XXII

24 stycznia 1941 r.

- Znasz rosyjski?

Ameryka wyrwał się z zamyślenia. Od kilku dni był jakby w transie. Jedynie pił, jadł i spał. Słowa niby do niego docierały, jednak ich znacznie było mu obce. Obowiązki wykonywał, ale nie wiedział co robił. Wszytko to było wynikiem stresu, spowodowanego brakiem odpowiedzi na wysłany list. Starał się tego nie okazywać, ale było widać, że się martwił. W równym stopniu o Polskę co i o siebie. Choć Warszawa był raczej wiarygodnym źródłem informacji, a jego słowa mówiły, że z dziewczyną wszytko jest w porządku, Ameryka jakoś nie potrafił mu uwierzyć. Nie potrafił sobie wyobrazić, że ktoś tak parszywy jak Rosja, mógłby kogokolwiek traktować dobrze, a w szczególności kogoś komu dwa razy odebrał dom, imię i godność. Odwiedzając więc komunistyczne progi, spodziewał się wszystkiego, w tym uszczerbku na zdrowiu swoim, Poly jak i idącego z nim Czecha.

- Tak, - odparł powstrzymując rękę, przed zapukaniem do drzwi - ale dawno nie używałem.

- To lepiej żebyś użył teraz. - powiedział Czechy. Widząc wzrok USA pospieszył z wyjaśnieniami - Jak jedziesz do kogoś, to kulturalnie jest jak używasz jego języka. Szczególnie jeśli musiasz go namówić do bardzo ważnych rzeczy. - Ameryka skinął głową i ponownie unosił dłoń w stronę drzwi. Czechy jednak przypomniał sobie o jeszcze jednej kwestii - Jak wejdziemy, ściągnij buty. Chyba, że Rosja sam powie ci żebyś tego nie robił.

- Co? - zdziwił się, na moment zapominając o stresie - Czemu?

- Stary słowiański rytuał. - rzucił Czechy ironicznie. Nie miał zamiaru tłumaczyć po raz setny kolejnych różnic kulturowych, tym bardziej, że każde takie tłumaczenie i tak kończyło się zazwyczaj brakiem zrozumienia.

Ameryka rzucił mu krótkie zirytowane spojrzenie i przeniósł swój wzrok na drzwi, w które w końcu dane było mu zapukać. Po wystukaniu trzech szybkich dźwięków, nastała chwila oczekiwania. Choć było to zaledwie kilka sekund, USA miał wrażenie jakby właśnie mijały lata. Gdy chwila ciszy wydłużała się zdecydowanie za bardzo, rozległo się kolejne stukanie. Tym razem zapukał Czechy, w przeciwieństwie do swojego towarzysza, całkiem zrelaksowany. Jego gest, okazał się być cudotwórczy, gdyż już po zabraniu ręki, drzwi otworzyły się, a Ameryka odrętwiał ze zdziwienia.

Drzwi otworzyła Polska. Cała i zdrowa, na pierwszy rzut oka bez choćby siniaka albo innego zadrapania. Nie wyglądała nawet na smutną czy przybitą, a co więcej wydawała się wesoła. Nawet oczy które zapamiętał jako martwe, teraz ukazywały emocje.

- Rosja! Gości mamy! - krzyknęła bez większych emocji, po czym wracając wzrokiem do przybyłych uśmiechnęła się serdecznie - Zaraz zrobię wam herbaty. - zwróciła się do gości, by po chwili z impetem rzucić się na brata. Wyciągając rękę w górę, spróbowała dosięgnąć jego włosów, prawdopodobnie w celu potargania ich, czego ten zwinnie uniknął.

Ameryka przez chwilę przyglądał się z lekkim uśmiechem, jak rodzeństwo próbuje złamać sobie na wzajem żebra. Im dłużej na nich patrzał tym bardziej zbierało mu się na sentymenty i melancholię, co postawił jak najszybciej przegnać. Spoglądając w głąb mieszkania, zauważył opierającego się o jedną ze ścian Rosję. USA kojarzący go z mundurów, a w okresie zimowym również z tej charakterystycznej, i śmieszniej jak dla niego, czapki, przeżył niemały szok widząc go po raz pierwszy w ubraniach cywilnych.

Gdy słowiańskie zawody w zgniataniu organów wewnętrznych dobiegły końca, Polska uśmiechnęła się w stronę Ameryki i na powitanie przytuliła również i jego. Odwzajemnił uśmiech, który jednak szybko spełzł z jego twarzy, gdy spostrzegł dwa morderczo wlepione w niego spojrzenia. Jedno pochodzące od Czech, troskliwe, straszne i zimno badawcze. Drugie pochodzące od Rosji, złe, zazdrosne i niebezpiecznie zbliżające się z każdą sekundą.

