Rozdział 8
Przez większość nocy nie potrafiłam zmrużyć oka. Cały czas miałam przed oczami Malfoya w scenach, których był torturowany, jak we wspomnieniach lub w szpitalu, gdy dostał drgawek i zaczął krwawić. Czuję, że będę mieć koszmary przez te jego piękne, niebieskie oczy, które nagle wywracają się białkami do góry. Aż na samą myśl o tym przechodzą mnie dreszcze.
Tak więc, leżąc w końcu w swoim łóżku, zamiast spać spokojnie po ciężkim dniu, przewracam się z boku na bok. Nawet zapaliłam sobie lampkę nocną po tym, jak zauważyłam tego brzydala, Jordana w fałdach firany.
Jak mantra powracała do mnie myśl, że gdybym to ja otworzyła drzwi, zamiast Rona, nie doszłoby do takich katastrofalnych skutków. Może wtedy spokojnie bym zasnęła.
Gdy wskazówka mojego budzika, niebezpiecznie zbliżała się do drugiej w nocy, postanowiłam wypić w końcu Eliksir Słodkiego Snu. Chodź chwilę, musiałam wypocząć, skoro od rana czekają mnie kolejne wyprawy we wspomnienia Malfoya. Sięgnęłam do szuflady szafeczki, gdzie stał budzik i wyciągnęłam fiolkę. Nie zastanawiając się, odkręciłam butelkę i wypiłam zawartość. Po kilku sekundach odpłynęłam w krainę nieświadomości.
Dum, Dum, Dum...
Leniwie otwierałam oczy, a łomotanie wzmacniało się z sekundy na sekundę, wraz z tym, jak wybudzałam się ze słodkiego snu. Wreszcie usłyszałam wołanie.
- Hermiona, jesteś tam? - głos Harry'ego słyszałam, jak ze snu, w którym część mojej świadomości wciąż była — Hermiona?
Niechętnie spojrzałam na budzik, który pikał, jak teraz zauważałam nieprzytomnie. Jest dopiero po dziewiątej. Mógłby mi dać spokój. Moja głowa z powrotem opadła na poduszkę.
CHOLERA, JEST PO DZIEWIĄTEJ! SPÓŹNIĘ SIĘ DO PRACY!
Nawet nie zauważyłam, jak zleciałam z łóżka, po nagłym zerwaniu się z posłania. Momentalnie się obudziłam, a do mojej sypialni, wpadł Harry z zaniepokojoną miną.
- Hermiona, wszystko w porządku — zapytał, gdy po szybkim rozglądnięciu się po pomieszczeniu stwierdził, że jestem tu sama. Pomógł mi wstać z ziemi – co się stało?
- Obudziłeś mnie nagle, a spałam dzięki Eliksirowi Słodkiego Snu — wyjaśniłam przyjacielowi – Nie mogę uwierzyć, że jestem spóźniona do pracy, kilka godzin.
Nie zwracając uwagi na Harry'ego, zaczęłam zbierać swoje rzeczy do ubrania w pośpiechu.
- Tym się nie musisz martwić, dziś nie idziemy do pracy. Mamy co innego do zrobienia. Poza tym, wszyscy sobie bez Ciebie, dobrze radzą. Miałaś to szczęście, że większość starych wyjadaczy trafiła do twojego departamentu — mamrotał niezadowolony. Wiedziałam, o co mu chodzi. On miał samych nowicjuszy, którzy sobie nie radzą.
- Harry, Nie obwiniaj się za to, co się wczoraj stało w Biurze, nie mogłeś tego przewidzieć — próbowałam go pocieszyć, ale w końcu do mnie doszło, że stoję przed nim w samej piżamie — a teraz, jeśli pozwolisz, chciałabym się ubrać — powiedziałam, wskazując na drzwi.
-Jasne — odpowiedział nerwowo i lekko zaróżowiony, jakby także się dopiero co skapnął i ruszył przez drzwi — Będę na ciebie czekał w kuchni. Mam Ci kilka rzeczy do powiedzenia.
I już go nie było. Odetchnęłam z ulgą, tylko by znów się spiąć. Zastanawiam się, co dziś nas czeka? Bez zbędnych ceregieli wpadłam do łazienki, gdzie się odświeżyłam i ubrałam w świeże rzeczy. Nogi nadal mnie bolały, po wczorajszych szpilkach więc dziś miałam zamiar ubrać coś na płaskiej podeszwie. Ubrałam się w eleganckie spodnie i koszulę, a zbiegałam już po schodach, kończyłam robić kucyka.
