IV

9 października 1939 r.

Temat rozmowy szybko zszedł na bardziej trywialne rzeczy. Spotkanie które na początku miało służyć omówieniu spraw wojennych, po niespełna trzydziestu minutach stało się spotkaniem towarzyskim. Spotkaniem dwóch starych przyjaciół. Kompanów od walki, picia i kobiet. Choć jeden wolał wino, a drugi piwo, to gust do wszystkiego innego mieli prawie ten sam. Myśleli podobnie i podobne mieli zachowania. Mimo, że przez wielki kłócili się wiele razy i mieli za sobą pełno niesnasek, nigdy nie odczuwali do sobie nienawiści. Przeszli przez wiele konfliktów, czy to po tej samej stronie czy przeciwnej, jednak zawsze darzyli siebie pewnym szacunkiem i sympatią.

Dlatego też Włochy siedział teraz z Niemcami w jednym pomieszczeniu. Po dwóch stronach biurka, w pokoju o raczej minimalistycznym wystroju. Ściany były w kolorze szarości, dzięki czemu wyróżniały się powieszone nań czerwone transparenty z wielką czarną sfatyką w białym kole,   ciągnące się po całej wysokości, każdej z czterech ścian. Były to jedne ozdoby tego pokoju. Resztę wyposażenia stanowiło kilka komód z podpisanymi szufladami i szafkami, poustawianych po prawej stronie od wejścia. Na samym środku, naprzeciwko drzwi stało masywne biurko z ciemnego dębu, przy którym właśnie siedzieli.

Na dębowym blacie stała litrowa flaszka wódki, ukradziona jakiemuś polskiemu bimbrownikowi, podczas kampanii wrześniowej. Włochy i Niemcy mieli zamiar wypić dzisiaj chociaż połowę z niej, jednak zrezygnowali po pierwszej kolejce. Po tych marnych dwudziestu pięciu mililitrach, zaczęli się krzywić gorzej jak po cytrynie.

- Przecież to ma więcej jak czterdzieści procent. - powiedział Włochy przyglądając się pustemu już kieliszkowi.

- Słowianie podobno piją nawet z musztardówek. - powiedział Niemcy jeszcze trochę się krzywiąc - To kolejny powód by ich wszystkich wysiedlić.

Nie myśląc długo, Włochy załapał flaszkę wódki i odłożył ją bardziej na bok. Gdy zrobił to samo z kieliszkami, Rzesza wyjął gdzieś spod biurka jeszcze nie napoczętą butelkę wina i bardziej odpowiednie do tego napoju naczynia. Gdy te zostały napełnione, bez chwili zastanowienia wzięli łapczywie po łyku, chcąc zniwelować utrzymujące się jeszcze palące uczucie w przełyku.

- A co z atakiem na Francję? - zapytał nagle Włochy, przypomniawszy sobie o tej nie omówionej kwestii.

- Zrobię to w przeciągu tego tygodnia.

Na te słowa Włochy zakrztusił się samym powietrzem. Spojrzał z niedowierzaniem na swojego sojusznika, myśląc, że ten żartuje. Przeliczył się jednak gdyż Niemcy wyglądał na śmiertelnie poważnego. Faszyście chwilę zajęło by się otrząsnąć.

- Słuchaj, wiem, że wojna błyskawiczna i w ogóle, ale chłopie ty przegrasz. - powiedział nadmiernie przy tym gestykulując.

Niemcy przechylił lekko głowę w bok i rzucił mu pytające spojrzenie. Już chciał coś powiedzieć, lecz Włochy był szybszy.

- Kampania wrześniowa ci wyszła, ale miała trwać najwyższej tydzień. Polaczki dały ci popalić. Twoje wojsko musi zregenerować siły i naprawić sprzęt.

- Mam po swojej stronie jeszcze Rosję. - odpowiedział Niemcy powoli, starając się ukryć zderwowanie, wywołane tak bezczelnym pouczeniem go.

