Rozdział 23
James przeciągnął się leniwie na łóżku mrucząc przy tym pod nosem. Wczorajsze picie z resztą Huncwotów, które miało świętować jego wieczór kawalerski, dawało o sobie wspomnieć lekkim bólem głowy. Dzięki Bogu, nie takim jakiego nie mógłby znieść... Wczoraj starał się pilnować. Lily zabiłaby go, gdyby tego dnia nie wyglądał jak człowiek. Rozmasował skroń podnosząc się lekko.
Przypomniał sobie zalanego w trupa Glizdogona i Blacka, który bełkotał mu nad uchem „pij, pij na zaś, potem żona cię nie puści z kumplami na kielicha". Parsknął śmiechem. Durnie.
Wstał i ściągając z siebie koszulę od piżamy dostrzegł wiszący w otwartej szafie pokrowiec na ubrania.
Skrzywiwszy się nieco rozsunął zamek błyskawiczny by zerknąć do środka.
- Witaj ślubne wdzianko... – Zakpił znajdując wewnątrz, tak jak się spodziewał, swój nieskazitelny frak od Madame Malkin i koszulę.
- Kremowa? – James pomacał w palcach jej delikatny materiał. Przecież powinna być biała... Wzruszył ramionami. Może Bella stała się daltonistką, albo nie dowidzi... Stwierdził cynicznie i założył na siebie chwilowo zwykłą koszulkę z krótkim rękawem, a zaraz potem i jeansy. Dziwne nie czuł się jakoś specjalnie stremowany?! Stres który towarzyszył mu cały tydzień jakby wyparował.
James wzruszył ramionami, a jego żołądek dał o sobie znać cichym burczeniem.
- Co, idziemy jeść?! – James poklepał się po nim. – Sam bym na to nie wpadł?! – Dodał, i w niezwykle dobrym humorze ruszył do kuchni po stos kanapek.
***
– Uoouch... – Postękiwał Glizdogon pijąc zimny kefir, opierając się, a właściwie leżąc na kuchennym stole. – Moja głowa!
- Idioto, po co tyle piłeś... – Skwitował jego zachowanie Syriusz Black.
- I kto to mówi. – Pod nosem stwierdził Remus , ale obaj towarzysze go nie dosłyszeli.
- I nie jęcz, nie tylko ciebie boli. – Rozkazał Łapa mieszając, możliwie jak najciszej, herbatę.
- Dzień dobry! – Jak na złość wrzasnęła Lily Evans, do tego trzaskając otwartymi drzwiami.
- Boże! Gdybyś nie byłą panną młodą... – Black skrzywił się widząc jej perfidny uśmieszek.
- Mam nadzieję, że James nie wygląda tak jak ty... A przynajmniej tak nie cuchnie. – Stwierdziła wcale nie zniżając tonu.
Po chwili do pomieszczenia wpadła też Doroty.
- James tu idzie!? – Wrzasnęła z paniką. Black ledwie powstrzymał się przed odwinieciem i strzeleniem jej w łeb.
- I co z tego... – Lily wzruszyła ramionami gdy przyjaciółka zaczęła skakać wokół niej.
- Nie może cię widzieć przed ślubem! – Doroty pociągnęła Lily za ramię zanim ta zdążyła przygotować sobie śniadanie.
- W tej tradycji chodzi o to, że nie może jej widzieć w sukni ślubnej... – Próbował przetłumaczyć Remus.
- Cicho! Odciągnijcie go od kuchni! Bo jak nie to będę cały dzień chodzić ze szklanką i tłuc w nią łyżeczką!
Wywrócili oczami.
- Dora, daj spokój... – Lily próbowała się jej wyrwać, ale przyjaciółka uparła się na zabój.
- Co za pierdoły... – Black wstał jako pierwszy, bo miał już dość krzyków Doroty, które rozdzierały mu głowę.
- No już! – Doroty machając na nich palcem, pchnęła Syriusza w ramię.
