III

27 września 1939 r.

Na jeden dzień stał się bolszewikiem.

Plan nie był skomplikowany. Chodziło tylko o przebranie się w odpowiedni mundur i dobre zamaskowanie koloru twarzy. Było to jeszcze o tyle łatwiejsze, że odzienie dostał, a w tym jakże trudnym do wykonania makijażu, pomogła mu Białoruś. Nie musiał robić właściwe nic, poza utrzymaniem tajemnicy.

Trudniejszym było znalezienie kogoś, kto będzie chciał mu pomóc.

Na początku naturalnie myślał o sowich ukochanych sojusznikach z zachodu, którzy jednak i tym razem pokazali jak bardzo zależy im na słowiańskich przyjaciołach. Przyszedł do nich od razu, gdy tylko upewnił się, że Polska zniknęła na dobre. Czwartego września przyjechał do Londynu. Jak miał to w zwyczaju, zaczął spokojnie, jednak nerwy szybko mu puściły, gdy ci zaczęli się tłumaczyć. Że Polska da radę, że nic jej nie jest, a nie ma z nią kontaktu, bo pewnie łącze zawiodło... A tak w ogóle, to oni już wojnę wypowiedzieli, więc nie powinien się ich czepiać.

Opuścił Londyn tak szybko jak do niego przyjechał.

Zaczął zastanawiać się nad innym wyjściem. Do Słowacji nie miał zamiaru się odzywać, przynajmniej przez jakiś czas. Węgry nie miałaby jak pomóc. Austria nie zgodziłaby się, albo od razu wypaplałaby wszystko naziście. Ukraina gdzieś zniknęła, a Litwa dalej miał za złe sprawę Wilna. Ludzie Polski, choć podjęli próby odnalezienia jej, nie mieli na to czasu, gdy musieli odeprzeć wroga. Postanowił, że sam ją odnajdzie, lecz po dość intensywnych godzinach przemyśleń, bezradnie stwierdził, że bez pomocy nie da rady, tym bardziej, że jego ludzie nie byli skorzy do pomocy, a nie chciał ich zmuszać.

I wtedy, dziewiętnastego września, pomyślał o Rosji.

Było to cholernie ryzykowne i wykluczało jakąkolwiek opcję odbicia Polski, jednak pozwało przynajmniej upewnić się, że żyje. Oczywistym było, że Rosja nie mógł tak po prostu, wbrew wszelkiej logice, oddać jej i zesłać na sobie gniew Księcia Ciemności, syna Szatana, antyzbawiciela ludzkości, arcykapłana bogini Zarazy, czteroramiennego czerwonego karaczana, zwanego potocznie Niemcami. Mimo to, sama możliwość upewnienia się, że Polska ,,jeszcze nie zginęła" była dla niego na miarę złota.

Więc postanowił zaryzykować.

Najpierw musiał uganiać się za nim, po chyba wszystkich sowieckich miastach i każdym jednym okopie. Nikt nie miał zamiaru wyjawiać mu aktualnej lokalizacji bolszewika. Nie pomagały błagania i logiczne argumenty. Szpiedzy byli bezsilni, a łapówek o dziwo nikt nie przyjmował. W końcu postanowił użyć innego środka perswazji. Tak jak się spodziewał, nóż przystawiony do gardła zadziałał i ludzie zaczęli sypać informacjami jak z rękawa. Szybko dowiedział się, gdzie znajduje się jego cel i ruszył mu na spotkanie. Złapał go w Mińsku. Nie miał pojęcia po jakiego chuja Rosja tam był, ale nie pytał.

Bez problemu znalazł sposobność do rozmowy na osobności. Rosja nie ukrywał zdziwienia tą wizytą, jednak jeszcze bardziej zdziwiła go propozycja. Początkowo nie chciał się zgodzić. Smród konsekwencji, jeśli coś poszłoby nie tak, czuł z daleka. Mimo to, zgodził się, gdy aliant zaczął powoływać się na słowiańskie braterstwo. Może i byli teraz wrogami i może nie zawsze się uwielbiali, ale ta sama grupa etniczna do czegoś zobowiązywała. Tym bardziej, że niepisana zasada zabraniała używać tego argumentu bezpodstawnie i rzucać nim na lewo i prawo.

