XVIII

22 listopada 1940 r.

Samopoczucie Rosji z dnia na dzień się pogarszało. Nie do końca wiedział kiedy to się zaczęło. Na początku było to niezauważalne, ot dziwne uczucie drapiące go od czasu do czasu, gdy akurat znajdował się w samotności i miał czas na rozmyślania. Potem stało się ono trochę bardziej dokuczliwe, aż w końcu doszło do momentu w którym aktualnie się znajdował. Czuł jakby w sercu miał dziurę, która z minuty na minutę powiększała się nieznacznie, wypuszczając ze swojego wnętrza demony, o których Rosja zdążył już dawno zapomnieć. Wiedział, że daleko mu jeszcze do apogeum w którym to owa dziura powiększy się do takiego rozmiaru, że całkowicie przysłoni mu świat. Lecz każdy dzień nieubłaganie zbliżał go do tego momentu, więc nim to się stanie musiał znaleźć sposób na jej załatanie. Odnaleźć brakującą część, którą sam sobie odebrał.

Również i teraz starał się odwieść swoje myśli, jak najdalej od tego tępego mentalnego bólu, rozchodzącego się echem w wypełniającej go pustce. Próbował skupić się na czymkolwiek, od wymyślania nowych wyzwisk na szwaba, przez rozmyślanie nad ostatnimi zmianami w polityce międzynarodowej, aż po przyglądanie się jakże wesołemu Serbii, który to aktualnie bawił się w alchemika stojąc w przy dużym kuchennym piecu kaflowym.

Serbia przyjechał do swojego przyjaciela z misją rozerwania go w tym trudnym wojennym czasie. W tym celu, od razu po przybyciu postawił na stole litr upędzonego przez niego samego spirytusu, prosząc jednocześnie o cukier, jakiś mały rondelek, czajnik oraz naturalnie kilka pustych butelek. Rosja doskonale wiedząc, co Serbia zamierza z tym zrobić, niezwłocznie dostarczył wymagane przedmioty. Potem grzecznie usiadł przy stole, obserwując, jak najznamienitszy w ich słowiańskim półświatku, bimbrownik rozpuszcza otrzymany cukier na karmelową ciecz.

Choć Rosja starał się zachować pełne skupienie w obserwowaniu przyjaciela, jego myśli dalej krążyły wokół rozmyślań nad swoją marną egzystencją. Ciągle tylko wyrywał się z tych rozmyślań, by po chwili ponownie w nie wpaść. Cały czas zataczał błędne koło, które tylko jeszcze bardziej go dobijało. Było mu tak ciężko choć przez chwilę nie myśleć, że nawet zajęty swą alchemiczną pasją Serbia zdawał się to zauważyć.

- Oj, towarzyszu. - zaczął Jugosłowianin spoglądając na przyjaciela przez ramię - Coś ci jest.

- Ależ skądże. - odparł sarkastycznie bolszewik, rzucając drugiemu mężczyźnie zmarnowane spojrzenie - Wszytko w porządku. Jak najlepszym.

- No dalej, wygadaj się. - zachęcał rozbawiony Serbia, powoli kończąc robotę z cukrem - Jak wypijemy to przecież i tak rozwiąże ci się język.

Rosja westchnął. Serbia był idiotą. Pierdolonym, wulgarnym, nie posiadającym granicy w humorze idiotą o mentalności czternastolatka, który trochę za bardzo lubił być u władzy. Idiotą niebezpiecznym, mieszającym się w spiski, o honorze większym niż większość zachodniego świata i prostych zasadach. I z jakiegoś powodu, ten właśnie idiota, mógł szczycić się mianem rosyjskiego przyjaciela.

- No bo... - zaczął bolszewik po chwili, od razu żałując, że postanowił mówić - Mam wrażenie, że ostatnio czegoś mi brakuje.

- Czegoś czy kogoś? - dopytał bimbrownik, zabierając rondelek z rozpuszonym już cukrem z ognia i nastawiając wodę w czajniku.

