Rozdział 21
Krzyczał! Krzyczał na nią! Tak strasznie krzyczał! Chłopiec widział to przez szparę między uchylonymi drzwiami, a framugą. Schowany przed wzrokiem dorosłych przyglądała się jak wymachując rękami wrzeszczą na siebie. Ich głosy stawały się, z chwili na chwile, coraz bardziej wzburzone. Nie wiele rozumiał z tych szybkich, pełnych złości wymian zdań. Bełkotali przekleństwa... Coraz gniewniej...
Mężczyzna podniósł rękę, a kobieta ledwie odskoczyła przed nią, uciekając od ciosu. Chłopiec rozpłakał się. Dostrzegła go i podbiegła ku drzwiom, by pochwycić synka.
-Nie płacz... -Rzekła przytulając go. Wyciągnął do niej ręce.-Mamusia zabierze cię stąd... Nie płacz James...
- Nie możesz odejść Bella, gdzie pójdziesz?!- Wrzasnął John łapiąc żonę za ramię, tak gwałtownie, że prawie upuściła dziecko.
-Gdziekolwiek!- Wrzasnęła. -Byle dalej od ciebie!
Wyrwała się z uścisku tuląc małego chłopczyka do piersi. Pocałowała go w czoło i odsuwając się od Johna posłała mu przestraszone spojrzenie.
-I co? Będziesz mieszkać pod mostem z trzylatkiem?!-Zakpił mężczyzna krzyżując ręce na piersiach.
Oddychała szybko. Maluch czuł jak jej ciało drży. Patrzył na matkę bojąc się. Jęczał cichutko czując rosnący niepokój i nie rozumiejąc go.
Matka wyszła pospiesznie z pomieszczenia i pobiegła po spiralnych schodach ku wyższemu piętru. Szepcząc uspokajająco posadziła synka na łóżku w swojej sypialni. Pospiesznie pakując walizki zerkała jak mały pociera rączką oczko.
-Bello... Skończ proszę tę dziecinadę... Ile razy już to przerabialiśmy...- John zajrzał do środka nieśmiało.
-Mam dosyć twojego zachowania!- Wrzuciła sweter do walizki. – W niczym mi nie pomagasz... Przeszkadza ci dziecko... Złościsz się kiedy płacze, albo marudzi... To tylko dziecko, one wszystkie tak robią!
Przetarła twarz dłońmi.
-Co dzień zmęczony wracam z pracy! – Odparł gniewnie. – Chcę tylko w spokoju drzemać na kanapie... Nie możesz trzymać go w drugiej części domu?! Kiedy plącze się pod nogami i tłucze różne rzeczy nie sposób się skupić...
Bella zaśmiała się jakoś dziwnie, jakby histerycznie.
-Więc co? Mamy nie pokazywać ci się na oczy?! Ja chcę tylko żebyś wreszcie spróbował zaakceptować małego... Żebyś go chociaż przytulił!
Wzruszył ramionami obojętnie.
-Rób co chcesz. Mam dość twoich fochów...- Bąknął. Bella rzuciła jakąś częścią garderoby w zamykające się drzwi.
Popatrzyła smętnie w walizkę i zaczęła ją rozpakowywać. Miał rację... Nie miała gdzie pójść... Nie miała perspektyw... Była ledwie osiemnastoletnią matką, bez szkoły i pracy...
Spojrzała na swojego synka. Siedział zdezorientowany na łóżku i wpatrywał się w nią. Był taki malutki... Nie mogła go skazać na tułaczkę i życie pod mostem...
-Chcesz się pobawić?- Zapytała siląc się na zabawny, infantylny ton. Mały uśmiechnął się przerozkosznie.
-Klocki!- Wykrzyknął.