- Nie mówiłaś czasem, że zrobisz nam herbaty? - powiedział przez zaciśnięte zęby Rosja, jednocześnie odciągając Polskę od Ameryki.

- Zrobię, - odparła, nawet na niego nie patrząc. Choć na pozór wydawała się rozgniewana, w jej oczach było widać cień satysfakcji i pewniej radości - ale na pewno nie tobie.

Po tych słowach, dziewczyna bezceremonialnie wydostała się z, niezwykle jak na Rosję, słabego uścisku, odwróciła się i weszła w pierwsze drzwi po lewej. Tymczasem Czechy, zgodnie ze swoimi wcześniejszymi słowami, zdążył ściągnąć już buty, a aktualnie kierował się za komunistą w drzwi po prawej, prawdopodobnie do salonu. USA nie chcąc zostać w tyle, zamknął ciągle otwarte drzwi wejściowe i sam poszedł za czeską radą, przy okazji ściągając jeszcze odzienie wierzchnie. Nie bez skrępowania, pomaszerował do pomieszczenia, w którym jak mniemał zniknęła reszta mężczyzn. Jego oczom ukazał się widok przyjemnie urządzonego salonu. Nie było tutaj nic co mogłaby zszokować albo przykuć jakieś większe zainteresowanie. Zastanawiała go jedynie geneza tego jakże cudownego pokrytego wzorami dywanu, który z jakiegoś powodu wisiał na ścianie. Ameryka wołał jednak nie pytać, nie chcąc wyjść na niegrzecznego.

Duży stół przy którym zastał zaginionych, nadawał się bardziej do kuchni, niż do pokoju dziennego, ale tego też wolał nie komentować. Usiadł po prostu obok Czecha. Jako że dwaj siedzący naprzeciwko siebie panowie, zdążyli już pogrążyć się w żywej rozmowie o tegorocznej populacji pstrąga oraz najlepszych metodach połowu szczypaka, USA miał niewiele do dodania. Niezwykle ucieszył się więc na widok nadchodzącej Polski. Dziewczyna najpierw pojawiła się z dwiema szklankami herbaty, postawiła je przed gośćmi, po czym zniknęła by po chwili wrócić z trzecią szklanką w jednej ręce i cukierniczką w drugiej.

Chwilowo wszyscy, oprócz nieobdarowanego Rosji, zajęli się słodzeniem własnych napoji. Gdy Polska chciała dodać drugą łyżeczkę cukru, szybko powstrzymał ją komunista. Jako jedyny pokrzywdzony, nie zamierzał pozwolić na tak proste poniżanie go, więc zabrał łyżeczkę siedzącej obok dziewczynie, zamieszał herbatę, rozpuszczając dosypany już cukier i dumnie przystawił szklankę do ust.

- To moje! - oburzyła się Polska z miną godną pięciolatki.

- Nasze, towarzyszko. - odpowiedział, oddając uszczuploną o kilka łyków herbatę.

- To pozwól mi to chociaż dosłodzić. - odparła, nadzwyczaj szybko kapitulując.

- Przecież wiesz, że zawsze piję z jedną łyżeczką. - uśmiechnął się, by jeszcze bardziej jej dopiec.

Polska posłała mu wrogie spojrzenie, jednak nic nie powiedziała. Z jakiegoś powodu odpuszczając walkę o swoje, złapała za szklankę i obrażona sama napiła się, za gorzkiej jak dla niej, herbaty. Na pewien czas ponownie zapadała cisza. Ameryka, jako jedyny czując się w tym milczeniu nieswojo, postanowił je przerwać.

- Ładnie tu. - stwierdził, nie mogąc wpaść na nic lepszego. Zupełnie tak jakby zapomniał, po co tu przyszedł.

- Nie byłoby ładnie gdyby mnie tu nie było. - powiedziała od razu Polska, uprzedzając Rosję - Nie zrozum mnie źle. Teraz może i jest czysto, ale beze mnie ten idiota zdechłby we własnym gnoju.

Bolszewik, choć wyglądał na wyraźnie niezadowolonego, powstrzymał się od komentarza, zaś Polska wyprostowała się dumnie, jakby opowiadała o dokonaniu niemożliwym. Czechy tymczasem, odchylił się wygodnie na krześle i z lekko rozbawionym uśmieszkiem, z jeszcze większym zainteresowaniem przyglądał się rozwojowi wydarzeń.

