie były to jednak tylko podejrzenia, na zawracał więc sobie nimi głowy.

- Nie słyszałem jak wchodzisz do domu. - powiedział, powoli wstając z krzesła i kierując się w stronę gościa.

- Może wraz ze wzrokiem straciłeś też słuch na jedno ucho? - powiedziała, ale nie uśmiechnęła się. Próbowała wyglądać na pewną, gdy jednak Serbia się zbliżył, spojrzała w bok - Nie będę tu długo, tylko przychodzę, przekazuję i odchodzę. I tak nie zamierzam patrzeć na ciebie dłużej niż muszę.

- Szkoda. - wysyczał przez zaciśnięte zęby, starając się ignorować niedawną drwinę - Niestety tak się składała, że ja chcę spędzić w twoim towarzystwie trochę więcej czasu, - sięgnął do kieszeni i wydobył z niej niewielki kluczyk. Przekluczył drzwi, ponownie chowając narzędzie do kieszeni - więc nie wyjdziesz stąd póki ja ci na to nie pozwolę.

Chorwacja zamknęła na moment oczy, uspokajając się oraz powstrzymując się przez prowokowaniem go. Gdy ponownie je otworzyła, Serbia szedł już w stronę swojego biurka, gestem nakazując, by również znalazła sobie jakieś miejsce do siedzenia. Dopiero teraz rozejrzała się dokładniej po pomieszczeniu. Wszytko wyglądało, jakby lokator nie zdążył się jeszcze dokładnie urządzić. Pomimo całej meblościanki zakrywającej jedną ze ścian, wszystkie rzeczy były porozrzucane bez ładu we wszystkich kątach pomieszania. Ubrania, wszelakie butelki, jakieś papiery, nie podłączona jeszcze aparatura do pędzenia jego ukochanego samogonu czy nawet broń. Uwagę przykuwała jeszcze prawa strona pomieszania, już trochę mniej zagracona. Tam znajdowało się łóżko, a raczej materac, który właśnie taką rolę miał pełnić. Nad nim zaś, na cienkich sznureczkach na różnych wysokościach zwisało pięć blaszek, dwie z nich przedziurawione w najwyższej trzech miejscach, a za nimi ściana z osobliwym haotycznym wzorkiem utworzonym z wbitych pocisków, w niektórych miejscach obrywających nawet tynk.

Chorwacja prawdopodobnie przyjrzałaby się uważniej gdyby miała czas. Starając się jednak nie nadużywać cierpliwości gospodarza, skupiła się odnalezieniu miejsca do spoczynku, a nie analizowaniu otoczenia. W pomieszczeniu było jedno krzesło, to przy biurku, tuż na wprost niej. To miejsce zajął jednak Serbia, wywalając swoje nogi na blat. Komuś innemu, może by tego krzesła odstąpił, ale nie jej. Chorwacja nawet się co do tego nie łudziła, ostatecznie jednak, by ku uciesze komunisty nie stać przy nim niczym pies, podeszła do biurka i strąciła z niego kilka rzeczy. Bezceremonialnie usiadła na zrobionym sobie miejscu.

- Mów przez co marnujesz mój czas. - rozkazał Serbia, tonem raczej znudzonym niż groźnym.

Chorwatka zamiast odpowiedzieć, włożyła dłoń w swój dekolt, z biustonosza wydobywając małą zgiętą w pół kopertę. Serbia wyciągnął rękę w jej stronę, sądząc, że koperta powinna zostać dostarczona jemu. Kobieta jednak nie zamierzała mu jej podawać.

- Miał to zrobić Węgry, ale zaniemógł. - zaczęła wolno, dokładnie dobierając słowa - Poprosił więc mnie. A jako że ja mam mniejsze pole manewru, to proszę ciebie. - pomachała mu listem przed twarzą, ostatecznie podjąć mu go po chwili - Nie obchodzi mnie jak, ale masz to dostarczyć Czechom. O naszym spotkaniu masz zapomnieć, a listu nie czytać.