- No... Nie wiem. - odparł lekko zakłopotany Rosja, przyglądając się jak słowiński alchemik przelewa spirytus do czterech półlitrowych butelek, niczym komunista rozdzielając wszytko po równo. Wyczekując odpowiedzi, obserwował każdy jego ruch. W końcu Serbia na sekundę oderwał się od swojego zajęcia i czując na sobie wzrok bolszewika, zerknął w jego stronę.

- A co, ja mam wiedzieć? - rzucił, ponownie skupiając się na alkoholu.

- Mówiłeś tak jakbyś chciał mi pomóc. - powiedział z wyrzutem Rosja, rozkładając ręce w geście rezygnacji.

- Czy ja kiedykolwiek komuś pomogłem? - zapytał, jakby w usprawiedliwieniu Jugosłowianin. Uznawszy, że spirytus rozlał już po równo, złapał za rondelek i zaczął rozlewać do butelek jego zawartość. Przelotnie spojrzał na przyjaciela, który zostawiając jego pytanie bez odpowiedzi, wydawał się ponownie pogrążyć w swoich rozmyślaniach. Na ten widok Serbia westchnął cicho, czując się zobowiązanym do użycia swoich psychologiczno- terapeutycznych talentów - Ale, jeśli już miałbym strzelać, - zaczął niechętnie - to powiedziałbym, że brakuje ci kogoś i dobrze wiesz o kim mówię.

Rosja zabrał rękę podpierającą mu głowę, odsłaniając tym samym swoje oblicze, którego wyraz dawał do zrozumienia, że to stwierdzenie mu bynajmniej nie pomogło. Widząc jednak, że Serbia nie zamierza na to w jakikolwiek sposób zareagować, przestał piorunować go wzrokiem. Idealnie w momencie w którym uruchomił się gwiazdek czajnika, Rosja odchylił się do tyłu, opierając się w zamyśleniu.

- Jakby nie patrzeć, - powiedział, gdy Serbia zabrał czajnik z ognia - to chyba rzeczywiście wolałbym być... no wiesz... przy niej.

Bimbrownik gotowy do rozcieńczania swoich mieszanin, nagle zaprzestał swoich działań. Powoli odkładając czajnik na blat, spojrzał na przyjaciela litościwe, nie wierząc w jego słowa.

- Ty chciałbyś być w niej, a nie przy niej, zboczeńcu pierdolony. - odparł kładąc nacisk na ważniejsze słowa, a szczególnie na ostanie wyzwisko.

- Jedno nie wyklucza drugiego. - powiedział szybko Rosja, uciekając gdzieś wzrokiem.

- I właśnie dlatego musiasz coś zrobić. - prawie krzyknął Serbia, dając upust entuzjazmowi, który miał nadzieję, że udzieli się również bolszewikowi.

- Jak będzie chciała to sama do mnie przyjdzie. - powtórzył dobrze znane sobie kłamstwo, którym karmił się już od dłuższego czasu. Siebie samego może i mógł w ten sposób oszukiwać, jednak nie Serbię.

- To żeś teorię zajebał! - śmiał się Jugosłowianin, nie mogąc złapać oddechu. Gdyby nie uspokoił się w porę, byłby rzucał się ze śmiechu po podłodze. - Posłuchaj no, - zaczął ścierając pojedynczą łezkę rozbawienia - czy ty, gdybyś potrzebował się do kogoś przytulić, przyszedłbyś do swojego wielokrotnego zaborcy, który w ostatnim czasie wymordował dość sporo twoich obywateli i niewiele ponad rok temu, pozwolił innemu wielokrotnemu zaborcy, dokonać na tobie gwałtu?

- Aż tak źle to chyba nie jest... - odezwał się zmieszany Rosja z dziwnie pustym wzrokiem spoglądając na swojego tymczasowego psychologa.