Ten wstał nie mogąc już znieść jej krzyków, rozdzierających mu głowę. Remus podniósł się za nim. Jedynie Glizdogon, który wyglądał jakby zasnął nie ruszył się z miejsca.
- Idiotka... – Stwierdził pod nosem Syriusz. Miał jej z każdym dniem coraz bardziej dosyć! Ile było można!
Zdecydowanie wolałby, by wróciła do swoich starych i dała mu święty spokój. Był nią bardziej znudzony niż całymi przygotowaniami ślubnymi, którymi zadręczała ich Bella.
James w prawdzie trochę zrzędził, bo nie podobał mu się kolor koszuli, ale Bella pamiętała, że w swej przerażającej wizji jego śmierci, właśnie koszula zwróciła jej uwagę. Coś jej nie pasowało w tym, że była biała... W końcu namówiła syna na tę zmianę.
Pojawili się też Evansowie, ale nie robili za wiele zamieszania. Mieli odebrać gości ze strony Lily, z dworca. Bella szykowała więc bukiet ślubny i spokojnie zerkała na zegarek. Mieli jeszcze trzy godziny.
Tylko trzy godziny...
***
Ktoś zapukał do jego drzwi. Severus w odrętwieniu zwlókł się z łóżka.
-Otwieraj do cholery. –Kobiecy głos ponaglił go. Gdy drepcząc korytarzem krzyknął „zaraz".
Za drzwiami czekała na niego dość drobna kobieta o ciemnych lekko falujących włosach. Oczywiście, że ją znał. Była tak niecierpliwa, gwałtowna, że trudno było jej nie dostrzegać w szeregach Śmierciożerców. Zawsze kręciła się wokół Czarnego Pana patrząc na niego z uwielbieniem godnym prywatnej służebnicy. Snape, podejrzewał, jak i wielu innych, że kochała się w ich przywódcy.
-Bellatrix, czemuż zawdzięczam tę wizytę... – Zakpił wpuszczając ją do środka.
-Och stul pysk! – Warknęła. – Jest dla ciebie robota i w życiu bym tu nie przyszła gdyby nie to...
Zdmuchnęła sobie kosmyk włosów z czoła i kopnąwszy w stary kufer leżący na podłodze rozejrzała się po obskurnym mieszkaniu.
-Widzę, że jeszcze się nie rozpakowałeś? Czyżbyś zamierzał jednak uciekać...
Jej wścibstwo działało Snapeowi na nerwy. Był pewien, że i tak, co by teraz nie powiedział, doniosłaby o wszystkim komu trzeba.
-Słuchaj no Bellatrix, przeprowadziłem się do Londynu, zostawiłem matkę samą... I wydaje mi się, że po tym wszystkim co robiłem dla was w Hogwarcie, nasz pan docenił moje poświecenia, a skoro wysłał cię tu z zadaniem, to chyba ma do mnie zaufanie.
Prychnęła niczym wściekła kotka.
-Nie mnie oceniać twoją przydatność... Gdybym miała wybrać powierzyłabym to zadanie komuś znacznie pewniejszemu niż ty. Ale w tej chwili wszyscy lepsi od ciebie mają ważniejsze sprawy na głowie...
-Więc co mam robić.
Machnęła mu ręką przed nosem. Dopiero po chwili dostrzegł, że miedzy palcami trzyma zdjęcie.
-Masz go śledzić. – Przykazała. Wyrwał jej fotografię z dłoni. –Mamy wiedzieć gdzie chodzi i z kim i kiedy najłatwiej byłoby go zwinąć.
-Co to za jeden? – Spytał przyglądając się poruszającemu się portretowi młodego mężczyzny, o jasnych kręconych, półdługich włosach. Blond loki okalały jego drobną, bardzo kobiecą twarz. Miał krótki damski nos i delikatną linię szczęki. Jedynie kości policzkowe były wydatne. Ponad nimi błyszczała para niebieskich oczu. Nie były one jednak przesycone barwą błękitu, a jakby stonowane mlekiem. Severus zmarszczył nos i ściągnął brwi. Facet wyglądał jak laleczka... Z pewnością, gdyby go umalować i ubrać w falbanki mógłby uchodzić za dziewczęce.
