XVI

28 października 1940 r.

Wiedział, że ona wie.

Wiedział również, że ona wiedziała, że on wie, że ona wie.

Zdawać by się więc mogło, że obydwoje będą przygotowani. I Włochy, w istocie był przygotowany.

Przemierzając grecką bibliotekę narodową, szedł z karabinem w ręce, trzymając palec na spuście. Co chwila rozglądał się dookoła, kroki stawiał ostrożnie i cicho, a kolana miał ciągle lekko ugięte, gotowy do biegu albo ataku. Zgodnie z radą Rzeszy, postanowił ,,rozmówić" się z Grecją, nim jeszcze podbije jej kraj. Podejrzewając, że kobieta raczej nie da zaprosić się na kawę i ciastko, wyszedł jej naprzeciw. Jak na razie, wszytko szło zgodnie z planem. Zaplanowana dywersja w innej części miasta trwała w najlepsze, a na swojej drodze Włochy nie spotkał jeszcze żadnej przeszkody. Było niezwykle spokojnie.

I ten właśnie spokój go niepokoił.

Skoro Grecja spodziewała się jego wizyty, to dlaczego nie próbowała temu zapobiec? Choć mogło się to zdawać nieoczywiste, Włochy doskonale znał wszystkie ateńskie przejścia i uliczki, ale ona znała je przecież jeszcze lepiej. Na pewno wiedziała, jaką trasę obierze jej przeciwnik, więc bez problemu mogła go zatrzymać, a mimo to tego nie robiła. Włochy jednak pozostawał czujny do samego końca.

Znalazł ją pod jednym z większych regałów. Jak gdyby nigdy nic, przeglądała spokojnie książki. Pierwszym co zrobił, gdy ją zauważył, było ponowne rozejrzenie się, by jeszcze raz upewnić się, że są tutaj sami. Zwracając uwagę na każdy szelest lub podejrzany ruch, jedynie upewnił się w przekonaniu, że cała biblioteka jest opustoszała. Ostrożnie postawił pierwszy krok w jej stronę, a potem kolejny i kolejny, póki nie znalazł się w odległości kilku metrów od swojego celu. Choć Grecja wyraźnie zdawała sobie sprawę z jego obecności, nie zwracała na niego uwagi, pozornie pochłonięta swoim zajęciem. Dopiero, gdy Włochy się zatrzymał, kobieta zaprzestała swojej czynności. Starannie kontrolując tempo swoich ruchów, odłożyła niespiesznie książkę na swoje miejsce, ponownie skazując ją na zapomnienie. Wtedy odwróciła się równie wolno i podniosła na niego wzrok swoich wielkich ciemnych oczu, uśmiechając się delikatnie. Gdyby jej nie znał, pomyślałby, że ucieszyła się na jego widok.

- Czekałam na ciebie. - odezwała się słodko.

Włochy skrzywił się jakby usłyszał jakiś nieśmieszny żart.

- W takim razie po ta cała zabawa w chowanego? - odpowiedział z przekąsem - Przez ciebie straciłem tylko czas.

- Żeby przypomnieć ci czasy naszego dzieciństwa. - wyjaśniła z cudownym uśmiechem na twarzy i beztroską w oczach, na co Włochy ponownie się skrzywił. Ona zawsze taka była, dokładnie jak ten uśmiech. Była obrzydliwie fałszywa.

- Po co? - nie ustępował - Chyba nie po to żeby, jak w tych wszystkich książkach o miłości i przyjaźni, wzbudzić we mnie litość?

- Jak mam wzbudzić w tobie coś, czego nigdy nie posiadałeś? - odparła, rezygnując już ze swojego uśmiechu.

Włochy westchnął. Grecja zawsze wszytko wyolbrzymiała. Każdy jednen jego najmniej znaczący błąd, przeinaczała tak, by móc nazywać go zwyrodnialcem. Dla niej zawsze był czymś gorszym od śmiecia, nic nie wartym synem złodzieja, który skopiował dorobek jej rodziny. Kiedyś bardzo się tym przejmował, jednak w miarę upływu czasu, stawał się na to wszystko coraz bardziej obojętny. On poszedł dalej podczas gdy ona ciągle żyła przeszłością swoich zmarłych już rodziców.

