Rozdział 2

Siedziałam na tarasie w nadmorskim hotelu. Miałam na sobie delikatną, zwiewną sukienkę, a w rozpuszczonych włosach orchidee. Podziwiałam przepiękny zachód słońca, który mienił się odcieniami fioletu, czerwieni i pomarańczy. Wiatr delikatnie rozwiewał mi włosy. Widok zapierał dech w piersiach. Brakowało tylko wymarzonego mężczyzny.

Rozejrzałam się wokoło. Byłam sama, ale nie na długo. Nagle zobaczyłam zza białych, zwiewnych zasłon unoszonych przez wiatr, które wisiały nad drzwiami, zarys sylwetki. Męskiej sylwetki. Była bardzo znajoma. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to rude włosy. Rude włosy, które znam już około dziesięciu lat.

Ron podszedł i usiadł koło mnie. Uśmiechał się do mnie niepewnie.

- Muszę Cię o coś spytać – powiedział.

Czy to już? Czy w tej chwili mi się oświadczy?

Byłam podekscytowana. Tyle na to czekałam.

- Słucham, Ron.

W tym momencie przybrał przepraszającą minę.

-Czy możemy wrócić do przyjaźni?

-Aaaa...

Wylądowałam za ziemi. Szybko rozejrzałam się wokół siebie.

Znów zasnęłam w biurze i znów spadłam z krzesła podczas snu.

Ten koszmar męczy mnie od dawna. Od chwili, kiedy ta sytuacja była rzeczywistością trzy miesiące temu. Do dziś pamiętam słowa Rona: „Czy możemy wrócić do przyjaźni? Będąc z Tobą, czuję się, jak byłbym ze swoją siostrą. Przepraszam". Musiałam się zgodzić. Taką mieliśmy umowę. Gdy któreś z nas czuje, że nam nie wychodzi, jako para - wracamy do przyjaźni.

Ginny bardzo długo musiała mnie pocieszać i pomagać udawać, że ta sytuacja spłynęła po mnie jak po kaczce. Czuła się winna, ponieważ to ona zapewniła mnie, że jej brat się mi w tym momencie oświadczy. Było jej przykro. Mnie zresztą też. Myślałam, że dobrze nam się układa.

Wstałam z podłogi i usiadłam na krześle. Wszystko byłoby dobrze, gdyby, ta chwila nie powracała do mnie w snach. Było mi ciężko i bez tego. Ron sprawiał wrażenie szczęśliwszego, od kiedy przestaliśmy być parą.

Zza zamkniętych drzwi słyszałam moich współpracowników, którzy dopiero przychodzili do pracy. Ja w ostatnim czasie nawet rzadko opuszczałam Ministerstwo. Ginny musiała mnie z niego wyciągać. Nikt nie czekał na mnie w domu, nawet Krzywołap, który po wojnie zmizerniał, aż w końcu odszedł z tego świata. Nie miałam, więc powodu by tam wracać. Tylko przypominałoby mi to, że jestem samotna, jednocześnie będąc w tłumie.

Wzięłam swoją torebkę i ruszyłam do pracowniczej łazienki. Po drodze witałam się skinieniem głowy, bez zatrzymywania się, spotykaną po drodze osobą. Nie chciałam, by ktoś zorientował się, że mam na sobie wczorajsze ubrania. Jak torpeda weszłam do ubikacji. Różdżką zamknęłam drzwi, by następnie wolnym krokiem podejść do lustra. Paroma zaklęciami się odświeżyłam. Z torebki, na którą rzuciłam zaklęcie powiększająco - zmniejszające, wyciągnęłam mój zestaw na nocki w biurze. Rozebrałam się i ubrałam świeże rzeczy, wczorajsze wrzucając w miejsce z zestawu.

Gdy byłam już gotowa, oparłam się o umywalkę. Spojrzałam w lustro. Wyglądałam, mimo nowego makijażu, koszmarnie. Czerwonych oczu nie udało się ukryć. Nawet cienie pod nimi były widoczne z bliska.

W dodatku Harry ma dziś urodziny. Całe szczęście, że jego prezent mam przyszykowany.

Inaczej miałabym wielki, bardzo wielki problem. Jubilat chciał wszystkich gości widzieć u siebie po siedemnastej. Żałuję, że nie posłuchałam Rudej i nie wzięłam sobie na dziś wolnego. Byłoby mi dużo prościej.

Spojrzałam na lewą rękę, gdzie znajdował się zegarek. Zbliżała się pora zebrania departamentu. Czyli zapowiadał się długi i nużący dzień. Zebrałam wszystkie swoje rzeczy i ruszyłam w stronę sali konferencyjnej.

~~*~~

Przeglądałam akta sprawy, które właśnie dostałam. Mężczyzna, który skatował żonę w mugolski sposób, ponieważ chłopiec z domu obok wlał mu do porannej kawy mieszankę eliksirów w ramach zemsty za naskarżenie na niego rodzicom. Paskudna sprawa. Nie wiadomo, kto jest tak naprawdę winny, a biedna kobieta jest w Mungu.

