Rozdział 12

Lily zakaszlała, wychodząc z paleniska. Resztki proszku Fiu i popiołu unosiły się wokół niej. Przez chwilę krzywiła się czując, że ma mnóstwo pyłu w ustach. Bella pomogła jej się otrzepać, a James wyczesał jej popiół z włosów.

Kiedy dziewczyna już się ogarnęła rozejrzała się dookoła. Byli w małej, dusznej knajpce, mieszczącej się w drewnianym budynku. Był to lokal niezadbany i najwyraźniej bardzo stary. Na pewno nie mieścił się na jakiejś ruchliwej ulicy, bo wewnątrz było niewielu ludzi i żaden nie zwracał na nich uwagi. Wpadanie przez kominek było zupełnie normalne w czarodziejskim świecie. Kelnerka, barman i dwóch gości ledwie przelotnie na nich zerknęli.

Lily zauważyła, że siedzący przy barze facet wymienił pospieszne z pracownikami knajpy parę słów i zapłacił. Zdawało się, że i drugi klient zamierza już wychodzić. Lily zwróciła na niego uwagę tylko dlatego, że był blady, a jego blond włosy miały lekki odcień platyny. W porównaniu z tym drugim, abnegatem i najwyraźniej drobnym pijaczkiem, był zbyt dobrze ułożony. Spodnie w kant i jasna koszula zlewająca się kolorem z jego skórą zupełnie nie pasowały do człowieka, który przesiaduje w podejrzanych knajpkach.

Lily przez chwilę zastawiała się czy to przypadkiem, nie z nim mają się spotkać, ale Bella wcale nie zareagowała na obecność mężczyzny, wiec rudowłosa natychmiast odrzuciła ten pomysł.

-Wychodzimy.-Rozkaz pani Potter zupełnie rozwiał podejrzenia Lily. A wiec nie byli umówieni w tym lokalu...

Wyszli na jasną uliczkę. Droga przed nimi nie była nawet brukowana. Kiedy się po niej chodziło piach wzbijał się ku górze, strasznie kurząc buty.

Byli chyba gdzieś na Pokątnej... A raczej jednej z jej wielu odnóg. Nie była to jednak dzielnica handlowa. Oprócz pozostawionej w dali knajpy minęli tylko jeden sklep z przedmiotami przypominającymi zegarki , na wystawie.

-No tak, tu to nas na pewno nic nie zaatakuje...- Zakpił James wlokąc się za matką.

Nie odpowiedziała, była wyraźnie obrażona. Odkąd przyłapała ich w altance odpowiadała mu tylko półsłówkami, bądź wcale nic nie mówiła.

Tym razem wybrała tę drugą opcję ignorując zaczepkę. Lily uczepiła się Jamesowego ramienia, by przypadkiem się nie zgubić. Nie znała tutejszych zakamarków. Nigdy nie wyprawiała się poza Pokątną. Zawsze trzymała się głównej ulicy. Zresztą było tam tyle ciekawych rzeczy, że nie miała takich pokus.

-Gdzie idziemy?- Zapytała chcąc przerwać nieznośnie milczenie. Ale Bella zignorowała jej pytanie.

James westchnął tylko, sugerując dziewczynie spojrzeniem, żeby dała sobie spokój.

Skręcili w bardziej ruchliwą ulicę. Tu dzięki Bogu był już bruk. Jakaś okropnie brzydka straganiarka próbowała im wcisnąć dziwaczne, śmierdzące trunki, ale udało im się wymknąć. Szli już dość długo, a uliczki zdawały się nie kończyć.

Lily wydawało się, że już któryś raz z kolei mijają te same budynki. Ba zdawało jej się nawet, że widziała kontem oka platynowowłosego klienta z knajpy. Zaczęła podejrzewać, że się zgubili. Ale Bella i James zdawali się zupełnie spokojni, więc dziewczyna odegnała złe myśli.

-Czy my przypadkiem nie łazimy w kółko?- Odezwał się nagle James, burząc dopiero co osiągnięty spokój Lily.

Bella z początku zignorowała pytanie po czym obejrzawszy się przez ramie westchnęła.

-Próbuję zgubić tego białasa, który nas śledzi... – Stwierdziła półszeptem.

Lily doskonale wiedziała o kogo chodzi. Platynowowłosy facet udając zupełnie pochłoniętego oglądaniem wystawy, wydawał się zupełnie nie zwracać na nich uwagi. A jednak, lazł za nimi całą tę drogę...