Przygotowania zaczęli prawie od razu. Przy półlitrowej butelce wódki, wymyślili prosty plan z dużą szansą na powodzenie. Oczywiście ,,narada" odbywała się z dala od jakikolwiek uszu. Mimo to, Białoruś zdołała ich nakryć. Dowiedziawszy się o co chodzi, przyłączyła się. Potraktowała to, jako swego rodzaju szansę na odkupienie. Nie czuła dumy z tego, że obwód jej SRR został powiększony kosztem Polski, choć nie przyłożyła do tego ręki.

Takim sposobem Czechy znalazł się w tajnej siedzibie III Rzeszy. Nazista urzędował w miejscu innym niż Hitler, uznając to za konieczną ostrożność. Placówka nie znajdowała się daleko od Berlina, bo w lesie przy jego przedmieściach. Wszytko mieściło się pod ziemią. Jedynie w gdzieniegdzie budowla unosiła się niecałe pół metra w górę. W tych miejscach, zrobiono małe okienka. Ich rozmiar był tak dopasowany, by bez problemu można było wystawiać karabin i dokładnie obserwować otoczenie. Jednak nie tylko okna wydawały się być zrobione z myślą o oszczędności miejsca. Korytarze były na tyle wąskie, że Czechy i Rosja idący ramię w ramię, zajmowali całą szerokość, a ściany tak niskie, że Rosja prawie cały czas szorował głową o sufit.

Choć Rosja już o wiele wcześniej sprawdził dokładnie wszystkich pracujących w tym miejscu i stwierdził, że żaden z nich nie zna nawet podstaw rosyjskiego, a siedziba wydawała się opustoszała, to Rosja i Czechy nie odzywali się do siebie. Zgodnie z zasadą ,,ściany mają uszy" woleli zachować milczenie. Szli wyprostowani, patrząc przed siebie, jak gdyby nigdy nic. Jedynie gdy kogoś mijali, Czechy udawał, że kaszle by mieć pretekst do pochylenia głowy i zasłonięcia jak największej części twarzy ręką. Z daleka może i wyglądał jak zwykły człowiek bolszewika, jednak z bliska, ktoś bardzo uważny mógłby dostrzec różnicę między odcieniami czerwieni, pokrywającej ich skórę. Tak przynajmniej mówiła Białoruś. Czechy i Rosja różnicy nie widzieli.

Szli pozornie spokojnie. Skutecznie utrzymywali lekko lekceważącą postawę, choć w rzeczywistości w każdej chwili byli gotowi wyciągnąć broń. Musieli być nadzwyczaj ostrożni. Nikt nie mógł się dowiedzieć o tym przedsięwzięciu. Gdyby tylko ta informacja wpadła w niepowołane ręce, z miejsca uznano by ich za kolaborantów. W najgorszym wypadku zabitoby ich, a w najlepszym uwięziono dopóki nie staliby się na powrót potrzebni.

Powoli dochodzili do celu, gdy znaleźli się w miejscu, w którym ich korytarz krzyżował się z innym. Nagle usłyszeli jakąś rozmowę, a raczej monolog jednej osoby i przytakiwania drugiej. W tym samym momencie zwolnili kroku, by mieć trochę więcej czasu na wybadanie sytuacji. Głosy dochodziły z prawego korytarza i coraz bardziej zbliżały się do tego samego punktu do którego zmierzali Słowianie. Im głośniejsza stawała się rozmowa, tym łatwiej było rozróżnić głosy. Gdy Czechy zrozumiał kto uczestniczy w konwersacji, poczuł jak ogarnia go gniew pomieszany ze smutkiem i bezradnością. Złożył dłonie w pięści i nie przestawał ich zaciskać, póki nie poczuł jak paznokcie boleśnie wbijają się w jego skórę. Rosja spojrzał na niego ukradkiem z cieniem obawy, gotowy powstrzymać go przed jakimkolwiek głupim posunięciem. Czechy wziął tylko głębszy oddech by jakoś uspokoić zszargane nerwy.