Byłam tak pochłonięta w czytaniu, że dopiero uderzenie w biurko wybudziło mnie z transu. Zaszokowana spojrzałam w górę.

- Mogłam się tego spodziewać, kochana – powiedziała do mnie z wyrzutem Ginny – Wiesz, że jest już po czwartej?

- Naprawdę? – zapytałam, jednocześnie patrząc na zegarek. Miała racje. – ale się późno zrobiło, a jeszcze nie skończyła raportu oraz...

- Oraz nie zdążyłaś się wyszykować – dokończyła za mnie.

- Że co? – nie wiedziałam, o co jej chodzi, póki mnie nie olśniło – Na Merlina, urodziny Harry'ego.

- A no właśnie – Ruda machnęła różdżką i moje biurko zostało posprzątane – w tej chwili idziemy do Ciebie, byś się przygotowała. – wskazała mi swoim atrybutem drzwi.

Ona była już gotowa. Miała na sobie zwiewną sukienkę w kolorze soczystej zieleni, podkreślającej jej rude włosy. W moim granatowym kostiumie wyglądałam przy niej jak przyrodnia siostra przy Kopciuszku, już po odnalezieniu pantofelka.

Chwyciłam torebkę i ruszyłam za nią do wyjścia z Ministerstwa Magii.

Po drodze dużo nie rozmawiałyśmy, raczej słuchałam jej monologu, jaka to ze mnie pracoholiczka i że powinnam sobie znałeś drugiego kota, by już być starą panną, ponieważ siedząc sama w swoim biurze nigdy nikogo nie znajdę. Zapewne dalej bym słuchała jej wywodu, gdybyśmy nie weszły do atrium Ministerstwa.

Większość pracowników kończyła pracę i chcieli się udać do swoich domów jak najszybciej. Nie raz ruda czupryna przyjaciółki znikała mi z pola widzenia w tłumie. Gdy wyszłam z budynku, nigdzie jej nie widziałam. Musiałam na nią poczekać w punkcie teleportacyjnym. Rozglądałam się za nią, ale nigdzie jej nie widziałam. Czyżby już się teleportowała pod moje mieszkanie?

Nagle poczułam łaskotki po bokach, w talii. Pisnęłam i omal nie wyskoczyłam z moich szpilek. Potem usłyszałam śmiech mojej przyjaciółki.

- A jednak to racja, że rude to wredne. Jak mogłaś mnie tak przestraszyć – wytknęłam czerwonej ze śmiechu Ginny.

- Wybacz, ale nie często zdarza się możliwość zaskoczenie Ciebie, Hermiono – wytłumaczyła, przestając się już zanosić śmiechem – no już, przestań się boczyć, trzeba Cię wyszykować.

- Już nie wiem, co gorsze – odpowiedziałam i wyciągnęłam do niej rękę, bym mogła nas teleportować w okolice mojego mieszkania.

Chwyciła mnie pod łokieć i z cichym trzaskiem aportowałyśmy się do przedmieść Londynu.

Mieszkałam w małym domku, w którym kiedyś mieszkałam razem z rodzicami. Z pomocą Aurorów udało mi się ich odnaleźć. Zostali jednak w Australii, gdzie otworzyli nowy gabinet dentystyczny. Wiedzie im się tam lepiej niż w deszczowej Anglii. Często z nimi rozmawiam przez Internet. Brakuje mi ich, na co dzień, ale przyzwyczaiłam się do rozłąki przez uczęszczanie tyle lat do Hogwartu. Szczerze mówiąc, teraz częściej z nimi rozmawiam, niż podczas nauki. Tam nie mogłam korzystać z telefonu lub komputera.

Na święta zawsze przyjeżdżają do Anglii. Próbują mi wmówić, że to z tęsknoty za śniegiem, ale ja wiem, że to z tęsknoty za rodziną, która znajduje się w Wielkiej Brytanii. Łatwiej im przylecieć, niż wszystkich ściągnąć na drugi koniec świata.

Przynajmniej to nie stanowiło problemu. Natomiast Ginny, która krytykowała po raz enty wnętrze mojej szafy, już go stanowił. Nawet nie spojrzała na to, co sobie przygotowałam kilka dni temu i odrzuciła to do najdalszego kąta, by otworzyć moją szafę i wyciągnąć pierwszą lepszą rzecz. Następnie spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Co jej może się nie podobać w mojej szarej garsonce w kratę?

- To, że jest w kratę?! – wytłumaczyła mi, gdy się jej o to spytałam – jak mogłaś coś takiego kupić? Moja mama nawet uznałaby ją za bardzo...staromodną. A ona sama jest staromodna! Już szata wyjściowa Rona z Balu Bożonarodzeniowego była modniejsza!

- Wcale, że nie – broniłam się – ta garsonka jest bardzo elegancka.

- Tak, dla bydła, ale nie ludzi – ciągnęła – musimy iść na zakupy wymienić Ci garderobę – już chciałam coś powiedzieć, lecz nim otworzyłam budzie, dodała – i nie chce słyszeć wymówek. Koniec kropka.