Już na korytarzu czułam zapach kawy, którą Harry ubóstwia. Wchodząc do kuchni, zauważyłam go, siedzącego przy stole, nerwowo tupiąc nogą, udając pozory spokojnego. Od razu podeszłam do niego.
-Nie za swobodnie się tu czujesz – zapytałam, zwracając jego uwagę.
-To teraz nieważne — odpowiedział, gdy siadałam naprzeciw niego — Zdążyłem już być w Biurze. Trzy czwarte osób się rozpłakało, gdy na nich wrzeszczałem, a reszta zrobiła się czerwona w tym Ron — żalił się. Tyle się namęczył i nic z tego na razie nie ma.
-Na Rona też wrzeszczałeś?
-Jest na mnie bardziej obrażony niż na czwartym roku — powiedział smętnie, mieszając od niechcenia w kubku – nie mógł zrozumieć, co zrobił nie tak.
Harry ma to do siebie, że nie lubi się kłócić z Ronem. Od zawsze, wszystkie kłótnie ciężko znosił.
-Ron jest bardzo zawzięty, a Malfoya nie toleruję najbardziej — próbowałam wytłumaczyć byłego chłopaka.
- Racja — przyznał mężczyzna — a skoro już o Malfoy'u mowa, to byłem w Nowym Mungu, odebrać Savege'a, który obiecał powtórkę z mojego wykładu w Biurze, ale zanim wyszliśmy, poszliśmy sprawdzić, jak czuje się Fretka.
-I...- dopytywałam?
-Jest niedobrze — rzekł ze zgrozą — Uzdrowiciele połatali go zewnątrz, ale co chwilę ma krwotok wewnętrzny zagrażający życiu, a jak się budzi na kilka minut, to nie jest świadomy otoczenia, wrzeszczy, jak w agonii, po czym znów jest usypiany. Nie wiem jakich klątw użył Jordan, ale były paskudne.
Nawet nie zauważyłam, że przyłożyłam rękę do ust. To okropne. Jak można być takim potworem i zrobić coś takiego innemu człowiekowi?
-To mam nadzieję, że jak się zanurzę znów we wspomnienia Malfoya uda mi się rozpoznać kilka uroków — powiedziałam ze ściśniętym gardłem.
-Chcesz tam wrócić? - zapytał z niedowierzaniem.
-Nie, ale Kingsley mnie o to poprosił. Mam spisać wszystko, co było na ścianach w tamtym pomieszczeniu.
-Cóż, Twoja wycieczka musi poczekać, bo potrzebuję cię — muszę przyznać, że mnie zaciekawił — Chcę, byś poszła ze mną do Parkinson.
Nie powiem, zamurowało mnie. Nie tego się spodziewałam. Myślałam, że chodzi mu o Jordana.
-Okej — zaczęłam - Pójdę, ale czemu nie pójdziesz sam?
-Po prostu, nie chcę sam rozmawiać z Parkinson w siedlisku paparazzi — odrzekł lekko zawstydzony.
-No dobrze -zgodziłam się, starają się jednocześnie ukryć uśmiech — możemy już iść?
-A ty nie jesz śniadania? - zapytał zdziwiony, wskazując na lodówkę.
-Harry, mogę Ci obiecać, że jeśli cokolwiek tutaj znajdziesz, to będzie niejadalne. Chodźmy.
~*~
Jakiś czas później, czyli po śniadaniu w kawiarence obok mojego domu, aportowaliśmy się koło redakcji, gdzie pracowała Pansy Parkinson. Ona sama zaczynała w Proroku Codziennym, ale szybko stamtąd odeszła. Prorok od wojny jest na granicy bankructwa, a jego wpływy zaczął przejmować Żongler, i nowopowstała redakcja Wizjoner Merlina. Wizjoner został założony przez nijakiego Johna Johnsona, który stawiał na suche fakty. Każdy artykuł musiał być rzetelny i zgodny z prawdą. Poza tym był dawnym kolegą Kingsleya, jeszcze z Hogwartu.
Wchodząc do redakcji, można było ją pomylić z mugolską. Jak jeszcze chodziłam do zwykłej szkoły, mieliśmy wycieczkę do Daily Mail. Wizjoner był podobnie urządzony.