-Syn kabalisty, Abalagarda Flinta.- Wyjaśniła Bellatrix oblizawszy kącik ust.
-Naprawdę mam za nim łazić? To ciota, sam mógłbym go złapać...- Black patrząc w twarz młodemu Flintowi doznawał uczucia zniesmaczenia. Nie lubił gdy mężczyźni nie wyglądali jak mężczyźni, a ten tu przypominał delikatną panienkę.
Bellatrix zaśmiała mu się Snapeowi w twarz.
-Co ty nie powiesz... – Pokręciła głową przecząco. – Ludomir Flint, może i wygląda jak mimoza, ale to tylko pozory. Mógłby wysadzić się w powietrze jak jego stary i rozwalić przy tym pół pokątnej, jeśli by dostrzegł, że na niego czatujemy.
-Po co nam on?- Severus nie mógł uwierzyć, że pan „malowana lala" może być przydatny...
-Nie ty tu jesteś od zadawania pytań!- Warknęła. A więc nic nie wiedziała... Należała do osób, które wypaplałyby coś takiego tylko po to, by się pochwalić zaufaniem jakie w nie pokładano.
-Kiedy mam to zrobić. – Severus złożył zdjęcie na cztery chciał je odruchowo schować w kieszeń, tyle że był w piżamie, a ta nie miała kieszeni. Zamiast tego pomachał fotografią w powietrzu nieco zakłopotany.
Bellatrix znowu pokręciła głową. Wyraźnie ją irytował.
- Kiedy?! Dzisiaj, to oczywiste, idioto. – Parsknęła sunąc płynnie ku drzwiom. Jej ciemna, długa sukienka zafalowała pociągająco na biodrach.
Severus zgniótł fotografię w dłoni słysząc jej odpowiedź. Mógł łazić za tym całym flintem, zawsze tylko nie dzisiaj...
-Mam dziś parę spraw, które nie mogą czekać...- Rzekł wiedząc, że Bellatrix wścieknie się słysząc to z jego ust.
-Co jest ważniejsze niż nasz pan?! – Zareagowała prawie tak gwałtownie jak przewidywał. W oka mgnieniu jej twarz znalazła się ledwie parę centymetrów przed jego twarzą. Chwyciła jego podbródek między kciuk i palec wskazujący . Z tak bliska dostrzegł jak zafalowały jej nozdrza.
-Zaraz... Czy to aby nie dziś... – Szepnęła zaciskając zęby.
-Niby co?! – Walnął dłonią w ścianę tuż przy jej uchu. Gdyby ktoś obcy widział tę scenę, mógłby pomyśleć, że pochylił się nad nią jak kochanek żądny pocałunku.
Odepchnęła jego twarz dość boleśnie, szarpnąwszy za podbródek.
-Ślub tej twojej szlamowatej latawicy...- Bellatrix poklepała go po policzku, trochę tak, jak klepie się pupę małego dziecka gdy jest niegrzeczne.
Zagryzł zęby ledwie powstrzymując się, przed trzaśnięciem jej w twarz.
-Jeśli zawalisz zadanie przez tę cizię dopilnuję, żeby wyrwali ci nie tylko serce... – Warknęła widząc jak się wściekł.
-O wpół do dziesiątej na placu Fausta masz zmienić Goyla i łazić za Flintem dotąd, aż przyślemy kogoś na zastępstwo. Nawet jeśli to miałby być tydzień... Rozumiesz...
Odwróciła się zanim spróbował zaprotestować i trzasnęła drzwiami wychodząc. Gdzieś na górze obudzony sąsiad zaczął kląć głośno.