***
James zamyślił się patrząc w błękitne niebo. Samotny spacer, zupełnie przeciwnie niż się spodziewał, nie zrobił mu dobrze. Z jakiegoś powodu ciągle rozpamiętywał przeszłość... Od najwcześniejszych lat pamiętał głównie kłótnie jakie toczyły się w domu na Miętowym Wzgórzu. Prawdę mówiąc nie tęsknił za Johnem i jego perfekcjonistycznym podejściem do życia, ale... No właśni było jakieś ale... John był jedynym ojcem jakiego James znał choć nie układało się między nimi za dobrze, a właściwie należałoby powiedzieć, że John ignorował chłopaka jak mógł, to i tak James wracał do wspomnień dzieciństwa. Trudno mu było się po tych wszystkich latach przyzwyczaić do myśli, że John i on nie byli wcale spokrewnieni. Prawda była taka, że Jamesowi o wiele łatwiej było myśleć o nim jako o rodzicu, niż o Mortimerze, którego nie znał nawet z opowieści. Bella nie siliła się na długie wspominania ich wspólnych chwil, nawet teraz, gdy wszystko już wiedział.
Chłopak kopnął kamień leżący przed nim na ziemi. Ten potoczył się wzdłuż leśnej ścieżki.
James wstydził się faktu, że wciąż rozmyśla o Johnie, choć ten nie dawał znaku życia. Wiedział jaka byłaby reakcja Belli, gdyby nagle przed ślubem postanowił odszukać go za wszelką cenę. Po tym co John zrobił, chłopak wcale się matce nie dziwił...
Dlaczego więc jakaś część niego pragnęła by John był tu teraz?
-Kogóż to moje piękne oczy widzą...
James odwrócił głowę słysząc znajomy głos.
-Rogaczu...- Przyjaciel uśmiechnął się do niego.
-Lunatyku!- James uściskał go zupełnie zaskoczony ze spotkania. Większość gości przybywała od strony miasta, nie od strony lasu...
Obaj niezwykle szczerze zaczęli wypytywać się o najdrobniejsze szczegóły tego co działo się przez ten czas, odkąd rozdzielił ich wyjazd z Hogwartu.
Remus nie wyglądał najlepiej, był blady, a pod okiem miał jeszcze żółty ślad znikającego siniaka. Z drugiej jednak strony chłopak nie wyglądał tak najgorzej. James widywał go w o wiele bardziej opłakanym stanie... Szczególnie zaraz po pełni...
-Bywało się tu i tam...- Zakpił sam z siebie Lunatyk.
-Nie wiem stary gdzieś bywał, ale wiem jedno... Nieźle nadepnąłeś na odcisk tej małej Clarcson...
Remus syknął słysząc wspomnienie Ann. James wiedział, że przyjaciel ma swoje powody by unikać, przyjaciółki Lily, ale musiał też go ostrzec. Na Miętowym Wzgórzu, na pewno, prędzej czy później, miało dojść do ich konfrontacji... Pytanie tylko czy prędzej... Czy później...
-Nie mów, że ona już tu jest...- Lunatyk przygryzł wargę w zamyśleniu.
-Ano jest...- James klepnął go w ramię i wyrwał jedną z walizek, by pomóc w niesieniu. Fakt nie były ciężkie... Ale grzeczność, to grzeczność...
-Chciałem się od niej odizolować. W Hogwarcie o wiele łatwiej było myśleć o tym, ż jestem normalny... Teraz wolałbym jej nie narażać.
-Skończyło się na tym, ze obraziła się na zagój i dopiero po godzinie rozmowy Lily w pełni namówiła ją by została jednak jej druhną.
Remus znów syknął, jakby z bólu.
-Co jest stanąłeś na szyszkę? – James zerknął na przyjaciela.
-Nie...- Tenże przewrócił oczami i lekko trącił go biodrem. Wygłupianie się jak w szkole skutecznie rozładowywało atmosferę napięcia.
