Rozdział 7

Gdy tylko Drzwi się za mną zamknęły osunęłam się na krzesełka stojące niedaleko. Kątem oka dostrzegłam, że Zabiniego nosiło, by zapytać co się stało. W końcu nie wytrzymał.

- Co tam się stało – ktoś taki jak on, powinien mieć niski głęboki głoś, w tej chwili jednak miał cieniutki, ledwo mogący się wydobyć ze strun głosowych.

Podniosłam wzrok na białego Harry'ego, który opierał się o ścianę. Wiedziałem, że myśli to co ja. Skoro Malfoy, sprawdzał nas jak za czasów Voldemorta i wezwał do siebie 2/3 Złotej Trójcy, plus Ministra Magii, który był po śmierci Dumbledora przywódcą Zakonu, został raniony przez czarnomagiczne zaklęcia i jeszcze nie chciał, by jego wspomnienia widział ktokolwiek oprócz nas mogło to oznaczać, że wojna się nie skończyła. Kingsley nie wyglądał lepiej, jednak był bardziej opanowany niż ja, czy Harry. Po chwili namysłu odpowiedział Blaisowi.

- Draco dostał ataku, gdy przekazał nam to, co musiał.

- Merlinie – powiedział Mulat, siadając obok mnie, chowając twarz w dłonie.

- Zabini, wiesz może kto...kto go znalazł – Harry, najwyraźniej zaczął też już dochodzić do siebie, skoro zajął się robotą Aurora. Ja wytężałam słych, by usłyszeć cokolwiek z sali Malfoya, ale Uzdrowiciele musieli wyciszyć pomieszczenie.

- Jasne, że wiem – zaczął Mulat, odsłaniając twarz, pozostawiając łokcie na kolanach – ten ktoś siedzi przed Tobą. Mieliśmy się dziś wieczorem spotkać na Ognistą. Nie wiem co by się stało, gdyby Smok nie wysłał mi sowy o zmianie miejsca gdzie się spotkamy. Zazwyczaj spotykaliśmy się na Rynku w Samotni, a gdy wysłał mi wiadomość o Waller Ave gdzieś w Luten to wiedziałem, że sam szuka złodzieja – mruknął niezadowolony, wstając energicznie z krzesła i zaczynając chodzić tam i z powrotem, by rozładować nadmiar energii.

Harry patrzyła się na niego tępo. Po chwili wypali...

- Jakiego złodzieja?

To pytanie zdenerwowała Zabiniego. Zmęczony już Kingsley zajął miejsce Blaisa.

- Jakiego złodzieja?! Co z Ciebie za Auror, że nie wiesz nic o zgłoszonych przestępstwach – krzyczał na bruneta, nie dając mu dojść do słowa – Czy Ty jesteś jakiś niekompetentny i...

- DOŚĆ – krzyknął Shacklebolt, swoim głębokim głosem przerywając tyradę Zabiniego, wstając ze zajmowanego miejsca – to nie pora, ani miejsce na kłótnie – Zabini kiwnął tylko głową na zgodę – Zostajesz tutaj, jak sądzę?

- To oczywiste, Kingsley, nie zostawię go tu samego – powiedział już spokojnie Blaise – po za tym czekam jeszcze na Ciocię.

- Dajcie mi znać, jak cokolwiek się zmieni – powiedział, kładąc w opiekuńczym geście, Mulatowi rękę na ramieniu – Hermiono, dobrze czujesz?- zwrócił się do mnie z troską.

Nie czułam się dobrze. Wciąż miałam widok zmaltretowanego Malfoya przed oczami. Chciało mi się płakać na ten widok. Przypominał mi o rannych i zabitych w Bitwie o Hogwart. Przyglądałam się po kolei trójce mężczyzn, którzy zwrócili na mnie uwagę dopiero, moja noga niekontrolowanie zaczęła stukać obcasem o kafelki. Wszyscy patrzyli się na mnie z dużymi oczami, jakby teraz sobie przypomnieli, że jestem tutaj. Chyba, robiło się im głupio

Gdybym mocno nie ściskała w swoich dłoniach buteleczki ze wspomnieniami Malfoya, na pewno by się trzęsły, jak u osoby co wypiła za dużo kawy. Mężczyźni musieli dostrzec moje splecione na przedmiocie dłonie.

