XVII
10 listopada 1940 r.
Tego dnia Rzesza był zdenerwowany zdecydowanie bardziej niż zwykle. Od początku spotkania ani razu nie usiadł. Ciągle kręcił się po swoim gabinecie z kąta w kąt. W każdy krok wkładał jak najwięcej swojej złości, pozwalając by gwoździe w jego podeszwach wystukiwały niespokojny rytm. Jak nigdy lekko przygarbiony, wzrok miał wlepiony w podłogę, by ukryć drgającą w tiku nerwowym powiekę, której to ruch dalej uważał jedynie za wynik niedoboru magnezu. Wymachiwał rękami na wszystkie strony, gestykulując złowróżebnie. Niezrozumiale wyklinał coś pod nosem wszystkimi zasłyszanymi niegdyś obelgami, a robił to tak intensywnie, że ktoś wierzący w stereotypy mógłby go posądzić o inną narodowość.
Choć zebrani nie mogli dokładnie usłyszeć jego słów, doskonale wiedzieli, kogo przeklina Niemcy. Mianowicie był to jego niezawodny włoski przyjaciel, który od momentu swojej inwazji na Grecję, nie dawał znaku życia. Nawet Rzym nie wiedział co się z nim dzieje. Strzępki informacji jakie dostawali wskazywały na to, że po prostu wyjechał, zostawiając całą wojnę na pastwę swoich nieudolnych generałów. Co było tym bardziej godne pokarania, że dobrze wiedział, iż bez niego jego ludzie nie potrafią nawet zaplanować desantu na grupę trzylatków. Wszystko sprowadzało się więc do tego, że Rzesza będzie musiał wyruszyć na Bałkany i pomóc przyjacielowi, kosztem przełożenia swoich planów względem ZSRR, a to wprawiało go w jeszcze gorszy nastrój.
Niemcy w końcu zakończył swój półgodzinny marsz po gabinecie i oparł się o biurko. Wyglądał już relatywnie lepiej. Choć dalej głośno wciągał powietrze, jego powieka przestała drgać, a bicie serca nieznacznie się uspokoiło. Wszyscy w pełnym obaw milczeniu oczekiwali, aż nazista przemówi, co jednak nawet po dłuższej chwili nie nadeszło. Po pewnym czasie niektórzy zaczęli spoglądać z nadzieją na stojącą niedaleko biurka Słowację.
Dziewczyna była dla Rzeszy czymś w rodzaju pachołka pełniącego przy okazji obowiązki prywatnej sekretarki, więc zazwyczaj to ona odpowiadała na jego pytania i to ona dostała największe nagany. Była traktowana jak pies i przez to właśnie traktowanie, chyba jako jedyna, zaraz po Włochach i prawdopodobnie Japonii, nauczyła się z nim rozmawiać w taki sposób, by ten nie wybuchnął złością od razu.
Pod wpływem tych kilku skupionych na niej spojrzeń, Słowacja zrozumiała czego od niej oczekują. Wiedząc jak wiele nadzieji wszyscy w niej pokładają, zdecydowała się wykonać ich cichą prośbę.
- Jakie są rozkazy? - zapytała tonem bardziej neutralnym niż Szwajcaria.
Rzesza odwrócił głowę w jej stronę. Chwilę jej się przyglądał w zamyśleniu. Słowacja była pewna, że zaraz znowu zostanie zbesztana, jednak myliła się. Niemcy uśmiechnął się przerażająco i wyprostował się.
- Może wy mi powiecie? - zapytał, spoglądając na resztę - Vichy, co powinien zrobić?
Na ten niespodziewany zwrot akcji, miasto aż podskoczyło na swoim miejscu. Przeszywające go niemieckie ślepia nie pozwalały mu na zebranie odpowiednich słów, a już w szczególności odnalezienie odpowiedzi na pytanie. Wiedział, że nazista się bawi, jednocześnie sprawdzając go. Czasami w takich momentach żałował, że nie został przy Francji.
Ale było to tylko czasami i tylko prawie.
- Yyymm... - otworzył usta, czując, że powoli kończy mu się czas. Miał nadzieję, że jego odpowiedź okaże się prawidłową - Potrzebujemy sojuszników na Bałkanach.
- W takim razie Słowacja musi wysłać wiadomość do...? - znowu zapytał Niemcy, kierując wzrok na wymienioną.
- Rumunii, Bułgarii i Węgier. - wyrecytowała. Zdawało się jakby przy ostatnim imieniu jej ton nabrał nutkę smutku.