Spotkali się idealnie na skrzyżowaniu. Austria i Słowacja akurat przystanęły. Austria cały czas o czymś mówiła, zaś Słowacja grzecznie przytakiwała i uśmiechała się. Rosja naturalnie pozdrowił je skinieniem głowy, podczas gdy Czechy próbował trzymać swoją jak najniżej. Chciał powstrzymać się przed spojrzeniem w bok. Rozum tłumaczył by tego nie robić, lecz serce krzyczało o ten widok. W końcu Czechy przegrał walkę z samym sobą. Gdy podniósł głowę i skierował swe oczy w tamtym kierunku, czas jakby stanął.

Stojąca tyłem do Czech Słowacja, nagle odwróciła się, czując na sobie czyjeś spojrzenie. Ich spojrzenia skrzyżowały się. Rozpoznała go od razu. Nagle zbledła i otworzyła szerzej oczy. Osłupiała stała w bezruchu, choć wyglądała jakby zraz miała biegiem rzucić w stronę Czech. Dla dobra każdego z nich, nie zrobiła tego.

Austria nagle zauważyła dziwny stan towarzyszki i rozejrzała się zdziwiona nagłą zamianą w jej zachowaniu. Gdy chciała wyjrzeć za plecy Słowacji, ta nagle otrząsnęła się. Zrozumiawszy co się właśnie dzieje, postanowiła niedopuścić do tego by Austria również rozpoznała Słowianina.

- Wiesz co? Chyba czegoś zapomniałam. Chodź, pójdziesz ze mną. - powiedziała jednym tchem i pociągnęła Austrię w stronę z której przyszły, nie pozwalając jej na zobaczenie Czech, który i tak odszedł już kawałek.

Ciężka atmosfera sprzed chwili, dalej nie chciała opuścić Czech. Cięgle czuł tę okropną mieszankę gniewu i smutku. Próbował się uspokoić kilkoma głębokimi wydechami, jednak nic to nie pomogło. W pewnej chwili poczuł jak Rosja szturcha go w ramię. Odwrócił się niepewnie w jego stronę i zobaczył jak ten wystawia w jego stronę pudełko papierosów. Choć Czechy raczej stronił od palenia, tym razem bez wahania się poczęstował. Z kieszeni marynarki wydobył pudełko zapałek. Gdy zapalił swojego papierosa, podał pudełko Rosji, by ten również mógł skorzystać.

- Rozpoznała mnie. - powiedział Czechy rezygnując z planu zachowania milczenia.

- Nic nie powie i wiesz o tym samo dobrze jak ja. - odparł Rosja z niezwykłym wręcz spokojem, uprzednio rozglądając się, czy na pewno są sami.

- Skąd wiesz? Rzesza pewnie sowicie by ją wynagrodzi. - prychnął z pogardą.

- Bo doskonale rozumiem jej sytuację - komunista zmarszczył brwi - Myślisz, że jesteśmy sojusznikami tego chuja z sympatii? On potrafi owinąć cię wokół palca, jednocześnie trzymając ręce na stole.

Czechy zdziwiony tak nagłym wyznaniem, nie odpowiedział. Słowa bolszewika wydawały się być nad wyraz szczere, a wypowiedział je tak, jakby chciał się usprawiedliwić. Czechy powoli zaczął się uspokajać, rozmyślając nad usłyszaną przed chwilą sentencją. Czuł, że powinien ją zapamiętać na dłużej i tak też zrobił, choć nie spieszył się za bardzo ze zrozumieniem jej. Miał jakąś wewnętrzną blokadę, która nie pozwalała mu na przyjęcie oczywistej prawdy. Zamiast tego wolał dalej sobie wmawiać, że wszyscy związani sojuszem z nazistą, są przesiąknięci złem do szpiku kości. Nie był jeszcze gotowy by ujrzeć odcienie szarości w jego czarno-białym świecie.