Lecz nawet pomimo tego, że już dawno przestał martwić się jej opinią, poczuł się dziwnie winny.

- Nie próbuj wzbudzić we mnie poczucia winy. - powiedział - Przegrałaś i pogódź się z tym. Nie możesz mnie pokonać.

- Wiem, - odparła, a jej twarz przyjęła groteskowy wyraz bólu i cierpienia - ale on może!

Grecja wyciągnęła rękę, wskazujący jakiś kierunek. Początkowo Włochy myślał, że kobieta wskazuje jakiś bliżej nieokreślony punkt za jego plecami. Obrócił się więc ostrożnie, w każdej chwili gotowy do obrony lub ataku. Zdziwił się, gdy za sobą nie ujrzał nikogo. Zdezorientowany spojrzał ponownie na Grecję, która dalej tkwiła w tej samej dramatycznej pozie. Potem obejrzał się jeszcze na boki, a nawet w dół i górę, lecz efekt za każdym razem był ten sam. Ostatecznie jego wzrok znowu wrócił na Hellenkę.

- Kto? - zapytał niepewnie - Ja?

Na te słowa Grecja opuściła w końcu rękę i posłała mu szeroki uśmiech, tak samo fałszywy jak i piękny. Przeszła kilka kroków, odchodząc od regału i przy okazji oddalając się od swojego rozmówcy.

- Tak, - potwierdziła jego domysły - a dokładniej twój pech.

Włochy przewrócił oczami, wiedząc do czego zmierza Grecja. Zmęczony całą tą sytuacją i swoją smutną egzystencją przygarbił się nieco.

- Słuchaj, - zaczął, jakby miał tłumaczyć coś dziecku - to prawda, że twoja matka była wiedźmą z charakteru, ale nie musiasz mi na każdym kroku wmawiać, że parała się magią.

- Doprawdy? - powiedziała z litościwym uśmiechem - Do niedawna jeszcze sam prosiłeś mnie o zdjęcie tej klątwy...

- Po prostu zrozumiałem o co chodzi. - zaczął, nadmiernie gestykulując, próbując w taki sposób dodać sobie wiarygodności - Do wszystkich tych niefortunnych zdarzeń podświadomie doprowadzałem sam. To nie miało nic wspólnego z jakimiś egzorcyzmami czy innymi czarami.

Grecja uniosła jedną brew nieprzekonana. Włochy tymczasem oparł się luźno o niezbyt stabilny regał, chcąc zamaskować stres. Choć starał się być pewny swych słów, gdzieś z tyłu głowy, jakiś głos mówił mu, że zaraz wydarzy się coś co podważy jego teorię. I zgodnie z jego przeczuciami, po niedługiej chwili ciszy, z najwyższej półki regału spadła pojedyncza książka. Przygotowany na takie zdarzenie Włoch, szybko wysunął rękę i złapał śmiercionośny obiekt, nim ten zdążył go tknąć. Odruchowo spojrzał na złapany przedmiot. Książka była stara i poniszczona. Sądząc po okładce, w ręce wpadła mu jakaś nudna powieść romantyczna. Prawdopodobnie nie poświęciłby jej większego zainteresowania, gdyby nie tytuł zapisany, o dziwo, w alfabecie łacińskim.

- Szczęście! - przeczytał radośnie. Gdy poczuł, że odzyskał panowanie nad sytuacją, uruchomiła się jego niezawodna natura kobieciarza. Uśmiechając się uwodzicielsko, rzucił przedmiot Hellence, odpychając się od regału - Widzisz? Nawet książka mówi, że nie żadnego przekleństwa.

Grecja przyzwyczajona do jego zalotnego spojrzenia, zignorowała jego uśmiech i skupiła całą swoją uwagę na książce. Rzeczywiście, na wytartej okładce, pierwszą rzucającą się w oczy rzeczą, był ogromny tytuł, w tym pierwsze wyłuszczone słowo. Włochy nie zwrócił jednak uwagi na resztę, zapisaną już po grecku. Grecja podniosła na niego wzrok.