- Otóż to! - powiedział Rzesza, ponownie przenosząc spojrzenie na miasto - Zapomniałeś tylko o jednym. Jak mamy pomóc Włochom, skoro nie wiemy gdzie on jest? - rozumiejąc do czego dąży nazista, Vichy poczuł nagły przypływ stresu. Tymczasem Niemcy kontynuował wyraźnie zadowolony z jego reakcji - Miałeś go odnaleźć. Dlaczego jeszcze tego nie zrobiłeś?
Vichy poruszył się niespokojnie na krześle.
- Yyymm... Ja... - zaczął, szukając na szybko czegokolwiek na swoją obronę. Nim jednak zdążył to zrobić, ktoś już wyciągnął go z tego kłopotu.
- Ja odnajdę Włochy. - usłyszeli kojący głos z rogu pokoju.
Korzystając z okazji, że na dzisiejsze spotkanie Niemcy nie zaprosił Rosji, postanowił zaprosić Japonię. Nowa sojuszniczka miała przybyć jedyne w roli obserwatora by, jak to Rzesza określił w liście, ,,okazać sobie wzajemnie zaufanie". Azjatka oczywiście przyjęła zaproszenie i jak do tej pory świetnie odnajdywała się w swojej roli, siedząc w kącie i przysłuchując się wszystkiemu z zainteresowaniem. Teraz jednak wstała z miejsca i podeszła do Rzeszy.
- Jestem dobrym tropicielem. - przekonywała - Nie powierzę tej misji nawet mojemu wywiadowi i wszytko zrobię sama. Proszę, pozwól mi wykonać to zadanie.
Niemcy uśmiechnął się tajemniczo. Japonia była silnym państwem i cennym sojusznikiem. Rzesza nigdy nie powierzyłby jej tak poniżającego zadania sam z siebie, jednak skoro ona sama tak bardzo się przed nim płaszczyła, dlaczego by tego nie wykorzystać? Miał dużo odpowiednich ludzi, może nawet lepszych od Japonii, do których miał pewność, że Włocha odnajdą. Co do skuteczności Azjatki pewności nie miał i mógł obawiać się, że misja zakończy się niepowodzeniem. Mimo to perspektywa sprawdzenia jak wiele ta dziewczyna jest w stanie dla niego zrobić była zdecydowanie bardziej kusząca niż, odnalezienie przyjaciela, który, jak sądził, do szczęścia wcale mu potrzebny nie był.
- Oczywiście, moja droga! - odparł, dokładnie obserwując jej każdy ruch.
Japonia uśmiechnęła lekko gdy po jej ciele przeszedł przyjemny dreszcz.
Do głowy, patrzącej na to wszytko z boku, Słowacji przyszła tylko jedna myśl.
Co?
•••
18 listopada 1940 r.
Na temat Węgier krążyło wiele plotek. Mówiono, że barbarzyńca, że mentalny Słowianin, że kultury mu brak, chleje na umór, a Austrię to w ogóle zgwałcił i przez to stała się taka głupia. Lecz pomiędzy tymi kłamstwami, półprawdami i przeinaczonymi faktami, mówiło się jeszcze jedno. Węgry miał być podobno człowiekiem honorowym, wyjątkowo ceniącym sobie przyjaciół. Niestety jednak, ta najpozytywniejsza plotka na jego temat, była najmniej popularną. Ci którzy pochodzili z odległych krańców świata, albo mieli z nim niewiele styczności, nie do końca wierzyli tym przypuszczeniom. Za to ci którzy choć raz mieli okazję przeprowadzić z nim trochę mniej oficjalną pogawędkę, od razu zmieniali zdanie.
Bo Węgry w istocie był człowiekiem honorowym, wyjątkowo ceniącym sobie przyjaciół i z tego względu, gdy tylko dostał list od Niemiec, postanowił urządzić sobie ostanie spotkanie z przyjaciółmi, które mogli spędzić w politycznej neutralności. Wszytko było już ustalone, a spotkanie nie mogło już w żaden sposób zmienić jego decyzji, chodziło więc jedynie o grę w karty, sprośne żarty i przyjacielską popijawę, która na chwilę odciągnie ich umysły od wojny.
