VIII

2 kwietnia 1940 r.

- Ja na prawdę mam złe przeczucia! - mówił denerwujący głos za ścianą, którego właścicielką była oczywiście Francja.

Vichy znajdował się aktualnie na gustownie urządzonym, dość szerokim korytarzu. Stał pod drzwiami niczym pies, za którego ta idiotka go uważała. Pies jednak nie podsłuchiwał rozmów swojej pani, on zaś to robił.

Teoretycznie powinien znajdować się na zwołanej przez Paryż konferencji. Choć spotkanie ponoć było pilne, nie obchodziło go ono jakoś bardzo. Wiedział o nim tylko tyle, że miały się stawić wszystkie francuskie miasta i miło się ono odbyć w murach tego właśnie budynku. I początkowo miał nawet zamiar się tam zjawić, jednak przechodząc korytarzem ujrzał jejmość Francję, najcudowniejszą kobitę na świecie. W towarzystwie Wielkiej Brytanii, wchodziła do swojej sypialni trzymając w ręku jakieś teczki. Vichy zaintrygowany tym wątkiem, postanowił odpuścić sobie konferencję i spróbować dowiedzieć się czegoś więcej.

Tak więc stał pod drzwiami już od pół godziny, przysłuchując się rozmowie swoich dwóch ulubieńców. Rozczarował się jednak, gdyż jak do tej pory, nie usłyszał nic ciekawego. Alianci najpierw poskarżyli się na zachowanie swoich słowiańskich sojuszników, potem podbudowali swoje ego, nawzajem mówiąc sobie w czym to oni nie są od nich lepsi, i dopiero na koniec przeszli do tematów bardziej istotnych. Jednak nie trwało to długo, gdyż Francja jak zwykle musiała podjąć próbę skupienia całej uwagi na sobie.

- Ile razy mam ci mówić? - Herbaciarz próbował zachować spokój, co jednak nie wychodziło mu najlepiej - Przestań nadinterpretować.

- Ja nie nadinterpretuję! - choć Vichy nie mógł tego zobaczyć, był pewny, że Francja wstała - Te sny...

- Skończ powtarzać to samo! - uniósł się w końcu, prawdopodobnie wymachując rękami.

- To ty zacznij mnie w końcu słuchać. - ton Francji zmienił się diametralnie. Teraz dało się w nim wyczuć żal i zawód - Czy ja cię jeszcze w ogóle obchodzę?

Vichy prychnął pogardliwie. A oto jedna z typowych zagrywek Francji. Niczym stereotypowa kobieta, odwróciła kota ogonem. Choć Vichy nienawidził Brytanii prawie tak samo jak tej idiotki, tym razem kibicował mu z całego serca. Miał nadzieję, że przynajmniej tym razem mężczyzna się nie ugnie pod wpływem jej smutnych oczu. Vichy chciał, żeby choć raz ktoś ją skrzywdził, upokorzył albo chociaż powiedział jej coś niemiłego.

Ta kobieta od zawsze miała dobrze. Nikt nigdy osobiście nie okazał wobec niej braku szacunku. Nikt nie wygarnął jej błędów. Nikt nie powiedział zwykłego ,,spierdalaj". Doznawała porażek, ale nigdy nie została skrzywdzona bezpośrednio. Potrafiła z bezpieczniej odległości beznamiętnie patrzeć jak giną za nią tysiące. Jej zdaniem żadna porażka, nigdy nie przytrafiła się z jej winy. Nawet gdy z wojskami Bonapartego wycofywała się z Rosji, za przegraną winiła Polskę, która ryzykowała dla niej życie każdego jednego dnia. Francja nigdy nie potrafiła uchylić głowy i przyznać się do błędu.

I za to właśnie Vichy jej nienawidził. Za to, że zawsze czuła się lepsza. Często zastanawiał się, dlaczego Bóg akurat ją wybrał do pełnienia roli kraju i dlaczego dał jej ludzi, którzy zrobili ją potęgą? Vichy znał wiele państw i każde z nich charakterem i uczynkami było lepsze od Francji. Niemcy był bezwzględny, Polska nigdy się nie poddawała, Szwajcaria zawsze starał się być obiektywny, Rosja nigdy nie kierował się emocjami, Hiszpania pomimo temperamtu bywał rozsądny. Nawet o Herbaciarzu mógł powiedzieć coś dobrego, ale nie o niej.