- Nie mogło być aż tak źle, Poly. - odparł Ameryka, uśmiechając się czarująco. Kątem oka spojrzał na Rosję. Tak jak sądził, na dźwięk przezwiska, jego twarz wykrzywiła się jeszcze bardziej.

- A jednak było! Gdy tu weszłam, nie ściągałam nawet butów, bo bałam się wpadnę w jakieś bagno. - zaczęła, zachęcona do dalszego opowiadania. Mówiłaby dalej, wyciągając na wierzch coraz to bardziej niewygodne fakty, ale przerwał jej Rosja.

- Nikt ci nie kazał tutaj sprzątać. - wtrącił się, hamując gniew.

- Tak, ale ktoś kazał mi tutaj siedzieć. - odgryzła się, wlepiając we współlokatora spojrzenie pełne wyrzutu - A ja w brudzie mieszkać nie lubię.

- Nie uważasz, że trochę przeginasz? - rzucił w odpowiedzi Rosja, tonem bardziej przypominającym groźbę, niż pytanie.

- Ja przeginam?! - uniosła się Polska. Emocje poniosły nią tak bardzo, że aż wstała z krzesła.

I wtedy też Słowianka zaczęła swoją wiązankę wyrzutów, wyzwisk i przekleństw. Choć nie krzyczała, hałas wydawał się być porównywalny do salwy wystrzelonej z kilku armat. Mówiła bardzo szybko, co chwila przeskakując z rosyjskiego na polski, czasem rzucając nawet coś po czesku, francusku albo łacinie. Przy natłoku zarzutów lecących w jego stronę, Rosja nawet nie próbował dyskutować. Chcąc się od tego odizolować, schował twarz w dłoniach i w geście rezygnacji oparł głowę na łokciach, co jednak nie przeszkadzało Polce w dalszym bombardowaniu go wyrzutami.

Zmieszany Ameryka, nie wiedząc co powinien zrobić, spojrzał na siedzącego obok alianta. Czechy wyglądał jakby oglądał najlepszy film w kinie, spokojny, zrelaksowany, czerpiący radość z zaistniałej sytuacji.

- Nie wiedziałem, że Polska potrafi być taka... - powiedział Ameryka w jego kierunku, tak by tylko on to usłyszał.

- Bo taka nie jest. - opowiedział Czechy, rozumiejąc o co chodzi - Ona po prostu go sprawdza. Męczy, wyniszcza i próbuje skłonić go do poddania się. - zaśmiał się - Jakby nie patrząc, już to zrobiła. A teraz muszę cię przeprosić.

Czechy powoli podniósł się z krzesła, poprawiając koszulę. Załamany Rosja i wrzeszcząca Polska zdawali się w ogóle tego nie wiedzieć. Nim Pepik ruszył do wyjścia z pomieszczenia, nachylił się jeszcze nad swoim kompanem.

- Nie ważne co by się tu nie działo, - poradził mu tajemniczo - nie reaguj.

- A ty gdzie idziesz?

- Na papierosa.

- Przecież ty nie palisz... - odparł Ameryka, odwracając głowę by spojrzeć na rozmówcę, jednak tego już nie było obok.

Ameryka zastanawiając się nad sensem otrzymanego rozkazu, odprowadził Czecha wzrokiem, a gdy ten zniknął za drzwiami, ponownie skierował swoje spojrzenie na mieszkańców domu. Zdziwił się, gdy okazało się, że nie tylko on zauważył czeską nieobecność. Tkwiący od dłuższego czasu w tej samej pozycji Rosja, teraz zmienił swoje ułożenie. Mężczyzna zabrał jedną dłoń z twarzy i rozejrzał się odkrytym okiem na tyle na ile mógł, szukając zaginionego Słowianina. Choć Polska krzyczała na niego nadal z podobnym zaangażowaniem co na początku, on wydawał się już trochę spokojniejszy. Lecz była to jedynie cisza przed burzą.

- W tym momencie masz przestać. - rozkazał, przerywając krzyk kobiety, nawet na nią nie patrząc. Jego ton był niebezpiecznie zimny.

- Przestać? - zdziwiła się Polska. Dziewczyna na chwilę zamilkła, nie wierząc w tak nagły przypływ śmiałości u swojej ofiary. Szybko jednak opanowała się. - A co mi niby zrobisz?