Iście z Ginny na zakupy równało się z kilkugodzinnym chodzeniem z jednego sklepu do drugiego oraz z przymierzania niezliczonych ilości ubrań. Na samą myśl bolą mnie nogi.

- Dobrze, mamo – mruknęłam zrezygnowana. I tak bym z nią nie wygrała – Co masz dla Harry'ego?

- Kupiłam mu pajacyka do spania z jego ulubioną drużyną – rzekła z powagą – nawet nie wiesz jak trudno, było znaleźć jego rozmiar.

- Ty mówisz serio? – spytałam. Tego się nie spodziewałam. Przecież oni...

- On traktuje mnie jak dziecko – powiedziała z wyrzutem – ja rozumiem, że mu przeszło uczcie do mnie, ale nie jestem już małą dziewczynką! Znów zaczął mnie traktować jak młodszą siostrę swojego najlepszego kumpla.

- Ooo...tylko nie to – mruknęłam, masując sobie czoło. Ostatnio w takiej sytuacji Ginny zaczęła się spotykać, z kim popadnie, byle mu udowodnić, że się myli.

- Dlatego ja także go tak potraktuje – rzekła dumnie z wysoko uniesioną głową, rzucają zza siebie już dziesiątką sukienkę z szafy – A ty, co masz – spytała, wyciągając następną rzecz z obrzydzeniem – Co to jest, na Morganę?!

Wskazała na zgniło-zieloną sukienkę z golfem, długim rękawem i sięgająca do ziemi.

- To prezent od babci – odpowiedziałam, czerwieniąc się – obiecałam ją włożyć na jej urodziny.

Ruda spojrzała na mnie z dużymi oczami. Bez słowa otworzyła okno i wyrzuciła sukienkę na chodnik.

- Tak nie wolno, Ginny – upomniałam ją - Może jest brzydka, ale to prezent od mojej babci!

- Właśnie, że takie szkaractwo wolno. Miejmy nadzieję, że jakiś bezdomny ją sobie przywłaszczy – następnie sięgnęła w najdalszy kąt szafy – poza tym wciąż nie powiedziałaś, co kupiłaś Harry'emu.

- Książkę Najprzydatniejsze zaklęcia i uroki dla Aurorów. Poziom mocno zaawansowany.

- Mogłam się tego spodziewać – odpowiedziała, wyciągając jakiś czerwony, pomarszczony skrawek materiału – A co to jest?

Przyjrzałam się dokładniej. Rozpoznałam w nim sukienkę.

- To kostium wampira na Halloween, który miałam na sobie rok temu – mruknęłam

- Wbijaj się w to – Powiedziała i rzuciła w nim we mnie.

- Mowy nie ma – krzyknęłam w ramach protestu.

- Migiem albo wyjawię wszystkim, co mi powiedziałaś, gdy się spiłaś u mnie do nieprzytomności – zagroziła, wymachując mi palcem tuż przed nosem.

- Nie wiem, o czym ty mówisz – odpowiedziałam, krzyżując ramiona na piersi oraz się rumieniąc. Oczywiście, że wiedziałam.

- Nieee... - zapytała, ze złośliwym uśmieszkiem, kładąc ręce na biodra – jesteś pewna? Bo ja jestem tego, że mówiłaś mi, że na początku piątego roku, będąc w Łazience Prefektów, podglądałaś kąpiącą się Fretkę, który nie wiedział, że nie zdążyłaś jeszcze stamtąd wyjść, zanim wszedł do środka. Jestem także pewna tego, że wyznałaś mi, że śniłaś o nim kilka razy i...

- Dość – krzyknęła zakłopotana. Już bardziej czerwona być nie mogłam. Jaka ja musiałam być pijana, że jej o tym powiedziałam. Głupia, głupia, głupia...– włożę tą sukienkę, ale musisz przysiąc, że nikomu tego nie powiesz. Już nigdy, przenigdy – w moim głosie było słychać histerię.

- Przysięgam – była zadowolona, że dopięła swego – a teraz się ubieraj. Już i tak jesteśmy spóźnione. Będziemy musiały zrobić wielkie wejście.

Jak torpeda wparowałam do łazienki i opłukałam twarz lodowatą wodą, by zmniejszyć rumieńce. Już nigdy nie wypiję ani kropelki alkoholu. Nigdy, a już na pewno nie przy Ginny.

W rekordowym czasie się wyszykowałam do wyjścia. Włożyłam nieszczęsną sukienkę przylegającą do ciała i sięgająca przed kolano. Niby zwykła elegancka sukienka, na szerokich ramiączkach, ale i tak czułam się w niej niekomfortowo. Gdy wyszłam z łazienki, Ruda podała mi czarny żakiet i czarne szpilki. Z miną skazańca włożyłam podane rzeczy na siebie.

Wyszłyśmy z domu i mijając wyrzucaną przez Ginny sukienkę, przeszłyśmy do miejsca, gdzie mogłyśmy się bezpiecznie deportować do Doliny Godryka.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top