- A czy to nie jest...- zaczął Zabini, ale Shacklebolt znów mu przerwał.

- Ani miejsce, ani czas, Blaise – Mulat, kiwną na znak zgody głową – Hermiono, może pójdziesz odpocząć do domu – zwrócił się do mnie.

- Nie ma mowy, Kingsley – wstałam z krzesła na moje chwiejące się nogi – Mamy sporo do roboty, sporządzenie raportu, w końcu niewinna osoba leży ciężko ranna w Mungu, będziemy musieli porządnie przepytać Cię, Blaise i....

- Tym wszystkim zajmiemy się rano – przerwał mi tym razem Harry – teraz mamy coś innego do zrobienia – dokończył, sugestywnie patrząc na moje dłonie.

- Dokładnie – przytaknął mu Minister – wyjdźmy stąd zanim pojawi się Narcyza, bo wtedy nigdy stąd nie wyjdziemy.

Kingsley już ruszył w kierunku windy, a ja zanim. Obróciłam się, by spytać się Harry'ego o myślodsiewnię, ale nie szedł on za mną. Zabini trzymał go za ramię i wręczał jakiś słoik. Z tej odległości nie słyszałam co mówi do Harry'ego, ale brunet na jego słowa wytrzeszczył swoje zielone oczy. Następnie szybko się otrząsną i potruchtał do nas w chwili, gdy winda otwarła swoje drzwi.

- Czego jeszcze chciał – zapytałam.

- Później, Ci powiem – odpowiedział, gdy drzwi windy się zamykały. Ostanie co widziałam to otwierające się drzwi od sali Malfoya i wychodzący, zmęczeni Uzdrowiciele.

~*~

Razem z Harrym i Kingsleyem przemierzałam puste korytarze w Ministerstwie. Żadne z nas się do siebie już nie odezwało do siebie od chwili opuszczenia szpitalu. Nawet nie musiałam pytać gdzie zmierzamy. Pędziliśmy do gabinetu samego Ministra Magii.

Po krótkiej chwili byliśmy już na miejscu, przepuszczani przez drzwi do gabinetu.

Kingsley ruchem ręki nakazał nam siąść na fotelach naprzeciw biurka.

Pomieszczenie było bogato urządzone, ale bardzo prosto. Biurko oraz biblioteczka i komoda z szufladami były w kolorze orzecha. Ściany miały kolor biurowego beżu, a parkiet pasował odcieniem do mebli. Oknem była cała lewa ściana od strony drzwi. Minister jednym ruchem różdżki machnął na okno, które zasłoniło się brązowymi kotarami w odcieniu gorzkiej czekolady. Stanął przed biblioteczką, przed którą wykruszał cicho zaklęcie, a z gruba na dwa cale pólka otwarła się ukazując skrytkę, z której Kingsley wyciągnął myślodsiewnię. Delikatnie trzymając ją w dłoniach postawił ją na biurku.

- Hermiono.

Delikatnie przechyliłam nad czarą zawartość buteleczki. Zawsze się fascynowałam tą dziedziną magii. Można odnowa przeżywać najwspanialsze wydarzenia z życia i nigdy ich nie zapomnieć.

Wspomnienie leniwie wpadło do naczynia i zaczęło wirować. Wiedziałam, że jeśli nie pójdę pierwsza, któryś z nich będzie mnie przekonywać, żebym nie zaglądała do tych wspomnień. Dlatego zanim któryś z moich towarzyszy zaprotestował, wzięłam głęboki oddech i zanurzyłam się w wspomnieniach Malfoya.

Wylądowałam w...jego sypialni! w chwili gdy wstawał z łóżka! Merlinie. Co gorsza ten degenerat sypiał nago. Więc zanim Harry znalazł się obok to on zdążył włożyć na siebie bokserki, a Kingsley dołączył do nas w chwili, gdy zapiał zaspany swój pasek do spodni. Spojrzałam cała czerwona przyjaciela, który był zdegustowany.

- Po jakie licho chciał nam pokazać swój poranek, chciał nas zawstydzić – syknął Harry.

Chciałam mu powiedzieć, że mnie udało się zawstydzić, ale wyprzedził mnie Shacklebolt.