W towarzystwie brakowało kilku jego druhów, ponieważ zaprosił jedynie najbliższą mu dwójkę, która jakimś cudem, po tylu latach wojen, politycznych sprzeczek i momentów kiedy ich zdania były zgoła inne, nadal pałała do niego pewną sympatią. Gdyby ktoś zapytał Węgra skąd wzięła się ich przyjaźń nie potrafiłby na to odpowiedzieć. Przez całe swoje życie Czecha zdążył tyle samo razy pobić co nosić go na rękach, a z Polską po prostu się lubili, nie wiedząc nawet czemu. Po prostu.
Choć Węgry na początku obawiał się, że atmosfera spotkania okaże się przytłaczająca, mylił się. Rodzeństwo ani słowem nie wspomniało o jutrzejszym wydarzeniu. Zamiast się dołować, Czechy już na samym początku postawił na stole wypełnioną po brzegi litrową flaszkę samogonu, jak Węgry później mógł sądzić po jego mocy, prawdopodobnie serbskiego. Nie minęło dużo czasu, a cała trójka zaczęła pierwszą partyjkę w karty, przerywaną żartobliwymi komentarzami.
Taki stan mógłby się utrzymywać dłużej, jednak w pewnym momencie sam Węgry poczuł potrzebę porozmawiania o złożonej mu propozycji. Wtedy też wyciągnął otrzymany list i bezceremonialnie położył go na stole, niczym starą gazetę. Spodziewał się jakiejś nagany, męczącego przekonywania do zmiany decyzji, lecz nie dostał nic z tych rzeczy. Polska nawet nie spojrzała na papier, ponownie rozdając karty, a Czechy czytał treść listu w milczeniu, przez co opóźniał rozpoczęcie nowej rundy. Jako że alkohol, którego on wypił do tej pory zdecydowanie najwięcej, zaczynał robić swoje i tekst przed jego oczami nie był już tak wyraźny, czytanie przychodziło mu z pewną trudnością. Powoli składając literki w słowa i słowa w zdania, a zadnia tłumacząc sobie w głowie z niemieckiego na ojczysty, w końcu udało mu przeczytać list.
- Mi to śmierdzi ewidentnym podstępem. - powiedział odrzucając papier z odrazą, jakby bojąc się jakiejś choroby.
- On za bardzo mnie szanuje, żeby mnie oszukać. - stwierdził Węgry, zakładając ręce na piersi.
Polska podniosła jedną brew nieprzekonana.
- Szanuje, czy boi? - zapytała bez przekonania.
- Boi to za dużo powiedziane. - zaczął Węgry spokojnie - On raczej... niekomfortowo czuje się w moim towarzystwie.
- A w moim towarzystwie to już mu przyjemnie, tak? - powiedziała żałośnie Polska.
- Znalazłabyś sobie chłopa, to może by zrozumiał, że nie ma szans. - Węgry wzruszył ramionami.
Czechy jak do tej pory był spokojny. Skupiony, na przeglądaniu rozdanych mu kart, nawet nie zwracał uwagi na prowadzoną rozmowę, jednak na ostatnie zdanie przyjaciela, jakby wybudził się z transu. Prostując się spojrzał na Węgra, morderczym pijanyn spojrzeniem, po czym zamachnął się i wywinął mu soczysty cios w potylicę, ledwo trafiając w cel.
- Pola ma pozostać panną do końca życia! - krzyknął, patrząc na swoją ofiarę - Nikt nie jest godzien mojej siostry! Każdego kto się zbliży...
- Tobie już chyba nie polewamy, co? - przerwała mu Polska, patrząc na niego karcąco.
Przez chwilę przyglądala się bratu, póki ten się nie uspokoił. Potem przeniosła wzrok na poturbowanego Węgra, który zamiast wyglądając na zdenerwowanego, próbował powstrzymać śmiech. Zawsze twierdził, że nie ma lepszej rozrywki niż obserwowanie pijanego Czecha, który pod wpływem alkoholu kompletnie nie potrafił się kontrolować. Był szczery do bólu, wpadał na głupie i niebezpieczne pomysły, a jeszcze gorsze rzeczy robił. Jeżeli był ktoś, komu Węgry nigdy nie odmówił picia, to był nim właśnie Czechy.
Gdy Pepik trochę się uspokoił, a ból potylicy powoli ustępował, Węgry sięgnął do położonego na stole niewielkiego pudełeczka i wydobył z niego jednego ze swoich ukochanych papierosów. Nie częstował nikogo, gdyż wiedział, że mijało się to z celem. Czechy palił tylko w stresujących sytuacjach, a Polska papierosów nie lubiła. Choć Węgry był jedynym palaczem w towarzystwie, nie przyjmował się tym. Więcej dla niego.