- Nie doczytałeś ty... - nim zdążyła dokończyć przerwał jej głośny huk. W jednej chwili na stojącego pewnie Włocha zwalił się mebel, o który do niedawna tak ufnie się opierał. Na krótko przed tym jak mężczyznę przygniotły książki i regał, ich strworzone spojrzenia spotkały się - ...tułu.

Grecja stała przez chwilę niepewna, co powinna zrobić. Gdy w końcu odważyła się na jakiś ruch, podeszła powoli do przygniecionego Włocha, mając nadzieję, że ten żyje i nic sobie nie złamał. Spod sterty książek i kawałków starego regału, który pod wpływem uderzenia, aż rozpadł się na części, wystawała jedynie bezwładna ręka. Grecja ponownie spojrzała na trzymaną w dłoniach lekturę.

Szczęście i tysiąc innych przypadków pecha.

•••

29 października 1940 r.

Pokój przesłuchań, był niewielką obleśną kanciapą. W pomieszczeniu nie było okien, ozdób, czy czegokolwiek na czym możnaby zawiesić oko. Jedynie stół, dwa krzesła i cztery ściany w najnudniejszym odcieniu szarości. Dookoła unosił się zapach stęchlizny, a zawieszona centralnie nad stołem, lampa dawała mniej światła niż księżyc w nowiu. W takim miejscu Grecja czuła się prawie jak więzień, więc na dźwięk otwieranych drzwi, kobieta aż wyprostowała się na krześle.

Do pomieszczenia weszło dwóch mężczyzn. Pierwszym z nich był Czechy. Choć Grecja nie miała okazji bliżej go poznać, słyszała o nim wiele, szczególnie w przeciągu kilku ostatnich miesięcy. Wszystkie informacje, które jej o nim przekazywano, były sprzeczne. Jedni nazywali go niezrównoważonym psychicznie barbarzyńcą, drudzy opowiadali o jego zaradności, a jeszcze inne podania, kazały jej mu współczuć. Przy tak podzielonych zdaniach na jego temat, Grecja nie miała pojęcia czego się po nim spodziewać.

Po nim, do kanciapy wszedł Kanada. Jego Hellenka nie znała w ogóle. Wiedziała o nim tylko to, że był jednym z tych, których Wielka Brytania wziął pod swoje skrzydła. ,,Brat Ameryki", ,,syn Brytanii"- nikt nigdy nie wymawiał jego imienia. W dostarczanych jej raportach, był raczej pomijany. Jego byt zdawał się być tak mało ważny, że gdyby nie to, że Grecja go teraz spotkała, zaczęłaby poddawać w wątpliwość jego istnienie.

Kanada jednak był całkiem prawdziwy i właśnie kładł przed nią jakieś papiery. Zaciekawiona Grecja wzięła jedną z kartek w dłoń, przeglądając dokumenty przelotnie. Jednak już po kilku sekundach zrezygnowała, przytłoczona ilością drobnego druczku i podniosła wzrok na Czecha, który zdążył się już rozsiąść za stołem naprzeciwko niej.

- Co to jest? - zapytała, przyglądając się badawczo jego zmarnowanej twarzy.

- Klauzula poufności i inne pierdoły. - wyjaśnił, odchylając się na bok. Dopiero gdy przyłożył ramię przez oparcie i drugą rękę oparł na stole, mówił dalej - Wszyscy musieliśmy to podpisać.

- Ale po co? - zdziwiła się.

- Brytania chciał mieć jakieś potwierdzenie naszej wierności, czy coś. - uśmiechnął się ironicznie - Zupełnie tak jakby jakiś świstek miał powstrzymać nas przed zdradą.

Choć zabrzmiało to co najmniej złowieszczo, Grecja wolała nie komentować. Postanowiła nie zagłębiać się już w to więcej i zabrać się za podpisywanie. Rozejrzała się po blacie, za czymś do pisania. Nim zdążyła zorientować się, że pod ręką akurat nie ma nic takiego, w jej kierunku została wysunięta dłoń, podająca jej pod nos pióro. Grecja przyjęła przedmiot, podnosząc wzrok na, jak się okazało, Kanadę, który nieświadomie posyłał jej czarujący uśmiech. Hellenka podpisała dokumenty.