- Raczej był na tyle słaby, że zamiast się wysilać na selekcjonowanie konkretnych momentów, oddał nam cały dzień.

- Może się zajmiemy się tym co mamy, panowie – powiedziałam stanowczo, starając się ukryć rumieniec.

Tak więc przyglądaliśmy się, jak Malfoy je śniadanie oraz wychodzi do pracy. Nogi zaczynały mnie boleć niemiłosiernie więc wchodząc za blondynem do jego firmy omijając szerokim łukiem recepcję, gdzie biedny młody chłopak kłócić się z panią Hamilton z mojego Departamentu. Krążyły pogłoski, że rozwodziła się ze swoim czwartym mężem. Chociaż tyle dobrze, że nie była czarną wdową. Gdy znaleźliśmy się w windzie, to ja byłam już na bosaka, trzymając buty w ręce.

Gdy wysiedliśmy od razu z Malfoyem przywitała się uśmiechnięta kobieta w wieku mojej mamy. Miała

Wchodząc za Malfoyem do windy, Harry wyglądał na trochę poirytowanego, że musi oglądać nieistotne rzeczy. Kingsley uważnie przyglądał się wszystkiemu, rozglądał się po pomieszczeniach, ludziach wokół. Ja natomiast dreptałam za nimi na bosaka.

Wychodząc z małego pomieszczenia gdzie Harry prychał za każdym razem, gdy Blondyn poprawiał włosy w lustrze, ujrzeliśmy kobietę siedząca za biurkiem. Była w wieku mojej mamy, chyba. Włosy miały już siwe pasemka, a spięte były w luźnego koka. Na jej twarzy widniał ogromny uśmiech, przez który oczy się jej śmiały.

- Dzień dobry, Panie Malfoy – przywitała Malfoya, swoim dźwięcznym i delikatnym głosem– oto Pańska poczta – wręczyła mu pokaźny plik kopert, który przyjął z uśmiechem.

- Dziękuję, Emmo.

Gdyby ktoś kazał mi zgadywać to powieszałabym, że Malfoy będzie mieć taka stereotypową sekretarkę. Długie nogi, sztuczny biust, tipsy, lakier na włosach i będzie tylko potrafiła malować paznokcie.

W końcu wkroczył do swojego gabinetu.

- Mam nadzieję, że w końcu zacznie się coś dziać. Nie chce tu siedzieć, Merlin wie ile – marudził brunet.

- Harry, musimy być cierpliwi by niczego nie przeoczyć- upomniałam go.

- Hermiona ma racje – dorzucił Kingsley.

- Ale to jest strasznie nudne patrzeć na jego codzienne życie – Harry machnął ręką w stronę Fretki, który w swoim ślizgońskim gabinecie, który bym nawet gustowny, przeglądał od niechcenia pocztę.

Kingsley tylko westchnął, czym dał do zrumienia, że podobnie myśli.

- Jest jedno zaklęcie, które potrafi przewijać wspomina – zaczął niechętnie.

- No to wypróbujmy je – w Harry'ego wystąpiły nowe pokłady entuzjazmu.

- Ale może nie teraz – powiedziałam podchodząc do mężczyzny ze wspomnień, który właśnie otwierał list z godłem Banku Gringotta. Zabini wspomniał coś o kradzieży

Zagadnęłam mu przez ramię.

- Co jest w liście? – zapytał Minister.

- Tekst jest zamazany, widać tylko niektóre słowa. Pewnie nie pamięta całego brzmienia listu.

- A może to nic ważnego – zasugerował Harry.

- Harry, wszystko może okazać się ważne, bo człowiek którego to dotyczy leży w ciężkim stanie w Mungu – upomniałam przyjaciela – czemu Ci się tak spieszy?

I wtedy mnie dopadło. Przecież on ma dziś urodziny, chce jak najszybciej wrócić na przyjęcie, a nie siedzieć w czyiś wspomnieniach.

- Przepraszam, Harry.

- Nie szkodzi – odpowiedział, uśmiechając się do mnie kojąco.

Kingsley w ogóle na nas nie zwracał uwagi. Z uwagą przyglądał się Malfoyowi. Wyglądał jakby przeżywał jakiś kryzys egzystencjalny będąc jednocześnie zły.