- Węgry! - zajęczał żałośnie Czechy - Ty może zmień zdanie, co? Ty wiesz, że ja przecież wszytko dla twojego dobra.
Madziar podnosił wzrok na przyjaciela i spojrzał na niego nieprzekonany. Pierwsza zasada ich popijaw mówiła, że z pijanym Pepikiem w dyskuje się nie wchodzi, a tym bardziej jeżeli wyżej wymieniony wypił więcej niż ty. Jednak Węgry również znajdował się w stanie lekkiego upojenia i o żadnych zasadach nie pamiętał.
- A te twoje przedwojenne sojusze i inne pakty przeciwko mnie? - zapytał podnosząc jedną brew - W jaki sposób to niby było dla mnie dobre?
Siedząca obok Polska, westchnęła zmęczona. Z całego towarzystwa była zdecydowanie najtrzeźwiejszą. Od zawsze kiedy tylko mieli okazję spotkać się w trójkę, Polska starała się zachować jak największą wstrzemięźliwość, wiedząc, że na posterunku musi zostać ktoś, kto będzie pilnował dwójki jej ulubionych oszołomów. Z Węgrem i Czechem to było tak, że gdy ta wspaniała toksyna zatruwała ich umysły, to zawsze albo chcieli się pozabijać, albo wspólnie założyć rodzinę. Dlatego też Polska czuła się odpowiedzialna, by do żadnej z tych skrajności nie doszło.
- No... - zaczął Słowianin, nieznacznie zdziwiony, że Madziar mógł zapytać o coś tak oczywistego - Ja wiem jaki ty głupi jesteś i że wojnę mógłbyś przegrać, a ja nie chciałem żebyś przegrał, to postanowiłem wojnie zapobiec.
Węgry przez chwilę patrzał na niego jak na idiotę z papierosem w buzi. Dopiero gdy niewielka ilość popiołu z wypalonej części używki, spadała na stół, otrząsnął się.
- Ja się nie dziwię, że ty dziewczyny nie masz. - stwierdził, przysuwając bliżej popielniczkę.
Polska na to nieznacznie się ożywiła.
- Nie bądź taki pewny. - powiedziała rozbawiona - Francja wygląda na chętną.
Ktoś inny może i zdziwiłby się na to stwierdzenie, ale nie Węgry. Przypominając sobie nawet o pewnych faktach z przeszłości o których wiedział jedynie on i Pepik, mógł nawet spodziewać się czegoś takiego. Choć słowa Polski były wypowiedziane półżartem, Madziar stwierdził, że taka sytuacja byłaby nawet prawdopodobna. Francja była raczej kobietą z ,,wyższych sfer" i podobni Czechowi nie mieli u niej większych szans, jednak jemu, nawet pomimo dość specyficznego charakteru, nie można było odmówić pewnego uroku. No i by zbytnio nie wychwalać przyjaciela, Węgry mógł powiedzieć, że ten wygląda i pachnie trochę lepiej niż bezdomny.
- W tym waszym sojuszu to wy jeszcze wojnę prowadzicie, czy już piszecie romas? - zaśmiał się Węgry, wiedząc niezadowoloną twarz Słowianina.
Gdy śmiechy ucichły, Czechy podniósł wzrok swoich zamroczonych oczu na węgierskiego śmieszka. Może gdyby nie alkohol, udałoby mu się zabić go spojrzeniem.
- Jak tam Austria? - zapytał w odwecie, dobrze wiedząc jaką reakcję otrzyma.
Węgry momentalnie przestał się uśmiechać. Na chwilę zamarł w bezruchu, jakby wróciły do niego jakieś niemiłe wspomnienia. Potem wzdrygął się, starając się wyrzucić z głowy myśli o tej denerwującej łasicy.
- Może polejemy? - zapytał pełen nadziei na zamianę tematu.
Polska kiwnęła głową. Podniosła się lekko sięgając po flaszkę i napełniła naczynia z pominięciem swojego brata. Gdy już usiadła, spojrzała na jego wyraźnie urażoną minę, godną dziecka albo obrażonej panienki. Po chwili odezwała się w niej litość i z westchnieniem, przelała połowę zawartości swojego kieliszka do kieliszka brata, który momentalnie się rozpogodził.
Cała trójka podniosła kieliszki i stuknęła się nimi, ostatni raz w polityczniej neutralności.