Rosja nagle wyprostował się. Spojrzał pusto w przestrzeń i westchnął zirytowany, że został zmuszony do takiego posunięcia. Przyjmując znaczenie groźniejszą minę, wstał. Bez żadnego ostrzeżenia, wyciągnął dłoń i zatopił ją w białych włosach Polki. Odwracając się, uszczelnił chwyt. Ruszył w stronę drzwi, brutalnie ciągnąc za sobą dziewczynę. Polska wydobyła z sobie krótki pisk, który szybko opanowała, nie mogąc pozwolić sobie na okazanie słabości. Próbowała się wyrwać, lecz wydawało się jakby każdy gwałtowniejszy ruch mógł pozbawić ją połowy włosów. Rosja tymczasem pozostawał nieugięty, bezproblemowo szarpiąc ją za sobą.

Ameryka nagle poderwał się, lecz na tym zakończył. Kompletnie osłupiały, miał ochotę ruszyć za nimi i stanąć w obronie Polski, lecz powstrzymał się. Pamiętał polecenie Czech i wiedział, że powinien się do niego dostosować, ale jednocześnie w jego głowie pojawiło się zwątpienie. Czy Słowianin wypowiadając swoje słowa spodziewał się czegoś takiego?

Gdy Polska i ciągnący ją komunista zniknęli mu z pola widzenia, postanowił się uspokoić. Jeżeli jego ojciec kiedykolwiek miał w czymś rację to na pewno w tym, że z paniki i zdenerwowania nigdy nie wynika nic dobrego. Spróbował więc zapanować nad emocjami.

Już trochę spokojniejszy stwierdził, że najlepiej będzie po prostu poczekać. Choć przemoc domowa była pierwszym co nasuwało mu się na myśl, wcale nie było pewności, że Rosja się do tego posunie, a przynajmniej tak ślepo się uspokajał. Na razie nie usłyszał żadnego krzyku, jęku, tłuczenia lub nic niepokojącego, ale obiecał sobie, że gdy tylko coś takiego usłyszy, zareaguje od razu, bez względu na radę Czech.

Nie minęło wiele czasu od złożenia obietnicy, a już musiał się do niej zastosować. Rozległo się kilka głównych tupnięć, coś jakby huk upadku i krótki jęk, a to wszystko prawdopodobnie z pomieszczenia znajdującego się idealnie nad nim. USA otrzymując ponowny zastrzyk energii, bez zastanowienia wyminął stół i ruszył ku wyjściu. Oswajając swój umysł z możliwością ujrzenia wszystkiego, stawiał kolejne kroki, coraz bardziej zmotywowny do działania.

Daleko jednak nie uszedł, gdyż został zatrzymany już w drzwiach.

- Mówiłem ci przecież żebyś nie reagował. - usłyszał od niższego mężczyzny, zagradzającego mu drogę. Ameryka od razu poczuł smród papierosów. Nie kłamał.

- Jak możesz być taki spokojny? - prawie krzyknął zmartwiony USA - On ją tam bije albo gwałci!

- Bardziej obawiałbym się o niego. - odparł Czechy, bezceremonialnie wymijając swojego rozmówcę i kierując się na zajmowane przez siebie do niedawna miejsce.

Ameryka zawahał się. Teraz przejście stało przed nim otworem. Nikt nie mógł mu już przeszkodzić w interwencji. Mimo to całe przekonanie do swojego planu opuściło go. Skoro nawet brat Polski się o nią nie martwił, to może on też nie powinien.

- Mimo wszystko - ponownie rozpoczął rozmowę Czechy, dopijając resztki letniej już herbaty - to bardzo przyzwoite z jego strony, że zaczekał aż wyjdę.

- O czym ty mówisz? - zapytał USA kierując się w jego stronę. Nim jednak zdążył dać mu czas na odpowiedź nasunęło mu się kolejne pytanie - Ty w ogóle wiesz co on przed chwilą zrobił?

- Nie wiem, ale się domyślam. - odparł bez większego zaangażowania Czechy. Widząc zdegustowane spojrzenie Ameryki, przyjął minę godną filozofa i przeszedł do bardziej szczegółowych wyjaśnień - Widzisz, Rosja jest człowiekiem niezwykle wytrwałym, jednak nawet on co jakiś czas w owej wytrwałości może się pogubić. Na przykład teraz. Muszę go zrozumieć i pozwolić mu na omówienie kilku spraw na osobności z moją siostrą.

- Omówienie? - powtórzył Ameryka, dalej nie zmieniając wyrazu twarzy. Nie potrafił uwierzyć, że Czechy, którego uważał za porządnego, może pleść takie farmazony - Jej właśnie może dziać się krzywda!

- Nie podniesie na nią ręki.

- Skąd ta pewność?