Po kilku zakrętach, doszli wreszcie do celu. Znaleźli się w długim korytarzu nieznacznie szerszym od poprzednich. Po obu stronach znajdowało się po kilka par drzwi. Wszystkie były metalowe i posiadły po kilka zamków. Przy niektórych z tych przejść, stali żołnierze, postawieni na straży. Wydawało się jakby, przed ich przybyciem żywo o czymś rozprawiali, jednak gdy na horyzoncie pojawił się Rosja, ucichli, prostując się. Czechy od razu zrozumiał, że to właśnie tutaj muszą znajdować się cele dla jeńców. Zastanawiał się w której z nich trzymają Polskę. W nieciepliwości oczekiwał postoju, jednak gen nie nadchodził. Zaczynał miał coraz większe obawy, gdy po przejściu prawej całej długości korytarza nie zatrzymali się.

W końcu, gdy doszli na sam jego koniec, Rosja przystanął przed ostatnimi już drzwiami w tym miejscu. Przejścia pilnowało tym razem dwóch strażników. Bolszewik wymienił z nimi kilka zdań po niemiecku, a chwilę później, ci rozsunęli się, pozwalając im przejść. Po uporaniu się że wszystkimi zamkami, uchylili drzwi, tylko po to by ukazać kolejny korytarz, na którego końcu było kolejne przejście, tym razem jedyne do wyboru. Czechy zauważył, że w tej części, nie było już żadnych żołnierzy, co trochę do zaniepokoiło.

- Pamiętaj - odezwały się nagle Rosja - jeżeli tylko będziesz coś kombinował, albo powiesz choćby słowo alianatom...

- Wiem. - przerwał mu Czechy - to samo tyczy się ciebie.

Rosja nic nie odpowiedział. Podszedł do metalowych drzwi i zajął się zamkami, których tym razem było znaczenie więcej. Nie spieszył się, co lekko niecierpliwiło tymczasowego wspólnika, jednak ten nie mówił. Gdy w końcu odtworzył ostatni zamek, nie uchylił jeszcze drzwi. Spojrzał na Czechy jakby chciał mu coś jeszcze przekazać, jednak najwyraźniej zrezygnował.

- Tylko się pośpiesz bo mamy mało czasu - powiedział tylko, otwierając drzwi.

Gdy Czechy przekroczył próg, a drzwi się za nim zamknęły. Do jego nozdrzy napłynęła fala smrodu. Był to zapach, potu, wymiocin, krwi i mocnego alkoholu, czego jednak nie dało się poczuć od razu. Chwilę zajęło zanim jego oczy przyzwyczaiły się do panującego mroku, do tego czasu nie wykonał żadnego ruchu. Gdy w końcu zaczynał coś widzieć postąpił krok do przodu, a potem kolejny. Gdy jego wzrok był w stanie dostrzec cokolwiek, na drugim końcu pomieszczenia, ujrzał małą sylwetkę, opartą o ścianę. Nie myśląc długo ruszył ku niej. Nie uważał już tak bardzo. Dopadł się do osoby pod ścianą, złapał ją za ramiona i z ulgą stwierdził, że to Polska. Dziewczyna wydała się niesamowicie słaba i krucha. Zadrżała pod jego dotykiem i lekko się skuliła, nie rozpoznając brata.

- Siostro... - powiedział uspakajająco.

- Czechy? - odparła zachrypniętym głosem.

Polska rozluźniła się i nie myśląc długo wtuliła się w brata. Czechy odwajemnił gest, chcąc dać jej jak najwięcej ciepła. Była w tak okropnym stanie, że bał się, iż ta zaraz rozkruszy się na tysiąc drobnych kawałków. Nie widział dokładnie jej obrażeń, jednak nie był pewny, czy chce to zobaczyć. Trwali w ciszy, na chwilę zapominając o wszystkich przykrościach, których doświadczyli. Teraz nie liczyło nic, oprócz nich samych. Przez chwilę byli nawet trochę szczęśliwi.

- Przepraszam - powiedział cicho Czechy - nie mogę się cię stąd zabrać.

- Wiem.

To jedno słowo unosiło się w powietrzu jeszcze długo. Czechy nie chciał pytać. Gdzieś podświadomie znał odpowiedź. Nie zastanawiał się jednak nad nią. Teraz nie było na to czasu.

Po kilku minutach odsunęli się od siebie. Choć Czechy nie mógł zobaczyć twarzy siostry, zauważył jak ta wyciera mokre od łez oczy. Jakąś część jego rozczulił ten widok. Polska nigdy nie płakała.