- Obchodzisz, - z zamyślenia wyrwał go głos Brytanii, który po długiej chwili ciszy odezwał się tonem do niego niepodobnym - ale mam ważniejsze sprawy na głowie niż słuchanie jakiejś rozemocjonowanej wariatki. Naucz się w końcu, że świat nie kręci się wokół ciebie.

I wtedy znowu zapadała cisza, a Vichy uśmiechnął się z satysfakcją. Nawet stojąc w innym pomieszczeniu, mógł bez problemu poczuć ciężar atmosfery, który jednak nie przygniatał go, a dziwnie cieszył. Choć słowa Anglika nie były najgorszym czego życzył Francji, czuł, że jego potrzeby na pewien czas zostaną zaspokojone.

Nie wiedział ile czasu minęło zanim, znowu usłyszał jakiś dźwięk, dochodzący zza drzwi. Szybki stukot pantofli rozbrzmiał, tak niespodziewanie, że Vichy aż podskoczył. Niedługo potem drzwi otworzyły się, tylko po to by Francja po przejściu przez nie mogła nimi trzasnąć. Kobieta chwilę stała w bezruchu patrząc przed siebie, a gdy pierwsze łzy spłynęły po jej policzkach, szybko je otarła i ruszyła biegiem w tylko sobie znanym kierunku.

Jak zwykle, nawet nie zauważyła swojego miasta.

Ale kiedyś zauważysz.

•••

9 kwietnia 1940 r.

Pole. Szczere pole.

A na nim, po dwóch stronach, na przeciwko siebie, niemiecki dywizjon i duński batalion. Austria nie pamiętała ich numerów, ale czy to było ważne? Ludzie ustawieni w idealnych szeregach, stali z karabinami w dłoniach. Trzymając palce na spuście, mierzyli siebie nawzajem zimnymi spojrzeniami. Nikt się nie ruszał, a dokoła panowała napięta cisza.

Pomiędzy dwoma skupiskami żołnierzy, istniała kilkusetmetrowa przerwa. Właśnie w tą stronę była odwrócona Austria. Przed swoimi ludźmi, wyprostowana, sztywna. Dławiąc się własnymi łzami, spoglądała na wrogów, próbując wyróżnić jakiś szczegół z zamazanych plam jakie widziała. Czując na swoich plecach, przyłożoną lufę karabinu, chciała postąpić krok do przodu, ale nie mogła.

Bała się, ale nikogo to nie obchodziło.

- No dalej. - zachęcał ją brat. W jego głosie nie było złości czy jakiekolwiek negatywnej emocji. Towarzyszyło mu coś innego. Pewna satysfakcja, osobliwe rozbawienie, coś godnego jedynie szaleńca. - Nie mamy całego dnia.

- Błagam... - spróbowała jeszcze raz. Jej głos łamał się co chwilę. Szlochając podejmowała jednak kolejne żałosne próby mówienia - Ja-ja... Ni-ie chcę... Strzelą...

Rzesza poprawił karabin w dłoniach.

- Ja też mogę. - wysyczał, popychając siostrę. Austria postąpiła krok do przodu o mało się przy tym nie wywracając - No już, biegnij.

Austria uniosła głowę i spojrzała na zachmurzone niebo, jakby w nim szukając pocieszenia. Nie odnalazła go jednak, doprowadzając siebie do jeszcze gorszego stanu. Jej głowa z powrotem opadała bezsilnie. Zaczęły nią miotać jeszcze silniejsze niż dotąd spazmy płaczu. Jej płuca zaczęły walczyć o każdy oddech, oczy piekły od łez, ciężar powiek stał się nieznośny, a w ustach czuła już tylko sól.

