XII

1 czerwca 1940 r.

To, że Węgry będzie działał na dwa fronty było bardziej niż pewne, a Polska i Czechy nigdy nie łudzili się, że będzie inaczej. Zgodnie z umowa dostarczył wiadomość, nic o tym nie mówiąc nieodpowiednim osobom. Choć mogłoby się wydawać, że jedyną jego pobudką w tej sytuacji była chęć pomocy przyjaciołom, nie była to prawda. Madziar był człowiekiem honorowym, więc danego słowa dotrzymał, przemilczał jednak fakt, że zasady lekko nagiął. Nie odzywając się ani słowem dał Rzeszy znak, który powinien go zaniepokoić. Dzięki temu pomógł nie tylko przyjaciołom ale i sobie. Jeżeli Niemcy zapamięta ten drobny gest, w przyszłości Węgry będzie mógł liczyć na silny sojusz. Polska i Czechy spodziewali się tego, później Słowacja tylko potwierdziła ich przypuszczenia. Z tego względu teraz byli nawet bardziej niż ostrożni.

Znajdowali się pięć kilometrów na północ od Dortmundu, w miejscu wskazanym przez Słowację. Był to niewielki rozpadający się pałacyk, powstały kilka wieków temu. Zbudowany na wzór gotyku, posiadał dwie niesymetryczne do sobie strzeliste wieże. Dach prawego skrzydła był zapadnięty, a lewego dopiero się zapadał. Okna były wybite, a po drzwiach, zarówno wejściowych jak i tych bocznych, nie było śladu. Budynek porośnięty był jakimś rodzajem pnącz, albo gdzieniegdzie mchem. Cegły z jego ścian kruszyły się, a w środku podłoga w niektórych miejscach, zrobiła sobie wycieczkę na niższe piętro. Spory plac przed pałacem był naturalnie zaniedbany. Kiedyś pięknie przycięte krzewy, rozrosły się zasłaniając, jakimś cudem, przetrwałe jeszcze kwiaty. Spomiędzy starannie poukładanej kostki, wyrastały chwasty pokroju mniszka lekarskiego. Budynek nie tylko nie był niezdatny do zamieszkania, ale również niebezpieczny. Nic dziwnego, że Rzesza wybrał akurat to miejsce.

Cały obiekt najpierw nieustannie obserwowali przez kilka dni. W tym czasie poznali typowe godziny i drogi patroli, momenty zmian a także zwyczaje pozostawionych tam Niemców. Kilka razy nocą obeszli cały teren, by dokładniej zbadać jego rzeźbę, poznając przy tym kilka dobrych kryjówek. W niektórych dość kluczowych miejscach na wszelki wypadek podłożyli ładunki wybuchowe. Kręcąc się po budynku, podkradali tyle ile mogli. Raporty, żywność, broń, amunicję, leki, bandaże, brali wszytko co mogło im się kiedykolwiek przydać.

Plan był prosty, chodziło jedynie o skrytobójcze wyeliminowanie dwudziestu trzech Niemców pilnujących obiekt. W tym celu Polska zrezygnowała z broni palnej, wymieniając ją na łuk. Czechy wyposażył się zaś w kilkanaście niewielkich sztyletów, które zależnie od sytuacji miały mu służyć do rzucania lub bezdystansowego przebijania gardeł oponentów. Z ich ustaleń wynikało, że Francja znajdowała się w piwnicy i w dodatku razem z nią przetrzymywana była Izrael. Zgodnie stwierdzili, że bezpośrednio do nich pójdzie Czechy, w tym czasie Polska miała oczyścić budynek na innych kondygnacjach i z góry, w miarę możliwości osłaniać brata. Jeżeli w pobliżu pojawiłby się Rzesza miała zostawiać wszytko i uciekać. Choć mogłaby się wydawać, że to właśnie ona dostała trudniejsze zadanie, to Czechy miał za wszelką cenę trzymać się rozkazu: odbić Francję.

Teraz kucali w jakimś krzaku, życząc sobie powiedzenia.

- ... i pamiętaj, - ostatni raz poczuła brata Polska - nie ważne co się stanie, musimy wykonać misję.

- Ja muszę. - poprawił ją - Ty jedynie nie możesz dać się wykryć, a już w szczególności dać się rozpoznać. Obiecaj, że jak zrobi się za gorąco, zostawisz mnie i uciekniesz.