Chciałam zapytać się czemu mógłby tak wyglądać, ale zapowiadało się, że zaraz wszyscy się dowiemy. Jak burza do gabinetu wpadł Zabini.

- Siemasz, Smoku.

- Nie nauczyli Cię pukać – Malfoy warknął w jego stronę. Nie zrobiło to na nim wrażenia gdyż zachowywał się jakby był u siebie, kładąc nogi na biurko Blondyna, który z tego faktu nie był zadowolony.

- Nauczyli, ale nie w drzwi.

- Ale śmieszny żart – mruknęłam pod nosem, ale zielonooki musiał mnie usłyszeć, bo zachichotał.

- Coś Ty taki markotny, co? W końcu jakaś dała Ci kosza? To takie smutne – jak można się zwracać do przyjaciół w taki sposób. To niedopuszczalne.

- Ależ Ty zabawny właśnie odkryłem, że mnie okradają.

A więc jednak. Czyżby to był ten moment, od którego wszystko się zaczyna?

- Uuuu...tak mi przykro, na pewno te kilka galeonów zrobią z Ciebie biedaka, przy twojej miliardowej fortunie – och...błagam. Żartować nawet z czegoś takiego?

- To nie jest śmieszne!

- Ależ, że jest, Smoku. Przecież już od dawna to podejrzewaliśmy, a zachowujesz się, jakbyś się dopiero, co dowiedział, przecież możemy użyć Veritaserum, więc, po co dramatyzujesz?

Podejrzewał, że jest okradany?

- A dlatego, że właśnie odkryłem, że ktoś okrada moje prywatne konta – wysyczałem.

- To niemożliwe – usłyszałam głos Shacklebolta.

- Ale...ale nikt nie ma dostępu do nich oprócz Ciebie i Cioci Narcyzy – dopiero teraz Zabini stał się poważny.

- Przecież to wiem. Myślisz, czemu jestem taki wściekły.

- To, co Ty tu jeszcze robisz? Idź to zgłosić do Biura Aurorów, od tego oni chyba są, co nie?

- I co? Mam tak po prostu tam iść i powiedzieć Bliznowatemu, że mnie okradają i żeby odkrył, kto to?

- Wiesz, tak to normalnie działa no chyba, że sam zamierzasz na to tracić czas i ładować się w kłopoty.

- Niby, dlaczego nie, mógłbym pobawić się w Wybawcę Świata, Głupttera.

- Co za ... – wysyczał Harry zza zaciśniętych zębów.

- Tylko nie nabaw się blizny.

- Co za bezczelność – krzyknął Harry, próbując uderzyć mglistą głowę Mulata – Jakbym sam się o nią prosił.

- To chyba pora by przewieźć trochę to wspomnienie – zasugerowałam.

- Masz racje – rzekł Kingsley j machnął różdżka.

Malfoy i Zabini wyglądali śmiesznie na przyspieszeniu. Wszystko wyglądało podobnie jak przewijanie filmu na odtwarzaczu.

Widzieliśmy teatrzyk Zabiniego, gdy wychodził z gabinetu, kilka spotkań na których Malfoy słuchał raportów od pracowników lub przemawiał jakich gości w garniturkach. Czyli zwyczajny dzień biurokraty.

Harry ciągle był naburmuszony prze żarty o jego bliźnie. Muszę przyznać, że jest trochę wrażliwy na jej punkcie od kiedy jakieś dzieci chciały jej dotknąć z ciekawości.

Kingsley za to był bardzo skupiony. Zastanawiało mnie czemu tak bardzo mu zależy. Najpierw chciał być informowany o stanie zdrowia Malfoya, jakby był to jego jakiś bliski. Bardzo mu zależało na dokładności w tej sprawie, ale miałam przeczucie, że chodzi o coś więcej niż tylko znalezienie sprawcy przestępstwa. Podobnie zachowywali się Aurorzy, którzy byli związani z ofiarą. Tylko, że Malfoya i Kingsleya nic nie łączyło. Cóż...przynajmniej ja niczym takim nie wiem.

Byłam tak pochłonęła rozmyślaniem co mogłoby łączyć tę dwójkę, że dopiero jak pojawiliśmy się Pokątnej, wróciłam do rzeczywistości.