Wiedziała, że brat się niecierpliwił. Musiała wziąć się w garść. Używając całych swoich sił, podniosła stopę. Ruszyła ocierając, kolejne napływające łzy, ruszyła próbując uspokoić oddech. Gdy tylko poczuła, że lufa karabinu się od niej oddała, poczuła ulgę, będącą zaledwie ułamkiem targających nią emocji. Miała nadzieję, że od tego momentu będzie już tylko lepiej, że pójdzie spokojnie dalej.

Niemcy miał inne plany.

- Powiedziałem ,,biegnij".

Zaraz po tych cierpkich słowach rozległo się coś jeszcze. Dźwięk, któremu żaden inny nie dorównywał okrucieństwem. Rozległ się wystrzał. Pojedynczy wystrzał z karabinu jej brata. Pocisk jej nie tknął, miał być jedynie ostrzegawczy, podziałał jednak na nią tak jak Niemcy tego oczekiwał. Austria niczym ranne zwierzę rzuciła się do szaleńczego biegu. Na oślep, już nawet nie przecierając łez, biegła nie myśląc już o niczym. Jeszcze ciężej było jej złapać oddech. Przestała już kontrolować swoje ciało. Choć wydawało się, że nie ma siły, nie potrafiła się zatrzymać.

Dla niej, bieg wydawał się nie mieć końca. Świat wokół niej wydawał się nie istnieć. Nie czuła, nie słyszała i nie widziała. Jedynym działającym zmysłem wydawał się być smak, który im więcej łkała, tym bardziej się wyostrzał. Smak soli zaczął przyprawiać ją o odruchy wymiotne, ale i tego nie mogła zrobić. Jedynym co jej pozostało był bieg.

Gdy w końcu upadła, poczuła spokój. Na kolanach, oparta rękami o zimną ziemię, dyszała ciężko. Zauważyła, że przestała płakać. Jej oddech się unormował, a ciało przestało drżeć. Ktoś złapał ją delikatnie za ramiona i pociągnął do góry. Spojrzała w górę, w wielkie piwne oczy przepełnione litością. Oczy Danii.

- Żyję... Nie strzelili... - powiedziała cicho Austria.

Rozejrzała się dookoła niedowierzając. Znajdowała się idealnie na środku, pomiędzy ludźmi Danii, a swoimi. Udało jej się. Ten jeden raz, nie zawiodła nikogo.

- Nie wiem co powiedział ci Niemcy, - zaczęła spokojnie Dania, z łagodnością, której nie słyszy się od wroga - ale nikt by nie strzelił.

Austria nie wiedziała co odpowiedzieć i co myśleć. Nagle zrobiło jej się głupio. Znowu wyszła na idiotkę, za którą wszyscy ją uważali. Nie chciała jednak o tym myśleć i po chwili stania w bezruchu, przypomniała sobie, po co tu przyszła. Bez słowa sięgnęła do torby przełożonej przez ramię i wyciągnęła z niej kartkę papieru. Potem podała ją Danii. Kobieta przeleciała ją wzrokiem.

- Dlaczego cię wysłał? - zapytała podnosząc wzrok.

Austria nagle ożywiła się. Wyprostowała się dumie, zapominając co miało miejsce przed chwilą. Zadarła głowę, całkowicie zmieniając swój wyraz twarzy. Zaczęła przypominać siebie.

- Nie wysłał mnie. - przemówiła typowym dla sobie lekko piskliwym głosem - Sama chciałam.

Dania spojrzała na nią pytająco. Nie spuszczając z niej wzroku, sięgnęła do kieszonki swojej koszuli i wyciągnęła pióro. Austria lekko skrzywiła się na jej wzrok, ale pospieszyła z wyjaśnieniami.

- Jestem tak samo ważna jak on. - wyjaśniła, ze ślepym przekonaniem w głosie, w które nawet ona zdawała się nie wierzyć - Poprosiłam o jakieś ważne zadanie.

Dania przyglądała jej się chwilę, mając nadzieję, że jej te słowa okażą się żartem. Niestety, po minie Austrii można było stwierdzić, że ta mówiła całkiem na poważnie. Dania westchnęła ciężko i spróbowała przemówić jej do rozsądku.