- Zaskoczę się, jest. - odparł Serbia zakładając ręce na piersi - I będzie jeszcze gorzej jeśli czegoś nie zrobisz. - zrobił pauzę, dokładnie obserwując oszołomionego przyjaciela, który aktualnie zdawał się być w swoim świecie. Mimo to, kontynuował - Terenem podzieliliście się niby na pół, nie? Czyli, że w teorii, masz do Polski taki same prawa, jak fryc. Jeżeli ładnie poprosisz i użyjesz swojego uroku osobistego oraz siły perswazji, to Niemcy może pozwoli zabrać ci ją na trochę do Moskwy. Może nawet będzie ci trochę wdzięczna? U ciebie chyba będzie jej przyjemniej niż w Generalnym Gubernatorstwie, a nawet jeśli nie będzie ci wdzięczna, to przynajmniej będziecie mieć okazję żeby wyjaśnić sobie kilka rzeczy.

Gdy Serbia skończył swoją wypowiedź, przypomniał sobie nagle o czekającym alkoholu. Jednak nim jeszcze się odwrócił, ostatni raz spojrzał w stronę przyjaciela. Choć Rosja dalej nic nie mówił, jego wyraz twarzy zmienił się. Teraz wyglądał na zamyślonego, ale tym razem w bardziej pozytywny sposób. Serbia uśmiechnął się niezauważanie, zadowolony z efektu. Złapał za czajnik i zabrał się za ostateczne napełnianie butelek. Gdy były już pełne, zakręcił je i przemieszał jeszcze.

Złapał jedną z gotowych flaszek przypalanki i z uśmiechem na twarzy, postawił na stole przed dalej zamyślonym Rosją. Teraz wystarczyło tylko poczekać aż ostygnie.

•••

25 listopada 1940 r.

Od kiedy Brytania ponownie zaczął interesować się wojną oraz wszelkimi innymi sprawami, wszytko wróciło do starego porządku. Anglik zajął swój dawny stołek, Czechy został naturalnie zdegradowany, a Kanada, który dopiero co zasmakował trochę prawdziwego życia, musiał ponownie stać się tą samą bezmyślnie wykonująca rozkazy maszyną.

Na początku brytyjskiemu powrotowi do świata żywych, oczywiście z pewnymi wyjątkami, towarzyszyła radość. Francja, choć początkowo nieznacznie przestraszona, po niedługim czasie była cała w skowronkach. Jej radość udzieliła się reszcie aliantów, w których zaczęła rodzić się nadzieja na lepsze jutro. Załamanie kogoś tak silnego jak Brytania, traktowali jako punkt krytyczny, od którego miało być już tylko lepiej.

Początkowa radość jednak nie trwała długo. Jedni lubili go bardziej, drudzy mniej, jednak, po tej swego rodzaju przerwie, wszyscy mieli tą samą nadzieję, że Brytania się zmienił. Nadzieja ta, tak jak Czechy podejrzewał, okazała się złudna. Anglik już w pierwszych dniach wrócił do swojego dawnego sposobu bycia, grabiąc sobie u chyba każdego sojusznika, nawet tak drobnymi rzeczami jak zgryźliwe komentarze, co nie obyło się bez skutków. Ameryka pojawiał się u nich coraz rzadziej, załatwiając większość spraw przez pośredników. Kanada przyzwyczajony do swobody, jaką dawał mu Czechy, unikał towarzystwa ojca, a Polska przyjęła taktykę podobną do Ameryki. Nawet Francja, zauważywszy, że Brytania nie zamierza poświęcić jej więcej czasu niż to konieczne, zaczęła szukać uwagi gdzieś indziej, coraz więcej czasu spędzając z nieszczęsnym Pepikiem. Alianci pamiętając przyjemne czasy czeskiego panowania, z większością spraw szli właśnie do niego. Sprawiało to, że Czechy musiał spędzać z Brytanią zdecydowanie więcej czasu niż by sobie tego życzył. Sam Anglik, niejako zazdrosny o autorytet jaki zyskał jego sojusznik, w zadośćuczynieniu wyznaczał mu coraz to bardziej niedorzeczne i męczące zadania, starając się poniżyć go na tyle, by móc załatać dziurę, która powstała w jego dumie.