Severus rozwinął zdjęcie Ludomira Flinta, które popękało jak przydeptane lusterko. Przejechał palcem po jednej z rys. Miał gdzieś tego pedzia. Mogą go nawet za to zabić, ale nie zamierzał nikogo śledzić. Wiedział, że jego życie i tak się skończy jeśli dziś nie przeszkodzi Lily w największym błędzie jej życia. Wiedział, że dawny sentyment wciąż sprawiał, ze czuła do niego nić sympatii. Mógł ją przekonać... Wystarczyła chwila spokojnej rozmowy. Wiedział, że zmusi ją jeśli będzie trzeba...
-Lily... – Szepnął oprawszy się o ścianę. Rudowłosa była jedyną osoba, która w niego wierzyła. Jego pierwszą i jedyną miłością... Mieli tyle wspólnego. Z Potterem wiązał ją przecież tylko ostatni rok! Ale było jeszcze dziecko... O tym Severus nie zapomniał. Był gotów wychować je jak własne. Byle tylko z nim była. Był gotów na wszystko...
***
Syriusz Black stał oparty o ścianę i zerkał do kuchni przez uchylone drzwi. Bella stała przy stole, tyłem do niego i układała kwiaty na bukiet ślubny. Gdzieś tam na górze Ann i Dorcas znęcały się nad Lily układając jej włosy, a Remus ustalał z przyszłym panem młodym jakieś szczegóły. Syriusz po raz pierwszy cieszył się, że nie jest drużbą Jamesa i nie musi nic robić.
Oblizał górną wargę i przechylił lekko głowę.
- Co robisz? – Głos Petera sprawił, że Łapa prawie podskoczył.
- Nie skradaj się tak! – Serce waliło Syriuszowi.
- Dlaczego szepczesz? – Glizdogon, albo był tak głupi, albo głowa dokuczała mu na tyle, że nie rozumiał.
- Zagapiłem się... – Warknął Black na niego ściszając głos jeszcze bardziej i odsuwając się od drzwi kuchni.
Peter zajrzał tam i cmoknął cicho.
- Na tyłek, matki swojego najlepszego kumpla? Czy tobie już kompletnie rzuca się na mózg?
Rumieniec wykwitł na policzkach Syriusza.
- Dobra, źle się wyraziłem. Zamiast zagapiłem się, powinienem powiedzieć – zamyśliłem się. Pasuje?! Nie wracajmy do tego! – Rzekł wchodząc po schodach na pietro.
- Jak chcesz... – Rzekł Peter wlokąc się za nim, jakby nie miał nic do roboty.
- Bella jest całkiem niezła, bądź co bądź... Jak na czterdziestkę...
- Ona nie ma jeszcze czterdziestu lat. – Black udał, że nie bardzo go to obchodzi. – Może ze trzydzieści pięć, albo sześć...
- I tak jest stara. – Peter nie bawił się w bycie uprzejmym.
- Zrób coś dla mnie... – Syriusz wywrócił oczami. – Zabij mnie zanim tyle skończę i powiesz mi w oczy, że jestem starym dziadem...
***
Pani Evans przywitała rodzinę całując w policzek każdego z osobna. Obok niej nieco markotna starsza córka dyskutowała o czymś z ciotką. Pan Evans wymieniał uściski dłoni. Ludzie w podekscytowaniu rozglądali się po stacji. Miejsce wyglądało trochę jak na odludziu.
-Jest tu chociaż jakiś Hotel? – Ciotka Eleonora zamęczała brata. – Choć taki w którym nie będzie karaluchów?
-Przenocujesz w domu Belli . – Marta Evans pocieszyła szwagierkę, choć ta nie wydała się uszczęśliwiona.
Kilku kuzynów zajęło matkę Lily rozmową. W zwykłym zgiełku nikt nie dostrzegł, że na tej stacji z pociągu wyszedł ktoś oprócz nich.
Chudy mężczyzna o tłustych włosach ubrany w wymiętą białą koszule i nie za dobrze wyprasowane spodnie zdawał się obserwować tę rodzinę, jakby starając się w mieszać w tłum.