- Bo jest pizdą. - powiedział dosadnie Czechy, patrząc śmiertelnie poważnie, prosto w oczy rozmówcy - Pantoflarską pizdą. - dodał. Ameryka zaś speszył się, nie spodziewając się tak prostej odpowiedzi. Słowianin źle odczytując emocje na jego twarzy, poczuł się zobowiązany do wyjaśnień. Zaczął trochę skrępowany - Oczywiście, nie to, że ja biję kobiety i dzieci i starców też i w ogóle słabszych od siebie... To znaczy to z Brytanią to był wyjątek, ale ja wtedy byłem naprawdę zły...

Ameryka przyjrzał mu się dziwnie, jakby próbując zrozumieć jego wypowiedź i tok rozumowania. Czechy rozszyfrowując rzucane mu spojrzenie, zrozumiał, że nie to przemyślenie wywołało u USA tamtą reakcję. Słowianin postanowił się już więcej nie odzywać. Wbił wzrok w jakiś punkt na stole i dał w pełni pochłonąć się ciszy. Milczenie mu nie przeszkadzało. Choć powszechnie uchodził za raczej rozgadanego, nie zamierzał zaczynać tematu, bo i nie było jakiego. Z resztą, podejrzewał, że rozmowa i tak by się nie kleiła. USA bowiem wydawał się być w pełni pochłonięty swoim zmartwieniem, które Czechy z jakiegoś powodu uznawał tylko za pozorne.

Gdyby na prawdę się o nią martwił, to by tam poszedł, choćby go do skały przykuli.

- Ty tak na poważnie? - zaczął rozmowę Ameryka, ku zdziwieniu alianta - Jak możesz być taki spokojny?

- Ty to jednak debil jesteś. - Czechy przewróciła oczami zrezygnowany - Już myślałem, że jesteś trochę bardziej rozgarnięty od ojca. - spojrzał na rozmówcę. Wyglądał na wyjątkowo urażonego - Słyszysz cokolwiek z góry? Nie? Więc...

- Cicho! - poderwał się nagle Ameryka. Choć nie postawił żadnego kroku, wyglądał na gotowego do biegu

Widząc tę postawę, Czechy niechętnie zamilkł. Choć wiedział, że nic strasznego się nie dzieje, postanowił wysilić się chociaż minimalnie i wsłuchać się w otoczenie. Po tak nagłym ożywieniu ze strony USA, Pepik spodziewał się usłyszeć przynajmniej jakiś krzyk, albo pisk, tymczasem jedynym mącącym ciszę dźwiękiem było skrzypienie drzwi na piętrze wyżej i czyjeś nerwowe tuptanie. Skończyli już. Czechy spojrzał litościwe na towarzysza, wiedząc, że jego obawy były bezsensowne. Ameryka jednak nie dawał za wygraną. Choć w końcu spoczął na krześle, nie zamierzał tracić czujności.

Już po chwili do pomieszczenia powróciła Polska. Bez żadnego nowego zadrapania czy siniaka, za to z trochę bardziej rozczochranymi włosami i osobliwym rumieńcem, widocznym nawet pomimo naturalnej czerwieni połowy jej twarzy. Była bardziej zdenerwowana niż przedtem, lecz teraz było to zdenerwowanie innego typu, wynikające ze wstydu i bezsilności.

- Wszytko w porządku? - rzucił od razu USA, bacznie obserwując jak dziewczyna siada na miejscu naprzeciwko.

- Och, w jak najlepszym! - usłyszał odpowiedź, jednak nie z ust Polski, a Rosji - Prawda, kochanie?

Rosja zaśmiał się krótko, również siadając do stołu. Jego widok zdziwił siedzących naprzeciwko mężczyzn. Bolszewik bowiem miał zdecydowanie lepszy humor niż przedtem, a mimo to wcale nie wyglądał na osobę, która powinna doznać takiej poprawy samopoczucia. Uwagę przykuwała od razu szmata, którą ciągle trzymał z prawej strony ust. Szmata nasiąknięta świeżą krwią, jak się okazało gdy na chwilę ją od sobie oddalił, pochodzącą z rozciętej wargi. Choć rana nie wyglądała na poważną, a raczej na taką, którą łatwo można zignorować, nie pasowała ona do osobliwie rozbawionego uśmiechu posiadacza.

Patrząc na poniesione obrażenia, to raczej Rosja powinien być przegranym. Dlaczego więc, wyglądał zwycięsko?

- Mówiłam ci, że masz tak do mnie nie mówić. - powiedziała z przekąsem, krzyżując ręce na piersiach i odwracając gdzieś wzrok.