Polska w odpowiedzi jedynie kiwnęła nieznacznie głową. Był to niewielki gest, jednak Czechowi wystarczył. Wydawało się jakby chciała coś jeszcze powiedzieć, jednak po chwili zrezygnowała. Nie mając już nic więcej do przekazania bratu, wyłoniła się ostrożnie z kryjówki i pobiegła do kolejnej. Zgodnie z planem, Czechy poczekał chwilę zanim również wykonał jakiś ruch. Po upływie kilkunastu sekund potrzebnych siostrze na zajęcie odpowiedniej pozycji, wychylił się na tyle by móc dobrze widzieć interesującą go część obszaru.

Tak jak się spodziewał, w odległości kilkudziesięciu metrów zza lewego skrzydła pałacu wyszło dwóch mężczyzn, którzy patrol zawsze pełnili razem. Szli spokojnie nie zwracając uwagi na otoczenie, zajęci rozmową o jakichś głupotach. Czechy ponownie się schował. Teraz pozostawało mu jedynie czekać, co jednak nie trwało zbyt długo. Już po chwili naziści zbliżyli się na odpowiednią odległość, kompletnie nie spodziewając się niebezpieczeństwa. Z każdym ich kolejnym krokiem Czechy czuł coraz silniejszy przypływ adrenaliny. Czas przestał istnieć, a świat zdawał się ograniczać do tych dwóch Niemców i jego własnego bicia serca. Korzystając z kilku pozostałych mu sekund wziął do ręki jeden ze sztyletów przymocowanych do pasa. Ułożył go wygodnie w dłoni i zacisnął palce na rękojeści.

Naziści znajdowali się już na wyciągnięcie ręki. Na twarzach mieli uśmiechy. Jeden z nich opowiadał jakoś żart. Czechy miał ochotę jak najszybciej wkroczyć do akcji i ukrócić im tą wesołość, jednak była jeszcze jedna rzecz, która musiała się zdarzyć przed tym.

Usłyszał świst strzały.

Strażnik dostał prosto pomiędzy oczy. Strzał został wyprowadzony tak dokładnie, że od razu pozbawił go życia, nie zadając mu zbędnego bólu. Gdy jego bezwładne zwłoki upadły na zimę, Czechy wyszedł z ukrycia. Drugi z wrogów był zbyt oszołomiony by zareagować. Bez walki poddał się Słowianinowi, który doskakując do niego od tyłu, zasłonił mu usta dłonią. Potem wyciągnął rękę ze sztyletem i jednym sprawnym ruchem zatopił go w karku ofiary.

Obydwa ciała wciągnął w krzaki, by chociaż na pierwszy rzut oka nie było ich widać. Potem poszło już szybko. Pierwsze dwa zabójstwa były tak naprawdę jedynymi bardziej szczegółowo omówionymi w całym planie. Przy okazji reszty mieli zdać się na los oraz własny instynkt i tak też zrobili.

Czechy nie wiedział co dzieje się z siostrą. Oprócz tego, że kilka starzał przeleciało mu przed nosem, albo co jakiś czas widział jakieś spadające z piętra ciało, nie mógł o niej powiedzieć nic. On sam na swoim koncie zdobył już kilka ofiar. Nie rozczulał się jednak nad tym. Byli to tylko kolejni z wielu, których zabił i jeszcze będzie miał okazję zabić. Był krajem, a kraje musiały posuwać się do takich rzeczy. Mogło się to wydawać okrutne, ale takie były realia. Ten kto nie zabija sam zostanie zabity.

Nim spostrzegł, już był u celu. Stał przed niewielkim wejściem prowadzącym prawdopodobnie do piwnicy. Zwykłe drewniane drzwi, nie pilnowane przez nikogo, były usytuowane na tyłach budynku. By do nich dotrzeć nie trzeba nawet było wchodzić do środka pałacu. Położenie tego miejsca wskazywało na jakąś dawną spiżarkę. Czechy nigdy nie spodziewałby się, że to właśnie tutaj mogą przetrzymywać Francję.