- To wszytko? - zapytała uśmiechając się słodko.

Mężczyźni spojrzeli po sobie. Czechy kiwnął głową porozumiewawczo, po czym poprawiał się na krześle, przyjmując trochę mniej lekceważącą pozę. Stojący krok za nim Kanada zaczął, a w miarę jego słów, uśmiech schodził z ust Grecji.

- Podobno wczoraj, w dniu ataku widziałaś się z Włochami, - mówił wlepiając w nią swoje badawcze spojrzenie - W dodatku, wiemy, że wiedziałaś o jego planach co do tych odwiedzin już wcześniej.

- I co w związku z tym? - odparła, prostując się, niejako przyznając się do zarzutów.

- Widziano jak wchodził do biblioteki, - dopowiedział Czechy - ale nikt nie widział jak wychodzi.

- Ateny, tak jak Rzym, są pełne tajnych przejść, o których do tej pory wiedzą tylko ludzie z mojego i Włoch najbliższego otoczenia. - tłumaczyła, a jej głos nie zdradzał nic - Nie sądzisz chyba, że w takim wypadku wyszedłby głównymi drzwiami?

- No dobrze. - Czechy odsunął się lekko w tył - Nie wyjaśnia to jednak dlaczego nie próbowałaś go zatrzymać.

- Nie dogoniłabym go, - odpowiedziała bez zastosowania. Do tej pory nie sądziła, że w tym zimnym pomieszczeniu,może być tak gorąco - a, jak już pewnie wiecie, byliśmy tam sami, więc nie miałam kogo poprosić o pomoc.

- ...zaś z tej całej sytuacji wyszłaś bez najmniejszego zadrapania...? - Czechy uniósł jedną brew, dalej nieprzekonany.

- Włochy nie jest taki jak Rzesza. - mówiła pierwsze co przyszło jej na myśl. - Nie skrzywdziłby mnie.

- Czyli mam rozumieć, że spotkaliście się na krótką filozoficzną pogawędkę i każde z wasz rozeszło się grzecznie w swoją stronę? - zapytał, zostawiając w tym zdaniu, wszystkie swoje ostatnie podejrzenia.

- Nazywaj to jak chcesz, ja nie mam nic do ukrycia. - odparła, uśmiechając się. Wydawała się okropnie przekonująca.

Czechy zamyślił się na chwilę, a jego z twarzy stopniowo schodził wyraz surowości. Powoli ulatywała z niego ironia i podejrzliwość. Gdy ponownie podniósł na nią wzrok, przez jego oczy znowu przemiawiało zmęczenie.

- Rozumiem. - odezwał się - W takim razie możesz już iść, nie będę cię już zatrzymywał.

Grecja uśmiechnęła się słodko i radośnie wyszła z pomieszczenia, rada, że w końcu opuszcza tą krainę chłodu i stęchlizny. Gdy zamknęła za sobą drzwi, Kanada odwrócił się w stronę swojego przełożonego, oczekując rozkazów. Czechy wpatrywał się przez chwilę pusto w świeżo podpisane papiery.

- Macie jakieś przemyślenia? - odezwał się w końcu, dalej wiercąc dziurę w kartkach.

- Nie mnie pytajcie, generale. - zaczął Kanada, zmieszany tak nagłym pytaniem. Do tej pory nikt nigdy nie pytał go o zdanie, a zazwyczaj ojciec zabraniał mu go w ogóle wyrażać - Ja nie mam doświadczenia i...

- Odpowiedzcie. - przerwał mu Czechy.

Choć nie był na to przygotowany, Kanada odpowiedział od razu.

- Kłamała.

- Czyli nie tylko ja mam takie podejrzenia - Czechy uśmiechnął się ledwie zauważalnie. Z dozą dumy w oczach, odwrócił się w stronę pomocnika i wstając z krzesła poklepał go po ramieniu. Zaraz potem, odezwał się ponownie - Znajdźcie kilku takich, co mi ją poobserwują przez pewien czas. Potem przyjdźcie do mnie na wieczór.