- Oczywiście, skarbie. - odparł do razu, sztucznie troskliwym i przesłodzonym tonem. W tych słowach nie było ani grama uczucia, on chciał jej jedynie dopiec - No, ale chyba powinniśmy w końcu przejść do konkretów. - zmienił temat, zmieniając również ułożenie szmatki - W liście nie było co prawda mowy o niczym, ale ta wizyta to chyba nie rekreacyjnie?

- Taaak... - zaczął Czechy, który jako pierwszy wybudził się ze swojego małego oszołomienia. Jako że to USA miał mówić o sednie sprawy, spojrzał na niego wyczekująco. Jednak ten wyglądał jeszcze na zbyt osłupiałego, więc Czechy postanowił mówić za niego - Jak pewnie wiesz lub się domyślasz, Pola pod, jakże czujnym, niemieckim okiem była w stanie dowolnie stawiać się w Londynie. Od kiedy jest u ciebie, nie może tego robić. I tutaj właśnie zaczyna się nasz konflikt interesów.

- Rozumiem. - powiedział Rosja, skupiający całą swoją uwagę na aliancie, zupełnie tak jakby zapomniał o siedzących obok Polsce i Ameryce - Ale co ja będę z tego miał? Oprócz kurewesko ogromnego ryzyka.

- Wiem, że lubisz się w tej kwestii oszukiwać, ale to zanim Rzesza cię zaatakuje to tylko kwestia czasu. - odparł Czechy. On również, zdawał się zapomnieć o nie udzielającej się dwójce. Teraz liczył się tylko interes - Bo oprócz Żydów i Cyganów on nienawidzi również Słowian. A ty tak się składa jesteś jedynym z nich. Jednym z nas. Ty pomożesz nam, nie wchodząc nam w drogę i pozwalając załatwiać Polsce to co musi załatwić, a my pomożemy tobie w razie ataku Niemec.

- Brzmi kusząco. - opowiedział komunista. Jego ton wcale nie tryskał energią - Ale jest jedno niedopatrzenie. Co jeśli Rzesza mnie nie zaatakuje?

Czechy zaśmiał się.

- Stawiam skrzynkę piwa, że to zrobi.

Rosja zamyślił się. Zabrał z ust szmatę, obejrzał ją i przyłożył w innym miejscu.

- Skrzynka piwa i dwa litry wódki.

- Ale jak wygram ty stawiasz. - Czechy uśmiechnął się, wyciągając przez stół rękę.

- Zgoda. - Rosja również uśmiechnął się lekko i uścisnął podaną mu dłoń.

•••

1 lutego 1941 r.

Od pewnego czasu wizyty w Berlinie przestały być tak nużące i niewdzięczne jak wcześniej.

Przez całe półtorej miesiąca wspólnego mieszkania, Polska nieustannie usiłowała uświadomić mu, jak wielkim błędem było zabranie jej do siebie. Na początku rzeczywiście było ciężko, na tyle, że przez chwilę rozważał nawet wywiezienie jej, w lepszym dla niej przypadku, do Londynu czy Warszawy lub, w gorszym przypadku, na swoją ukochaną Syberię. Było też kilka momentów gdy sam chciał wyjść z domu i już nigdy nie wracać, a mimo to nadal tego nie zrobił. Za żadne skarby nie mógł pozwolić sobie na przegraną, więc po pewnym czasie po prostu się przyzwyczaił. Udało mu się nawet odkryć kilka ,,sposobów perswazji", jak lubił to nazywać. Niestety jednak, owe sposóby miały działanie raczej krótkotrwałe. Dlatego też tak bardzo zaczął doceniać wszelkie wyjazdy, w tym nawet te do Niemiec.

Choć nadal nie był największym fanem nazizmu ani jego prekursora, nie czuł już takiego zdenerwowana i niechęci co przedtem. Nawet teraz gdy musiał czekać jak jakiś pieprzony szeregowy albo średniowieczny pachołek pod drzwiami niemieckiego gabinetu, nie miał tej stałej ochoty na rozsadzenie całego tego miejsca. Prawdopodobnie koiła go po prostu wszechobecna cisza, której często brakowało mu w domu. Wyglądało na to, że Polska nauczała go doceniać spokój.

Podpierając ścianę w oczekiwaniu, nie myślał o niczym. Z zamkniętymi oczami i spuszczoną głową, jakby czuwając w półśnie. Przenosił się do własnego świata. Czarnego, zimnego, a przede wszystkim milczącego i pustego. Tutaj nie było trosk, nie było zmartwień, nie było pociech i rozkoszy. Była tu tylko niezmącona niczym pustka, w której zagłębiał się w tych krótkich wolnych chwilach, izolując się od całej reszty świata.