-Kilka razy próbowałam się upewnić, czy aby na pewno za nami nie idzie, i wracałam w to samo miejsce...- Syknęła pani Potter pod nosem.

Trzeba było jakoś zgubić tego człowieka... Ewidentnie deptał im po piętach. Bellę powoli szlag trafiał, ale nie dlatego, że ją śledzono, a głównie temu, że robiono to tak nieudolnie...

-Trudno idziemy tam gdzie mamy iść... Gdyby zależało mu na zrobieniu nam czegokolwiek zrobiłby to już w tej zapadłej knajpie... Byliśmy wtedy najmniej skoncentrowani...

-Jesteś pewna, że możemy to bagatelizować?- Spytał James. Popatrzyła na niego wciąż obrażona.

-Nagle zaczęły cię obchodzić takie rzeczy?- Burknęła skręcając w jakąś boczną uliczkę.

Młodzi popatrzyli po sobie i ruszyli za nią. W końcu nie mieli innego sensownego wyboru.

***

Mężczyzna przejrzał się w witrynie sklepowej. Jej odbicie pozwalało mu bezkarnie zerkać w stronę trójki ludzi szykujących się do skręcenia za rogiem. Machinalnie poprawił uczesanie, choć było idealne i ruszył ku miejscu gdzie zniknęli.

Ziewnął zasłaniając usta i krzywiąc się lekko wlazł w uliczkę między budynkami. Była ciasna i przytłaczająca. Na szczęście nie miał klaustrofobii. Rudowłosa dziewczyna zniknęła przed nim, w wąskim przesmyku.

Co za dziecinada... Po co było im to całe pełzanie przez zaułki, skoro i tak doskonale wiedział gdzie zamierzają. Przeklął pod nosem widząc, że wlazł w coś co przypominało z lekka błoto, albo psią kupę. Trudno było określić co bardziej. Najgorsze było jednak to, że pobrudziły się jego jasne, lakierowane buty.

-Diabli by to wzięli...

Na cholerę zgodził się na to całe łażenie za nimi. Wślizgnął się w jeszcze węższy zaułek między blokami, w którym zniknęli śledzeni przez niego ludzie i zanim zdążył wyjść z pomiędzy bloków dostrzegł przed sobą wąski czubek różdżki.

Brązowowłosa kobieta celowała prosto w jego pierś.

Przełknął głośno ślinę i chciał zastanowić się jak wybrnąć, z tej głupiej sytuacji...

Nie pytała o nic, szepnęła coś pod nosem i huknęło. Zdążył ledwie przekląć....

***

-Oszalałaś, mogłaś go zabić!?- James nie wiedział co powiedzieć na zachowanie matki.

-Cholera, białas uciekł!- Warknęła.-Ale może to go powstrzyma przed łażeniem za nami...

Lily spojrzała na Jamesa z lękiem... Wcale nie podobało jej się nagłe zniknięcie nieznajomego, a już na pewno reakcja Belli, która bez zadawania pytań strzelała w ludzi zaklęciami.

-Spokojnie...- Szepnął James. Bella szarpnęła go za ramię, dając do zrozumienia by nie stał jak kołek tylko szedł za nią.

Powoli wydostali się z labiryntu zaułków, na brukowaną alejkę, prawie pustą. Sklepy były pozamykane. Jedynie ostatni był otwarty. Bella ruszyła ku niemu bredząc do siebie coś pod nosem. Jakoś nie dosłyszeli co szepcze.

Czyżby coś jednak było nie tak?

Lily wzdrygnęła się tylko, słysząc hałas w końcu uliczki, na szczęście były to tylko koty, które buszowały po śmietniku.

James pociągnął rudowłosą za rękę, ku znikającej w drzwiach Belli. Stary, brodaty sklepikarz przywitał ich skinieniem głowy i wskazał na piętro, gdzie bez słowa się udali. Stopnie skrzypiały nieprzyjemnie, a cała klatka schodowa śmierdziała stęchlizną. Na piętrze były tylko jedne drzwi.

Bella nacisnęła klamkę i wlazła do środka, a za nią do wewnątrz wsunął się James. Lily wyczuwając napięcie także weszła jako ostatnia.

-Dzień dobry. – Wydukała stając między ukochanym, a przyszłą teściową.

Staruszek w okularach połówkach, siedzący w nieco wyblakłym fotelu wstał i uśmiechnął się niesamowicie sympatycznie.