To smutne, że kiedyś taka wspaniała, kolorowa, tętniąca życiem ulica tak zniszczyła. Wszyscy przenieśli się do Samotni. Na tej ulicy działo się za dużo złego i nikt już tu nie chce być. Przychodzono tu tylko do jednego. Dla Banku Gringotta.

- Po jakie licho on idzie do Gringotta, przecież miał iść do Biura – zauważył Harry.

- Może jest tu w sprawach firmy – Kingsley nie był do tego przekonany – kilka godzin przeskoczyliśmy.

- Zaraz się dowiemy – oznajmiłam.

~*~

Malfoy wszedł do gmachu.

Nie mogę powiedzieć, że wyglądał na zadowolonego. Miał minę jakby zjadł coś obrzydliwego.

- Dzień dobry, w czym mogę pomóc – odezwał się goblin do którego podszedł .

- Witam, chciałbym otrzymać listę osób upoważnionych do korzystania ze skrytki 9956

Z niecierpliwością czekaliśmy na dalszy ciąg wydarzeń.

- A pan, to...?

- Draco Malfoy, właściciel tej skrytki.

Słychać było ze jest zirytowany.

- Proszę czekać.

Zważywszy jednak na obsługę, nie dziwę się. Rozejrzałam wokoło. Nie tylko on był rozdrażniony. Przy każdym stanowisku stał niezadowolony klient.

- Trzeba zrobić porządek z tymi goblinami, inaczej każdy czarodziej wychodzący stąd będzie na skraju nerwicy – oświadczył Minister przyglądając się wszystkiemu.

- Co zrobić, my nie przepadamy za nimi, a oni za nami – mruknęłam.

- Zgadzam się z Tobą, Hermiono, ale co można zrobić? – dopytywał się Harry.

- I tu jest właśnie problem. Nie za wiele – mruknął niezadowolony Kingsley.

- Oto pański spis – goblin wyrwał nas z naszych rozmyślań.

Po krótkim studiowaniu otrzymanego dokumentu, Malfoy zwrócił się do Goblina, a jego twarz znów przebiegała kolor czerwony ze złości.

- Mogę się dowiedzieć, czemu jakiś Simon Jordan jest upoważniony, a nie jest członkiem rodziny.

- Skąd ja znam to nazwisko – zapytał Harry.

- Według dokumentacji, mecenas Jordan został upoważniony do korzystania z tej skrytki trzy i pół roku temu z woli Lucjusza Malfoya.

Żadne z nas nie było gotowe na taką sensacje. Lucjusz Malfoy! Śmierciorzerca siedzący w Azkabanie! Moje przeczucie się nie myliło , że co do tego.

- Poproszę o kopię tych dokumentów. Jak najszybciej – nakazał Blondyn, któremu kolory zaczęły odpływać z twarzy.

- Na słodkiego Godryka – Harry przestał się już boczyć na to, że jesteśmy we wspomnieniach i chwycił się za głowę.

- Harry, czy jest jakaś możliwość, że to ojciec zaatakował syna? – spytał Kingsley.

- Nie...to znaczy Stary Malfoy siedzi w najlepiej strzeżonych celach – wyjaśniał brunet, drapiąc się za uchem – jak stąd wyjdziemy, wyślę dodatkowe osoby do straży.

Wciąż mając na uwadze najświeższe informacje oglądaliśmy jak Malfoy wychodzi z Banku, odbiera sowę, którą udało nam się przypisać Zabiniemu, a potem zamiast do Aurorów to udał się z powrotem do biura. Jednak to spotkanie Shacklebolt chciał zobaczyć. Było ono z przedstawicielami Munga. Tylko raz miałam ich nieprzyjemność spotkać na jakimś bankiecie w Ministerstwie i już wtedy wydawali mi się wyrachowani i pazerni. Jednakże to co teraz robili to było przegięcie.

- Panowie, nie bądźcie tacy zimni – zaczął mówić Pan Melua, stary, zgarbiony sknera – jestem pewny, że to nie będzie problemem.

- Może dla pana, ale jeden dziesięć kociołków tego eliksiru pozwoliłoby nam na wykupienie całego szpitala – krzyknął Malfoy.