- Tyle, że teraz gdy ona się zgodziła to całe drużbowanie nie za bardzo mi się uśmiecha... – Stwierdził Lunatyk. – Wiem, ze się zgodziłem... Ale w tym wypadku... Obawiam się, że tak czy siak będę musiał Anie zbyt wiele tłumaczyć... A już szczególnie kiedy będziemy siedzieć tak blisko siebie na weselu. Nie wiem czy łatwo mi będzie ją ignorować. A nie chcę się znów do niej zbliżyć... Mącić jej w głowie... I przy okazji sobie też...
James zwolnił wyraźnie.
-Czyli co, mam poprosić Petera? – Zapytał.-Wiesz jak on kiepsko będzie wyglądał w smokingu...
-Przynajmniej nie przyćmi pana młodego...- Pocieszył Lupin, ale wiedział, że to nie jest zbyt dobry pomysł. Glizdogon bywał ckliwy i wciąć dość dziecinny. Zdarzało mu się mdleć w najmniej pożądanej chwili... A jeszcze jakby zapomniał obrączek....
-A Łapa? Wiem, że ostatni rok popsuł wasz stosunki, ale może...
-Chyba kpisz...- James parsknął śmiechem. – Jak dobrze by miedzy nami nie było, nie zaryzykowałbym stawiając Łapę obok siebie przed ołtarzem. Ten idiota jeszcze podłożyłby mi nogę...
-No dobra, nie będę dezerterował. – Remus skrzywił się.- Będę twoim świadkiem...
James uśmiechnął się mimowolnie.
-O czym tak myślałeś, przed tym jak mnie dostrzegłeś?- Niespodziewanie zagaił przyjaciel. Stałem tam chyba z piętnaście minut... Przy czym ze trzy razy cię wołałem...
-O tym i o tamtym... Napalam się na noc poślubną...- Zaśmiał się James i choć Remus poznał, że Rogacz kłamie nie drążył dalej tematu. Zawsze był wyrozumiałym kumplem, nie wtrącał się jak Black, zawsze wtedy gdy go nie chciano.
Dwóch młodych mężczyzn wyłoniło się z lasu. Obaj uśmiechnęli się blado na widok obrośniętego winoroślą dworku.
Tak wiele niegdyś się tu działo...
***
-Stary, no nareszcie!
Ann słysząc wykrzykiwania Blacka miała szczerą nadzieję, że na dole zobaczy Petera. Chyba jeszcze nigdy nie cieszyłaby się tka na widok Petegriewa. Obie z Lily schodziły ze schodów i głupio by było się nagle cofnąć i zwiać. Blondynka wyprostowała się błagając w duchu, by los opóźnił jej spotkanie z Remusem. Wolała nie wybuchnąć przy wszystkich i nie wywlekać brudów tak publicznie... Nie chciała by wszyscy widzieli jak płacze... Syriusz Black wypominałby jej to przez co najmniej dziesięć lat.
-Ciebie też miło widzieć...- Odparł Remus na okrzyki przyjaciela.
Niestety najgorsze obawy Ann ziściły się.
Ona i Lily pojawiły się w korytarzu. Rudowłosa uściskała Remusa jak gdyby nigdy nic i wesoło zagaiła o jakieś drugorzędne sprawy.
Ann popatrzyła na niego. Był chyba szczuplejszy niż ostatnio i wyglądał jakby wyszedł z jakiejś choroby... Co najmniej ciężkiej grypy. Ta myśl zawstydziła ją...
Remus dostrzegł ją kontem oka i kiwnął głową na przywitanie.
-Cześć...- Wydukała zauważając żółtawy siniec na jego policzku, tuż pod okiem.
Dzięki bogu reszta pociągnęła chłopaka ku kuchni gdzie Bella przygotowała gofry na drugie śniadanie. Ann ulotniła się czym prędzej uciekając na górę. Wyminęła schodzącą po schodach Dorcas, która poruszona wrzawą była ciekawa co ją spowodowało. Słysząc z ust Dory pytanie „kot przyjechał?", an nawet nie odpowiedziała.