Ludzie chodzili tam i z powrotem. Co chwilę, gdzieś pędzili. Ja i Harry przeciskaliśmy się do recepcji, gdzie kolejka się ciągła i ciągła. Kilka osób nas zagadywało, w końcu jesteśmy bohaterami wojennymi, ale żaden nas nie chciał przepuścić w kolejce. W połowie drogi do recepcji Harry się przemógł i do mnie zagadał.
-Hermiono, wiesz może, czemu od Ginny dostałem śpiocha — na jego słowa chciało mi się śmiać, ale nagle spoważniałam. I co miałam mu niby powiedzieć?
-Może to sugestia — powiedziałam szeptem.
-Co, że jest w ciąży? - zapytał głupio, za co oberwał moją ciężką torebką w głowę.
- Myśl dalej — odpowiedziałam.
- Ale takie rzeczy się kupuje dziecku? - rzekł pewnie, przytłumionym głosem.
-Jesteś bliżej, niż myślisz — podpowiedziałam, na co on chwilę się zastanowił, aż w końcu go olśniło.
- Ginny uważa mnie za dziecko?! - powiedział urażony.
- Cicho, chcesz być na jutrzejszej okładce — zapytałam oburzona, na co trochę się opamiętał, rozglądając się wokoło — Ginny dała Ci śpiocha, dlatego że znów traktujesz ją jak dziecko, które chodzi do podstawówki. W rewanżu ona chce traktować Cię jak niemowlaka. Stąd ten pajacyk i nie zdziw się, jak na święta dostaniesz ogromnego smoczka — powiedziałam poważnie, ale na końcu już nie mogła i parsknęłam śmiechem. Głównie na widok miny Harry'ego. Był naburmuszony jak małe dziecko.
- Przecież nie robię tego celowo, samo to jakoś wychodzi — tłumaczył się.
- Ale Ginny chce, byś traktował ją jak kobietę, którą zresztą jest, wiesz?
Musiałam dać mu porządnie do myślenia, bo nie odezwał się nawet, jak stanęliśmy przed recepcją.
~*~
Czekaliśmy w gabinecie Parkinson. Harry krążył po pokoju, a ja siedziałam wygodnie na fotelu. Trochę dziwnie było przebywać w pomieszczeniu należącym do niedzisiejszego wroga. Przyglądałam się artykułom, które Była Ślizgonka powiesiła na ścianach. Były głównie jej autorstwa. Na przykład o środowisku wilkołaków. Do ramki miał przyczepioną wstążkę, za Najlepszy Artykuł Roku. Były także o otwarciu firmy Malfoya i Zabiniego i innych osobach, które musiały coś dla niej znaczyć. Były tam także artykuł o procesach Srebrnej Trójki i ich rodziny.
- No i gdzie ona jest — zapytał Harry.
W tym momencie otworzyły się drzwi, przez które weszła brunetka. Muszę przyznać, że czas jej służył. Miała czarne włosy aż do połowy pleców, przepasane opaskę. Fiołkową sukienkę do kolan, a na ramiączkach białą marynarkę. Byłaby idealną kandydatką na bilbordy, gdyby nie jej zapuchnięte i czerwone oczy.
- Przepraszam za spóźnienia, ale...-jej głos się załamywał.
- Chodzi o Malfoya, tak?- zapytałam delikatnym głosem, podchodząc do biurka, zza którym stała. Kiwnęła głową na potwierdzenie.
- Tak nam przykro — powiedział Harry, podchodząc do niej, wyciągając za pazuchy chusteczkę, by ją jej podać. Ta jednak jej nie przyjęła, tylko wpadła mu w ramiona i mocnej zaczęła płakać.
- Dlaczego do tego doszło — łkała w jego pierś, a spanikowany Harry głaskał ją po plecach — przecież wojna się skończyła. Miał być pokój.
Serce mi się krajało na jej widok. Wiedziałam, co czuje, gdy twój najlepszy przyjaciel jest ciężko ranny. Z czasem uspokoiła się przez delikatny dotyk Harry'ego. W końcu się odsunęła od niego i wytarła chusteczką od niego mokre od łez policzki. Harry miał mokre plany na swojej koszuli, ale co dziwne, nie był z tym zbytnio przejęty. Ciekawe...
- Przepraszam za ten wybuch. Zabini nie jest najdelikatniejszy w przekazywaniu złych wieści – powiedziała z zaciśniętym gardłem – ale musicie zrozumieć, że się tego nie spodziewałam. No dobrze, czego potrzebujecie?