Pan Melua i Pan Astley chcieli wyłudzić od Zabiniego i Malfoya darmowej, ciężkiej roboty. Chcieli by każdy eliksir jaki jest potrzebny, oni im dawali jak tylko będą go chcieli. Nikt nie jest taki głupi by być taką wielką kurą znosząca złote jajka. To tylko czysta okazja do handlowania na czarnym rynku.

Następnie słyszeliśmy naradę obu mężczyzn, gdzie przyznali że te podstawowe eliksiry byliby jeszcze za darmo w stanie dostarczać. Poruszyło mnie to. Nie spodziewałam się, że byliby do tego zdolni, ale do planu jaki wymyśleli to już byli. A gdy wspomnieli Głupttera, Harry znów stawał się podenerwowany. Zwłaszcza, gdy znaleźliśmy się przed jego miejscem pracy.

- Już myślałem, że w ogóle tutaj nie przyszedł – marudził.

- Daj spokój, Harry – uspokajał bruneta, Kingsley.

- Łatwo mówić...A CO TO SIĘ DZIEJE NA, MERLINA – krzyknął, gdy znaleźliśmy się w Biurze.

Hol główny był w chaos. Jakby wpuszczono dzikie zwierzęta na wolność. Część nowych rekrutów Harry'ego ganiało mężczyznę, który był o niebo od nich bystrzejszy. Harry chciał wydawać rozkazy, ale wiedział, że to bezsensowne, gdyż to przeszłość.

- Najwyraźniej Młodzi Aurorzy sobie nie radzą sami – zwrócił się do mnie Minister.

- Kingsley, ja nie wiem co się tu dzieje – Harry znów łapał się za włosy.

- Zostawiłeś szczeniaki same, gdy dorosłe koty zaczęły harcować – zwrócił się do niego czarno skóry mężczyzna i poszedł w ślad za widmowym Malfoyem.

- A Ron przekonywał mnie, że dadzą sobie radę samo – powiedział do mnie zrezygnowany Dołączyliśmy do Shacklebolta w chwili, gdy udało się Malfoyowi zwrócić uwagę Ellie w dyżurce.

- Słucham

- Nie powinna się takim tonem zwracać do osób – pouczał Harry.

- Chciałem zawiadomić o kradzieży.

- Przyjdzie Pan później w tej chwili nie jest to priorytetem. Zajmujemy się ucieczką z Oddziału Psychiatrycznego z Munga.

- Co! Jak można odsyłać kogoś w potrzebie, to naruszenie zasad, za które można wylecieć – w dalszym ciągu dramatyzował

- Jakby to kogokolwiek powstrzymywało – mruknęłam, nawiązując do naszym naruszeń, ale szkolnego regulaminu.

- My to co innego – syknął w moją stronę, co wywołał u mnie szeroki uśmiech – Gdzie Savage, miał tu być.

- Chce rozmawiać z Szefem tego cyrku – zapytał Malfoy jak na zawołanie.

- Pan Savage trafił dziś do Św. Munga. Został ugryziony przez tego gościa – całą trójką odwróciliśmy się w stronę psychopaty. No pięknie.

- A jego zastępcy?

- Pan Potter i Pan Weasley mają od dziś wolne do końca tygodnia.

- Jakiej desperacji był skoro pytał o nas.

- Najwyraźniej wielkiej – podsumował Kingsley.

- A inni znający się na robocie Aurorzy, gdzie są?

- Szukają pozostałych psychicznych, niech pan przyjdzie później.

- Ostatnia rzecz – Co tym razem wymyślił?– Gdzie mieszka Pan Potter?

- Po co mu to wiedzieć, gdzie mieszkam?

- Bo przyszedł na przyjęcie – odpowiedziałam pewna. To on musiał dzwonić, gdy rozmawiałam z Ronem i ...z Amber. Merlinie, gdybym to ja poszyła otworzyć te drzwi, zamiast Rona, może On nie leżałby teraz w szpitalu?

Niestety moje przypuszczenia się sprawdziły. Lekko po siódmej Malfoy zjawił się w dolinie Godryka. Szedł w stronę domu Pottera, gdzie jeszcze kilka godzin wcześniej wszyscy byliśmy. Ze zgrozą oglądaliśmy jak wykłócał się z Ronem, jak dorabiał mu ośle uszy. To wyjaśniało czemu nosił ta śmieszną czapkę. We trójkę w ciszy przypatrywaliśmy się jak Ron przepędza Malfoya. Czułam poczucie winy. Gdybym to ja wtedy otworzyła drzwi...