•••
20 listopada 1940 r.
Na Niemca czekał długo, co już na samym początku nie wprawiło go w najlepszy humor. To też gdy Rzesza w końcu raczył się zjawiać, Węgry od wejścia rzucił mu gniewne spojrzenie. Nie odpowiadając na przywitanie i życzliwe pytanie o swój aktualny stan, usiadł na miejscu przed biurkiem nazistowskiego imperatora, oczekując aż ten zajmie własne miejsce. Spieszący się Węgry spoglądał niecierpliwie na swojego przyszłego sojusznika, który, niezwykle się przy tym ślimacząc, sunął w stronę biurka. Gdy Rzesza w końcu zasiadł na swoim krześle, Madziar byłby mu zaklaskał w nagrodę za ten wyczyn, jednak postanowił się powstrzymać.
Połowa, czyli dotarcie na miejsca, była już za nimi. Teraz wystarczyło już tylko, by nazista dał mu ten głupi pakt do podpisania i mógł się zwijać. Jak się jednak okazało, Rzesza zauważył ten pośpiech i w swojej wrodzonej wredocie, uznał za stosowne przedłużać każdy swój możliwy ruch i słowo. Węgry nie mówił nic, jedynie dalej posyłał mu ostre spojrzenie, mając nadzieję go tym jakoś pospieszyć. Niestety, węgierska siła perswazji okazała się być niewystarczająca. Nazista mówił powoli i wyraźnie, czerpiąc satysfakcję z każdej kolejnej zmarnowanej sekundy.
Gdy Węgry w pewnym momencie zrozumiał, że jego złość nie ma sensu, a jedynie szkodzie jego piękności, odpuścił przeszywanie Niemca spojrzeniem, zaś po niedługim czasie nawet przestał go słuchać. Jakimś cudem udało mu się zrelaksować na tyle, że brakowało chwili by zasnął. Po kilku minutach Rzesza najwyraźniej zauważył, że przyjęta przez niego taktyka nie działa i po tak złośliwie długim odwlekaniu, podsunął pod nos przyszłego sojusznika dokument i podał pióro. Na ten gest, Węgry od razu się ożywił i wręcz wyrwał podawany mu przedmiot. Nie patrząc nawet co podpisuje, szybko i niechlujnie machnął swój podpis na dole kartki. Potem wyrzucił z ręki pióro, tak szybko jak je dostał i bezceremonialnie wstał z miejsca w celu opuszczania pomieszczenia. Rzesza skrzywił się niezadowolony.
- Jeszcze nie skoczyłem. - upomniał go zgryźliwie - Gdzie ty się wybierasz?
Węgry zatrzymał się w połowie drogi. Przez chwilę, trwającą dosłowanie ułamki sekund, zastanawiał się nad odpowiedzią, rozważając opcje miłego wyjaśnia albo zignorowania. Była jeszcze trzecia opcja, ale przed nią Madziar starał się wzbraniać. Wzbraniał się jednak nieskutecznie.
- Do galerii sztuki. - odparł sarkastycznie, spoglądając na rozmówcę przez ramię. Doskonale wiedział jaki efekt tym osiągnie.
- Widzę, że dowcip ci się wyostrzył. - wysyczał przez zaciąganie zęby Rzesza, czujący jak wzbiera w nim gniew.
- Tak, - zaczął w zamyśleniu Madziar, odwracając się w stronę sojusznika - a tobie najwyraźniej nie wyostrzyła się inteligencja.
Rzeszę zamurowało. Przez kilka sekund nie wiedział co powinien zrobić. Już dawno nie miał okazji odpowiedzieć na taką zniewagę, gdyż zawsze interweniował Włochy. Niemca napadło dziwne uczucie. Choć kłębiło się w nim ono już od setek lat, dopiero teraz poczuł je po raz pierwszy. Poczuł się samotny.
Zauważywszy, że chwila jego milczenia stała się zdecydowanie za długa, spróbował się odezwać. Było jednak zupełnie tak, jakby ktoś odebrał mu głos. Choć jego usta się otwierały, nie wydobywał się z nich żaden dźwięk. Nawet jego myśli zdawałby się zniekształcone i niezrozumiałe dla niego samego. Na jego szczęście, nie musiał jednak odpowiadać.
