Rozdział 4
Znowu poranne mdłości... Dobrze, że już, chociaż nie wymiotowała.
Lily oblała twarz lodowatą wodą. Założyła na siebie cokolwiek. Na dworze było gorąco, ale dzięki bogu mury dworku, były kamienne i zapewniały chłód. Wylazła z pokoju odrętwiała i wciąż jeszcze senna. Było jeszcze bardzo wcześnie, nie spodziewała się, że ktoś oprócz niej już wstał... Ruszyła po schodach na dół, gładząc swoje rude włosy, by nie wyglądały na tak rozczochrane. Nie za dobrze spała tej nocy. Jakieś koszmary, których nie potrafiła sobie przypomnieć nie pozwoliły jej się wyspać.
Zeszła na parter. Zaskakujący ją, miły zapach rozgrzanego masła dolatywał z kuchni. Uchyliła drzwi i otworzyła usta ze zdziwienia. Prawie nagi mężczyzna smażył w kuchni naleśniki pogwizdując. Miał na sobie tylko bokserki i różowy fartuch kucharski z falbankami.
Wślizgnęła się do wewnątrz gapiąc wciąż na niego. Miał na barku dużą bliznę w kształcie ludzkiej dłoni.
-James?- Spytała w końcu. Odwrócił się napięcie i uśmiechnął. Z patelnią w ręku wyglądał dość dziwacznie. Okulary miał przekrzywione, a włosy rozczochrane jak zawsze.
-Dzień dobry...- Rzekł jak gdyby nigdy nic i ledwie zdążył odstawić patelnię, bo rzuciła mu się na szyję.
-Uważaj poparzysz nas oboje...- Rzekł dziwaczenie rozważnym tonem, gdy wycałowała go pospiesznie.
-Bella mówiła, ze będziesz spać najmniej dwie doby...- Przytuliła go.-Tak się martwiłam...
-Wybacz nie wiem ile spałem, za to jestem głodny jak cholera, a naleśnik już pewnie się zwęglił. – ucałował jej policzek.
Usiadła więc na krześle przy stole i przyglądając się jak zdejmuje z patelni ich przyszłe śniadanie roześmiała się.
-Do twarzy ci w różowym.- Rzekła ironicznie.
-Prawda!- Zaśmiał się i chwyciwszy fartuch, jak sukienkę, za oba rogi, ukłonił się jak dama dworska.
-Zjesz ze mną naleśniki? Czy masz jakieś specjalne zachcianki?- Zapytał ustawiając na stole talerze, a po środku tackę, a na niej stosik placków.
-A co możesz mi zaproponować?- Zapytała uśmiechając się. Jego dobry humor wpływał na nią zbawiennie.
Zarzucając ścierkę na rękę i ustawiając się jak kelner rzekł poważnym tonem:
-Jajecznicę, sadzone, ostatecznie zupę mleczną lub tosty francuskie. Ot cały mój repertuar...
Chyba ją zaskoczył, uśmiechnęła się.
-Tosty francuskie? Takie z ananasem?- Zapytała zaskoczona.
-Oui madam... -Rzekł kalecząc francuski, jak tylko można.
-To poproszę...- Zaśmiała się.
Tosty zapachniały.
-Nawet nie wiedziałam, że umiesz gotować...- Rzekła uśmiechając się promiennie.
-Cóż trudno nazwać to gotowaniem. Postawił przed nią talerz.
-Jej...- Tosty wyglądały cudownie, jak z obrazka.- Boże trafiłam na ideał... Jak już będziesz moim mężem, to ...
-Co dziennie będę robić ci tosty, w różowym fartuszku.-Zaśmiał się przysuwając sobie pod nos stos naleśników.
-Dziwne, ja nie umiem zrobić nawet jajecznicy... A ty... – Jęknęła czując się trochę beznadziejnie.
James uśmiechnął się rozkosznie, z pełną buzią. Policzki napchane miał jak chomik. Przeżuł i przełknął głośno.
-Cóż gdybyś miała matkę, która potrafi na cały tydzień zamknąć się w sypialni i płakać, musiałabyś nauczyć się przyrządzać podstawowe rzeczy, inaczej już dawno obie byście padły z głodu. Potem nauczyłabyś się paru bardziej wyszukanych potraw i dostrzegłabyś, że matce szybciej wraca humor po francuskich tostach, a nie po zwykłej jajecznicy...