- Rosja cię nienawidzi, a do tego jest chujem. - Włochy oparł ręce na blacie i przechylił się lekko w przód - Alianci zaproponują mu coś korzystnego i zmieni strony bez pożegnania.

- I kto to mówi? - odpowiedział Niemcy podnosząc jedną brew do góry.

Włochy zmarszczył brwi, po czym wrócił do swojej pozycji wyjściowej i oparł się wygonie o fotel. Rzesza czuł się niezwykle usatysfakcjonowany widząc jego urażoną minę. Zapadała chwila milczenia, podczas której Niemcy intensywnie myślał nad słowami przyjaciela. Choć mu się to nie podobało musiał stwierdzić, że ten miał rację. Włochy domyślił się myśli nazisty i tym razem to on posłał usatysfakcjonowane spojrzenie.

Niemcy westchnął i dolał im obu wina.

•••

12 października 1939 r.

Godzina była wczesna. Na zewnątrz panował jeszcze mrok, a sam Finlandia powinien jeszcze spać. Miał w zwyczaju wstawać późno, więc widok jednego z jego ludzi u progu sypialni nie wywołał u niego ataku radości, jednak rozumiejąc, że sprawa jest pilna, z niechęcią wygrzebał się z łóżka. Szybko doprowadził się do porządku po nocy i w niecałe dziesięć minut był już gotowy. Nie jedząc śniadania, ruszał w stronę swojego swego rodzaju gabinetu. Powód jego pobudki już tam na niego czekał, co tylko pogorszyło jego humor. Tego dnia nie spodziewał się gości, a już na pewno nie Rosji.

Gdy tylko Finlandia zajął swoje miejsce za biurkiem, bolszewik nawet się nie witając, położył przed nim kawałek papieru, który okazał się być mapą ukazującą granicę fińsko-rosyjską. Choć mapa była niewielka, wszytko było wyraźnie i czytelne. Finlandia przez chwilę przyglądał się jej, nie do końca rozumiejąc o co chodzi. W końcu zauważył, że granica zaznaczona na mapie różniła się od tej rzeczywistej. Spojrzał się na swojego gościa pytająco. Rosja wyglądał na niewzruszonego z tym swoim typowym beznamiętnym wyrazem twarzy.

- Nie rozumiem. - zaczął Finlandia - Co to jest?

- Propozycja. - odpowiedział Rosja bez zastanowienia.

Lodowaty ton jego głosu sprawił, że Finlandię nagle przeszły ciarki, a temperatura w pomieszczeniu jakby spadała o kilka kresek. To jedno słowo o tak pozytywnym zazwyczaj wydźwięku w jego ustach brzmiało prawie jak groźba. Spokojny z natury Finlandia teraz zaczął odczuwać lekki stres.

- Przesuniesz granicę na Przesmyku Karelskim o dwadzieścia pięć kilometrów. Oczywiście razem z umocnieniami. - wyjaśnił Rosja, już bardziej naturalnym tonem - Do tego wydzierżawisz dla mnie półwysep Hanko.

To wcale nie brzmi jak propozycja.

Finlandia spojrzał na Rosję podejrzliwie. Chciał wyczytać coś z jego oczu, choć nie wiedział co. Nieważne jakby się starał, wzrok bolszewika był zimny i nieprzystępny.

- A co ja dostanę w zamian? - powiedział wolno, jakby bojąc się odpowiedzi.

- Tajgę w Karelii.

Rosja obserwował bacznie reakcję rozmówcy, który na początku zdawał się nie rozumieć jego słów. Dopiero potem Finlandia odwrócił wzrok i spojrzał ze skupieniem na jakąś niezidentyfikowaną rzecz po prawej stronie. Zawsze gdy musiał się nad czymś zastanowić postępował w ten sposób. Rosja cierpliwie dał mu trochę czasu.

- Ale... - zaczął po chwili ponownie przenosząc swoje spojrzenie na rozmówcę - Przecież tam nawet nikt nie mieszka.