Przyspieszyła i czując, że zaraz się rozklei pomknęła do swojej sypialni.
***
James zdawał się być nieobecny podczas rozmów pełnych wspomnień szkolnej beztroski. Remus i Syriusz bezskutecznie próbowali wkręcić go w jakieś idiotyczne wygłupy. Lily zerkała na narzeczonego. Dlaczego był przygaszony? Nie potrafiła tego rozgryźć.
Zjadła gofra z jagodami i spokojnie wycofała się z kuchni. Ann gdzieś z niknęła. A Lily nie specjalnie chciała chłopakom przeszkadzać. Mieli tyle wspólnych tematów, a ona nie kojarzyła co najmniej połowy zgrywów jakie wspominali.
Ruszyła na górę ku swojej sypialni. Nie spieszyła się za nadto, zastanawiając się co powinna powiedzieć Ann. Remus zachował się dość oschle...
Słysząc szloch w łazience. Zatrzymała się na drugim piętrze. Pewna, że to Ann zastukała w drzwi.
-Już wychodzę.- Głos Nabucco zaskoczył ją. Usłyszała jak dziewczyna pospiesznie spuszcza wodę w toalecie, udając, że nie ukrywa się tam z powodu płaczu.
Lily uchyliła drzwi nie wiedząc czy powinna. Nabucco poklepała kilkakrotnie policzki udając, że przygląda się swojej cerze w lusterku.
-Co się stało? – Lily przełykając ślinę usiadła na zanikniętym sedesie.
-Nic. Nic zupełnie...- Wydukała Japonka bełkotliwie. – Dzięki bogu to ty... Bałam się, że Bella już zauważyła tę stłuczoną wazę...
-Nie płaczesz chyba z powody naczynia...- Lily nie trudno było rozpoznać, że dziewczyna kłamie. – Słuchaj nie jesteśmy przyjaciółkami, ale wiesz, ze możesz mi ufać... Nie powiedziałam nawet Jamesowi o twoim związku z Kastorem.
Japonka odwróciła się do lustra plecami, tak by być przodem do Lily.
-Ja... Nie mam z kim o tym pogadać... Chyba jesteś najodpowiedniejsza... Ty jedna zrozumiesz co przeżywam...
Lily zmarszczyła brwi zachęcająco kiwając głową.
-Wydaje mi się, że... -Nabucco zabrała głośno powietrza. – Mogę być w ciąży...
Lily zaniemówiła i odruchowo otworzyła usta.
-To dziecko Kastora, jeśli Bella się dowie... Rozpęta piekło... Ona ciągle myśli, że my jesteśmy dla siebie tylko rodzeństwem... Przyjęła mnie pod swój dach, mimo tego, że prawie otrułam jej syna, a ja odwdzięczyłam się w taki sposób. Wiemy obie jakie Bella ma zasady...
Lily przytaknęła i objęła Nabucco, która pociągnęła znowu nosem.
-Spokojnie... Ja też z początku się bałam... – Wyznała.
-Tak, tyle, że ty byłaś tylko „panną z dzieckiem", a ja jestem „w ciąży z moim przyszywanym bratem..." Moja matka przewraca się w grobie!
Nabucco zakryła twarz dłońmi.
-Posłuchaj...- Lily odciągnęła jej ręce od oczu i patrząc na dziewczynę dodała –Po moim ślubie pójdziemy razem do lekarza. Jeśli masz rację co do swoich podejrzeń to pomogę ci wytłumaczyć się przed Bellą. Ale sama musisz najpierw pogadać z Kastorem...
Nabucco pokiwała głową niechętnie.
-Ciągle przybieram się, żeby mu powiedzieć... Tylko, że zawsze braknie mi odwagi... Co jeśli będzie wściekły?
Lily pokręciła głową pospiesznie.
-Nawet tak nie myśl! Ja tez się bałam niepotrzebnie i zobacz, wszystko się wyprostowało! Kastor jest uczciwy... Obie wiemy o tym dobrze...