Cały czas był jednak czujny, pod wpływem najmniejszego bodźca gotowy by powrócić do żywych. Takim właśnie bodźcem okazał się zapach palonego tytoniu.

- Towarzysz Siostrojebca? - usłyszał z boku, dobrze znany mu, rozbawiony głos - Zawsze wiedziałem, że Czechy jest kreatywny, ale nie że aż tak.

Rosja niechętnie otworzył oczy i spojrzał się w stronę zmierzającego ku niemu Węgra. Madziar przystanął obok i włożył do ust nieodłącznego dla swojego wizerunku papierosa. Na przywitanie wystawiał rękę w stronę bolszewika, który machinalnie odwzajemnił gest. Obydwoje przyszli an to samo spotkanie i jak widać, byli pierwsi.

- Jak dużo wiesz? - zapytał beznamiętnie Rosja. Nawet nie musiał pytać o źródło tych informacji.

- Na tyle dużo by wiedzieć skąd masz tą szramę na pysku.

- Kto jeszcze wie? - skrzywił się Rosja. Mimo to w jego tonie nie było ani grama złości. Spodziewał się, że tak będzie.

- Oprócz mnie to jeszcze tylko Serbia. - Węgry uśmiechnął się niezwykle rozbawiony. Słysząc ciche przekleństwo pod nosem bolszewika, rzucił jakimś pocieszeniem. Bardziej żartobliwiym niż szczerym - Ale nie bój się, przecież wiesz, że u nas bezpieczniej niż u księdza!

Choć komunista wiedział, że Madziar w zasadzie nie kłamał, nie wydawał się wielce pocieszony. O wiele lepiej czułby się gdyby kompletnie nikt nie wiedział o tym co aktualnie dzieje się w jego życiu. Był pewny, że z perspektywy czasu i on zobaczy cały komizm tej sytuacji oraz razem z garstką wtajemniczonych, będzie się z tego śmiał. Jednak teraz nie potrafił traktować tego w ten sposób. Zamiast rozbawienia czuł się bowiem pokonany. Bo ta porażka wydawała się dotkliwsza niż jakiekolwiek inne, których doświadczył.

- My się śmiemy, - ponowił rozmowę Węgry, tknięty nagłym przypływem współczucia - ale my ci z chłopakami możemy pomóc... - gdy Rosja na niego spojrzał, próbował zachować powagę. Jednak na próżno, gdyż nawet pomimo resztek empatii, nie potrafił się nie zaśmiać.

- Mamy wojnę... - przypomniał bez energii bolszewik, ignorując niedawny śmiech.

- Wojna wojną, - odparł wzruszając ramionami - ale PPW rządzi się własnymi prawami.

- Jakie PPW? - usłyszeli przyjemny śmiech, dobiegający z prawej.

Oboje odwrócili głowy w stronę źródła dźwięku, którym okazała się zbliżająca się Słowacja. Dziewczyna prawdopodobnie również przybyła tutaj w tym samym celu co oni, i mimochodem musiała usłyszeć fragment ich rozmowy. Jak zwykle wyglądała na wesołą. A przynajmniej próbowała na taką wyglądać.

- Przyjaciele od picia wódki. - rozwinął skrót Madziar, jak gdyby nigdy nic rzucając wypalonego peta na podłogę i przygniatając go butem. Gdyby Niemcy to widział, prawdopodobnie wydrapałby mu oczy - Nazwa gówniana, ale Czechy się upierał, to zostało.

Słowacja pokiwała jedynie głową w geście zrozumienia. Na samo wspomnienie o Czechu jakby przygasła. Pozorna wesołość, za którą zawsze ją podziwiano, zdawała się ulatywać.

- Wiesz o czym mogą tam mówić? - szybko zmienił temat Rosja.

- O Włochu. - odpowiedziała od razu Słowacja, trochę bardziej się ożywiając. Rozejrzała się na boki i zaczęła mówić dalej, już trochę ciszej - Podobno Japonia już nawet wie gdzie jest i co się z nim dzieje. Z tego co wiem to dowiedziała się jeszcze czegoś, ale to już chyba dotyczy całkiem innej kwestii.

- Pewnie nie wiesz jakiej. - stwierdził Węgry z drobną nadzieją na to, że się myli.

Słowacja tylko pokiwała głową na nie i wzruszyła ramionami. Miała zamiar coś powiedzieć, lecz nie było jej to dane.