Severus objął wszystkich wzrokiem. Cóż nakazano mu śledzić zupełnie kogo innego, ale zupełnie już o tym zapomniał. Rodzina Lily miała go doprowadzić wprost do niej. -Chodźmy już, to spory kawałek... A tu nie jeżdżą taksówki... – Głos ojca Lily poniósł się echem po okolicy. Severus uśmiechnął się. Czym szybciej tym lepiej!
***
Cholerni Evansowie poszli wprost do kościoła. Dochodziła szósta. Snape zagryzł wargę idąc w odpowiedniej odległości za nimi i widząc jak wchodzą na kościelny plac. Miał nadzieję, że uda mu się przemknąć wśród gości i jeszcze przed mszą porozmawiać z Lily, ale najwyraźniej ta możliwość odpadła.
Odczekał trochę i widząc wchodzących do kościoła gości z rodziny Pottera wpełzł za nimi do środka.
Tłumiony zapach kadzideł i kwiatów otumanił go na chwilę. Przyciemnione, przez witraże światło sprawiało wrażenie mistycznej przestrzeni. Zniesmaczony Severus przyjrzał się dwóm pulchnym kobietom, które idąc przed nim wymieniały uwagi na temat mugoli. Doskonale zasłaniały go przed wzrokiem całej reszty ludzi. Gdy tylko skręciły na prawo, ku rzędom przeznaczonym dla rodziny pana młodego, SeVerus wszedł między ławki dla gości Lily.
Usiadł spokojnie w czwartym rzędzie od końca tuż przy jakiejś niezbyt rozgarniętej kobiecie, która zdawała się przysypiać. Chyba skądś ją kojarzył...
Z minuty na minutę kościół wypełniał się coraz bardziej. W rzędzie za Severusem siadła jeszcze jakaś dziewczyna starająca się być niewidoczną. Jakby nie była zaproszona..
Snape zignorował ją. Co raz rozglądał się dookoła szukając dróg ucieczki. Mógł po prostu porwać Lily, chwytając ją za rękę i uciekając głównym korytarzem. Nikt nie użyłby magii, bo przecież wokół było pełno niemagicznych. Z drugiej strony, to byłoby za proste... Może tak po prostu krzyknąć „nie pozwalam" – w decydującym momencie. Zdaje się ksiądz pytał na ślubach, czy ktoś z obecnych ma coś przeciwko...
Tak w tedy mógłby zadziałać. Publicznie powiedzieć, ze ją kocha i nie dopuści by wyszła za takiego gnojka, tylko dlatego, że zrobił jej dziecko! Uśmiech pojawił się na twarzy Severusa gdy wyobraził sobie twarze członków rodziny Jamesa, którzy usłyszeliby wreszcie jaki „święty" jest ich krewniak, szybko jednak zgasł.
Snape dostrzegł Syriusza Blacka, który wyszedł zza drzwi zakrystii w towarzystwie Remusa Lupina. Rozprawiali o czymś uśmiechając się. Nawet go nie dostrzegli. Odetchnął więc.
Raz jeszcze przeleciał wzrokiem po całym kościele. Tu i tam wisiały zdobienia ze Świerzych kwiatów. Przed ołtarzem stały bukiety pełne róż w kolorze żywej czerwieni. Organista grał jakąś melodię na rozgrzewkę, przed uroczystością. Ludzie szemrali miedzy sobą lekko zniecierpliwieni.
Gdzieś przy głównym wejściu kręcił się jakiś facet. Wysoki, ubrany niesamowicie schludnie. Włosy miał jasne, jakby platynowe. Nie wydał się Severusowi zbyt niebezpieczny. Ten pedantyczny laluś nawet zerknął na niego kilka razy, ale zupełnie zignorował.
Snape odwrócił głowę, tak by przechodzący głównym wejściem Petegriew go nie ujrzał. Ten czubek, kompletna łamaga o mało nie wyrżnął potykając się o kant czerwonego dywanu położonego na samym środku dogi ku ołtarzowi.