Harry był przybity. Nie dość, że potrzebującego wygoniono z Biura Aurorów, która tak bardzo starał się zmienić to jeszcze, jego najlepszy przyjaciel zrobił to samo. Kingsley nie wyglądał lepiej. Wszyscy staramy się zmienić postrzeganie ludzi, właśnie po to by nikt nie był tak traktowany jak został dziś Malfoy. Chyba ponieśliśmy porażkę skoro zachowania, które staramy się zwalczać praktykują ludzie z naszego otoczenia.

Jak przez mgłę pamiętam, gdzie potem zabrały nas wspomnienia, dopóki nie znaleźliśmy się w jakiejś obskurnej dzielnicy. Rozejrzałam się wokół. Było już ciemno. Czyli za niedługo Malfoy trafi do szpitala. Dziwnie oglądać urywek z życia czyjejś osoby wiedząc jak ona skończy. Dla otuchy chwyciłam Harry'ego za rękę. Zauważyłam jak Blondyn wyciąga różdżkę i rusza do budynku w który się wpatrywał. Klatka tego budynku jako jedyne miejsce, we wspominkach, pachniała, a raczej śmierdziała. Miałam ochotę zwrócić zawartość mojego żołądka. Zauważyłam tabliczkę na drzwiach. Mecenas Simon Jordan, Twoja ostatnia deska ratunku. Nawet gdyby był brzytwą, a ja się topiła bym się go nie chwyciła. Malfoy chciał otworzyć drzwi, ale zrezygnował z tego i rzucił jakieś przeciwzaklęcia.

Biuro wyglądało na nie używane, ale nie zwiodło to naszego przewodnika. Szybko znalazł ukryte przejście a tam...na Najpotężniejszych Magów Naszego Świata. To była Komórka Śmierciożerców! Wydałam z siebie przerażony jęk, który próbowałam zakryć ręką, z której wyleciały moje buty.

- W ciągu jednego dnia znalazł uśpioną komórkę, gdzie moim świeżakom zajęło by to miesiące, jak nie lata – powiedział z uznaniem Harry.

Ja dostrzegłam lekką zmianę otoczenia. Stało się wyraźniejsze niż dotychczasowe. Jakby starał się zapamiętać więcej. W końcu zapisane kartki papieru mogliśmy samo odczytać. Naszą uwagę zwróciło to samo co widmowego mężczyznę. Nazwiska z Azkabanu.

Serce chciało mi się wyrwać z klatki piersiowej gdy usłyszałam syczący głos zza nami.

- Nie ładnie, tak myszkować, Draco, to jest raczej specjalność głupich gryfonów lub...szpiegów.

Gdy usłyszałam to ostatnie zdanie pewna myśl zaświtała mi w głowie, ale nie miałam czasu jej poświęcić chwili dłużej. Malfoy zaatakował. Tak zaczęła się walka. Czułam się bez silna patrząc na to wszystko. Z początku całkiem nieźle mu szło. Do pożaru. Tylko to wspomnienie było dowodem na to wszystko. Gdy leżał tam z ranami po Sektumsemprii, w Harrym coś drgnęło. Gdy na niego spojrzałam to miał łzy w oczach i przyglądał się wszystkiemu. Gdy spojrzałam w drugą stronę, mogłam stwierdzić, że Kingsley wyglądał tak samo.

Ja się nie hamowałam, Moje łzy płynęły strumieniami, które przybrały na sile, gdy był torturowany. Wtedy całe pomieszczenie zamazało się, że ledwo coś było widać, jakby był na granicy przytomności. Niebyło słychać słów niskiego mężczyzny, który atakował. Całe wspomnienie wypełniał krzyk Draco. Wspomnienie zaczęło pokrywać się czarnymi plamkami, po kolejnej klątwie, aż w końcu wyskoczyliśmy ze myślodsiewni.

~*~

To, że znów siedziałam na fotelu w gabinecie Ministra Magii, było dla mnie mało rzeczywiste. Dopiero głos Kingsleya przywołał mnie.

- Trzeba znaleźć tego całego Jordana – kręcił różdżką w misie i zbierał wspomnienie z powrotem do buteleczki.