- Wiesz czemu to podpisuję? - zaczęła powoli, upewniając się, że dziewczyna rozumie każde słowo - Wiem, że Niemcy ma zamiar zaatakować Norwegię, albo już to zrobił. Moja kapitulacja mu jedynie pomoże, ale uważam to za słuszne. Jeżeli chcesz żeby ludzie traktowali cię na poważnie, również musisz podejmować słuszne decyzję, a nie te na które masz ochotę.

Po tym krótkim wywodzie Dania spojrzała wyczekująco na Austrię. Ta na początku wyglądała jakby nic nie zrozumiała. Potem lekko się zamieszała. Szybko jednak wróciła do swojego normalnego stanu i posłała jej zdegustowane spojrzenie.

- Nie rozumiem o czym mówisz. - powiedziała w końcu, a wraz z tym krótkim zdaniem Dania straciła w wiarę w jej rehabilitację.

Westchnęła z rezygnacją i szybkim ruchem podpisała kapitulację. Potem wręczyła papier Austrii i bez słowa odeszła w swoją stronę, dając z daleka znak swoim ludziom do wycofania się. Austria nie czekała długo i również odwróciła się wracając do swoich.

Choć obydwie nie widziały się potem przez wiele miesięcy, słowa Danii cały ten czas były w pamięci Austrii.

•••

10 kwietnia 1940 r.

Nie spieszyli się. Teraz już i tak nie mogli nic zrobić.

Buty Wielkiej Brytanii uderzały o podłogę z pewnym zdenerwowaniem. Z całą pewnością nie był to pośpiech, a raczej swego rodzaju złość czy też agresja. Ponieważ Brytania w istocie był zdenerwowany.

Do tego czasu wydało mu się, że wszystko ma pod kontrolą. Myślał, że zrobił wszytko by zapobiec dalszemu rozwojowi wydarzeń. Może i było to głupie, ale nawet po kampanii wrześniowej, wierzył, że w Europie może jeszcze zapanować pokój. Czechy i Polskę uważał za ofiary koniecznie. Wydawało mu się, że wybrał mniejsze zło, które nie doprowadzi do wojny. Właśnie dzięki tym dwóm ofiarą, przez pewien czas panował względny spokój, nie licząc tego co spotkało Finlandię. Powoli zaczynał wierzyć, że wszytko może wrócić do normy. Zmienionej, wypaczonej, karykaturalnej, ale normy.

Jednak wczoraj jego nieśmiałe marzenia legły w gruzach. Rzesza zaatakował Danię i Norwegię, burząc tym samym nadzieje na harmonię. Brytania wiedział już, że Niemcy się nie zatrzyma. Wczoraj wyruszył na Skandynawię, a co zrobi dziś i jutro? Nazista nie tylko będzie podbijał, ale i zdobywał nowych sojuszników. Choć Włochy na razie nie wypowiedział nikomu wojny, było pewne, że niedługo opowie się za Niemcami, Dania już skapitulowała, Japonia jest prawdopodobnie gotowa do pomocy, a Rosja po prostu będzie robił swoje. I kto w tej sytuacji dołączy do aliantów poza kolejnymi ofiarami Rzeszy? Nikt o zdrowych zmysłach nie będzie pchał się do tej wojny sam z siebie. Kanada i Australia pomogą, bo to ich obowiązek, ale nawet USA nie jest na tyle głupi żeby wspomóc go zbrojenie, a przynajmniej dopóki nie będzie do tego zmuszony. Nie mógł się już dłużej oszukiwać, sytuacja już dawno wymknęła się spod kontroli, a on był w dupie.

Anglik nie mogąc już dłużej znieść tych myśli, spojrzał ukradkiem na idącego obok Czechy. Słowianin nie wyglądał na jakoś specjalnie zamyślonego, a na jego twarzy nie dało się wyróżnić jakichś szczególnych emocji. Brytania podjął szybką decyzję o przerywaniu ciszy między nimi. Choć wiedział jak może się to skończyć, uznał, że woli usłyszeć kolejne docinki niż własne myśli.