- Więc? - zaczęła gdy już trochę ochłonęła - Co z moim państwem?

Czechy nic nie mówił, zastanawiając się nad odpowiednim dobraniem słów, tak by nie załamać Polski. Dziewczyna najwyraźniej to zauważyła.

- Nie może być tak źle. - przekonywała samą siebie - Miałam przecież sojuszników... Rumunia powinien mi pomóc.

Spojrzała na niego z nadzieją w oczach, której jednak nie mógł zobaczyć. Czechy rozsiadł się wygodnie na podłodze. Ściągnął nakrycie głowy i przeczesał włosy dłonią.

- Jedyne co zrobił Rumunia to internowanie twojego rządu.

Ta informacja sprawiła, że Polska poczuła ukłucie w sercu. Nie były to wieści jakich oczekiwała, ale nie traciła nadziei.

- A Wielka Brytania i Francja? Oni na pewno coś zrobili.

Czechy westchnął ciężko i zamiast odpowiadać, sięgnął do kieszeni marynarki. Polska obserwowała w ciszy jak brat wyciąga coś małego, co chiwlę później okazało się być zgniecioną kartką papieru. Podał ją dziewczynie. Biało-czerwona zaczęła jej się przyglądać, jednak przez panujący dokoła mrok, nie była w stanie za wiele dojrzeć.

- Oto co zrzucano z brytyjskich samolotów zamiast bomb. - powiedziały poważnym tonem, uważnie przyglądając się reakcji Polski.

Dziewczyna chwilę nie dowierzała. Zaczęła jeszcze uważniej przyglądać się papierkowi. Obróciła go kilka razy, nie do końca wiedząc czego szuka. W końcu podniosła wzrok ma brata i chwilę mu się przypatrywała, mając nadzieję, że ten zaraz powie, że żartował, jednak nic takiego się nie stało. Poczuła jak wraca do niej głęboko zakopana złość.

- Ulotki?! - prychnęła pogardliwie, śmiejąc się - I co tam niby napisali? ,,Prosimy nie strzelać. My nie strzelamy"?

- To akurat mają na plakatach... - głos Czech był poważny, jednak Polska zignorowała te słowa, uznając je za żart, którym nie były.

- I na chuj oni to zrzucają? Żeby Szwaby miały czym sobie dupę podetrzeć?

Polska zaczęła się śmiać, by odreagowując całą tą sytuację. Czechy postanowił dać jej chwilę. Było jej śmiechu coś niepokojącego, co wprawiało Czechy w zakłopotanie. By nie zwracać na to uwagi, spróbował rozejrzeć się po pomieszczeniu, jednak widząc te ogromne ilości zaschniętej krwi na podłodze, zrezygnował. Jego wzrok znowu spoczął na Polsce, której śmiech stawał się coraz cichszy. Przez chwilę miał wrażenie, że dziewczyna zacznie płakać, jednak nic takiego się nie stało.

- Nie robią... nic? - zadała pytanie, choć doskonałe znała odpowiedź.

Czechy chciał jakoś ją pocieszyć. Wiedział, że w tej sytuacji zwykłe ,,będzie dobrze" nie wystarczy. Dopiero po chwili, znalazł odpowiednie słowa.

- Ale zanim Polacy skapitulują, zabiorą ze sobą do grobu jeszcze wielu wrogów.

Wydawało mu się, jakby dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Położył jej rękę na ramieniu, by jakoś okazać swoje wsparcie. Polska westchnęła i nieznacznie się ożywiła, a przynajmniej próbowała. Czechy doskonale wiedział, że na razie siostra stara się nie uronić ani jednej łzy, jednak gdy już ją opuści, zacznie płakać póki nie zabraknie jej wody w organizmie.

- A ty? - spróbowała zmienić temat rozmowy - Dajesz radę?

- Radzę sobie. Ludzie...

- Wiesz, że nie o to pytam. - przerwała mu zadziwiająco ostro jak na jej obecny stan.

- Och, tak... - Czechy zmieszał się - Widziałem ją.