-Profesor Dumbledore?- Zdziwił się James, zapomniawszy o kulturalnym „dzień dobry".

Dyrektor skinął głową i przywitawszy się z Bellą wskazał jej drugi fotel, obity równie wyblakłą i wytartą tkaniną.

Podał rękę Jamesowi, który uścisnął ją bardzo nieśmiało i słabo, zerkając na matkę.

Jego wątła nadzieja, że uda się przekabacić jej tajemniczego sprzymierzeńca wyparowała, no i wspomnienie o tym, że nazwał Dumbledora wariatem, także trochę mu ciążyło.

-Panno Evans.-Dyrektor pogłaskał ją po ramieniu uśmiechając się sympatycznie.

-Widzę, że ma się pani całkiem nieźle.-Dodał, a ona jakoś machinalnie dotknęła swojego brzucha.

-Nie narzekam...- Stwierdziła cicho.

-Może pani mówić spokojnie, nic nas nie ogranicza. Sporo czasu zajęło mi przygotowanie nam odpowiednio odizolowanego miejsca na pogawędkę...

Wskazał Lily swój fotel po czym machnąwszy różdżką wyczarował dwa krzesła, dla siebie i Jamesa.

-Dziękuję, postoję...-Odparł skrępowany chłopak.

-Nalegam... Mamy sporo do omówienia...- Rzekł sympatycznie Dumbledore, a James by już nie przedłużać, nieco niepewnie usiadł.

Dyrektor zerknął na zegarek i sam także zasiadł.

-Pani list, Bello bardzo mnie zaciekawił. – Spokojnie zaczął dyrektor. Prorocze sny są rzadkie, ale jeśli wziąć pod uwagę wynik stawianego przez panią tarota... Cóż wygląda to nieco niebezpiecznie, a oczywiście nie chcielibyśmy by panu Potterowi i pannie Evans coś się stało, szczególnie, że musimy też chronić życie ich nienarodzonego potomka.

Lily poczuła, że się czerwieni. Dumbledore od początku wszystko wiedział. Kiedy ona i James uratowali już szkołę i oboje wyszli cało z opresji, to Dumbledore jako pierwszy zasugerował jej, że może być w ciąży... Była to delikatna sugestia i dopiero po wielu przemyśleniach doszła do odpowiednich wniosków.

-Fakt, chcemy chronić nasze dziecko, ale zamierzamy też wziąć ślub... Nie możemy z tym zwlekać, ciąża Lily staje się powoli widoczna. – Wymamrotał James lekko skrępowany.

-Podziwiam pańską chęć ochrony honoru narzeczonej i próby stworzenia dziecku prawdziwej rodzinny. Wcale nie zamierzam w żaden sposób ingerować w te plany...

-Nie?!-Bella zachłysnęła się powietrzem.-Wiec czemu pan powiedział, że musimy to omówić... Sam pan przyznał, że mój sen w kontekście wszystkiego co już się stało...

-Droga Bello...- Dumbledore przerwał jej i uniósł lekko dłoń. Wykonał nią uspakajający gest. –Osobiście uważam, że bezsensem byłoby rozdzielanie młodych w tak ważnym momencie... Wręcz przeciwnie powinni się teraz zjednoczyć, to bardzo pomoże dziecku...

Bella otworzyła już usta by to skomentować, na co dyrektor uśmiechnął się jedynie i zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć kontynuował.

-Małżeństwo, choć większość czarodziei to bagatelizuje, jest poważnym krokiem, ale nie ze względu na deklarację wspólnego życia, a siłę jaką daje ludziom. To bardzo dobra obrona, przed podstawowymi klątwami i urokami... A powinniśmy dziecku zezwolić na choć taką ochronę.

-Podstawowe uroki... Klątwy... Zagrożenie jest większe! Nie pozwolę by mój syn zginął ...-Zawzięcie dukała Bella, nie wiedząc jakich argumentów użyć. Zdecydowanie za szybko zdecydowała, że od Dumbledora, będzie zależeć jej zgoda na ślub.

-A wiec uważa pan, że nie ma przeciwwskazań?!- James wyraźnie rozradował się tą perspektywą.

-Nie zupełnie.- Dumbledore uciął jego euforię. – Przypuszczenia pańskiej matki, jako iż ten, który was atakuje nie zechce dopuścić do ślubu są bardzo słuszne. To dla niego ostatni gwizdek by wszystko łatwo zepsuć... Potem będzie o wiele trudniej. Jest magia która, będzie was silnie chronić. Magia, której bardzo trudno jest się przeciwstawić.