- Polska miała już być dwie godziny temu. - zaczął nie patrząc na towarzysza. Był to chyba jeden z najgorszych możliwych tematów.

Czechy odwrócił powoli głowę w jego stronę i przeszył go spojrzeniem, co wywołało u niego pewien dyskomfort. Chwilę mu się przyglądał, jakby zastanawiając się, czy jego słowa aby na pewno są prawdziwe.

- Naprawdę myślisz, że ucieczka z miasta obstawionego przez Niemców, idealnie spod oka Rzeszy jest taka prosta? - zapytał z zimnym spokojem, powoli wypowiadając każde słowo. Gdy Brytania nic nie odpowiedział, Czechy westchnął cicho i zaczął mówić dalej, tonem już bardziej znudzonym niż zimnym - Polska nie przyjdzie w ogóle, ale przekazała mi wszystkie raporty. Jeśli chcesz je przejrzeć to dałem je Francji. W skrócie: dalej nie wiadomo gdzie jest Izrael, zaginął Gdańsk, a Polacy mają przejebane.

Nie spodziewający się takiej gadatliwości u Czech Wielka Brytania, przez chwilę nic nie mówił. Zaginięcie Gdańska, choć intrygujące nie było jego problemem. Izrael znajdująca się pod jego mandatem, powinna go w jakiś sposób obchodzić, lecz teraz miał ważniejsze sprawy na głowie, zaś kulisy życia w Generalnym Gubernatorstwie były ostatnią rzeczą którą powinien zaprzątać sobie myśli. Mimo to zamierzał przyjrzeć raporty. Zawsze mogło się okazać, że znajdzie tam coś istotnego.

Gdy Brytania ułożywszy sobie w głowie wszystkie informacje, zamierzał się odezwać, spostrzegł, że znajdują się na miejscu. Dosłownie kilka kroków dzieliło ich od średniej wielkości drzwi w kolorze jasnego drewna. Anglik wyciągnął rękę ku klamce, jednak nim zdążył sięgnąć celu, drzwi otworzyły się same, a z pomieszczenia wyszła Francja. Kobieta nawet nie spoglądając w jego stronę, minęła go i podeszła do Czech. Stanęła w dość bliskiej odległości i podniosła na niego wzrok swoich lekko zapłakanych oczu.

- Po nocy trochę doszedł do sobie, ale i tak postaraj się go nie przemęczać. - powiedziała szybko specjalnie skupiając całą swoją uwagę na Czechu, zupełnie tak jakby byli sami - Najwyżej dziesięć minut i potem daj mu odpocząć.

Słowianin jedynie skinął głową. Francja od razu odwróciła się na pięcie i odeszła zostając ich samych. Czechy odprowadził ją kawałek wzrokiem, a gdy ta zniknęła za zakrętem korytarza, spojrzał pytająco na wyraźnie rozgoryczonego Brytanię.

- Zignorowała cię. - stwierdził - Coś ty jej zrobił?

- Nic. - fuknął Anglik i nie czekając na sojusznika, wszedł do pomieszczenia.

W pokoju panował półmrok. Wszystkie okna były pozasłaniane i zamknięte. Od razu po wejściu, nozdrza atakował smród krwi, ropy i potu. Panująca duchota jedynie potęgowała dyskomfort. Alianci nie zwracając uwagi na resztę pokoju, skierowali się do łóżka po prawej stronie. Tam, na stosie poduszek, przykryty kołdrą, leżał Norwegia.

Skandynaw trafił do Paryża dzień wcześniej. Cały we krwi z okropną raną na głowie, został przywieziony przez dwóch swoich żołnierzy. Ledwo trzymał się na nogach, dlatego bez żadnych pytań, zorganizowano mu opiekę medyczną i jakieś spokojne miejsce. Nawet bez przesłuchania, można było się domyślić kto był jego prawdopodobnym oprawcą. Ta informacja jednak była niewystarczająca. Gdy o kilka słów wyjaśnienia poproszono żołnierzy, którzy go przynieśli, ci okazali się bezużyteczni. Podobno znaleźli go w jego sypialni już w takim stanie, a dowództwo uznało, że bezpieczniej będzie przewieźć go tutaj i na tym kończyła się ich wiedza. Dlatego też postanowiono poczekać dzień i wtedy zapytać się samego poszkodowanego.