- To nie będzie konieczne – wtrącił się Harry.

- Co masz na myśli – powiedziałam ostrzej niż zamierzałam.

Harry sobie jednak nic z tego nie zrobił i za pazuchy wyciągnął malutki słoiczek w którym była najbrzydsza myszka świata, ale kogoś przypominała.

- Czy to jest – zaczął starszy mężczyzna.

- Niedoszły morderca Malfoya – wtrącił brunet, kładąc słoiczek na blacie – tak to on. Zabini powiedział, że jak wylądował na tamtej ulicy, gdzie się mieli się spotkać to słyszał wrzaski i ruszył na pomoc. W chwili, gdy Jordan chciał rzucić zaklęcie na nieprzytomnego już Malfoya, ten go przemienił i złapał. Następnie za ubranie wyciągną Malfoya z pożaru i udał się z nim do Munga. A słoiczek potem przekazał mnie – zakończył, ciągle wpatrując się w mordercę w słoiczku.

- To wszystko wydaje się być złym snem – powiedziałam.

- Wiem o czym mówisz, nie dość, że będę musiał się z tym rozprawić – wskazał na słoiczek – to jeszcze muszę się rozprawić z całym biurem i Ronem dodatkowo. Tego nie mogę puścić koło ucha.

- Ale on – wskazałam na słoiczek – nie może zniknąć od tak, to mogło by ostrzec innych.

- Trafne spostrzeżenie – zauważył Kingsley.

- Sądzę, że znalazłbym dobre wytłumaczenie, dlaczego Jordan zniknął, ale potrzebny byłby mi jakiś szmatławiec – zaproponował Harry – inni śmierciożercy musieliby się dowiedzieć co się z nim stało.

- W takim razie, poradzę ci byś zrobił to co chcieli Zabini i Malfoy. Idź do Pansy, jej gazetę czytają wszyscy, tak jak kiedyś Proroka – widząc jak Harry wstaje z krzesła – ale wszystko zrobisz jutro.

- Kingsley...

- Żadne ale ,Harry – przerwał Minister, swoim oficjalnym tonem – wszyscy mamy ciężki dzień i noc za sobą. Wszystkim zajmiemy się od jutra.

- Tak jest, Ministrze – zgodził się brunet, po czym wziął słoiczek i na koniec dodał: Dobranoc.

Ja powoli starałam się założyć buty i iść w ślady Harry'ego. Będę musiała mu jutro z rana pomóc.

- Hermiono – zwrócił się do mnie ciepło mężczyzna - Chciałbym byś zaopiekowała się tym – wyciągnął w moją stronę buteleczkę z wspomnieniami Malfoya – potrzebuję byś się w nie ponownie zanurzyła i spisała wszystko co zapamiętał Draco z tamtego pomieszczenia.

Patrzałam na jego dłoń jak zaczarowana. Nie chciałam się tam ponownie znaleźć...nie mogłam

- Dlaczego, akurat ja? – zapytała.

- Jesteś najinteligentniejszą osobą jaką znam. Z łatwością dostrzeżesz coś co innym my umknęło – wyjaśnił – po za tym, Draco prosił, by tylko my zobaczyli te wspomnienia.

- Chciałam pomóc Harry'emu i...

- Ja mu pomogę – przerwał mi – Ty się zajmiesz wspomnieniami.

Patrzyłam z lękiem na Kingsleya. Miał kamienną twarz, wyrażającą to, że nie przyjmie odmowy. To nie była prośba. Nie miałam więc wyjścia.

- Zgoda, zajmie się nimi – wzięłam buteleczkę.

Chciałam jak najszybciej wyjść z tego gabinety. Jednak, gdy miałam już rękę na klamce za trzymałam się i niepewnie spojrzałam na mężczyznę.

- Kingsley...ja – wahałam się trochę nad zadaniem pytania, pod natarczywym okiem Ministra, jednak się w sobie przełamałam– o co chodziło z pytaniem Malfoya, do Ciebie. I tą przysięgą pod księżycem.

Zlustrowałam mnie wzrokiem zastanawiając się przez chwilę ile może mi powiedzieć. W końcu wydusił:

- Gdyby to dotyczyło tylko mnie, na pewno bym Ci powiedział.

Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam. Nic mi nie powie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top