Kanada spojrzał na niego zdziwiony.

- Po co mam przychodzić? - zapytał niepewnie.

Czechy uśmiechnął się chytrze i odpowiedział.

- Muszę się napić, a samemu nie wypada.

•••

31 października 1940 r.

W Londynie jeszcze niedawno padał deszcz. Tym razem jednak nie był zimny i orzeźwiający, a drobne krople wody nie spadły na bruk. Ten po dotarciu na ziemię, kąpał wszytko w ogniu. Chmury stały się niemieckimi bombowcami, a powietrze zamieniło się w dym i kurz. Nikt nie słyszał kropel przyjemnie uderzających o szybę, za to wszyscy słyszeli wybuchy, płacz i krzyk. Dookoła zapadł mrok okrutnie przerzedzany śmiercionośnymi błyskami.

Ale bombardowanie już minęło, a na niebie ponownie pojawiło się słońce.

Gdy tylko znad londyńskiego nieba odleciały ostanie samoloty, Czechy postanowił na własne oczy ocenić skalę zniszczeń. Choć nie był to pierwszy nazistowski nalot na brytyjską stolicę, a on nie był raczej pasjonatem zwiedzania gruzowisk, tym razem coś kazało mu wyjść, nawet jeśli wiedział, że wprawi go to tylko w jeszcze gorszy nastrój.

Przez ostatnie kilka miesięcy czuł, że jest o krok od załamania nerwowego, depresji, na wzór tej przez którą przechodził aktualnie Brytania. Mimo że mogło wydawać się to głupie, Czechy wręcz marzył o takim stanie. Chciał w końcu móc poużalać się nad sobą, wykrzyczeć przed lustrem, że życie zwaliło mu się na łeb. Móc przestać udawać silnego. Jedynym co go powstrzymywało był obowiązek. Brytania zostawił ich, dając się pochłonąć swoim demonom. Gdyby Czechy pozwolił sobie na to samo, nie byłoby komu przyjąć jego obowiązków. Kanada od zawsze był tylko pomocnikiem, dla Polski byłoby to zbyt niebezpieczne, Norwegia nie miał zamiaru brać na sobie takiej odpowiedzialności, a reszta nie nadawała się na tą rolę. Czechy po prostu musiał dać radę.

Zgodnie z domysłami, przechadzka po zgliszczach wpędziła go w jeszcze gorszy humor. Dookoła unosiło się jeszcze pełno kurzu, który razem z zapachem spalenizny skutecznie drażniły jego nozdrza. Gdzieniegdzie dymiło się z ledwo ugaszonych płomieni, lub tych które do tej pory nie zdążyły zgasnąć. Stawiając kolejne kroki, Czechy obserwował ludzi gorączkowo szukających wśród gruzu swojego możliwe przetrwałego dobytku oraz bliskich, żywych lub martwych, którzy nie zdołali się uratować albo pobiegli w inną stronę. Niesłyszalny dla ich uszu i niewidzialny dla ich oczu, pochodził nawet do niektórych, by przyjrzeć się ich rozpaczy lub pełnej ulgi radości. Widok rozwalonych budynków oraz rozerwanych na strzępy ciał, przyprawiał o mdłości. By nie zwariować, Czechy musiał szukać pozytywów. Pocieszać się, że nie wszystko zostało zniszczone i nie wszyscy umarli, oraz dziękować sobie za pomysł wywiezienia z miasta część dzieci na wieś, jak najdalej od tego koszmaru.

Jednak po pewnym czasie nawet te pozytywy przestały pomagać i Czechy prawdopodobnie jeszcze głębiej popadłby w swoją melancholię, gdyby nie to, że jakimś cudem znaleźli go tutaj jego sojusznicy.

- Czechy! - usłyszał nagle za sobą w odległości kilku metrów. Instynktownie odwrócił się na dźwięk swojego imienia. Nieznacznie zdziwił się gdy ujrzał pędzącą w jego kierunku siostrę. - To koniec! - krzyknęła znowu, nim jeszcze do niego dobiegała.