Słowianin długo zwlekał z wejściem do środka. Czuł, że coś jest nie tak. Dookoła było zbyt spokojnie. Jedynym towarzyszącym mu dźwiękiem był szum liści, żadnych alarmów, krzyków czy jakichś stawianych ostrożnie kroków, sugerujących czyjąś obecność. Nie ważne jak często by się nie rozglądał, jego oczy nigdy nie mogły wypatrzeć zagrożenia. Nawet patki już od dłuższego czasu nie dawały o sobie znać. Wszytko zdawało się być martwe. Tylko wiatr nieustannie wypełniał swoje obowiązki, dmąc w szeliny pomiędzy ścianami i bawiąc się wśród koron drzew. Wydawać by się mogło, że ten spokój powinien dodawać mu odwagi, jednak potęgował tylko uczucie niepokoju. Jeżeli Rzesza wiedział, że będą próbowali tu dotrzeć, to dlaczego pozwolił zrobić to tak łatwo?

Delikatnie położył dłoń na klamce. Powoli przyłożył głowę do drewna i zaczął nasłuchiwać. Zza drzwi nie dochodził żaden dźwięk. Poczuł kolejną falę obaw. Nie bał się, ale miał złe przeczucia. W takiej sytuacji wskazanym byłoby wymyślenie planu działania, jednak nie u niego.

Czechy wiedząc, że nie może więcej przedłużać, rozejrzał się po raz ostatni. Tak jak wcześniej, teraz też nie zobaczył nikogo. Westchnął więc i ponownie skierował wzrok ku drzwią. Dokonał szybkiej kalkulacji i stwierdził, że bez przeszkód uda mu się je wyważyć. Pistolet, który zabrał jednemu z nieżyjących już Niemców, złapał obiema rękoma, kładąc palec na spuście. Prawą nogę postawił bardziej z tyłu. Nie czekając dłużej zrobił niezbyt dokładny półobrót i już po chwili, jego but zaliczył spotkanie z wejściem. Tak jak się spodziewał, drzwi nie stawiały większego oporu i z taskiem wypadły z zawiasów w których i tak już ledwo się trzymały. Huk rozniósł się po piwniczce, gdy uderzyły o pierwsze stopie kamiennych schodów, spadając coraz niżej i niżej, w końcu znajdując się na samym dole.

Wystawiając broń przed siebie, Czechy również ruszył w dół. Na początku nic nie widział, oślepiony ciemnościami. Doszedł do niego nieprzyjemny zapach ropiejących ran. Powietrze było gęste i wilgotne. Oddychało się ciężko, zupełnie tak jakby ktoś wyssał z pomieszczenia cały tlen. Jego oczy powoli zaczęły przyzwyczajać się do mroku, a on usłyszał ciche łkanie, które później przerodziło się w szloch, a potem w krzyki. Tak szybko, jak udało mu się zobaczyć otoczenie, jego ciało zastygło w bezruchu.

W piwniczce znajdowało się sześć osób.

Pierwszą dwójką, była para Niemców. Uzbrojeni w karabiny, stali w dwóch przeciwnych kątach pomieszania. Jeden z nich celował w Czechy, drugi zaś w zakładników.

Trzecia była Francja. Związania, ustawiona pod ścianą, obok jednego z nazistów. Z jej oczu ciągle spływały łzy. Wyglądała jakby w każdej chwili miała rzucić się w stronę wyjścia. Cały czas coś mówiła, a może krzyczała. Chyba nawet wypowiadała imię Słowianina, jednak on jej nie słyszał.

Tuż obok Francji stała Izrael, a raczej próbowała stać. Ciągle chwiała się, przygotowana na upadek. Była po prostu skatowana. Czechy próbował określić, jakie obrażenia odniosła, jednak było to niemożliwe. Żydówka była cała we własnej krwi, a jej ubrania i włosy były wręcz przesiąknięte tą cieczą. Każdy skrawek jej skóry czy odzienia, wyglądał dokładnie tak samo, skąpany w czerwieni. Niemożliwym było odróżnienie, która część jej ciała jest poraniona, a która tylko we krwi.

Jako piątą zobaczył Słowację. Również nie wyglądała najlepiej. Jej zawsze wesołe oczy straciły całą energię, a wypełniły się bólem i żałością. Spod kołnierzyka koszuli, na jej karku dało się zobaczyć świeże ślady duszenia. Jej lewe oko, lekko przymknięte, było opuchnięte i otoczone niezdrowym odcieniem fioletu. Dziewczyna próbowała podnieść na niego broń, prawdopodobnie pod wpływem rozkazu, jednak jej ręka usilnie spadała w dół. Jedyne na co było ją stać to przepraszające spojrzenie.