Serbia spojrzał na kopertę. Tak jak myślał, była już otwarta. Wyzywająco patrząc w oczy Chorwacji, wydobył kartkę.

- Ale ty za to już mogłaś to przeczytać, tak? - zapytał, przekierowując swój wzrok na tekst.

- Węgry też czytał. - usprawiedliwiła się - Musieliśmy przecież zobaczyć z czym mamy do czynienia.

Serbia zignorowała jej wyjaśnienia, całą swoją uwagę poświęcając kartce. Wyglądało na to, że list był jedynie zlepkiem słów mających na celu uspokojenie adresta. Nic nie wskazywało również na to, by zawierał jakąś ukrytą wiadomość.

- Nie łatwiej byłby to przekazać Warszawie, albo komukolwiek z tych miast? - zapytał, kończąc tą niezbyt długą lekturę.

- Warszawa cały czas przebywa w Londynie, a reszta miast jest albo zaginiona, albo nie da się do nich dotrzeć.

- I dla takiego nieistotnego gówna, ty aż tak ryzykujesz? - prychnął pogardliwie. Wydawało się jakby cała sytuacja nagle niezwykle go rozbawiła.

- Rzesza jest dość... niestabilny. - odparła w zamyśleniu - W takim wypadku potrzebuję planu B.

- Mam rozumieć, że ja jestem tym planem?

Chorwacja zaśmiała się.

- Za bardzo się cenisz. Ty jesteś co najwyżej E.

- To i tak dość wysoko. - mruknął, tym samym kończąc temat na pewnien czas.

Ma chwilę oboje zamilki. Chwile ciszy były zdecydowanie ich najlepszymi wspólnymi wspomnieniami. Nie dlatego, że były przyjemne, romantyczne czy kojące. Były tak cudowne, bo nie musieli słychać siebie nawzajem, nie musieli na siebie patrzeć, ani o sobie myśleć. W tych krótkich momentach żyli po prostu osobno. W samotności i spokoju, tak jak marzyli o tym od wieków.

- Dlaczego powinienem ci pomóc, a nie cię zabić? - zapytał w końcu Serbia.

- Moja śmierć nic ci nie da. - stwierdziła pewnie. W jej głosie nie było strachu. Już wiele razy słyszała podobne pytania -  Nawet jako jeńca nie warto mnie przetrzymać, okupu nikt ci nie zapłaci. Dla osi liczę się tyle samo żywa co martwa.

- A dlaczego miałbym ci pomagać? - dopytał. Jego głos był pełen pogardy. Nie miał tego jednak na celu. Mówił tak do niej z przyzwyczajenia - Mścisz się na Bogu ducha winnych serbskich cywilach, bo nie możesz się zemścić na mnie. Śmiesz jeszcze mnie prosić o pomoc?

- Wiesz, - Chorwacja uśmiechnęła się słodko - jest dość spora szansa, że tobie też może nie wyjść. Wtedy też potrzebowałbyś planu B, którym, chcesz czy nie, ale mogę się dla ciebie stać.

Serbia zamyślił się.

- Dobrze, powiedzmy, że się zastanowię, - ściągnął nogi z biurka. Wstał i pochylił się nad Chorwacją, opierając swoje ręce na blacie, po dwóch jej stronach. Uśmiechnął się podjerzanie - ale wiesz, że nic za darmo.

- A jeśli się nie zgodzę? - rzuciła od razu. Jej wzrok był zimny niczym stal.

Serbia uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Nie masz wyboru.

Ja nie chcę mieć wyboru.

______________________________________

Patrząc po komentarzach o naszych dwóch ulubionych miastach postanowiłam zrobić kilka ,,zabiegów kosmetycznych". Nie wpłynie to na nic, po prostu niektóre rzeczy pozostawię do, jak to ujęłam, dowolnej interpretacji.

No więc, tak jak zapowiadałam, kolejnego rozdziału się szybko nie spodziewajcie. Możliwe, że następny pojawi się one shot.

Miłego dnia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top