Chciał na tym zakończyć, ale Polska wyprostowała się na tyle na ile mogła i przechyliła lekko głowę w bok, pokazując swoje zainteresowanie. Przez chwilę się wahał, jednak ostatecznie postanowił mówić dalej, by mogła choć na chwilę zająć głowę czymś innym niż jej obecną sytuacją.

- Nie rozmawialiśmy. - zaczął - Z resztą, chyba nawet bym nie chciał.

- Nie powinieneś być dla niej taki surowy... i dla siebie też nie. - powiedziała ostrożnie. Czechy spojrzał na nią pytająco, więc kontynuowała - Jeżeli masz ochotę z nią porozmawiać to to zrób. Jeśli chcesz jej dotyku, to po prostu go zdobądź. Przyjdź do niej w tajemnicy, znajdź odpowiedni moment i weź ją w ramiona, tak jak kiedyś.

Czechy zamrugał szybko kilka razy w niedowierzaniu. Nigdy nie spodziewałby się po niej takich słów. Na początku myślał, że siostra żartuje, jednak ona pozostała całkowicie poważna.

- Nie wierzę, że powiedziałaś coś takiego. - powiedział po chwili.

- Ja też nie. - powiedziała łagodnie, śmiejąc się smutno.

W tym momencie rozległo się walenie w drzwi. Miał to być umowny znak, mówiący Czechom, że pora się zbierać. Spojrzał na Polskę, nie potrafiąc dobrać słów pożegnania. Dziewczyna miała ten sam problem co on, więc zamiast dalej się zastanawiać, po prostu się do niego przytuliła. Czechy od razu odwzajemnił gest. Trwali w takiej pozycji, dopóki nie rozległa się kolejna porcja walenia w drzwi, tym razem bardziej nachalna. Odsunęli się od siebie. Czechy nie tracąc czasu, po prostu wstał i odwrócił się w stronę wyjścia. Polska w ciszy odprowadzała do wzrokiem. Gdy w progu obrócił się po raz ostatni, miał wrażenie, jakby ciemna sylwetka siostry, machała do niego smutno.

Westchnął.

Odmachał i wyszedł.

•••

7 października 1939 r.

- ... i wtedy, dźgnęła się nożem w podbrzusze! - III Rzesza śmiał się, jakby usłyszał conajmniej najlpeszy na świecie żart o żydach - Ona naprawdę myślała, że jestem na tyle głupi, by ją zapłodnić. Przecież nigdy nie pozwoliłbym, by mojego potomka wydała na świat, taka szmata jak ona.

Rosja właśnie zapalał czwartego z kolei papierosa. Wywodu Niemiec słuchał nadzwyczaj spokojnie. Przybrał swój typowy obojętny wyraz twarzy i rozsiadł się wygodnie w fotelu. Wyglądał na niewzruszonego, choć w głowie już po raz setny w ciągu kilku minut, zdążył zamordować nazistę ze szczególną brutalnością. Miał ochotę rzucić się na niego i wypruć mu flaki gołymi rękami, pobić na śmierć, udusić, utopić, spalić i pogrzebać żywcem lub wyrwać mu jeszcze bijące serce.

I zrobiłby to, gdyby mógł.

Niestety, miał obowiązki wobec ludu.

- Skąd więziła nóż? - przemówił Rosja sowim obojętnym tonem, by jego milczenie nie wydało się podejrzane.

- Nie wiem - Niemcy wzruszył ramionami - Podejrzewam, że Słowacja przyszła do niej z wizytą i mogła przynieść jej co nieco.

- Nie przesłuchałeś jeszcze Słowacji?

- Jakoś nie za bardzo interesuje mnie geneza tej sytuacji. A nawet gdyby Słowacja rzeczywiście to zrobiła, nie ukarałbym jej. Nich robi co chce, póki nie wchodzi mi w drogę.

Rosja skrzywił się nieznacznie. Nie do końca pojmował rozumowanie sojusznika, ale nie zamierzał się pytać. Jak na jeden dzień, nasłuchał się już zdecydowanie za dużo jego historii i przemyśleń. W ogóle, miał już dość jego osoby, jednak nie był to jeszcze koniec spotkania.