Lily przytuliła Nabucco. Wiedziała jak wiele, jeszcze jakiś czas temu dałaby za takie wsparcie. Pogłaskała swój brzuch, opuszczając łazienkę, by japonka mogła spokojnie obmyć twarz i się uspokoić.
***
Bella krzątała się po domu poprawiając jakieś drobiazgi. Uśmiechnęła się mimowolnie przechodząc przez korytarz ku swemu pokojowi. Otworzyła drzwi i przez chwilę wydawało jej się, że oszalała i widzi zmarłych... James siedział na jej łóżku wpatrując się w nią. Gdyby nie okulary, które miał na nosie... Przysięgłaby, że widzi Mortimera.
-Co tu robisz? –Spytała udając, że jej nie zaskoczył.
-Czekam na moją matkę...- Zazartował.
-A Remus? Nie rozmawiacie? Tyle się nie widzieliście... – Rzekła zastanawiając się o co to może synowi chodzić. Czyżby dalej chciał wałkować kwestię obrączek?
-Remus poszedł się rozpakować...- James odruchowo poczochrał sobie włosy.
Bella uśmiechnęła się. Mortimer też czasem tak robił.
-Gdzie jest grób mojego ojca? – James wypalił bez ogródek. Matka spojrzała na niego jakby był obłąkany.
-Grób twojego ojca? – Zapytała jakby nie dosłyszała.
-Chcę go zobaczyć... To takie dziwne? – Odparł nieco cynicznie. – Nie wiem o nim nic... a to w końcu mój ojciec. Mogłabyś mi cokolwiek o nim powiedzieć...
-Dlaczego? Co to zmienni...- Bella wolała by już chyba rozmawiać z Jamesem o sprawach seksu niż wspominać przy nim ojca. To było zbyt bolesne...
-To mój ojciec... Ja potrzebuję go!- James wydawała się oburzony tym, że tak zareagowała. – Przez tyle lat odmawiałaś mi wiedzy o nim... Teraz gdy wreszcie znam prawdę...
-Wybacz, ale nie jestem na siłach mówić teraz o Mortimerze, ani tym bardziej pokazywać ci jego grobu...
- Nie pójdziesz ze mną na cmentarz?
-Nie byłam tam ani razu...- Odrzekła ku jego zdziwieniu. – John zajął się pogrzebem. Ja wtedy leżałam na porodówce z tobą na rękach i modliłam się, żebyś przeżył... Byłeś taki drobniutki...
-I nie wiesz gdzie to jest?- James wydukał wyraźnie zmartwiony.
-Nie wiem. – Skłamała, ale chyba się nie połapał. Usiadła obok niego i przytuliła jak małe dziecko.
-Synku masz teraz tyle ciekawszych rzeczy do roboty... Bierzesz ślub! Pobądź z przyjaciółmi i narzeczoną... – Udając podekscytowanie weselem Bella wyraźnie chciała zmienić temat...
-W takim razie muszę odnaleźć Johna... – James jakby jej nie słuchał.
-John już od dawna się nie odzywa... Proszę nie sprowadzaj go z powrotem... -Bella schwyciła syna za ramiona. – Tyle już przez niego wycierpiałam...
-Jak zwykle zachowujesz się jak egoistka...- James odsunął się od niej i wstał z zamiarem wyjścia.
-Ja?!- Bella prawie zaśmiała mu się w twarz. – Ja całe życie myślałam o tobie? Zastanów się kto tu jest egoistą... Wymagasz ode mnie, żebym wspominała stare bolesne dla mnie czasy... Chcesz znowu sprowadzić tu Johna by rujnował mi życie!
-Bo nie wiem kim jestem!!!! – James wrzasnął tak głośno, że Bella zadrżała.
Milczeli oboje przez chwilę.
- Boję się. – Powiedział nagle. – Boję się, bo nie wiem co mam robić... Boję się o przyszłość... – Wydukał.