- To sobie te tereny zaludnisz. W czym problem? - odpowiedział kpiąco bolszewik - Zgadzasz się czy nie?

Finlandia przez chwilę nic nie mówił, zdziwiony tak nagłym pytaniem. Rosja od zawsze był bezpośredni i raczej impulsywny, jednak od kiedy zaczęła się wojna coś się zmieniło. Wszystkie jego cechy charakteru wydały się bardziej uwidaczniać. Zupełnie tak jakby ciężej było mu się opanować. Choć można było domyślać się powodów tej zmiany, Finlandia wolał się w to nie zagłębiać.

- Nie... - odpowiedział cicho Finlandia, dopiero potem dodając do głosu więcej pewności - Oczywiście, że nie.

Rosja zmarszczył brwi, przyglądając mu się groźnie. Gdzieś podświadomie miał nadzieję, usłyszeć jeszcze odpowiedź twierdzącą. Przyglądali się sobie w ciszy przez krótką chwilę. W końcu Rosja bez zbędnych ceregieli, zabrał mapę rozłożoną na biurku. Zdziwiony Finlandia obserwował każdy jego ruch.

- Jak wolisz. - rzucił niechętnie Rosja, wstając z fotela i kierując się ku drzwiom. - Tylko potem nie mów, że nie ostrzegałem.

Dopiero gdy Rosja wyszedł, Finlandia uświadomił sobie swój błąd.

•••

1 listopada 1939r.

Przestała żyć, a zaczęła uciekać.

Bo gdy to wszystko się zaczęło była w najgorszym możliwym miejscu.

Miała kilka spraw do załatwienia w gdańskiej ambasadzie. Były to zaledwie drobnostki niewarte tak dalekiej podróży z Jerozolimy, jednak ona się uparła. Uwielbiała podróże, więc i tej nie mogła sobie odpuścić.

Nie spędziła w tym pięknym nadmorskim mieście nawet dnia. Przyjechała wieczorem ostatniego dnia sierpnia, a już następnego z rana zaczęły się bombardowania. Do tej pory pamiętała ten okropny huk, krzyk matek, płacz dzieci i przekleństwa ojców. Pamiętała krew w niektórych miejscach spływającą strumieniami do kanałów. Pamiętała smród spalonych ciał. Pamiętała cały ten chaos.

I pamiętała Gdańsk.

Trzeciego dnia walk na Westerplatte, Gdańsk przyszedł do niej cały we krwi. Jak się później okazało była to na szczęście krew niemiecka. Wyjaśnił jej, że naziści dowiedzieli się o jej kryjówce w kanałach i by schwytać ją jedną, wysłano mniej więcej trzydziestu Niemców. Gdańsk dowiedziawszy się o tym zebrał piątkę najlepszych ludzi i niezwłocznie ruszył na pomoc. Zabili każdego  szwędającego się wtedy po kanałach nazistę, a ich zwłoki utopili w ściekach.

Potem przeprowadzono szybką akcję wyprowadzenia jej z miasta. Piątka tych Polaków pod dowództwem Gdańska, walczyła o jej życie przeżyć z zażartością, której nigdy by się nie spodziewała. Tamtego dnia jedynie od tej szóstki mogło zginąć nawet pięćdziesięciu Niemców. Wszytko działo tak się szybko, że nie była w stanie przyjrzeć się otoczeniu, za co dziękowała Bogu z całego serca. Naprawdę nie miała ochoty oglądać kolejnych zbeszczeszczonych dziecięcych zwłok.

Pamiętała również słowa, które Gdańsk rzucił jej na pożegnanie.

,,Uciekaj i nie oglądaj się za siebie"

Wtedy ostatni raz widziała Gdańsk. Od tamtego momentu pałętała się po lasach, łąkach i polach. Wiosek i miast unikała jak ognia. Nie było to spowodowane jedynie ostrożnością. Ona po prostu widziała co zastanie w każdej miejscowości i nie miała zamiaru tego oglądać.