Po oddaniu swojego stanowiska, Czechy miał nadzieję odpocząć. Zająć się własnym państwem, odciążyć od obowiązków Pragę i w końcu powrócić na swoje ziemie. Okazało się to jednak niemożliwe i o dziwo nie przeszkadzał mu w tym jego ukochany Herbaciarz, a cała reszta sojuszników. Brytania już nie raz jawnie stwierdził, że byłby wielce zadowolony, gdyby Czechy powrócił na swoje i nie męczył go już więcej swoją obecnością. Był w tym jednak jedyny. Kilka osób wyraźnie dało mu do zrozumienia, że nie chcą jego, choćby zaledwie kilkudniowego wyjazdu, a nawet, że po prostu go potrzebują. Szukająca uwagi Francja, okazujący mu pewną sympatię Norwegia, czy w pewnym sensie przywiązany do niego Kanada. Pod ich wpływem, Czechy poczuł obowiązek dalszego uprzykrzania życia Brytanii.

Tak więc został w nieprzyjemnym Londynie, by mierzyć się z jeszcze nieprzyjemniejszą codziennością. Już nawet nie próbował użalać się nad sobą. By jakoś nie zwariować, po prostu szedł za wpajanymi mu przez tyle lat radami Słowacji. Myśl pozytywnie, otaczaj się przyjaciółmi. Codziennie więc powtarzał sobie, że, nie ważne co by się nie działo, szwab kiedyś dostanie za swoje, wojna się skończy, a on w końcu nie będzie musiał oglądać Brytanii kilka razy dziennie.

Wieczorami odpoczywał w przydzielonym mu pokoju. Prawdopodobnie codziennie podczas tego odpoczynku pomagałby sobie alkoholem, co jednak zostało mu skutecznie uniemożliwione przez siostrę. Po jego ostatnim ,,wybuchu" Polska stwierdziła, że zrobi z niego abstynenta, w obawie, że brat wpadnie w nałóg. Przewidziała jednak, że Czechy za nic będzie miał jej słowa, więc, z oczywistych powodów nie mogąc kontrolować go sama, poprosiła o to Kanadę. Syn chodzącego herbatnika naturalnie się zgodził, od tamtej pory przychodząc do swojego byłego generała co wieczór, by nadzorować jego poczynania.

A Czechowi to nie przeszkadzało. Choć perspektywa wstrzemięźliwości alkoholwej nie była zbyt kusząca, potrzebował teraz towarzystwa, a to kanadyjskie wcale nie było uciążliwe albo nachalne, a było wręcz przyjemne. Każdy wieczór spędzali w naprawdę miłej atmosferze, co ostro kontrastowało z tym, z czym mieli do czynienia w ciągu dnia.

I tego wieczoru Kanada przyszedł do Czech, choć tym razem nie na kontrolę, a na zwykłą pogawędkę, gdyż kontrola została już przeprowadzona przez Polskę, która tego dnia akurat była w Londynie. Jako, że czasy były niepewne, a każde jego spotkanie z siostrą mogło okazać się tym ostatnim, Czechy miał nadzieję, że chociaż tym razem dziewczyna pozwoli mu wziąć do ust choć kropelkę jakiegoś rozgrzewającego napoju. Polska była jednak nieugięta, a on kłócić się nie zamierzał. Patrząc na to, że po ich ostatniej większej sprzeczce został postrzelony, wolał nie ryzykować.

- Nie sądzicie, że Grecja wydaje się ostatnio jakaś podejrzana? - zapytał Czechy, narzucając pierwszy temat rozmowy. Dostawiając sobie krzesło oryginalnie postawione przy biurku, dosiadł się do niewielkiego stolika, do którego zdążyli już zasiąść jego goście.

- A ty nie sądzisz, że trochę przesadzasz? - zapytała retorycznie Polska, przewracając oczami - Jest podenerwowana, ale nie przesadzajmy.