Pojawił się ksiądz, a obok niego, jak z pod ziemi wyrósł James Potter. Wyglądał zadziwiająco dobrze, co wcale nie cieszyło Severusa. Mógłby gnić na jakąś parszywą chorobę, najlepiej bolesną... Ale nie, taka łajza to zawsze cieszy się nienagannym zdrowiem. A do tego idiota nawet go nie dostrzegł. Taki był zapatrzony na kościół, taki spięty...
Nagle do Sewerusa doszło, że uroczystość się zaczyna! Żmudny początek eleganckiej, weselnej melodii zaczął rozbrzmiewać. Organy grały tak głośno, że podłoga zdawała się drżeć. Ludzie poczęli się odwracać. Snape zrobił to samo. Dostrzegł, że goście wypełnili ostatnie rzędy ławek, za nim.
Zza rogu kościoła wyłoniła się druhna panny młodej. Blondynka, którą Snape doskonale znał. A wiec zaraz miała się pojawić Lily... Za rogu wyłonił się siwiejący mężczyzna, Severus rozpoznał w nim pana Evansa. I zaraz za nim ukazała się ona. Tak piękna...
Zdawała się jaśnieć. Westchnienie i cichy okrzyk zachwytu ludzi poniosły się echem po kościele. Severus uśmiechnął się mimowolnie zapominając o bożym świecie. Zbliżała się do niego... Jak cudowny anioł...
***
Nogi miała jak z galarety. Wargi drżały jej i gdyby nie zasłaniający twarz welon pewnie wszyscy dostrzegli by jak lekko szczęka zębami. Starała się uspokoić i stawiać równe kroki, ale zachowanie ojca nie pomagało w tym ani trochę. Drżał i pociągał nosem z rozrzewnieniem, jakby miał się zaraz popłakać.
Lily podniosła wzrok i uśmiechnęła się widząc bladego Jamesa przed sobą. Cały dzień nawet ze sobą nie rozmawiali. Nie widziała go nawet ukradkiem. Bała się, że może uciekł, a wszyscy udają przed nią, że tak nie jest...
Ale nie uciekł stał tam wyprostowany czekając, aż ona stanie obok niego, przed ołtarzem. Minęła pierwsze dwa rzędy ławek. Czuła jak ludzie zerkają z nich na nią. Zerknęła w ich stronę i dostrzegła Libby Aussatz, mugolkę z miasta, która pewnie wkradła się na ślub, bu go obejrzeć. Uśmiechnęła się do Lily niewinnie, a ta odwzajemniła uśmiech, choć Libby i tak tego nie dostrzegła, przez białą woalkę.
Lily minęła dziewczynę. I nagle stojący w kolejnym rzędzie mężczyzna odwrócił się do niej. Widziała, to jak w zwolnionym tempie. Czuła jak serce zaczyna jej walić, jak oddech na chwile staje wstrzymany nagłym szokiem.
Severus... Co on tu robił... Odpowiedź nasunęła się szybciej niż jaka kol wiek inna myśl. Zamierzał zepsuć ślub! Zaprotestować publicznie... Narobić wstydu jej i Jamesowi... Zniszczyć wszystko. Lily mocniej zacisnęła dłoń na ramieniu ojca. Minęli ławkę w której stał, a rudowłosa czuła jak narasta w niej panika. Nie mogła dopuścić do tego, by przy wszystkich krzyknął „nie zgadzam się". Co on sobie myślał... Suknia zaczęła się plątać między nogami dziewczyny. Ołtarz był coraz bliżej i czuła jak panika przeradza się w histerię. Co robić co robić!!! – Powtarzała w myślach, jak mantrę...
Już tylko trzy rzędy ławek dzieliły ją od Jamesa. Dostrzegła płaczącą matkę i ciotkę Eleonorę. Dostrzegła Bellę zerkająca na swego syna z rozczuleniem. Dostrzegła Doroty, Syriusza, Petera... Petunię. Zacisnęła mocno dłoń na ręce ojca, chyba to dostrzegł.