-Miłość...- Wyszeptała Lily, pewna tej odpowiedzi.

Dumbledore spojrzał na nią z nad okularów.

-Wiec jak mam ochronić ich oboje?- Bella poczuła się bezradna jak dziecko. Jej plan nie zakładał takiego obrotu sprawy. –Nikt przecież mi nie pomoże, pan nie ma pojęcia jak walczyć z voodoo...

-Cóż, jakieś ogólne pojęcie mam. Kiedyś już zetknąłem się z tą straszną mocą... A poza tym, niedawno poznałem człowieka, który sporo mi wyjaśnił.

Do pomieszczenia, oknem, wskoczył nagle kot, brudny jak siedem nieszczęść. Wydawał się mieć jasne futro, choć trudno było określić, jak bardzo było jasne, bo cały wymazany był błotem.

Lily poznała go, zwróciła uwagę na niego, gdy wraz z resztą kotów narobił hałasu przy śmietnikach.

-Spóźnił się pan Panie Bing... – Uśmiechnął się niespodziewanie Dumbledore.

Kot zeskoczył z parapetu i po chwili stał się mężczyzną...

-Byłbym szybciej, gdybyś nie kazał mi pilnować tej gromadki... I gdyby szanowna pani nie próbowała mnie ukatrupić... – Odparł Bing, machinalnie poprawiając włosy, które jako jedyne wyglądały nienagannie.

Lily, James i Bella, której wzrok spotkał się na chwilę ze wzrokiem przybysza, bez trudu rozpoznali śledzącego ich blondyna. Zmieniło się jedynie jego doskonałe ubranie, które nosiło ślady taplania się w błocie.

-A wiec tak zwiałeś...- Przez zęby wysyczała Bella.

-Państwo wybaczą, że kazałem was śledzić, obawiałem się ataków...- Uprzejmie wytłumaczył się Dumbledore i wyczarował krzesło dla gościa.

-Pan Proteusz Bing, spadł nam jak z nieba... Ma naprawdę ciekawą wiedzę i bardzo dobre umiejętności... No może poza skradaniem się i szpiegostwem...

Proteusz zmarszczył czoło i wyjął z kieszeni koszuli chusteczkę wycierając sobie buty z błota.

-Wybaczcie, nerwica natręctw...- Mruknął próbując oczyścić spodnie.

-Radzę użyć różdżki. – Pogardliwie rzekła Bella.

Mężczyzna nie poczuł się najwyraźniej obrażony.

-Nie używam magii, kiedy nie muszę...- Stwierdził i zmierzył panią Potter wzrokiem.

-Masz blizny na twarzy...- Mruknął, nagle zapominając o grzecznościach i zwracaniu się do niej „na pani". Najwyraźniej te blizny bardzo go zaciekawiły.

James skrzywił się... Nigdy nie dostrzegł żadnych blizn jego matka była tylko nieco piegowata...

Nagle chłopakowi przypomniały się jej plecy, nakrapiane setkami pozostałości po nakłuciach. Czyżby i to było śladami po voodoo? Faktycznie... On sam nigdy nie był piegowaty, nie miał żadnych śladów od słońca... Kiedyś myślał, że po prostu tego po niej nie odziedziczył... Cóż najwyraźniej nie miał czego dziedziczyć... Urocze piegi Belli były zakropione sporą dawką bólu.

-Nie sądzę byś zrobiła to sama...- Bing niespodziewanie wychylił się ku Belli i chwycił ją za podbródek.

Wyrwała się i obrzuciła go gniewnym spojrzeniem.

-Sama!?-Warknęła, jakby brzydząc się tego co powiedział.

-To zrobił, jej ojciec... Mój dziadek...- Wyjaśnił James, pospiesznie, żeby tylko blondyn powstrzymał się od dalszych nieprzyjemnych komentarzy. Bella była tego dnia wyjątkowo wyprowadzona z równowagi... Jeszcze zrobiłaby mu dziurę w brzuchu... Bądź co gorsza w głowie...

-A więc jak sądzę to z jego urokami mamy się zmierzyć?

Bella przytaknęła lekko, wciąż oburzona. Proteusz Bing, ten odpychający ulizany laluś gapił się na nią jak na eksponat w muzeum.

Ku zdziwieniu kobiety blondas zbliżył się do niej jeszcze bardziej, wyciągając w nienaturalny sposób swoje długie ciało.