- Wczoraj poddali się ostatni walczący Polacy. Co zamierzamy zrobić z Polską? - zapytał nie tracąc czasu.

- Nie mogę, jej tu cały czas trzymać, w końcu ktoś do niej przyjdzie, albo sama ucieknie, nie wiem jak, ale prawdopodobnie da radę. Chyba po prostu zwrócę jej wolność w granicach Warszawy.

Rosja nie uważał tego za mądre posunięcie, w kontekście wojny, jednak jakaś część jego była z tego zadowolona. Będzie miał pewność, że Polska nie będzie katowana, a przynajmniej nie codziennie.

- Będę wracał do Moskwy to mogę ją zabrać ze sobą. Odstawię ją przy okazji w Warszawie i będzie po kłopocie. - zaproponował.

- Po co? Wyrzucimy ją gdzieś w lesie, niech sama dojdzie.

Spojrzał się na nazistę jak na idiotę. Rzesza widząc ten wzrok nawet się nie wzruszył.

- Przecież to jest logiczne, że ruszy do Paryża.

- Ale prędzej czy później i tak będzie musiała wrócić do Warszawy.

- Tak, ale w Paryżu albo Londynie zacznie działalność polityczną. - nie ustępował komunista, unosząc się lekko, co nie było jego zamiarem.

- Więc niech zacznie! Będzie więcej zabawy, nie sądzisz? Jak się uda będziemy mogli doprowadzić do jej upadku drugi raz.

Tym stwierdzeniem Rzesza zakończył dyskusję. Rosja dalej nie był przekonany do takiego posunięcia, ale nie miał zamiaru więcej się z nim kłócić. Czuł, że jego racjonalne argumenty przegrają z szaleństwem sojusznika.

Nazista uśmiechnął się, widząc kapitulację rozmówcy. Nie czekając na to co zrobi dalej, po prostu wstał z fotela i wyszedł zza swojego biurka. Ruszył powoli w stronę wyjścia. Miał nadzieję, że Rosja grzecznie podrepta za nim, niczym pies, którym w przyszłości miał się dla niego stać, jednak ten siedział rozłożony na swoim miejscu. Niemcy czuł, na swoich plecach palący wzrok Słowianina. Musiał przemówić, lecz nie odwrócił się w jego stronę.

- Potrzebujesz zaproszenia? - starał się utrzymać jak najmilszy ton - W takim razie chodź, wszytko jest już gotowe.

Bolszewik powoli wstał i ruszył za Rzeszą, usatysfakcjonowany. Nie miał pojęcia gdzie idą, ale wnioskując z jego słów, sądził, że na miejscu będzie Polska. Tak jak się spodziewał, szli w stronę wyjścia z budynku. Przez cały spacer nic nie mówili, co wbrew pozorom tylko skróciło drogę. Szybko znaleźli się na schodach, prowadzących na zewnątrz. Przy wychodzeniu, oboje musieli się sporo schylić, gdyż przejście było bardzo niskie, tak jak przystało na dobry bunkier.

Gdy tylko znaleźli się na dworze, przywitał ich widok drzew i gęsta mżawka, która w połączeniu z dość sporym wiatrem były niesamowicie uporczywe. W oczy Rosji od razu rzucił się widok Polski trzymaniej przed dwóch żołnierzy, było to jednak niepotrzebne, gdyż dziewczyna nie wyglądała na zdolną do jakiekolwiek ofensywy. Oczy miała zakryte, granatową chustką. Cała trzęsła się, prawdopodobnie nie tylko przez temperaturę, która tego dnia była niższa, niż zwykle jak na tę porę roku. Jej ubiór był taki sam jaki widział u niej ostatnio, czyli stara o wiele za duża koszula. Zmieniło się jedynie tyle, że Rzesza w geście łaskawości, dał jej jakieś stare przetarte buty, które w wojsku służy prawdopodobnie jeszcze za czasów Wielkiej Wojny.