Matka marszcząc brwi popatrzyła na jego twarz. Jej wyraz nagle napełnił się smutkiem, takim jakiego już dawno na jego twarzy nie widziała.
-Nie wiem czy dam sobie radę... Odpowiedzialność mnie przytłacza... – Chłopak oparł się o ścianę i przetarłszy twarz dłońmi mówił dalej. -Będę ojcem, a nie mam pojęcia jak zająć się dzieckiem! Będę mężem, a nie jestem pewien czy dam radę... W moich rękach będzie już nie tylko moje życie? Co jeśli ją rozczaruję? Co jeśli za parę lat stanę się taki jak John i do końca życia będziemy się z Lily męczyć razem, tylko dlatego, że łączy nas dziecko!?
-Nawet tak nie myśl!- Bela schwyciła jego twarz w dłonie. – Popatrz na mnie! – Warknęła gdy odwrócił wzrok.
Jego oczy błyszczały.
-Nawet nie myśl o rezygnacji ze ślubu! Twoim ojcem nie był John... Nie jesteś taki jak on... Nigdy nie byłeś! Jesteś synem Mortimera!
-I co z tego!- James skrzywił się tylko. – Skąd mam wiedzieć czy mój ojciec nie był mordercą, albo skończonym łajdakiem!
-Zabraniam ci tak mówić! – Bellę wyraźnie zabolały słowa syna. – Wyjdź. – Nakazała zanim zdążył przeprosić.
Wyszedł pokornie. Zła uderzyła pięścią w ścianę. Próbowała przez chwilę nie dopuszczać do siebie myśli, ze James ma wiele racji. Nie miał pojęcia o Mortimerze... Nigdy go nie poznał...
Bella usiadła na swoim łóżku oddychając głośno. Dlaczego los był taki niesprawiedliwy?
***
James wślizgnął się do sypialni Lily milcząc jak grób. Była tam sama, wiedział to już wchodząc. Gdyby Ann i Doroty były z nią świergot ich plotkowania dałoby się słyszeć na korytarzu.
-Co się dzieje?- Lily wstała z fotela, od razu dostrzegła ,że jest jakiś zły, a wręcz roztrzęsiony.
Nie powiedział nic tylko przycisnął ją do siebie i pocałował. Był to dziwny pocałunek. Zupełnie różny od tych jakie zazwyczaj wymieniali... Taki gwałtowny, agresywny, lubieżny... Poczuła jego ręce wsuwające się pod jej bluzkę... Pchnął ją na łóżko zanim zdołała powiedzieć cokolwiek, lub zaprotestować.
-Co ty wyrabiasz! Puść... Jeszcze ktoś wejdzie...- Wydukała gdy rozpiął guzik jej spodni, prawie go odrywając. Na domiar złego drzwi były uchylone... Nie domknął ich wchodząc... I choć normalnie nie byłaby szczególnie przeciwna kochaniu się, teraz poczuła, że się boi. Był jakiś dziwnie brutalny...
Ściągnął z niej koszulkę mimo, iż próbowała się wyrwać. Jego głośny, sapiący oddech szumiał jej w uszach.
-Co cie opętało!- Rzekła głośnym szeptem, zaciskając zęby. Bała się krzyczeć, by nie zwabić wszystkich domowników... Wolałaby by nie zbiegli się tu, szczególnie że drzwi było otwarte...
Poczuła jak przyssał się do jej szyj prawie ją gryząc. I przypomniała sobie opowieść Belli o chłopaku którego jej ojciec zaczarował tak, że ten zgwałcił własną matkę i siostry.
-James!- Spróbowała go odepchnąć... – Przestań, nie chcę...- Poczęła się wyrywać przerażona myślą, że to właśnie to go opętało...
Nic do niego nie trafiało. Wyciągnęła rękę do leżącej na nocnej szafce różdżki. Nie dała rady dosięgnąć...
