Rozdział 13
Tego ranka Ann Clarcson włożyła na siebie byle co i trzeba przyznać – wyglądała w tym byle jak. Pogłaskała po głowie plączącego się pod nogami kota i z głośnym westchnięciem zabrała się za przygotowywanie śniadania.
Robiła je z pewną niemrawością i niechęcią, pogrążona w melancholii. Mijał miesiąc odkąd wyjechała z Hogwartu. Cały miesiąc pełen znudzenia. Ann spojrzała na skancerowaną pajdkę chleba i od niechcenia posmarowała ją masłem.
Ostatnio niewiele jadała. Jakoś nie miała ochoty. Czuła się co najmniej dziwnie i nieswojo, ale nie dlatego, że tęskniła za znajomymi... Przyjaciele pisali do niej często, ostatnio nawet dostała zaproszenie na ślub...
Jednak... Był pewien rodzaj samotności, który odczuwała. Była pewna pustka... Nie była to jednak chęć powrotu do szkolnego gwaru... To była inna tęsknota, za czymś... Bądź za kimś...
Kimś, o kim dziewczyna nie chciała rozmawiać, ani myśleć. Mimo to, jak na złość w jej głowie ciągle szalały myśli o nim...
Nie odezwał się, chociaż obiecał, że napisze. Może gdyby wiedział ile nocy przepłakała... Ile razy wstając z łóżka wyglądała sowy z wiadomością, która nie nadeszła.
Może gdyby Remus Lupin miał choć cień pojęcia o tym jak tęskniła, jak marzyła o nim... Może by się odezwał.
Ann wsadziła sobie kanapkę do ust i przeżuwając głośno usiadła przy kuchennym stole... Jej dwie przyjaciółki były szczęśliwie zakochane... Ba! Jedna z nich wychodziła nawet za mąż... A Ana? Ta, która jeszcze niedawno sceptycznie odnosiła się do miłostek, teraz pragnęła ich jak nigdy. Pragnęła nie być sama...
W Hogwarcie wszystko wydawało się być w jak najlepszym porządku. Wieczorne pogawędki na błoniach, urocze dyskusje w wolnych chwilach... Te miłe spacery po chłodnych korytarzach... W prawdzie nie afiszowali się z tym co rodziło się miedzy nimi, ale Ann była pewna, że to będzie trwać... Że on nie zniknie z jej życia od tak... Bez powodu.
Remus Lupin jednak zniknął. Napisała do niego kilka razy, ale wszystkie wiadomości zignorował bezczelnie...
No tak to było bardzo w stylu facetów... Ale Ann nie mogła tak po prostu zapomnieć o tym wieczorze... O tym co było miedzy nimi.
Skończyła jeść kanapkę... Strzepnęła ręką okruszki ze swej bluzki. I oparła głowę o dłoń, jeżdżąc palcem po blacie kuchennego stołu.
W tedy wszystko wydawało się takie idealne...
-Zamyśliłaś się?- Zapytał gdy przez dłuższą chwilę nic nie mówiła.
-Tak, trochę...- Odparła, choć tak naprawdę nie odzywała się z innego powodu. Onieśmielał ją... Jak wszyscy chłopcy... Ann nigdy nie ukrywała, że jest nieśmiała, że nie ma własnego zdania na wiele tematów, że ciężko jej się zdobyć na spontaniczność...
-Jak ci poszły pierwsze egzaminy? – Zapytał uśmiechając się.
Normalnie uznałaby takie pytanie za wymuszone... Szczególnie z ust mężczyzny. Oni nigdy się nią nie interesowali... Ale teraz, teraz poczuła, że jest to miłe i szczere.
-Chyba dobrze.-Odparła zwięźle, starając się nie patrzeć mu w oczy. Jakie to wszystko było niezręczne...
Kiedy spacerowali było o wiele łatwiej... Mogła patrzeć na swoje stopy. Teraz co najwyżej udać, że poprawia ubranie.
Siedzieli na gładko przystrzyżonej trawie Hogwardskich błoń. Pobliskie jezioro w przyjemny sposób odbijało światło wieczornego słońca.