Przez pierwsze dwa tygodnie nieustannie po piętach deptał jej pościg. Kilka razy prawie ją mieli, jednak zawsze udawało jej się wymknąć. Było to spowodowane boską opatrznością i głupotą ścigających. Naziści lubili ją lekceważyć. Choć jej umiejętności walki były raczej znikome, to biegaczką była świetną. Miała naprawdę dobrą kondycję i była ponadprzeciętne szybka. Niemcy może i mieli różne pojazdy do dyspozycji, ale nie mogły im one pomóc w środku lasu, gdzie nie mieściły się pomiędzy drzewami. Izrael wykorzystywała to i nawet pomimo wyczerpania jak do tej pory nie dała się złapać.

Gdy pościg odpuścił, nie przestała uciekać. Dalej ukrywała się w lasach, mimo że coraz ciężej było o jedzenie i suche schronienie. W żadnym miejscu nie mogła zostać dłużej niż jedną noc. Ciągle prowadziła koczowniczy tryb życia. Żywiła się tym co znalazła i spała tam gdzie bezpiecznie było chociaż na pozór. Starała się myśleć jak najmniej, gdyż za każdym razem gdy do tego dochodziło, widziała obrazy i słyszała dźwięki których doświadczyła w Gdańsku.

Prawdziwym cudem było to, że jeszcze żyła. Nie miała pojęcia gdzie jest, jaki jest dzień i jak zmieniła się sytuacja na wojnie. Robiło się coraz zimniej, a ona potrzebowała odpowiedzi na te wszystkie pytania. Musiała z kimś porozmawiać, znaleźć pomoc i w końcu obrać jakiś cel.

Dlatego teraz obserwowała tego człowieka.

Siedział na gruzach własnego domu. Rzeźbił coś w małym kawałku drewna, który trzymał w dłoni. Wokół niego nie było nic oprócz domów zniszczonych bombardowaniem. Mężczyzna z daleka nie wyglądał na groźnego.

Izrael postanowiła podejść. Przybrała formę zwykłego człowieka i ruszyła niepewnie przed sobie. Wbrew pozorom nie odczuwała stresu czy strachu. Zawsze miała dobre wyczucie do ludzi. Wystarczało jej kilka sekund obserwacji, by znać daną osobę, a myliła się rzadko. Tym razem intuicja uspakajała ją.

Gdy znalazła się już prawie u celu spostrzegła, że mężczyzna ma około czterdziestu lat. Był już lekko wyłysiały z przodu. Tak jak ona, ubrany był raczej lekko, niestosownie do tej pory roku. Twarz i ręce miał brudne. Chłód wydał mu się nie przeszkadzać, gdyż rękawy koszuli miał podwinięte, ukazując tym samym część prawego przedramienia, owiniętą zakrwawionym już bandażem. Wyglądał na niesamowicie zmarnowanego. Nawet z odległości kilku metrów była w stanie dostrzec jego pusty wyraz twarzy.

Cała wioska, a raczej gruzowisko, które z niej pozostało, wydało się być opustoszałe. Jedyną żywą duszą oprócz tego mężczyzny, był koń skubiący sobie ciemnozieloną trawkę, prawdopodobnie ostatni raz w tym sezonie. Tym bardziej zdziwiła Izrael reakcja samotnego mężczyzny, gdy ta podeszła bliżej. Choć chłop wyraźnie zdawał sobie sprawę z jej obecności, zachowywał się tak jakby dalej był sam. Kompletnie nie zwracał na nią uwagi, zajmując się swoim. Izrael chwilę stała naprzeciwko niego, dokładnie go obserwując. Miała nadzieję, że on pierwszy się odezwie, jednak przeliczyła się. Po kilku minutach dość niezręcznej dla niej ciszy postanowiła przerwać milczenie.

- Wiem, że to może głupie pytanie, ale.. - zaczęła niepewnie - Wszytko dobrze?