- W sumie to jesteśmy tutaj w sprawie Malfoya – zaczęłam spokojnie, nie chciałam sprowokować następnego wybuchu emocji. Jednak Parkinson przybrała postawę profesjonalisty – chcemy, byś napisała artykuł, który ukazałby się w dzisiejszym wydaniu wieczornym.
- O czym on miałby być – spytała się, patrząc na Harry'ego, który pod wpływem jej wzroku zapomniał na chwilę języka w gębie. Hymm...
- Że znaleziono martwego mecenasa Simona Jordana, który stał się postronną ofiarą mugolskiej śmiercionośnej wymiany ognia w jednej z nieprzyjaznych dzielnic w Luten – wyjaśnił – trzeba zmylić śmierciożerców, którzy są na wolności.
- Okej, ale zapomnieliście, Johnson nie toleruje nieprawdy? – zauważyła, na co nam zrzedły miny – nie da do druku czegoś takiego.
- Kingsley to jego przyjaciel, powołaj się na niego – zaproponowałam – w razie konieczności, zainterweniuje.
- Spróbuję. Nie pozwolę, żeby to, co się stało z Draco, uszło komukolwiek na sucho – Parkinson, przez to zadanie, nabrała bojowego nastawienie. Ja cały czas obserwowałam Harry'ego. Był oczarowany, jeśli można tak to powiedzieć.
~*~
Wychodząc z redakcji Wizjonera, miałam wrażenie, że mój przyjaciel jest daleko. Jakby coś go gryzło, a może raczej coś uszczelniło. Na przykład taka strzała Amora.
- Czemu jej nie zaprosiłeś na kawę – zagadałam wesoło, idąc zatłoczoną ulicą, w stronę punktu do teleportacji.
- Cooo...o czym Ty mówisz – zareagował zbyt nerwowo jak na mój gust.
- Och...daj spokój, Samce – zaśmiałam się – śliniłeś się na jej widok i to jak wpadła Ci w ramiona – żartowałam, uwieszając się na jego ramieniu – czyżby nie wpadła Ci w oko.
- Przyznaje, spodziewałem się Mopsicy ze szkoły, a zastałem piękna, młodą kobietę, która...nawet nie wiem jak to określić – przyznał Harry – Jak tak teraz pomyślę, to Ginny ma racje co do tego, że traktowałem ją tak jak w szkole. A już w niej nie jesteśmy i powinnyśmy się traktować ja dorośli.
- Zdarzam się z tym.
- O patrz, jesteśmy na miejscu – zauważył Harry, zmieniając temat – to dokąd teraz?
- Ja do biura – powiedziałam niechętnie, puszczają ramię przyjaciela – mam wspomnienia do przeglądnięcia. A Ty wcale nie potrzebowałeś mojej pomocy – wskazałam na niego oskarżycielsko.
- Jak to nie – udał, że się oburza – w końcu zrozumiałem, o co chodzi Ginny z tym pajacykiem.
Nasz dobry humor został zepsuty przez nadlatującego patronusa, który przemówił głosem Shacklebolta:
Jak najszybciej w moim gabinecie.
Po czym już go nie było.
~*~
Pędziliśmy przez ministerialne korytarze jak na złamanie karku. Przynajmniej tym razem miałam baleriny, a nie szpilki, jak poprzedniego wieczora.
Wkraczając do gabinetu Minister Magii, doznaliśmy wstrząsu. Większość gości z wczorajszego przyjęcia u Harry'ego była obecna. Ta większość należąca do Zakonu i do Gwardii. Brakowało tylko Ministra.
- Oh...Harry, Hermiona – przywitała się Pani Weasley, zgniatając nas w matczynym uścisku – możecie nam wyjaśnić, o co tutaj chodzi i gdzie wczoraj zniknęliście.
- Zaraz wszytko wyjaśnię Molly – zwrócił naszą uwagę niski, męski głos – ale zanim tak się stanie – Kingsley wszedł do środka, odsłaniając starego Savega oraz dwoje najmniej spodziewanych osób. Zabiniego i Narcyzę Malfoy.
Savege wyglądał bardziej szarawo niż zazwyczaj. Jego tweedowy garnitur był na niego o jeden rozmiar za duży, a jego gęste wąsy zasłaniały górną wargę. Miał tą samą okropną fryzurę co zawsze, łysina na środku głowy zasłonięta przez kilka włosów z boku głowy. Istna ikona mody.
Blaise miał na sobie ten sam granatowy garnitur co wczoraj wieczorem. Wyglądał na bardzo zmęczonego. Pewnie nie zmrużył oka w nocy, czuwając przy Malfoyu.