-Niedługo koniec...- Mruknął Remus nieco smutnym głosem.
-Martwi cię koniec egzaminów? –Zapytała siląc się na nieco dowcipny ton.
-Nie... Koniec szkoły. Dzięki niej moje życie było o wiele weselsze...- Stwierdził jakby przysunąwszy się bliżej niej.
-Wiesz Any... -Zaczął, a jej serce jakoś dziwnie drgnęło. Tak przyjemnie było słyszeć własne imię, wypowiadane jego męskim głosem.
-Ilekroć jesteśmy zupełnie sami mam dziwne wrażenie, że robisz wszystko, żeby na mnie nie spojrzeć.
-Wydaje ci się.-Zmusiła się by popatrzeć mu w oczy.
Zaskoczyło ją, że przysunął się tak blisko.
-Tak?- Zapytał uśmiechając się. Spoglądając jakby na jej usta.
-Tak.-Odpowiedziała przejechawszy palcem po wardze. Może była brudna?
Niespodziewanie schwycił ja za uniesioną rękę. Jego ciepłe palce w przyjemny sposób zacisnęły się na nadgarstku. Odsunął jej dłoń od twarzy, a jego uśmiech zniknął. Jakby zawzięcie zacisnął wargi...
I nagle... Po prostu ją pocałował. Bycie całowaną niosło ze sobą przyjemne uczucie, chęć odwzajemnienia. Człowiek nie musiał się zastanawiać... Nie musiał za wiele myśleć. W głowie była przyjemna pustka...
Ann nie spodziewała się pocałunku, a jeszcze bardziej tego co nastąpiło zaraz potem.
-Kocham cię.-Szepnął jakby prosto do jej ucha, gdy tylko oderwał się od jej ust.
Zamrugała kilkakrotnie.
-Ja... Ja chyba też... – Zdołała wydukać. – Jesteś pewien? Nie odwołasz tego?
Zmarszczyła brwi. Coś go rozbawiło... Może jej mina?
-Oj Ann, czasem jak coś powiesz... Wcale mi nie pomagasz... -Zaśmiał się.
Łatwo mu było mówić, krępował ją... Chciała być luzaczką, chciała czasem zażartować... Ale zawsze kończyło się na tym, że powiedziała coś niemądrego... Dawała istny popis horrendalnej głupoty.
Wstała i zaczęła iść w stronę szkoły. On głupio się zgrywał... Na pewno to były tylko żarty... A ona brała to na poważnie.
-Any czekaj!- Podbiegł do niej.
-Daj mi spokój... Tylko czerwienię się przez ciebie...
-Myślę, że to urocze. – Jakby nieśmiało objął ja ramieniem. Zwolniła.
-Poza tym... Uwielbiam te twoje dziwactwa... Myślałem, ze zsikam się ze śmiechu, kiedy ostatnio zapytałaś mnie o cykl godowy stułbi gdy wziąłem cię za rękę...
-Kiedy robisz to znienacka w mózgu mi się przewraca... -Wybełkotała.
Byli już dość blisko zamku.
-Za dużo myślisz, uspokój się.- Stwierdził bardzo konkretnym tonem.
-Może mam powody do myślenia. Kiedy ostatnio udawałeś przed Syriuszem Blackiem, że mnie olewasz, bardzo dużo sobie myślałam...
-Ile razy mam jeszcze za to przepraszać... Chciałam, żeby nam nie dokuczał... Dla niego byle pretekst...
-Oj zamknij się. – Warknęła i przytuliła się do niego. Taki ruch zawsze dużo ją kosztował.
-Anny... Ja naprawdę ciebie kocham...- Stwierdził zachowując spokój. Czyżby tylko w jej głowie tyle się działo? Czyżby tylko ona tak wszystko przeżywała... Był przecież taki spokojny.
-Kiedy wyjedziemy ze szkoły... Mogę odwiedzić cię parę razy?- Zapytał wtedy. Zgodziła się, choć wiedziała, że będzie to jak zwykle dość krępujące.