-Pachnie pani klątwą... I to nie jedną...- Stwierdził łagodnym kulturalnym tonem, pewnie chcąc tym samym udobruchać Bellę.

-Nie jedną...- Zlękła się pani Potter.

-Mogę spróbować je odczytać... Ale nie gwarantuję pomyślności. Zaklęcia są trwalsze od słów, które je zrodziły. Te słowa już dawno wyblakły i uleciały, trudno będzie je znowu przywołać...

Bella nie wiedziała chyba co odpowiedzieć. Wszyscy w pomieszczeniu czekali na jej decyzję...

-No dobra, może uda się je jakoś zniwelować...- Westchnęła odgarniając włosy z twarzy.

Pan Bing wstał pospiesznie. Zastanawiał się chyba czy nie należałoby czegoś powiedzieć, lecz po chwili z tego zrezygnował. Jego głowa znalazła się nagle dokładnie na wysokości twarzy Belli.

Przyglądał się chwilę plamkom pod jej lewym okiem po czym bez ostrzeżenia nacisnął je palcem.

Wrzasnęła czując okropne pieczenie, które zniknęło dosłownie w chwili, gdy zabrał dłoń.

-Klątwy są cztery... -Bąknął. –Ale odczytałem tylko dwie. Dwie pozostałe są poza moim zasięgiem... Wypowiedział je albo ktoś znacznie silniejszy od tego, kto rzucił te ostatnie, albo granica czasu jest już za duża... Choć skłaniałbym się ku pierwszemu.

-Raczej chodzi o granicę czasu. Te dwie pierwsze klątwy zapewne pochodzą z mojego dzieciństwa...- Rzekła Bella.

Dumbledore poprawił okulary połówki.

-Więc?- Zapytał.

-To tylko klątwa szaleństwa i wyjątkowo słaba klątwa Kasandry... -Mruknął Proteusz siadając z powrotem na krześle. -Myślę, że potrafię je usunąć.

-Tylko szaleństwa?- Mruknął James pod nosem.

-To nie jest aż tak groźne...- Skwitowała jego matka. Ma to tylko podjudzać mnie... Prawdopodobnie dzięki tej klątwie jestem o wiele bardziej drażliwa i drobiazgowa...

James powstrzymał się od stwierdzenia, że była taka zawsze.

-A ta druga klątwa?- Zapytał. –Kasandry?

-Czy chodzi o tę mityczną Kasandrę? Tę która przewidziała zagładę Troi? –Wcięła się Lily.

-Tak.- Pan Bing przytaknął. -Kasandra miała sen o zniszczeniu Troi, ale nikt nie słuchał jej przepowiedni... Tak dar dali jej mityczni bogowie, ale zastrzegli, ze nikt nigdy nie uwierzy w jej przepowiednię...

-A więc sen Belli się spełni?- Jęknęła Lily.

-To wyjątkowo słaba klątwa.-Blondyn bardzo szybko dał odpowiedź. Fakt, że wszyscy nie do końca się na nią nabraliśmy świadczy, że ktoś wykorzystał do tego albo bardzo słabą, albo brudną krew. Brudną, znaczy skażoną... Gdyby to była krew niewinnych, byłoby o wiele trudniej zniwelować zaklęcie.

-A więc da się powstrzymać mój sen...- Bella odetchnęła. Poczuła się tak jakby spadł jej ciężar z pleców.

-Myślę, że mogę to zrobić bez najmniejszego problemu.- Bing znów machinalnie poprawił włosy.

-Mogę zapytać skąd pan to wszystko wie? Jakim cudem zna pan voodoo?- Wyrwało się nagle Lily.

-Moja matka była Meksykanką, znała się na tych sprawach. Kiedyś próbowała zrobić doświadczenie z kukiełką... Ale dopiero gdy poznała mojego ojca dowiedziała się, że lalki wcale nie są do tego konieczne. Używają ich tylko osoby słabe, którym trudno się skoncentrować, lub po prostu ci, którzy są niedoświadczeni. Voodoo jest teoretycznie bardzo proste... W Meksyku posługują się nim nawet magicznie znikomi mugole...

-Nie wyglądasz na Latynosa...- Zakpił jakby James.

-Mój ojciec był Niemcem.- Rzekł Proteusz spokojnie jakby nie dosłyszał nuty prowokacji.

Nagle Dumbledore klasnął w ręce.