Dopiero teraz można było w pełni zaobserwować jak wiele ran zyskała przez ostatni miesiąc. Nogi i ręce całe były pocięte i zaczernione. Widoczna była linia zrobiona przez Rzeszę ponad dwa tygodnie temu. Prowadziła ona od połowy prawnego ramienia, przez całe przedramię, aż do przebitej na wylot dłoni, którą jako jedyną pozwolili jej zabandażować. Na jej szyji nie było już skórzanego pasa, lecz zostały po nim ślady, w postaci opuchlizny i wielu sińców o nieprzyjemnych odcieniach fioletu i grantu.

No i te dawniej długie białe włosy, które Rosja tak bardzo kochał, teraz sięgały zaledwie ramion.

Dobrze, że nie zgolił jej na łyso.

- Możecie już iść, poradzimy sobie. - odesłał swoich żołnierzy Niemcy.

Mężczyźni puścili Polskę trochę niepewnie, jednak gdy już to zrobili ta nie uczyniła nawet kroku. Było jej już wszytko jedno co z nią zrobią, byleby mieć spokój. Nie miała z resztą siły. Przez ostatni miesiąc straciła prawdopodobnie tak dużo dużo krwi, że gdyby zamienić ją w wino, cały Wehrmacht chodziłaby pijany przez tydzień.

Rzesza chwilę stał, czekając na posunięcie Rosji, który jednak nie miał zamiaru zniżać się do rangi szeregowego i prowadzić więźnia. Nazista nie mając wyboru, poszedł do Polski, wyklinając pod nosem. Złapał ją brutalnie, specjalnie wybierając mocniej poranione ramię i pociągnął. Rosja szedł kawałek za nimi, przypatrując się im uważnie. Polska co jakiś czas potykała się o wystające korzenie lub sznurowadła swoich własnych butów, których najwyraźniej nie miała czasu zawiązać. Mimo to, Rzesza nie pozwalał jej upaść, ciągnąc ją zawsze w górę. Nie robił tego bynajmniej z uprzejmości. Chodziło tu bardziej o jak najmniejszą stratę czasu.

Mniej więcej od godziny przedzierali się przez las. W tym czasie, nikt nie odezwał się nawet słowem. Podczas gdy mężczyźni nie czuli zmęczenia, Polska czuła się wyczerpana. Nie dość, że już wczęśniej ledwo stała na nogach, to teraz czuła, że jest o krok od omdlenia. Jej mięśnie były zmęczone od wiecznego spinania się pod dotykiem Rzeszy. Płuca powoli nie wyrabiały z oddechami. Co jakiś czas czuła jak ponowinie otwierają się niektóre z jej ran, hacząc o jakieś gałęzie albo jeżyny.

Przedzieranie się przez krzaki gdzieś po środku lasu, zaczynało robić się coraz bardziej uciążliwe, gdy nagle stanęli. Usłyszała krótką wymianę zdań, jednak nie zwróciła uwagi na jej treść. Chiwlę potem poczuła, jak ktoś odwiązuje chustę zasłaniającą jej oczy. Nim zdążyła przyzwyczaić się do światła dziennego i rozejrzeć się dookoła, popchnięto ją wyjątkowo brutalnie w przód. Upadła na ziemię, lądując w jakieś kałuży błota, pozostawionej prawdopodobnie przez dziki. Potem usłyszała jak jedna osoba odchodzi. Gdy chciała się podnieść i spojrzeć w tamtą stronę, dostała czymś w twarz. Posick był miękki, lecz został rzucony z tak dużym użyciem siły, że osłabiona Polska poczuła coś na wzór bólu. Zaraz potem usłyszała, oddalające się kroki drugiej osoby. Ściągnęła z twarzy to coś czym w nią rzucono. Wtedy osłupiała z wrażenia. W dłoniach trzymała czapkę uszankę typowo noszą przez Armię Czerwoną. To nakrycie głowy mogło należeć tylko do jednej osoby. Dziewczyna mimowolnie się uśmiechnęła.

Szybko podniosła się z mokrej ziemi. Otrzepała na tyle na ile mogła i rozejrzała się. Nie było śladu, po Rosji i Niemcach. Zamrugał kilka razy i rozejrzała się jeszcze raz. Efekt był ten sam.

Dopiero wtedy założyła czapkę i ruszała przed sobie, chcąc znaleźć się jak najdalej od tego miejsca.

______________________________________

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top