Moment ich małego przesłuchania właśnie nadszedł. Brytania, jako szczęściarz który wszedł pierwszy, zajął miejsce siedzące na krześle ustawionym przy łóżku. Czechy więc zaczął rozglądać się za czymś co mógłoby mieć podobne zastosowanie do przynajmniej taboretu, jednak jego wysiłki spełzły na niczym. Odpuściwszy sobie poszukiwania, westchnął i po prostu przykucnął obok, zmęczony staniem. Anglik spojrzał się na niego z odrazą, jednak nie komentował. Szybko przeniósł swój wzrok na rannego i zaczął go obserwować, czekając na odpowiedni moment do przemówienia. Norwegia poprawił się na poduszkach, prostując się lekko. Gdy ponownie położył swoją obwiązaną bandażami głowę, jęknął cicho, pod wpływem bólu.

- Rzesza? - zapytał Brytania, choć każdy doskonale znał odpowiedź.

- Tak. - odpowiedział krótko Norwegia, wiedząc jednak czego chcą dowiedzieć się mężczyźni mówił dalej, nie spiesząc się - Około południa po prostu przyszedł i strzelił mi w łeb, nawet nie po żeby mnie zabić. Również spróbowałem coś mu zrobić i też wyjąłem broń, ale obezwładnił mnie. Powiedział, że mam być dla was ostrzeżeniem i tylko dlatego nie zrobi ze mną nic więcej. Potem mówił coś jeszcze, ale moja świadomość już odpływała.

- Dość krótkie opowiadanie jak na tyle akcji. - powiedział Brytania, mrużąc podejrzliwie oczy.

Czechy spojrzał na niego jak na idiotę ze swojej jakże niepoważnej pozycji.

- Miał niby opowiadać o tym jak bardzo go napierdalało kiedy został ranny? - zapytał ironicznie.

Brytania postanowił nie odpowiadać na zaczepkę. Zamiast tego wlepił wzrok w Norwegię, szukając w nim czegoś coś mógłby wskazywać na jego złe intencje. Nic takiego jednak w nim nie zauważył. Po chwili ciszy po prostu wstał i z westchnieniem skierował się w stronę drzwi. Obejrzał się jeszcze przez ramię i spojrzał wyczekująco na Czechy.

- Nie masz zamiaru wyjść? - zapytał od niechcenia.

- Mam do niego kilka pytań. - odparł nie poświęcając Brytanii więcej uwagi niż było to potrzebne.

Czechy patrzał z dziwną degustacją jak Anglik wychodzi zamykając za sobą drzwi. Przesłuchanie o którym tyle mówił zakończył po jednym pytaniu, które na dobrą sprawę nie było nawet pytaniem. Było jeszcze tak wiele rzeczy, które mogłyby okazać się istotne, a on tak po prostu odszedł. Czechy zaczął się zastanawiać, czy jest to spowodowane nikłą ilością punktów inteligencji sojusznika czy brakiem chęci przebywania w jego towarzystwie.

Jako jedyna osoba mogąca sprostać wymaganiom tego jakże ciężkiego przesłuchania, Czechy sięgnął ręką do kieszeni, by wyciągnąć małą szklaną buteleczkę, wypełnioną przezroczystym płynem, który sądząc po minie właściciela bynajmniej nie był wodą. Norwegia uśmiechnął się na tyle na ile zdołał i przemówił już zdecydowanie weselszym tonem.

- Co chcesz wiedzieć?

______________________________________

Byłam chora jak pisałam rozdział ten i poprzedni więc obydwa mi się nie podobają, ale mi się w sumie nic nie podoba więc mam wyjebane. Mam ważnie, że jeżeli w pewnym momencie nie stwierdzisz, że masz po prostu wyjebane to nie możesz zacząć pisać ~ z serii złote myśli.

No więc siema goście i gościówki miłego tygodnia siema elo.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top