Mężczyzna nagle zastygł w bezruchu. Chwilę zajęło mu przetworzenie informacji. W końcu podniósł powoli głowę i spojrzał na nią badawczo. Pod wpływem tego spojrzenia Izrael zaczęła się czuć nieswojo, jednak dalej trwała w swojej pozycji.

- Masz rację, to głupie pytanie. - odpowiedział nagłe, po długiej chwili ciszy - Ale dziękuję.

Mężczyzna, nagle posunął się w bok, zapraszając ją gestem dłoni by usiadła. Izrael wykonała polecenie i rozgościła się na odgruzowanych schodkach. Swoją szmacianą torbę, położyła z boku, a sama usiadła wyprostowana. Ręce położyła na złączonych kolanach i nie do końca wiedząc co powinna uczynić dalej, po prostu spoglądała przed sobie. Mężczyzna spojrzały na nią badawczo.

- Stefan jestem. - wyciągnął przed sobie dłoń.

Izrael przez chwilę spoglądała na dłoń z niemałym zadziwieniem. Podnosząc rękę zawahała się nieznacznie.

- Mów mi Iza. - powiedziała, podając dłoń towarzyszowi.

Stefan wrócił do dłubania scyzorykiem w drewnie, jednak nie zamierzał zachować ciszy.

- Nieźle się porobiło, co? - zagadał, zupełnie zmieniając swoje nastawienie i ton wypowiedzi.

- Można tak powiedzieć. - na tym chciała zakończyć, jednak coś kazało jej mówić dalej - Gdzie się nie obrócisz tam Niemiec. Cały czas trzeba uciekać, a ja nawet nie mam gdzie.

Mężczyzna chwilę się jej przyglądał. Lustrował ją od stóp do głów badając każdy jej szczegół.

- Ty wyglądasz na kogoś ważnego - stwierdził w końcu - więc może do Francji? Tam są wszyscy ważni ludzie. Na pewno masz tam jakichś znajomych.

Izrael przeszedł dziwny dreszcz niepokoju. Przez chwilę przeszło jej przez myśl, że pomyślała się co do tego człowieka i zaraz zobaczy na jego twarzy swastykę. Już przygotowywała się do ucieczki, jednak Stefan jedynie spoglądał na nią z lekkim uśmiechem. Uspokoiła się widząc brak wrogości w jego zachowaniu.

- Ale musiałabym przejechać przez Niemcy i do tego to daleka droga...

- Najciemniej zawsze pod latarnią. - Stefan spojrzał przed sobie - A odległością się nie martw. Jeśli umiesz jeździć konno, oddam ci Blankę.

Zdezorientowana Izrael spojrzała na niego z niedowierzaniem. Pomysł Stefana był niesamowicie ryzykowny, ale był jedyny. Jeżeli ruszyłaby teraz w drogę do swojego państwa, postąpiłaby zbyt oczywiście. Nie mogła poruszać się na wschód, bo Rosję znała tylko z opowieści, nie wiedziała jak postąpiłby gdyby ją znalazł, a z tego co słyszała od przypadkowo spotkanych ludzi, stał się sojusznikiem Niemiec. Podróż do aliantów wydawała jej się najbardziej logiczna i korzystna. Izrael w jednej chwili podjęła decyzję. Była optymistycznie nastawiona co do nowego celu swojej podróży, choć podświadomie czuła pewien niepokój.

- Blankę? - wyrwała się nagle z zamyślenia.

- Wiem, nie najlepsze imię dla klaczy, ale córce się podobało.

Na to wspomnienie Stefan wyraźnie przygasł. Widząc jego smutny wyraz twarzy, Izrael pospieszyła z odpowiedzią.

- Blanka. - spojrzała na już trochę wychudłą karą szkapę. Typowego polskiego konia pociągowego - Pasuje jej.

- Rózia mówiła to samo. - Stefan tym razem uśmiechnął się dobrotliwie. Po chwili wstał, schował do kieszeni spodni scyzoryk i swoje rękodzieło,.po czym ruszył w stronę konia - Do ruchu oporu chciałem wstąpić, albo partyzantki jakiej. Nie ważne, byleby za Polskę walczyć, ale co bym z koniem zrobił? Żal by mi było zostawić. Kobyła młoda, dwa lata tylko, a wierna jak pies. Mądrością to Hitlera przewyższa z pewnością.