Na sam koniec zobaczył Rzeszę. Opierając głowę na rękach, siedział wygodnie za stołem, przyniesionym tutaj prawdopodobnie z jakiegoś innego pomieszczenia. Uśmiechał się parszywie ukazując swoje zęby. Jego wzrok był ciężki do odczytania. Tryumf mieszał się tam z odrazą i osobliwym politowniem. Można było powiedzieć, że wydawał się szczęśliwy.

- Powiem szczerze, spodziewałem się kogoś innego. - przemówił osobliwie rozbawiony - To trochę komplikuje nam plany, ale poradzimy sobie. Na początek, wyrzuć broń.

Przy ostatnich dwóch słowach ton Rzeszy diametralnie się zmienił, przypominając bardziej groźbę niż rozkaz. Czechy spojrzał na Słowację. Dziewczyna wydawała się go błagać o dostosowanie się do poleceń Niemiec. Słowianin niechętnie upuścił pistolet na ziemię, następnie kopiąc go gdzieś na bok. Wyprostował się, rzucając naziście wyzwanie.

Rzesza spojrzał na niego z odrazą i wstał z krzesła. Zabierając ze stołu przygotowany rewolwer postąpił krok by znaleźć się obok swojej sojuszniczki. Bez ostrzenia, zamachnął się i rękojeścią broni uderzył ją w tył głowy. Wiedział gdzie celuje, gdyż Słowacja natychmiastowo straciła przytomność. Nie pozwolił jej jednak upaść na ziemię, a prawie od razu podtrzymał ja w pasie. Czechy poderwał się nagle. Nie zważając na konsekwencje, chciał rzucić się Niemcowi do gardła, jednak nim zdążył postawić stopę choćby o krok bliżej, zatrzymał go jeden ze staników, oddając strzał ostrzegawczy pod jego nogi. Zapał Czech opadł. Zrozumiał w jak złym położeniu się znajduje. Rzesza nie zwróciwszy na to większej uwagi, kontynuował swoje poczynania.

- Zrozum, że robię to dla naszego wspólnego dobra, żebyś nie próbował żadnych sztuczek. - mówił sztucznie zatroskanym głosem.

Rzesza usiadł na krześle, sadzając sobie bezwładną Słowację na kolanach. Lewą ręką oplótł ją w pasie. Trzymany w prawej rewolwer przyłożył do jej skroni. Oparł się wygodnie, obserwując wroga.

Czechy nie chciał na to patrzeć, ale jednocześnie nie potrafił odwrócić wzroku. Po tym co zrobiła Słowacja, może i był zły, może i czuł do niej żal, ale dalej pozostawała jego ukochaną. Byli jednym, krzywda wyrządzona jej była jego krzywdą. Jedynym uczuciem silniejszym w tamtym momencie od goryczy, było obrzydzenie.

- Zostaw ją w tym momencie albo... - wysyczał przez zaciśnięte zęby.

- Albo co? - zapytał prześmiewczo Rzesza - Nic nie możesz mi zrobić. Jeden nieodpowiedni ruch, a jej główka zostaje przestrzelona.

Czechy zacisnął pięści. Jak bardzo by nie chciał, musiał się zgodzić. Zawiódł aliantów, siostrę, swoich ludzi, siebie i Słowację. Był bezsilny. Nie chciał się poddawać, ale musiał. Kiedyś, Niemcy może i miał skrupuły, które nie pozwoliłyby mu na spełnienie szantażu, ale kiedyś już minęło, a on oszalał.

- Cieszę się, że się rozumiemy. - powiedział, widząc jak z Czech ulatuje determinacja - Postarałeś się by tu dotrzeć, byłby smutno, gdyby twoje wysiłki nie zostały docenione, ale nie martw się. - mówił dalej, tym swoim specyficznie zagadkowym tonem - Ja jestem dobrym człowiekiem, więc nie pozwolę ci odejść z niczym. Licząc Słowację, mam trzy zakładniczki. Wypowiedz imię, a ja pozwolę wam odejść.

Dlaczego?