- A mi się wydaje, że coś może być na rzeczy. - odezwał się Kanada. W jego głosie było słychać pewność, której jeszcze kilka miesięcy temu był pozbawiony - Jest wojna, wszyscy jesteśmy poddenerwowani. Za to, zachowanie jest już podejrzane.

- Herbaciarz junior dobrze gada! - poparł go Czechy. Polska zgromiła brata wzrokiem, a Kanada jedynie posłał mu znudzone spojrzenie, informując go, że ten żart był poniżej, jego już i tak niskiej, przeciętnej. Czechy niezadowolony z braku rozbawienia na twarzach rozmówców, postanowił nieznacznie zmienić temat - Ktoś jeszcze w ogóle Grecję obserwuje?

- Ojciec zabronił wysyłać mi na nią jakikolwiek szpiegów. - powiedział Kanada. Widząc lekko zawiedzioną twarz Pepika, dokończył szybko - Co nie oznacza, że szpiegów nie wysłałem...

Na te słowa, Czechy czując pewną dozę dumy, wykrzywił swe usta w szerokim uśmiechu, prezentując swoje jakże cudowne zęby. Polska również się uśmiechnęła, delikatnie, z rozczuleniem. Widok, choć przez chwilę, radosnego brata, wpływał na nią kojąco. Obserwowanie, jak bardzo stara się być pozytywny oraz jak bardzo poświęca się dla innych, pozwalało jej przynajmniej na moment, wyrzucić z umysłu te wszystkie negatywne emocje. Z każdym gramem pozytywniej energii, którą Czechy próbował wnosić do otoczenia, Polska zapominała o goryczy, żalu i tęsknocie.

Był to moment w którym, gdyby nie stanowczy zakaz Polski, Czechy sięgnąłby po kieliszek. W ostatniej chwili przypominając sobie o swojej przymusowej abstynencji, rozluźnił mięśnie reki, już z przyzwyczajenia, przygotowanej do złapania niewielkiego naczynia. By jakoś odciągnąć się od myśli o swoim wręcz męczeńskim losie, postanowił zacząć jakiś nowy temat rozmowy. Gdy już przypomniał sobie, o odpowiednim zagadnieniu, które chciałby omówić z towarzystwem, ktoś wszedł do pomieszczenia niwecząc jego plany.

Przybysz, nie trudząc się nawet pukaniem, po prostu otworzył sobie drzwi i wszedł jak do siebie. Zgromadzeni, widząc kto uraczył ich swoją obecnością, momentalnie spochmurnięli. Polska przewróciła oczami, Czechy zaklął, a Kanada westchnął cicho, wstając z miejsca. Przybyły Wielka Brytania podszedł do stolika i patrząc na wszystkich z góry, przyjrzał się im badawczo. Dopiero, gdy upewnił się, że sojusznicy nie kombinują niż za jego plecami, zajął miejsce ustąpione mu przez syna.

- Zaczniesz w końcu mówić czy mam ci w tym pomóc? - zapytał Czechy, tonem o który Polska prędzej posądziłaby Węgry niż jego.

To pytanie wystarczyło by zachęcić Brytanię, do mówienia.

- Prawdopodobnie oriętujecie się w aktualnej sytuacji w Afryce... - zaczął Anglik, lecz szybko został pozbawiony możliwości dokończenia.

- Do rzeczy. - ponaglił go znienawidzony sojusznik, nie pozwalając mu na rozwinięcie swojego wstępu.

- Chcę żebyś odbił Egipt. - powiadomił, starając się przy tym zachować jak największą stanowczość.

Czechy na początku nie odpowiedział, a jedynie spojrzał na niego jak na idiotę, zastanawiając się, czy jest to nieśmieszny żart, czy może się przesłyszał. Poważna mina Brytanii nie dawała jednak złudzeń.

- Czemu? - zadał jedyne słuszne pytanie, które przychodziło mu do głowy.

- Z odbiciem Francji poradziłeś sobie idealnie. - wyjaśnił Herbaciarz, na ułamek sekundy uciekając wzrokiem w stronę, Polski, która aktualnie próbowała zabić go spojrzeniem - Chcę byś to powtórzył.