-Gówno prawda...- Bąknęła teraz mieszając łyżeczką w kubku herbaty.
Nie pisał do niej, nie kontaktował się.
Naiwnie myślała, że kiedy w tedy po raz pierwszy powiedział, że kocha, zrobił to szczerze...
Słona kropla spłynęła po policzku siedzącej w kuchni Ann.
-Głupia mała Ann... Musiała się zakochać... -Rzekła sama do siebie wycierając ręką oczy.
Może gdyby parę lat temu, nie odrzuciłaby zalotów Jamesa, teraz to ona byłaby przyszłą panią Potter... A Lily płakała przez Remusa, który choć wydawał się inny, był jak każdy wstrętny mężczyzna. Zawrócił jej w głowie i zniknął.
***
Lily czuła się dziwnie ociężała tego dnia. Miała wrażenie, że spuchły jej kostki, choć zdaje się takie rzeczy działy się w końcowych fazach ciąży, a nie w czwartym miesiącu.
-Listy do ciebie...- Krzątająca się po salonie Bella dopadła dziewczynę i wręczyła jej trzy nieco wygniecione koperty.
Lily otworzyła pierwszą, bo już od razu wiedziała, że to wiadomość od matki.
-James! Jesteśmy zaproszeni do moich rodziców... Spodziewają się paru członków mojej rodziny na kolacji... Chcą przestać kłamać, że jestem na obozie i przedstawić im mojego narzeczonego...
James wyłonił się dosłownie z pod ziemi. Ostatnio wystarczyło, że powiedział pierwsze sylaby jego imienia, a błyskawicznie pojawiał się i był na każde żądanie... Był co najmniej przewrażliwiony.
-Milusio...- Zakpił ze zdegustowanej miny narzeczonej, która widząc trzymaną w jego ręku, brudną do granic możliwości szmatę do podłóg zdawała się mieć wielką ochotę na zwrócenie śniadania.
-James, do cholery miałeś mi pomagać sprzątać!- Bella przechodząc korytarzem pociągnęła go za koszulę w stronę sprzątanego salonu.
-Zmiłuj się kobieto...- Jęknął zaledwie.
Lily wzruszyła ramionami. I tak nie wybierała się do rodziców na przytulny domowy obiadek. Wolała nie być przy tym, jak matka mówi do siostry jej ojca „Lily przypadkiem jest w ciąży". Była pewna, że wolałaby stanąć na środku pokątnej i wykrzyczeć te słowa, niż dać tej paskudnej ciotce temat do plotek przed całą rodziną.
James właśnie, z nieukrywaną pretensją wściekał się na Bellę, która zmuszała go do sprzątania, za karę, że uczynił ją młodą babcią i za tę sprawę w altance...
Lily przewróciła oczami. Matka najwyraźniej chciała by umęczył się pracami domowymi i nie miał już na nic więcej ochoty prócz jedzenia i spania.
Słuchając jednym uchem ciągnącej się sprzeczki o sprzątanie, która powoli zaczynała się zmieniać w regularną kłótnię, Lily otworzyła drugą kopertę.
Nareszcie przyszła odpowiedź od Ann, na zaproszenie ślubne i wstępną propozycję bycia druhną. O dziwo o ile na pierwszą propozycję odpowiedź brzmiała „tak", to już na drugą „nie". Dziwny dopisek głosił, że Ana nie zgadza się na nic co miałoby związek z Remusem Lupinem, obdarzonym w liście kilkoma nieprzyjemnymi epitetami.
Lily czuła, że niechęć do Lunatyka, nie wzięła się Ann z powietrza. Ostatnio, kiedy wszyscy się widzieli, wydawało się, że ich przyjaźń przeradza się w coś więcej... Skąd więc ta nagła zmiana?
Rudowłosa poczęła otwierać ostatnią kopertę, postanawiając sobie w duchu, że jak najszybciej odwiedzi przyjaciółkę. Jeśli miała jakieś problemy, to były to też problemy Lily...