Czechy spojrzał na niego badawczo. W obliczu Rzeszy nie było widać kłamstwa lub podstępu. Mówił całkowicie szczerze. Motywy pozostawały jednak nieznane. Jaki miał w tym cel? Chciał wdzięczności, o której i tak nie mógłby pomarzyć? Musiała to być jakaś chora, pozbawiona sensu gra, bo jedynym co Niemcy wolał od znęcania się fizycznego, było znęcanie psychiczne.

- A co jeśli nie wybiorę? - zapytał Czechy spoglądając wyzywająco w oczy oponenta.

- Wybiorę za ciebie - usłyszał szybką odpowiedź - ale już do czegoś innego.

Wybór, który przez nim stał, był nie do podjęcia. Nieważne kogo wybierze, los reszty miał pozostać na łasce Niemiec. Czechy musiał uratować jedno, by skazać resztę.

Chciał zabrać Słowację. Wyciągnąć ją z tego okropnego miejsca, móc mieć ją znowu przy sobie, ale Izrael zdecydowanie bardziej potrzebowała jego pomocy. Była już jedna nogą na tamtym świecie. Wymagała natychmiastowej opieki medycznej, jednak była jeszcze Francja.

Francja wyglądała zdecydowanie najlepiej. Na jej ciele, przynajmniej w widocznych miejscach, nie dało się znaleźć nawet zadrapania. Nie wydawała się niedożywiona, albo odwodniona. Zdawała się jedynie cichsza niż zazwyczaj i bardziej przestraszona. Wyglądało na to, że Niemcy traktowali ją nadzwyczaj przyzwoicie.

I pomyśleć, że to właśnie ją muszę wybrać.

Obiecał, że wykona misję bez względu na wszystko. Nie chodziło tu o sympatię czy nostalgię. To była czysta polityka. Choć Francja była w wielu rzeczach po prostu bezużyteczna, nadal pozostawała ważnym graczem, a raczej pozostawała ważna dla Brytanii. Czechy wiedział, że Anglik nawet jeśli miałby możliwości, nie podejmie żadnej większej ofensywy, jeśli miałoby to zagrozić jego kobiecie. Nie ważne jak bardzo by tej decyzji później żałował, tu chodziło o dobro ludzkości. Jeżeli wypowiedzenie jej imienia miało pomóc zakończyć koszmar trawiący Europę, musiał to zrobić.

Misja pozostawała misją.

- Francja. - rzucił krótko.

Francja nagle ożywiła się i nagle, zupełnie zapominając o żołnierzach z karabinami, popędziła w stronę swojego wybawcy rzucając mu się na szyję. Czechy tulony przez Francję spojrzał za jej plecy by zobaczyć jak Izrael, za słaba już by stać, upada. Spojrzała niewyraźnie na scenę przed nią. Nie chcąc rozumieć co się dzieje, zamknęła oczy, a po chwili jej głową opadła uderzając o podłogę.

Tym razem to Rzesza nie mógł uwierzyć. Był pewny, że ten idiota wybierze nic niewartą Słowację. Oni wszyscy przecież zawsze kierowali się emocjami i honorem. Myślał, że żadna z tych niegodnych życia oferm nie posiada czegoś takiego jak rozsądek. Próbował nie dać poznać po sobie zdziwienia, jednak bez względu na starania, jego wyraz twarzy mówił sam za siebie.

Nim Czechy wyszedł, spojrzał na niego po raz ostatni. W jego wzroku nie było dumy lub wyższości. Była jedynie nienawiść i obrzydzenie.

•••

4 czerwca 1940 r.

Czechy ciągle słyszał szum. Nie był to dźwięk pochodzący z otoczenia. Tego dnia nie wiało, więc korony drzew pozostawały niewzruszone. Ten szum był w jego głowie. Głośny, pulsujący, nieustanny. Zawsze towarzyszyły mu obrazy. Za każdym razem, gdy Czechy zamykał oczy, widział to samo. Bezwładną Słowację na kolanach obleśnie uśmiechniętego Rzeszy. Nocami, przez te kilka godzin, kiedy dane im było spać, szum dalej nie ustawał, a on wstawał tylko jeszcze bardziej zmęczony. Śniły mu się ciągle te same osoby. Słowacja i Izrael, jeśli niezmaltretowane, to martwe.