Drzwi nagle otworzyły się energicznie, na co Węgry prawie od razu zaklął paskudnie. Do pomieszczenia wbiegła rozentuzjazmowana Austria. Z piskiem godnym początkującej śpiewaczki operowej, rzuciła się na szyję biednego Madziara, który, dalej przeklinając, niechętnie oddał uścisk, wiedząc, że tą walkę i tak już przegrał. Nie ważne ile razy by jej nie mówił, że ma się od niego odczepić, ona i tak zawsze robiła swoje.
- Dlaczego tak długo się nie odzywałeś?! - usłyszał pisk koszmaru swojego życia, który aktualnie dalej nie chciał wypuścić go ze swoich szponów. - Tęskniłeś chociaż?
- Niezmiernie. - odpowiedział sarkastycznie z dozą zrezygnowania. Już dawno wyzbył się nadzieji na to, że Austria kiedykolwiek zinterpretuje jego słowa prawidłowo.
- Ja też! - Austria w końcu przestała wieszać się na jego szyji i gdy Węgry już myślał, że zapas czułości został dla niego wyczerpany na kilka miesięcy, dziewczyna przykleiła się do niego, pod jego ramieniem - Ale teraz przecież będziemy się widywać częściej.
- A szkoda... - wymamrotał Madziar, na co siostra nazisty jedynie zachiotała cicho, z jakiegoś powodu uznając to za żart.
Węgry westchnął żałośnie. Spojrzał błagająco na Rzeszę, mając nadzieję, że ten zlituje się nad nim i zabierze od niego przylepę. Niemcy jednak, z miną śmiertelnie poważną, pokiwał jedynie głową na nie. W takim wypadku, Węgry rozumiejąc, że nie ma już większego wyboru sięgnął do kieszeni lewej marynarki, wydobywając papierosa ukrytego w specjalnym pudełeczku. Już po chwili z prawej kieszeni wyciągnął zapalniczkę i podpalił kraniec małego cudeńka.
- Ten jeden raz mógłbyś sobie darować. - stwierdziła Austria, jednocześnie odsuwając się od swojej ofiary, gdy tylko poczuła znienawidzony przez nią zapach.
- Taki nawyk. - wzruszył ramionami palacz, uśmiechając się lekko. Udało mu się.
- Okropny jesteś. - powiedziała, kierując się w stronę z której przyszła - Później przyjdź do mnie.
Po tych słowach wyszła, nie denerwując już więcej swoją obecnością ani brata, ani skrytego obiektu swoich westchnień. Pozostawieni mężczyźni, chwilę siedzieli w ciszy. Niemcy ciągle przyglądał się palącemu towarzyszowi, karcąc go spojrzeniem, za brudzenie podłogi popiołem. Węgry nic sobie jednak z tego nie robił i dalej powtarzał swoją czynność, dopóki papieros nie został wypalony do końca. Swobodnie rzucił końcówkę używki na podłogę i ku ostrożności, przygniótł ją butem. Tylko on miał na tyle śmiałości by pozwolić sobie na takie coś w stosunku do Rzeszy.
- Do niej czyli gdzie? - zapytał, jak gdyby nigdy nic Węgry, tuż przed drzwiami przypominając sobie o Austriaczce.
- Korytarzem w prawo i do końca prosto. - odparł natychmiastowo Niemcy. Nawet nie miał siły być zły.
Węgry zasalutował na odchodne i opuścił pomieszczenie, ruszając w lewą stronę korytarza, nawet nie siląc się na zamknięcie za sobą drzwi.
______________________________________
I tym oto, dość nudnym jak na moje, rozdziałem witamy w gronie postaci: Węgra - nałogowego palacza.
W tej książce jest bardzo dużo alkoholu i mam nadzieję, że nie jest to jakoś strasznie rażące w oczy. Po prostu spotkań niektórych postaci, nie potrafię sobie wyobrazić na trzeźwo.
Jeszcze jedna ważna rzecz. Powoli zbliżamy się do pierwszego kamienia milowego, czyli zakończenia roku 1940. Jako że jest to czas w którym mogę jeszcze dowolnie modyfikować plan, chciałbym zadać wam pytanie.
Czy jest coś, co chcielibyście zobaczyć, albo coś, co powinnam zmienić?
Może ktoś z was ma pomysł na rozwinięcie wątku Włoch i Grecji? Widziałam, że niektórzy z was wyrazili nim pewne zainteresowanie, więc jestem otwarta na sugestie.
No to, cieszcie się piękną pogodą, zza swoich okien i do kolejnego rozdziału!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top