Dziewczyna zmarszczyła czoło gdy tylko z trzeciej koperty wyłonił się list opatrzony dużym logo, zawierającym w sobie złocistą literę „S" i dwie skrzyżowane różdżki w tle.
Przeczytała jego wstęp i obejrzawszy się za siebie schowała go do kieszeni szortów.
-James przeklinając pod nosem zbliżył się ku niej.
-To co z tym rodzinnym obiadkiem?- Zapytał.
–Jakim rodzinnym obiadkiem?- Udała zdziwioną.
-No tym u twoich rodziców...- Ucałował jej policzek.
-Odpuścimy go sobie... – Stwierdziła i uśmiechnęła się. – W końcu masz chyba ciekawsze rzeczy do roboty?- Zakpiła bezczelnie.
-Ale śmieszne... -Bąknął i słysząc zbliżającą się Bellę umknął na piętro.
Lily westchnęła tylko i zerknąwszy smutno na list od Ann skierowała się ku kuchni.
Miała okropną ochotę na zapiekankę serową, konfiturę z wiśni i pastę rybną, i to najlepiej wszystko razem...
***
Pani Evans idąc spokojną Violet Road, taszcząc przy tym dwie po brzegi wypchane zakupami torby zastanawiała się nad wszystkim tym co przyniosły ostatnie miesiące. Zawsze wydawało jej się, że wiedzie spokojne i pozbawione emocji życie, nikt nie urządzał jej burd, miała dwie cudowne, mądre córki. Cóż... Wiadomość o ciąży jednej z nich i dziwnym zagrożeniu jakie na nią spadło wywróciła wszystko do góry nogami.
Kobieta westchnęła, denerwując się nieco na wrzynające w dłonie rączki reklamówek...
-Dzień dobry Marto!- Wyrwało ją nagle z rozmyślań.
-Dzień dobry. – Odparła pospiesznie zbliżającej się koleżance. Jakoś nie specjalnie miała ochotę na pogawędkę, szczególnie, że w piekarniku dochodziła zapiekanka. No i dochodziła jeszcze ta cała sprawa, z próbą wyswatania Dava, syna znajomej z Lily. W obecnej sytuacji oczywiście nie miało to sensu.
-Przepraszam kochana, ale niestety plany nie potoczą się raczej po naszej myśli... – Rzekła pani Evans by zbyć koleżankę.
-Oh wiem... Zdaje się, że pani córka niedługo wychodzi za mąż.
Marta Evans zmarszczyła brwi. No proszę, ktoś już zdążył donieść całej dzielnicy o planowanym ślubie jej dziecka.
-Więc sama rozumiesz... Z naszych planów bycia rodziną niestety nic nie będzie. –Odparła.
-Tak tak rozumiem... Ślub w tak młodym wieku... No cóż, ale zdaje się, że nasza droga Lily nie bardzo miała wyjście.- Rzekła znajoma tonem znawcy.
Marta Evans po raz drugi zmarszczyła brwi.
-Słucham? -Odburknęła.
-No jakoś trzeba było uniknąć wstydu... Panienka z brzuchem to niezbyt chlubna sprawa.
Tego było już za wiele. Ta wścibska baba działała Marcie na nerwy. No i jakim cudem to już się rozniosło!?
-Moja Lily, to nie twoja sprawa Alicjo! – Warknęła na koleżankę. – Nie wiem kto ci wciska te wstrętne plotki...
- Oh Marto, nie kompromituj się, nie zaprzeczaj. Przecież ja wszystko wiem od twojej drugiej córki.
Pani Evans zbladła. Pożegnała się mało kulturalnie i szybkim krokiem ruszyła ku domowi.
-Wyjęłam zapiekankę z piekarnika, bo się przypalała!- Starsza córka powitała ją tymi słowami od frontu.
Pani Evans dosłownie rzuciła torbami z zakupami.
-Petunio, do mnie!- Krzyknęła z kuchni.
-Zaraz...- Jęknęła dziewczyna i zwlokła się z fotela przed telewizorem.