Drzwi przy których czekali nagle otworzyły się. Choć pozostawały otwarte przez zaledwie sekundy, ktoś zdążył przez nie wyjść, a raczej zostać wyrzuconym. Z dość dużą siłą wypchnięta za drzwi osoba upadła momentalnie na ziemię, tuż obok zebranej trójki. Gdy drzwi ponownie zamknęły się z hukiem, a pierwsze zdziwnie trochę opadło, kraje zidentyfikowały leżącą na podłodze postać.

Brutalnie rzucona na zimne kafle Austria, podniosła się z wolna do siadu. Momentalnie tknięta Słowacja, podeszła do niej i przykucnęła naprzeciwko, jednocześnie pytając czy wszystko w porządku. Spuszczona do tej pory głowa Austrii, podniosła się ukazując widok nie tyle szokujący, co po prostu niespodziewany.

Węgry widząc rozszerzającego się w zadziwieniu źrenice Słowianki, zmrużył lekko oczy. Choć na początku nie zamierzał nawet pomóc Austriaczce wstać, teraz poczuł jakby dziwne ukłucie porównywalne z drzazgą w opłuszku palca. Nie sprawiające bólu, jedynie tylko trochę denerwujące.

Madziar również kucnął przy dziewczynie. Dopiero teraz patrząc na jej twarz, rozumiał reakcję Słowacji. Z nosa Austrii leciała krew w dość pokaźnych ilościach. Krwotok, spowodowany najpewniej za sprawą czyjegoś ciosu, nie był raczej makabrycznym widokiem czy też czymś niesamowicie poważnym. Mimo to dziwił samym swoim jestestwem.

- A to skurwysyn. - powiedział Węgry nie mogąc opanować nuty złości w głosie.

Rzesza mógł sobie zabijać tysiące ludzi dziennie jedynie dla swoich chorych idei i upodobań, ale podnoszenie ręki na swoją rodzinę, było w mniemaniu Węgier po prostu świństwem.

Spojrzał uważniej na Austrię. Dziewczyna nie płakała, nie skarżyła się na ból. Wydawała się po prostu oszołomiona przerażeniem, widocznym w jej oczach.

Madziar dobrze wiedział co zrobiłaby teraz Austria w normalnej sytuacji. Pod wpływem kolejnej denerwującej drzazgi w opłuszku palca, westchnął ciężko i sam przyciągnął ją do sobie. Niechętnie bo niechętnie, ale pierwszy raz od kilkudziesięciu lat przytulił ją sam, z własnej woli.

Zastanawiając się jak bardzo brudny od krwi będzie jego mundur, odliczał sekundy do momentu w którym będzie mógł na powrót odkleić od sobie Austrię, która dopiero teraz zaczęła cicho szlochać. Dochodząc do ostatnich dziesięciu sekund, wychwycił równie rozbawiony wzrok Rosji, co jeszcze kilka minut temu jego własny. Zaledwie z oczu wyczytując wszystkie odcinki, którymi chciał go uraczyć bolszewik, spiorunował go spojrzeniem.

Gdy wraz z doliczeniem do trzydziestu, w końcu mógł oderwać się od Austrii, miał wrażenie, że w jego ciele tkwiła jedna drzazga mniej.

- Więc, jak myślisz Rzesza skończył już swoje spotkanie? - odezwał się Rosja, doskonale odgadując myśli Węgier.

- Nie, on nie... - powiedziała, a raczej spróbowała powiedzieć Austria. Szybko złapała Madziara za ramiona, jakby chcąc powstrzymać go przed odejściem, jednak ten nic sobie z tego nie zrobił. W jej oczach znowu zagościł strach, teraz jednak nie o samą sobie, a o niego.

- Nawet jeśli nie, to warto by ktoś zrobił to za niego. - nawet pomimo niewielkiej złości, Węgry uśmiechnął się.

Psucie niemieckiego dnia, było jedną z jego największych pasji.

______________________________________

Czekaliście na ten rozdział trochę dłużej niż zwykle. Ja sama trochę się przy nim namęczyłam. Nie wiem czemu, ale zawsze jak jakaś scena od dłuższego czasu chodzi mi po głowie to po napisaniu jej mam wrażenie, że coś jest nie tak.

Ostatnio chodzi mi też po głowie jedno pytanie, kompletnie nie związane z książką, ale muszę się zapytać. Czy ktokolwiek shipuje LietBel? Nie traktujcie tego jako jakąś zapowiedź. Po prostu zastanawiam się czy tylko ja mam taki ,,inny" tok myślenia.

Miłej niedzieli, czy też jakiegokolwiek innego dnia, w którym to czytacie!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top