Izrael zaśmiała się cicho. Obserwowała jak Stefan gdzieś z spomiędzy pozostałości po jakiejś szopie, wydobywa lejce i siodło razem ze strzemionami. Żydówka wstała z miejsca i ruszyła w stronę chwilowego towarzysza.

- Panie Stefanie - zawołała z pewnej odległości - ale ja nie mam panu czym zapłacić.

Gdy skończył siodłać konia, ta była już przy nim. Odwrócił się w jej stronę i spojrzał prosto w jej oczy. Chwilę im się przyglądał, tym samym badawczym wzrokiem co poprzedni, po czym złapał jej dłonie w swoje. Chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.

- Wystarczy mi, że będziesz się o mnie codziennie modlić, dziecko. Aż do zakończenia wojny.

Izrael odpowiedziała bez wahania.

- Tak, oczywiście. Przysięgam na... - spojrzała na Stefana, który najwyraźniej zrozumiał posyłane mu pytanie.

- ... na wolną Polskę. - powiedział tonem bardziej niż poważnym.

- Na wolną Polskę. - powtórzyła po nim.

Stefan uśmiechnął się serdecznie. Przyciągnął ją do sobie i wziął w ramiona jak starego kompana. Przez chwilę trwali tak śmiejąc się, nawet nie wiedząc z czego. Obydwoje potrzebowali tego chwilowego wsparcia, nawet od obcej osoby. Izrael na chwilę zapomniała, że trwa wojna. Ten jeden człowiek, którego znała od niecałej godziny, pomógł jej całkowicie bezinteresownie. Może nawet tym koniem uratował jej życie? Kto wie ile razy dzięki tej szkapie wymknie się Niemcom.

Gdy się od siebie oderwali, jeszcze kilka godzin spędzili w swoim towarzystwie. Ich rozmowa była smutną i wesoła, zabawna i poważna, serdeczna i czasami złośliwa.  Wymienili się spostrzeżeniami i swoimi doświadczeniami. Zagrali nawet w karty, które mężczyzna wyjął gdzieś spod sterty gruzów. Jeszcze przed jej wyjazdem, Izrael ofiarowała mu paczkę papierosów, którą dostała od Gdańska, Stefan zaopatrzył ją w zapas jedzenia na kilka dni, mówiąc, że jej bardziej się przyda. Można powiedzieć, że w te kilka godzin zdążyli się już prawdziwie zaprzyjaźnić.

Ostani raz pożegnali się, gdy była już na koniu.

- Do Francji to w tamtą stronę. - wskazał palcem ciągle uśmiechnięty Stefan - Jeśli się jeszcze spotkamy, opowiesz mi jak tam jest, Izuniu.

Izrael spojrzała we wskazanym kierunku. Potem jej wzrok wrócił na mężczyznę. Na jej twarzy od razu pojawił się smutny uśmiech.

- Wszystkiego najlepszego, Stefanie - powiedziała cicho, bojąc się wypowiedzianych właśnie słów pożegnania.

- I nawzajem, dziecko.

Potem ruszała przez sobie. Już więcej nie spojrzała na Stefana. Znowu zaczęła uciekać.

,,Uciekaj i nie oglądaj się za siebie".

______________________________________

Wiem, że te fragmenty, są dość krótkie i mało satysfakcjonujące, a w szczególności pierwsze dwa. Nie mogłam jednak przedłużać ich na siłę. 

Cały czas mam wątpliwości co do formy tej książki. Powinnam przestać biadolić.

Na pocieszenie [sobie] dodam, że tylko początek będzie taki... Taki. Od ataku na Francję zacznie się prawdziwa akcja.

Miłego dnia, nocy, popołudnia, wieczora, poranka i oczywiście naszego ulubionego poniedziałku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top