- O czym ty mówisz? - zapytał zdezorientowany, gdy zdyszana dziewczyna w końcu znalazła się przy nim. Polska podniosła na niego wzrok z uśmiechem, a Czechy zdziwił się jeszcze bardziej. Wyglądała na prawie szczęśliwą.

- Koniec bitwy! - wydyszała. Mogłaby najpierw złapać oddech, lecz była na to zbyt podekscytowana - Słyszałam jak szwab mówił, że dzisiaj kończy z tą operacją. Dalej będzie atakować, ale już nie aż tak i o wiele rzadziej.

Czechy zdawał się nie rozumieć jej słów. Nie smucił się, nie cieszył, nie był zły. Na razie czuł jedynie pustkę. Ciężko było mu uwierzyć w słowa siostry. Polska to zauważyła, więc nie mówiła na razie nic więcej, dając mu czas na przetrawienie tej informacji, która uderzyła w niego niczym młot. Nim jednak zdążył ułożyć sobie w ogóle choć jedną myśl, uderzył w niego kolejny bodziec. Nagle poczuł jak ktoś go obejmuje. Cięgle oszołomiony Czechy spojrzał w dół, by ujrzeć Francję, jak nigdy przytulającą się do niego. Machinalnie, powoli położył rękę na jej plecach, poniekąd oddając uścisk, jednoczenie spoglądając pytająco na Polskę, która posłała mu jedynie ciepły uśmiech.

- Uratowałeś nas! - powiedziała Francja niezwykle energicznie, patrząc mu w oczy. Francja, która jeszcze do niedawna była cieniem samej siebie.

Ponownie, nie zdążył zareagować, gdyż pod swoim drugim ramieniem poczuł kolejny uścisk, który tym razem okazał się pochodzić od Belgii. Normalnie cieszyłby z takiego powodzenia w kobiet, jednak teraz nie miał na to czasu. Wokół niego działo się tak dużo, a on nadal nie rozumiał o co chodzi. Cały czas próbował uporządkować swoje myśli, jednak one ciągle rozsypywały się, każąc analizować mu wszystko od początku. Rozejrzał się jakby poszukując pomocy. Francja i Belgia, niczym małe dziewczynki, dalej się od niego nie odczepiały, Polska śmiała się gdzieś z Kanadą i Norwegią. Widział nawet Holandię i Grecję. Wszyscy byli weseli. Dopiero patrząc na twarze zebranych zrozumiał skalę tej wiadomości. Jego usta powoli zaczynały wykrzywiać się w słabym uśmiechu. Był nawet gotów coś powiedzieć, zaśmiać się, ale ponownie nie było mu to dane.

- Dobrze się spisałeś. - usłyszał gdzieś z boku - Możesz już wrócić do swoich dawnych obowiązków.

Na dźwięk tego wkurwiającego głosu atmosfera momentalnie się zmieniła, a wszystko jakby zamarło. Francja podobnie jak Belgia, odkleiła się od Czecha. Jej ruch był jednak zdecydowanie szybszy i bardziej paniczny. Jej strworzone a zarazem nieznacznie radosne spojrzenie skakało pomiędzy Słowianinem, a niedawnym przybyszem. Polska i Kanada spojrzeli na sobie porozumiewawczo i szepnęli coś Norwegii, w każdej chwili gotowi do interwencji.

Czechy przestał się uśmiechać i powoli odwrócił głowę w bok.

Wielka Brytania był jak zwykle dumnie wyprostowany. Ze swoją typową poważną miną obserwował otoczenie, kompletnie niewzruszony tragediami swoich obywateli czy niedawną radością swoich sojuszników. Nie patrzał się na nikogo konkretnego, zupełnie tak jakby byli niegodnymi uwagi robalami. Choć ostatnie cztery miesiące spędził w odosobnieniu, w stanie tak żałosnym, że bał się pokazać nawet własnej partnerce, na jego twarzy nie było widać oznak marności. Jego włosy jak zwykle idealnie ułożone, ubranie czyste i wyprasowane. Oczy nie były już podkrążone, a bladość skóry zniknęła. Nawet nie śmierdział już tak jak przy ich ostatnim spotkaniu. Wielka Brytania w ogóle się nie zmienił.