Czuła, że zaraz się rozpłacze... On wszystko zepsuje... – Była tego pewna.
***
James liczył jej kroki. Stąpała powoli, jakby bojąc się, że upadnie. Jej warz zasłaniała woalka, kontrastująca cudną bielą z rudymi włosami u góry spiętymi w kok i przy uszach wypuszczonymi w postaci kosmyków. Czuł jak serce podchodzi mu do gardła. Była piękna, jak anioł! Jego prywatny anioł... Mieli być już na zawsze razem...
Uśmiechnął się widząc, że dzielą ich już tylko trzy rzędy... Zaraz ona stanie tu obok, a on odsłoni jej twarz z białego welonu i zobaczy oczy w których tlić się będą łzy rozczulenia i radości.
Pan Evans zerknął nagle na córkę i James poczuł dziwny niepokój.
-Tato...- Szepnęła a jej cichy głos poniósł się echem po przestrzeni kościoła. Zachwiała się. Ojciec złapał ja w ostatniej chwili przed upadkiem. James nie pamiętał kiedy się zerwał, ale stał już obok pana Evansa i brał ją na ręce. Słyszał westchnienie i jęk szoku, jakie wydali z siebie goście.
-Lily... Co się dzieje... – Spytał odsłaniając jej twarz. Była biała jak ściana. Zdawała się bledsza niż jej jasna suknia.
-Słabo mi...- Jęknęła wyciągając rękę by chwycić go za szyję. Czuł jaka jest słaba. – Ja...
-Spokojnie... – Dotknął dłonią jej twarzy, była zimna.- Uspokój się.
-Słabo widzę... – Lily jęknęła łapczywie łapiąc powietrze. Jej gałki oczne dziwnie się wywróciły.
-Ona mdleje!- Pan Evans jęknął przeraźliwie. Wszystko działo się tak szybko.
-James przepraszam... Przepraszam... – Bardzo cicho wyszeptała, gdy uniósł ją, wręcz wyrywając z ramion ojca.
-Wszystko będzie dobrze.-Wziął ją na ręce. Jej lewa ręka zawisła w powietrzu upuszczając ślubny bukiet.
-Na zakrystię...- Ksiądz wskazał drzwi. James przechodząc widział Ann, która zakryła usta dłońmi. Zszokowaną panią
Evans, którą mąż pochwycił za ramię. Zerknął na Bellę, która w oka mgnieniu pojawiła się przy nim i otworzyła drzwi zakrystii.
***
Upiorne milczenie zawładnęło kościołem. Ludzie stali z otwartymi ustami. Niektórzy jak Ann zasłaniali sobie usta. Severus siedział w ławce zdębiały. Z pewnością go dostrzegła! A potem... Upadła?! Zemdlała!?
Rodzice Lily zaraz za Potterem zniknęli za drzwiami z boku kościoła. Ksiądz próbował uspokoić ludzi, mówiąc, ze omdlenia często zdarzają się pannom młodym... Druhna mimo to zaczęła cicho płakać. Remus Lupin objął ją ramieniem i posadził na ławce zanim osunęła się na kolana.
-Co teraz?- Szepnął pod nosem Snape.
-Pewnie ją ocucą i zapytają czy jest w stanie wziąć ten ślub dzisiaj... -Rzekła kobieta siedząca obok niego. Była zupełnie rozbudzona, mimo tego, że jeszcze przed chwilą drzemała. -Wolałabym by była w stanie... Jesteśmy daleką rodziną i nie specjalnie uśmiecha mi się przyjeżdżanie do tej dziury jeszcze raz... -Dodała wyjmując z torby landrynki i wkładając sobie jedną do ust.
Severus nic na to nie powiedział. Wciąż zdębiały patrzył tylko na leżący przed samym ołtarzem bukiet panny młodej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top