Weszła do kuchni i odstawiając przy okazji brudny talerz do zlewu spojrzała na matkę. Głośne plaśnięcie odbiło się echem po kuchni. Zaskoczona Petunia dotknęła swego policzka. Ręka matki wciąż uniesiona w górze trzęsła się lekko.
-Jak ja cię wychowałam... – Pani Evans zacisnęła otwartą dłoń w pięść.
-Za co?!-Warknęła córka patrząc na matkę gniewnie.
-Nie wiem czemu to zrobiłaś, ale było to podłe... Jak śmiałaś rozpowiedzieć całej dzielnicy o ciąży siostry!
-Nie powiedziałam przecież nieprawdy... – Parsknęła Petunia oburzona.
Marta Evans spodziewała się choć odrobiny skruchy... Ale niestety całkowicie się zawiodła.
-Lily nigdy nie zrobiłaby ci czegoś takiego! – Kobieta miała chęć się rozpłakać.
-Nie miałaby czego rozgłaszać, nie jestem jakąś skończoną idiotkę by wskoczyć do łóżka pierwszemu lepszemu i jeszcze dorobić się bachora. – Gniewnie wyrecytowała Petunia.
-Jak ty się wyrażasz o siostrze! Wynocha do swojego pokoju, może to ci pomoże zastanowić się nad sobą! – Pani Evans wskazała palcem drzwi.
Petunia bez sprzeciwu ruszyła ku nim, wkładając ręce do kieszeni jeansów.
Pani Evans oparła się o blat kuchenny i otarła dłońmi twarz. Co się działo z tą dziewczyną... Skąd się w niej brała ta nienawiść... Ta złość na siostrę...
Marta nie potrafiła wytłumaczyć sobie tego wszystkiego, nie miała pojęcia jaki popełniła błąd. Westchnęła smutno i zabrała się za rozpakowanie zakupów.
***
Remus Lupin ze smutkiem po raz setny czytał ostatni list od Ann. Jak mógł być takim głupcem, jak mógł ją w to wplątać... Jak mógł pomyśleć, ze to kim jest, że jego „choroba" nie będzie miała znaczenia...
-Synku daj sobie już z tym spokój...- Rzekła do niego, z troską matka wchodząc do jego pokoju.
- Nie mógłbyś jej okłamywać, a prawda byłaby bolesna... Mogłaby komuś powiedzieć... A przecież już tak dobrze ci szło, miałeś już tylu przyjaciół.-Rzekła pogłaskawszy go po głowie.
-Ann nikomu by nie powiedziała...- Bąknął i zgniótł list od dziewczyny. Wiedział, że będzie tego żałował.
-To nie zmienia faktu, że to nie miałoby przyszłości. Remus... Ona i ty... Jeszcze byście się zaangażowali w to wszystko... Ale to nie miałoby sensu... Przecież małżeństwo, nawet normalny związek nie wchodzi w grę...
-Wiem, mógłbym jej zrobić krzywdę.-Stwierdził chłopak i pozwolił się przytulić matce.
-To wszystko nasza wina...- Stwierdziła kobieta ze łzami w oczach.- Przez nas cierpisz, przez nas to wszystko... Co przeklinam to w co cię wpakowaliśmy...
-Mamo przestań, to nie twoja wina. –Remus pocieszył matkę zmuszając się do uśmiechu.
-Wszystko się ułoży... Niedługo zapomnisz i ona też zapomni...- Rzekła pani Lupin smutno.
Wiedział, że to prawda, wiedział, że to może naprawdę kiedyś nastąpi, że on zapomni o Ann, a ona przestanie tęsknić... Ale w tym momencie chyba wolałby długotrwałe cierpienie niż zapomnienie o niej.
-Kiedy będzie kolacja?- Zapytał siląc się na obojętny ton.
-Już, zaraz...- Stwierdziła matka.
Uśmiechnął się, mając nadzieję, iż nie wygląda to sztucznie.
Tak bardzo pragnął być normalny... Tak zazdrości Jamesowi ślubu z Lily i możliwości założenia normalnej rodziny. Sam wiedział, że nigdy nie będzie mógł sobie pozwolić na małżeństwo... Nigdy...