-James... Uspokój się...- Jej stanik pofrunął gdzieś w kąt pokoju. Dołnie Jamesa pomknęły ku jej nagim piersiom.
Przez chwilę zastanawiała się czy nie ulec... Ale już prawie dotknęła ręką różdżkę...
'co jeśli on naprawdę zwariował?!" Pomyślała czując jak on nią szarpie.
Trzonek różdżki znalazł się pod jej palcami... Schwyciła ją.
-Drętwota... -Wysapała ledwie wycelowawszy. Ciało Jamesa po prostu skamieniało.
-Przepraszam... – Jęknęła zrzucając go z siebie. Zastygł w dziwacznej pozycji z otwartymi oczami i ustami.
Zamknęła drzwi pospiesznie i zarzuciła na siebie koszulkę. Nachyliła się nad nim i rzuciła przeciwzaklęcie, Jego napięte mięśnie rozluźniły się w oka mgnieniu. Zamrugał oddychając głośno.
-W porządku?- Zapytała.
Pokiwał głową wciąż szybko łapiąc oddechy. Uśmiechnęła się widząc, że jest sobą i że się uspokaja. Zerwał się po chwili z pozycji leżącej i siedząc przetarł twarz dłońmi.
-Powiedz coś?!- Patrzyła na niego wciąż jeszcze lekko zaniepokojona? Musiał doznać szoku gdy puknęła go zaklęciem...
-Nic mi nie jest...- Wydyszał próbując wstać.
-Nie dokończymy? – Zdziwiła się wyraźnie kiedy skierował się ku drzwiom.
-Słucham? – Prawie zadławił się własną śliną mówiąc to jedno słowo.- Prawie cię zgwałciłem? Ja... Myślałem, że nie chcesz mnie widzieć..
-Nie wiedziałam co w ciebie wstąpiło... Przepraszam... To zaklęcie to był odruch... -Wytłumaczyła.
-Jestem idiotą. – Sapnął i pociągnięty przez nią za rękę usiadł na łóżku.-Przepraszam, wściekłem się na Bellę, musiałem się jakoś wyżyć...
Objęła go.
-Nic się nie stało, po prostu trochę mnie wystraszyłeś... Bałam się, że coś cię opętało...
Pokiwał głową, na znak ze doskonale ją rozumie.
-Ostatnio nie mieliśmy nawet czasu pogadać, tyle się działo, a ja tu tak nagle wpadam i rzucam się na ciebie jak wygłodniałe bydle... Nie dziwę ci się... -Stwierdził.
-To było nawet pociągające... Mój ty bydlaku...- Pogłaskała go dłonią po policzku i pocałowała delikatnie.
-Wstyd mi...- Bąknął. Zanim zdążył po raz kolejny przeprosić drzwi do pokoju otworzyły się. Oboje z Lili prawie podskoczyli do góry.
Dorcas i Ann weszły do pokoju dopiero po chwili orientując się, że jest tam też James.
-Przeszkadzamy? – Zapytała Dora, ale chłopak pokręcił tylko głową i twierdząc, że „i tak już wychodził" zniknął za drzwiami.
-Na pewno niczego nie przerwałyśmy? – Doroty popatrzyła na rozczochraną przyjaciółkę. Lily podziękowała w duchu sobie samej, że założyła bluzkę i zapięła spodnie.
-Nie...- Odparła.
-To czemu twój stanik leży na podłodze? –Ann podniosła go krzywiąc się.
Lily zaczerwieniła się i schwyciła zwisający z dłoni przyjaciółki biustonosz.
-Proszę uznajmy, że go nie dostrzegłyście... -Bąknęła. Uśmiechnęły się niezręcznie.
-Ale, że niby czego? – Dora przybrała pozę zdezorientowanej „głupawej blondynki".
Lily roześmiała się.
-Dzięki...- Rzekła. Już i tak wystarczająco się krępowała.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top