Najbardziej zdziwiła mnie Pani Malfoy. Zawsze elegancka, z idealną, wymyślną fryzurą oraz z nienaganną kreacją, nie przypominała siebie w tej chwili. Miała rozpuszczone włosy i zwyczajną zwiewną sukienkę. Nie miała makijażu, biżuterii, nic. Wyglądała jak zwykła osoba, a nie bajecznie bogata arystokratka.
Kingsley podszedł do swojego biurka i wyciągnął pergamin i pióro. Swoją różdżką zablokował pomieszczenie na zewnętrzne bodźce. Spojrzałam na Harry'ego. On także wiedział, że coś się stało i dotyczyło to Śmierciożerców.
- Hermiono, mogłabyś zakląć ten pergamin, jak ten z Gwardii Dumbledora – spytał się mnie, jednocześnie podając mi pergamin.
Widziałam zdziwienie na twarzach współobecnych. Wyjęłam różdżkę z torebki i niewerbalnie zaklęłam pergamin. Z powrotem oddałam pergamin, a Kingsley u góry napisał Zakon Feniksa i wpisał się jako pierwszy.
— Kto się nie wpisze, niech wyjdzie — Kingsley zmierzył wszystkim srogim spojrzeniem, po czym posłał pergamin.
Większość wpisywała się bez wahania. Inni zastanawiali się, jednak składali swój podpis. Gdy się wpisałam, podałam pergamin Blaisowi, który miał zdeterminowaną minę. Wszyscy byli zdziwieni, gdy on i Narcyza się wpisywali. Ostatni, który miał się wpisać, był Ron.
Jednak wpisać się bez słowa, ten zaczął robić cyrk.
- Shacklebolt, po co te tajemnice.
- Wszystkiego się dowiesz, gdy się wpiszesz. Bez podpisu, będę musiał Cię wyprosić – Kingsley miał minę wściekłego dobermana.
- Ale... – Ron nie dawał za wygraną. Nie wiem czemu, nie chciał się wpisać na ten pergamin. Ostatnim razem nie miał takich oporów. Jednak wtedy nie znał skutków zdrady.
- Ron, wpisz się, albo spadaj – wrzasnęła Ginny, zirytowana jego zachowaniem.
Z wielką niechęcią w końcu złożył swój podpis. Gdy pergamin wrócił do Kingsleya, zaczął mówić.
- Wczorajszej nocy jeden ze szpiegów Zakonu został zaatakowany przez uśpionego śmierciożercę, nijakiego Simona Jordana, jest w ciężkim stanie...- Shacklebolt się rozkręcał...
- Kto to jest? –... ale George mu przerwał.
Kingsley spojrzał na Narcyzę, która kiwnęła głową.
- Draco Malfoy – zrobił przerwę, żeby szepty ucichły – leży w Mungu w poważnym stanie. Zdołał jednak odkryć uśpioną komórkę Śmierciożerców, która spłonęła — po pomieszczeniu przeszła fala jęków niezadowolenia — To niestety nie koniec złych wieści — wszyscy czekaliśmy w napięciu, co jeszcze powie, ale tym razem zaczął mówić Savege.
- Wczoraj miała miejsce ucieczka w wariatkowa – jego głos był twardy i rzeczowy, jak u typowego starego gliny – Nie dość, że te pokraki wyrządziły pełno szkód, to jeszcze posłały kilku ludzi do Munga, w tym mnie. Jednak najgorsze jest to, że była to dywersja – serce mi zamarło. Bałam się, co może jeszcze powiedzieć — dodatkowy zastęp strażników wysłany do Azkabanu, zgłosił, że wszyscy strażnicy, który tam byli zginęli, a najgorsze szumowiny Beznosego zniknęli.
Tego się bałam.
~*~
Chcecie usłyszeć żart: Jaka jest najgorsza kombinacja do pisania?
Explorer, który w Zajączka życzy wam Szczęśliwego Nowego Roku; Word Online, który lepiej wie, że zamiast myślnika do dialogu chcesz punktor lub zamiast spacji przeskoczyć kilkadziesiąt linijek przerywając wyraz w połowie; na deser przeziębienie, przez które co chwilę kichasz przez co Word myśli "o teraz zmiana z Ginny na Gminy, co z tego, że kilkakrotnie zostało to odwracane, człowieki się nie znają"
Uroki pisania w bibliotekach, zamiast w domu. Już wygodniej pisać w Wordzie Mobile na telefon.
Miłego dnia xD
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top