***
James ledwie wgramolił się po schodach na piętro zapukał do pokoju Lily. Nie było jej. Wślizgnął się do środka i opadł na łóżko. Koniec! Będzie tak leżał do usranej śmierci... Nawet zaklęciami go nie podniosą...
Wściekły na matkę westchnął ze zmęczenia. Nie wiedział czy w ciele ma choć jeden mięsień, który go nie boli. W duchu liczył na choć miłe słowo pocieszenia ze strony narzeczonej. Może mały masaż... Małe i chłodne, gładkie i delikatne dłonie przyniosłyby mu sporą ulgę...
Poprawił sobie poduszkę pod głową i nagle wymacał coś pod nią. Śliska karteczka sama wpada mu w ręce. Spojrzał na nią, a jego uwaga od razu skupiła się na wielkiej błyszczącej literze „S" w oryginalnym logo.
-Szkoła aurorów H. Slughorna – The Slug Academy chciałaby zaprosić pannę L. Evans na wstępny egzamin, który odbędzie się równo za miesiąc w siedzibie uczelni...- Przeczytał mrużąc oczy.
Dlaczego nic mu nie powiedziała?! Jedna z elitarnych uczelni chciała ją przyjąć, a ona nawet się nie pochwaliła? Nie to nie było w stylu Lily... Ona lubiła być doceniana... Było tylko jedno wytłumaczenie. Nawet nie zamierzała pójść na ten egzamin kwalifikacyjny!
Schował kartkę pod poduszkę, dokładnie tam gdzie ją znalazł, zastanawiając się przy tym dlaczego podjęła taka decyzję...
Drzwi otworzyły się i Lily skarciła go wzrokiem.
-Nie za wygodnie to komuś...- Pokiwała przecząco głową.
-Choć ty się zlituj nade mną!- Jęknął.
Westchnęła i siadła obok niego na łóżku.
-Jak widzę metoda Belli działa, wyglądasz jak zbity pies. – Pogłaskała Jamesa po głowie. Był wyraźnie wykończony i chyba trochę zmartwiony.
-Dlaczego nie pochwaliłaś się zaproszeniem na egzaminy wstępne?- Zapytał nagle. Aż drgnęła.
-Słucham? Odkąd to czytasz moje listy!?-Oburzyła się.
Podniósł się do pozycji siedzącej, tak że ich twarze były teraz na jednej wysokości.
-Odtąd, odkąd to nie mówisz mi wszystkiego...
-I tak się nie wybieram.- Odrzekła wciąż naburmuszona.
Zmarszczył brwi i pokręcił głową przecząco.
-Jeśli to ze względu na mnie...
-Nie.-Skłamała. Dobrze wiedziała, że zaproszenie na egzaminy dostała tylko ze wzgląd na znajomości ze Slughornem. James nie mógł liczyć na takie wyróżnienie... Profesor od eliksirów nie przepadał za nim, zresztą Jimi nie zdał u niego Owutemu co z pewnością też mało duże znaczenie.
-Musisz tam pójść, to wielka szansa!- James wciąż obstawał przy swoim.
-Nawet jak zdam ten przeklęty test i przyjmą mnie... To we wrześniu będę już w zaawansowanej ciąży... – Jęknęła, uznając, że to dobry powód. – A potem poród... Nie wiadomo czy będę na siłach.
-Może będziesz...- Rzekł uśmiechając się łobuzersko. – Nie możesz stracić takiej szansy...
-A kto się zajmie dzieckiem?! – Warknęła na niego zakładając ręce na piersiach.
-No, ja!- Stwierdził jakby to było oczywiste.
Rozbawiła ją jego pewność, w to że będzie potrafił.
-Dobrze przemyślę to jeszcze... Muszę im dać odpowiedź do końca tygodnia.- Stwierdziła od niechcenia, tylko po to, żeby się odczepił.
Uśmiechnął się, tak jakby coś knuł i pocałował ją lekko. Odwzajemniła pocałunek ciesząc się w duchu, że przestał drążyć tę sprawę. Podjęła już decyzję. To nie była propozycja dla niej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top