-Najwyraźniej wszystko już załatwione. Pani Potter dopilnuję wszystkiego. Pan Bing , jako mój podwładny zajmie się wszystkim.

-Podwładny? -James wydał się zaskoczony. – Będzie uczył voodoo w Hogwarcie?

-Skąd, od września obejmę stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią. Ponoć mój poprzednik pożegnał się ze światem żywych. A propos... Słyszałem, że pan, i pańska urocza narzeczona wykonali kawał dobrej roboty...

Lily przełknęła głośno ślinę, starając się nie pamiętać przelanej krwi Lazarusa. 'Nie miałaś wyjścia' – powtórzyła sobie odganiając w najciemniejszy kat umysłu wyrzuty sumienia.

-A więc czas się rozejść...- Stwierdził spokojnie dyrektor, a jego towarzysze wstali z siedzeń.-Liczę, że dostaniemy ślubne zaproszenie już całkiem niedługo...

James objął Lily ramieniem. Dziewczyna przytaknęła szybkim ruchem głowy.

Bella ruszyła ku drzwiom...

-Zastanawiam się... – Rzekła nagle Lily. – Czy może mogłaby jeszcze porozmawiać z Panem, dyrektorze... Ale tak sam na sam.

James zmarszczył brwi, ale uspokoiła go ciepłym spojrzeniem.

-Bardzo proszę...- Uprzejmie rzekł Dumbledore, znacząco zerkając na Proteusza Binga, który w mgnieniu oka stał się kotem i zniknął za oknem.

Drzwi zamknęły się za Jamesem i Bellą, a Lily poczuła się dziwnie spięta. Dyrektor nie mówił nic, czekając, aż dziewczyna zbierze się na odwagę i przemyśli to co chce powiedzieć. Zachowywał się tak jakby już wiedział, co chodzi jej po głowie... Zawsze gdy miała okazję rozmawiać z nim, czuła się tak jakby czytał w jej myślach...

I ten wzrok. Przenikliwe, błękitne spojrzenie znad okularów połówek...

-Ja chciałam tylko podziękować... – Powiedziała w końcu rudowłosa. Staruszek uśmiechnął się.

-Chciałam podziękować za to, że mimo, że wiedział pan o dziecku nie powiedział pan nikomu... No, i że dał mi pan czas do namysłu...

-O dziecku?- Ku jej zdziwieniu Dumbledore wydał się zaskoczony. – Panno Evans, ja się ogromnie cieszę, że o niczym nie widziałem. W innym wypadku musiałbym wyrzucić ze szkoły dwoje niezwykle utalentowanych uczniów... I to przed samymi egzaminami...

Lily poczuła się głupio... Nie mógł nie wiedzieć? Przecież musiał się domyślać... Jak inaczej przeszłaby przez Krwawe Zwierciadło?

Poczuła ciepły dotyk dłoni na ramieniu.

-Panno Evans, mogę życzyć pani tylko szczęścia... – Odprowadził ją do drzwi.-A co do potomka... To chyba dobrze się stało, że niczego nie zauważyłem.

Pociągnęła za klamkę i uśmiechnęła się. Kontem oka dostrzegła jak przyjaźnie do niej mrugnął.

-Do widzenia na pani weselu. Wiem ,że taki stary dziad nie powinien się na nie wpraszać, ale czasem miło popatrzeć na coś czego człowiek sam w życiu już raczej nie zazna...

Lily zaśmiała się.

-Będzie pan bardzo mile widziany, dyrektorze.

***

-Musi pan lubić tych dwoje... -Proteusz odezwał się gdy tylko drzwi zamknęły się za rudowłosą panienką.

-Skąd taki wniosek?- Dumbledore uśmiechnął się do niego.

Bing zsunął się z okiennego parapetu i usiadł w fotelu.

-W przeciwnym razie nie udawałby pan, że o niczym nie wie...

-Ach, a więc widziałeś jak mrugnąłem... – Dumbledore przyjął to bardzo spokojnie siadając w drugim fotelu.

Bing przygładził machinalnie włosy.

-Wiesz pod jakim warunkiem cię zatrudniłem? – Dumbledore poprawił okulary połówki palcem wskazującym dociskając ich środek do nosa.

-Tak, doskonale pamiętam...- Proteusz uśmiechnął się niewyraźnie zerkając spode łba.

-Nie musiałeś tak kłamać... -Rzekł nagle dyrektor robiąc dość surową minę. – Obaj doskonale wiemy, że nie jesteś ani Latynosem, ani Niemcem...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top