Do wyczerpania psychicznego dochodziło również fizyczne. Przez nieduże ilości prowiantu, nie mógł się najeść. Choć zdarzały się epizody, kiedy jechali koleją, większość czasu spędzali na marszu. Bardziej niż nogi, bolały go tylko plecy. Od początku ich podróży, niczym dziecko, musiał dźwigać Francję. Kobieta nie kontaktowała. Praktycznie cały czas płakała i za żadne skarby nie potrafiła ruszyć się z miejsca.

Wiedział jednak, że, tak jak wszytko, to również przeminie. Musieli jedynie dotrzeć do celu. Byli już blisko, lecz czekała ich jeszcze jedna przeszkoda.

Przeszkoda ta nazywała się Dunkierką i była strasznie głośna.

Nawet będąc pośrodku niczego, z każdej strony otoczony lasem, mógł wyraźnie usłyszeć makabryczne odgłosy bitwy. W Dunkierce trwała akurat ewakuacja żołnierzy alianckich na Wyspy Brytyjskie, czego Niemcy oczywiście nie zamierzali pozostawić bez trupów. Był to ostatni dzień. Za nie więcej jak kilka godzin miał odpłynąć ostatni statek.

A to był ich ostatni odpoczynek, nim wyruszą w stronę piekła.

- Przestała płakać. - usłyszał łagodny głos z prawej strony.

Nawet nie zauważył, kiedy dołączyła do niego siostra. Przysiadła wygodnie i, podobnie jak on, oparła się o pień drzewa. Pomimo ich położenia i sytuacji w jakiej się znajdowali, jej postawa zdawała się nazdyczaj spokojna. Czechy zauważył, że Polska złagodniała od ich wizyty w Mińsku. Nie wiedział czy wpłynęła tak na nią Białoruś czy Rosja, ale cieszył się. W obecnych czasach, każdy potrzebował przynajmniej namiastki spokoju.

- W końcu. - skwitował, było to jedyne na co było go stać.

- W Dunkierce, nie będziesz już mógł jej nieść. - stwierdziła patrząc pusto przed sobie - Spróbuję z nią porozmawiać.

- Powiedz, kiedy będziecie gotowe. - powiedział kończąc temat.

Polska rozumiejąc, że lepiej będzie zostawić brata samego, wstała i otrzepała się lekko. Przeszła kilka kroków, by znaleźć się obok kolejnego drzewa, pod którym to siedziała Francja. Kobieta podobnie jak Czechy, zdawała się nie zauważyć, kiedy Polska do niej podeszła. Nawet gdy Słowianka usiadła po turecku naprzeciw niej, jej wzrok dalej pozostawał nieobecny. Polska chwilę jej się przyglądała mając nadzieję, że ta wykaże jakieś oznaki życia. Nic takiego jednak nie nadeszło.

- Wiesz gdzie teraz zmierzamy, prawda? - zapytała, próbując nadać swojemu tonowi jak najwięcej czułości. Gdy nie otrzymała odpowiedzi, mówiła dalej - Znajdziemy się w samym centrum piekła. Wszytko będzie się działo szybko i chaotycznie.

Francja nagle jakby wybudziła się lekko. Poruszyła się nieznacznie. Jej oczy patrzące do tej pory na jakiś nieznany punkt, przeniosły się na rozmówczynię.

- Ja nie chce umrzeć... - wyszeptała słabo. Wydawało się jakby znowu miała się rozpłakać.

- I dlatego właśnie musisz słuchać wszystkich poleceń moich i Czech. Jasne? - przemówiła stanowczo Polska, dodając swojemu tonowi odrobinę łagodności.

Francja pokiwała w odpowiedzi głową. Było to niewiele, lecz Polsce wystarczyło. Momentalnie wstała. Wyprostowała się i spojrzała w stronę brata.

- Gotowe. - oświadczyła zimno.

______________________________________

Nie pamiętam, kiedy ostatnio pisałam tak poważny rozdział w tej książce, mam nadzieję, że wyszło dobrze.

Chciałam wszem i wobec oświadczyć, że w bieżącym tygodniu tj. dwunastym roku 2020, moja książka pt. ,,Bóg, honor, ojczyzna" zjęła pierwsze miejsce w tagu ,,ruspol". Przepraszam, ale musiałam się gdzieś tym pochwalić, a przy okazji mogę Wam podziękować, bo bez Was przecież nic by nie było. Generalnie czuje się spełniona, mogę umierać.

Jeszcze raz dziękuję i miłych [wolnych] e-lekcji!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top