- Co ty powiedziałeś? - odezwał się Czechy. Jego głos oraz mimika nie zdradzały nic.

Brytania nawet na niego nie spojrzał.

- Pogratulowałem ci. - powiedział równie spokojnie.

- Ty sobie chyba żartujesz. - Czechy parsknął pogardliwie śmiechem - Uratowałem twoje spasione dupsko i to wszystko co od ciebie słyszę?

- Chyba nie sądzisz, że postawię ci z tej okazji pomnik? - odparł zimno, dalej patrząc przed siebie.

Czechy po raz pierwszy miał prawdziwą ochotę kogoś zabić. Zedrzeć z niego skórę, potem przypalać każdy skrawek jego ciała zapalniczką, a na koniec rzucić jego półżywe truchło wygłodniałym szczurom, albo chociaż uderzyć na tyle mocno by wypadły mu przynajmniej dwa zęby. I zrobiłby to, ale nie miał już siły. Męczyły go ciągłe próby wpajania mu jakiegokolwiek człowieczeństwa. Słowa czy przemoc, nie działało na niego nic, więc po co Czechy miał się dalej starać. Miał do niego tak mało sympatii, że przestał nazywać to już nawet nienawiścią. Nie powinien marnować na kogoś takiego jak on swojej energii. To już po prostu nie miało sensu.

- Wiesz co? - odezwał Czechy po chwili, podchodząc o krok bliżej - Pierdol się.

Po tych słowach wyminął go i odszedł, plując mu jeszcze przy okazji pod nogi, mając nadzieję, że trafi w buty. Brytania najwyraźniej pierwszy raz w życiu uruchomił procesy myślowe, gdyż postanowił nie zatrzymać sojusznika.

Czechy szedł tak szybko, że prawie biegł. Chciał jak najszybciej oddalić się od tego miejsca i znaleźć się jak najdalej od tego fiuta. Po chwili trwającej wieczność, po prostu opadł z sił. Nie wiedzieć czemu nagle padł na kolana. Choć nie płakał, pojedyncze łzy spływały z jego oczu. Nie wiedział czy był wściekły, smutny czy zawiedziony.

Czuł, że wariuje.

Słowacja zawsze powtarzała mu, by nie ważne co się dzieje, szukać pozytywów, bo tylko one mogą cię uratować. Pamiętając te rady, wysilił swoje kilka ostatnich trzeźwo myślące komórki i spróbował pójść za jej słowami. Brytania doszedł do sobię. Bitwa się skończyła. Zadaliśmy Rzeszy pierwszą znaczącą porażkę. W końcu mogę odpocząć...

Przez chwilę udało mu się skupić, jednak jego umysł szybko zjechał na dużo mroczniejsze tory. Życie było niesprawiedliwe. Zrobił tak wiele, dla narodu, który powinien go nie obchodzić, a świat o tym zapomni. Za kilka, kilkadziesiąt lat dzieci w szkołach nie będą uczyć się o Czechu dowodzącym całym wojskiem alianckim, bo żaden z tych ludzi nie wie nawet o jego istnieniu. To zwycięstwo do końca pozostanie brytyjskie, a w podręcznikach będą pomijać wkład innych państw. Czechy miał chociaż nadzieję, że o dywizjonie 303. ktoś będzie pamiętał, bo nie liczył, że ktoś zapamięta numer 310.

Nagle usłyszał czyjeś kroki. Nie zwrócił jednak na to uwagi, dopóki przybysz nie przystanął przy nim. Wtedy Czechy spojrzał w bok, nie siląc się nawet by otrzeć te kilka łez. Kanada spoglądając niepewnie w jego stronę przykucnął z boku, na całych stopach, tak jak go uczył. Może była to niewielka rzecz, ale pomiędzy tą mieszaniną negatywnych emocji, poczuł pewną namiastkę dumy.