- I kompletnie nie masz nadziei, że gdzieś podczas tej akcji zdechnę? - dopytał Pepik ze sztuczną radością. Odczekał chwilę, a gdy jego pytanie obeszło się bez komentarza, odezwał się ponownie, tym razem bez radości, a ze zwykłą nadzieją w którą nawet on sam zdawał się nie wierzyć - Wyślesz mi chociaż kogoś do pomocy, tak?

- Chciałbym by wszystko zostało przeprowadzone po cichu. - odrzekł niewzruszony Anglik - Uważam, że sam dasz sobie radę.

Czechy nie wiedząc już jak ma na to zareagować, uśmiechnął się pusto, co po chwili zaowocowało cichym nerwowym chichotem, stopniowo przeradzając się w szaleńczy śmiech. Brytania zmieszany zachowaniem sojusznika, odruchowo odsunął się nieznacznie w tył. Na ten drobny jego ruch, Słowianin momentalnie przestał się śmiać.

- Po cichu to ty możesz wysmarować się wazeliną i wejść w dupę Rzeszy jak robiłeś to przed wojną. - wysyczał wbijając w Herbaciarza srogie spojrzenie.

- Ja z tobą pojadę. - szybko wtrąciła się Polska, niejako zmieniając temat, mając nadzieję, że Brytania nie postanowi odpowiedzieć na obelgę jej brata.

Wszystkie spojrzenia nagle skupiły się na niej, a atmosfera przestała być aż tak przytłaczająca. Szczegóły wlepiony był w nią wzrok Czech, który z pewnym przerażeniem dawał jej do zrozumienia, że oszalała.

- Nie możesz. - stwierdził Pepik, gdy tylko odzyskał umiejętność mówienia - To nie jest wyjazd na dwa dni, to może potrwać nawet tygodnie! Jeżeli Rzesza zauważy twoją nieobecność zacznie coś podejrzewać.

- Nie musisz się martwić. - uspokoiła brata. Dalej Polska mówiła powoli i nadzwyczaj łagodnie, bacznie obserwując jego reakcję - Ostatnio poinformowano mnie o pewnych okolicznościach, które pozwolą mi na ten wyjazd. 

Czechy spojrzał na nią podejrzliwie, jednak nim zdążył przemówić, Kanada, jakby obudzony pod wpływem nagłego impulsu, postąpił kilka kroków i wyszedł z kąta, w którym zdążył się zaszyć.

- Ja też z nimi pojadę. - odezwał się, przystając z lewego boku ojca. Czując na sobie jego wzrok, postanowił uprzedzić jego pytanie i zaczął z wyjaśnieniem - Powtarzałeś, że nie można im ufać, więc pojadę z nimi, w ramach kontroli.

Brytania zamyślił się na chwilę. Jego twarz nie zdradzała kompletnie nic, wróżąc za równo wszytko co najlepsze, jak i co najgorsze. Zdawał się myśleć intensywnie, co najwyraźniej jednak nie zaowocowało, gdyż po niespełna minucie, wstał i najzwyczajniej w świecie skierował się w stronę wyjścia.

- Róbcie co chcecie. Macie odbić Egipt, resztą mnie nie obchodzi. - rzucił na odchodne, łapiąc za klamkę.

Wyszedł nawet nie próbując trzaskać drzwiami.

______________________________________

I jak wam się podoba Serbia - Słowiański Alchemik? Powiem szczerze, że jest to jeden z moich ulubieńców, choć na razie nie będzie go za dużo.

Chciałabym zadać wam kolejne pytanie ankietowe, to już trochę bardziej sprecyzowane:

Który wątek lub relacja interesuje Cię najbardziej?

Aktualnie mam dość sporo możliwych scenariuszy, a odpowiedź na pytanie powyżej mogłaby mi pomóc.

Na kolejny rozdział będziecie musieli trochę poczekać, gdyż teraz zajmę się pisaniem one shota na trzeciego maja.

Dobrej pory dnia w której aktualnie się znajdujecie!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top