Lily ugryzła tost i zamyśliła się. Nie znała Belli takiej. Matka Jamesa zawsze była pogodna, radosna i żywiołowa. Wersja z depresją nie za bardzo mieściła się w tych ramach.
-Często tak bywało?- Zapytała Lily.
James wzruszył ramionami i przeżuł kolejną porcję naleśników.
-Raz w miesiącu standardowo... Najgorzej było kiedy musiałem pójść do Hogwartu, bałem się, że zapomni o jedzeniu. Tak przynajmniej mogłem ją przymusić i nakarmić...
Lily uśmiechnęła się do niego blado. Udawał, że się nie przejmuje, ale miał takie smutne oczy.
-Wiesz ten fartuch to uszyła właśnie dla mnie. Kiedy miałem siedem lat sięgał mi po kostki... – Zaśmiał się wkładając do ust kolejny duży kęs.
Lily zamyśliła się. Kidy opowiadał jej, o swoim dzieciństwie, uważała, że przesadza... Że jest przewrażliwiony...
-Dobra, chyba pora się wreszcie ubrać...- Zaśmiał się nagle, zupełnie zmieniając temat. – Dokończ ładnie śniadanko, to wybierzemy się na spacerek.
Pocałował ją lekko w policzek i wyszedł z kuchni.
-Spacerować mu się zachciało...- Pokręciła przecząco głową. Dobre wiedziała, że coś go gnębi. Westchnęła na szczęście przynajmniej się obudził...
***
Za oknem było już zupełnie jasno. Bella, po nie przespanej nocy nie wyglądała za dobrze. Spędziła masę czasu na wyszukiwaniu tego co ją interesowało. Informacji... Na temat tego na co byli narażeni.
Przejechała palcami po chropowatych, pożółkłych kartkach starej księgi. Pełna była wzorów i znaków, które nawet nie przypominały liter. Wściekła cisnęła nagle tomem w kąt pokoju. Księga najwyraźniej tylko wyglądała tak jakby miała się zaraz rozpaść, bo upadek wcale jej nie zaszkodził.
Bella drżącymi dłońmi przetarła twarz. Wiec jej najgorsze przeczucia spełniły się. Zapłakała rzewnie. Czuła się jak małe dziecko, pozostawione same sobie. Spojrzała na resztę przytarganych przedmiotów, ze skrytki w bibliotece. Sięgnęła po jeden z nich. W małym zamszowym pudełeczku przypominającym te na biżuterie, leżała talia kart, z pozłacanym rewersem, lśniącym jak gwiazdy.
Sto lat nie stawiała tarota. Czasem wolała nie wiedzieć co przyszłość przyniesie, a karty nie zwykły się mylić.
Przetasowała je zręcznie mrucząc szeptem zaklęcia, brzmiące jak prośby o wysłuchanie do ukrytego w nich bóstwa.
-Co będzie z moim synem, co będzie z tą dziewczyną... – Wyszeptała skupiając myśli na twarzach Lily i Jamesa.
Przełożyła karty i podniosła pierwszą z nich.
-Przeszłość...- Wyszeptała odwracając ją. – Koło fortuny. – Rzekła patrząc na obrazek.
-Czasem śmiech czasem łzy...- Westchnęła.
Podniosłą kolejną kartę.
-Teraźniejszość.- Mruknęła odkrywając ją. Obrazek przedstawiał nagą parę, w swych objęciach.
-Kochankowie... Cóż mówi samo przez się...- Skrzywiła się Bella.
Była to dobra karta, raczej szczęśliwa.
Położyła dłoń na talii kart i podniosła kolejną.
-Przyszłość?- Jęknęła wąchając się czy ją odkryć...
Wzięła głęboki oddech, przewracając ją na stronę z obrazkiem.
Zbladła. Wściekle zacisnęła kartę w garści. Krzycząc zwaliła wszystko z biurka. Karty tarota unosząc się w powietrzu, od impetu z jakim je zepchnęła poczęły opadać na podłogę.
Spojrzała przerażona, na tę którą miała w dłoni, odginając palce. Nic jej się nie stało, mimo że zacisnęła pieść mocno. Karta wyglądała jak nowa.
-Przyszłość...- Załkała Bella patrząc na wypadającą jej z dłoni kartę śmierci.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top