- Generale...? - zaczął Kanada. Choć wyglądał na speszonego, wydawał się pewny swoich działań.

- Daj spokój. - odpowiedział słabo Czechy - Teraz Brytania znowu rządzi. Nie jestem już zdanym generałem.

Kolejną rzeczą, którą Słowacja zawsze mu powtarzała, było to by podczas takich chwil jak ta, nigdy nie odtrącać towarzystwa. Więc choć miał ochotę całkiem pogrążyć się w rozmyślaniach nad swoim marnym losem, spojrzał żałośnie na Kanadę. Chłopak uciekł spojrzeniem gdzieś w bok, pod wpływem jego wzroku, by po chwili zastanowienia znowu na niego spojrzeć.

- Dla mnie zawsze będziesz generałem. - powiedział, pewniejszy swoich słów niż kiedykolwiek wcześniej.

- A dla mnie zawsze będziesz najlepszym bratem jakiego mogłabym mieć. - usłyszał za sobą, a zraz potem poczuł jak ktoś wiesza się od tyłu na jego ramionach. Polska ścisnęła go trochę mocnej niż w przyjętych normach społecznych i poczochrała mu irytująco włosy. Robiła to zawsze, tak na wszelki wypadek, żeby te dwa momenty w roku, kiedy się przytulają nie były zbyt przyjemne - Trochę denerwującym, ale najlepszym.

- Nie przesadzacie... - powiedział cicho, nie mogąc przyjąć ich słów do wiadomości.

- Który brat, jak nie najlepszy, udaje bolszewika i nadstawia własnego karku, tylko po żeby upewnić się, że jego siostra żyje? - zapytała retorycznie Polska, w jej tonie było więcej ciepła niż Czechy mógł kiedykolwiek od niej oczekiwać.

- Kto, jak nie generał, wygrywa prawie czteromiesięczną bitwę? - dodał Kanada. Również się uśmiechał, ale on uśmiechał się przecież często.

Rady Słowacji okazały się pomocne. Wyglądało na to, że towarzystwo rzeczywiście mu pomogło. Nie czuł już frustracji, smutku, goryczy i nie czuł się zawiedziony. Choć wiedział, że jeszcze przez pewien czas będzie czuł się oszukany, jego samopoczucie się poprawiło.

Czuł, że nie zwariował.

- Kurwa mać. - odezwał się w końcu, czując jak po jego policzku spływa już ostatnia łza - Kocham was. Nawet ciebie Kanada.

I wtedy prawdopodobnie zapadały cisza, gdyby nie to, że wybity z rytmu Kanada spojrzał się pytająco na swojego generała. Jego mina była najwyraźniej na tyle komiczna, że Polska nie wytrzymała i wybuchła śmiechem zza pleców brata. Śmiechem który miał wyrzucić z niej wszystkie emocje z dania dzisiejszego, a nawet poprzednich. Śmiechem, który był tak zaraźliwy, że już po chwili cała ich trójka, prawie tarzała się po gruzowisku.

Prawdopodobnie wyglądali jak idioci, ale kogo to obchodzi?

______________________________________

Ajaja karamba! Ale wam tu flaczki z tłuściutkim olejem przygotowałam. Uznjamy, że to taki prezent na Wielkanoc, jeżeli ktoś lubi takie rozczulacze. Trochę tutaj dużo Czecha, ale Czecha lubicie więc chyba nie powinnam się martwić.

Co do pierwszej części rodziału, to nie wiem czemu, ale strasznie się z nią męczyłam i mam nadzieję, że wyszło w miarę dobrze.

No i na koniec, wszystkiego najlepszego moi kochani! Coby was w dyngusa nie utopili, cobyśta zdali swoje matury i testy ośmioklasisty (one w ogóle są w kwietniu?) oraz cokolwiek innego co macie do zdania. Coby wam zajączek przyniósł coś tak wartościowego jak żel antybakteryjny i żeby na tych całych elekcjach w końcu wybrali was na króla (taki żarcik ni)! Jeszcze raz wszystkiego najlepszego! <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top