Rozdział 9
Gwar i szum przeszkadzały w koncentracji... Wszystko doprowadzało Bellę do obłędu... Począwszy od cieszących się gości, po łzy spływające jej po policzku. Gdzie jest James? Coś ciągle przywoływało jej w głowie to samo pytanie. Odpowiedź też narzucała się sama – ze swoją nowo poślubioną żoną, wysłuchuje ślubnych życzeń.
Sala weselna była wielka, ozdobiona wszystkim co pewnie wpadło w ręce skrzatom dekoratorom. Przepych był wręcz przerażający. Na niczym nie szło się skupić...
Goście w końcu wpuścili młodą parę klaskając szaleńczo, krzycząc i wiwatując. Bella wiedziała kto robił najwięcej krzyku – ten kretyn Black już dawno powinien był sobie zedrzeć gardło. Niestety fenomen natury, albo po prostu upór nie pozwalał mu skończyć. Przekrzykiwał więc wszystkich raz po raz jakby był nie normalny.
Bella wzięła głęboki oddech, gdy tłum rozstąpił się. Z początku widziała tylko białą sukienkę rude włosy panny młodej, opadające falami na ramiona. Po chwili zza bieli wyłonił się James... I w tedy do Belli dotarło, że przenosił dziewczyną przez próg. Pocałowała go lekko, a policzki Belli znowu stały się mokre. Z jakiegoś powodu rozczulenie natychmiast zastąpiło przerażenie.
Dlaczego on miał białą koszulę? Serce pani Potter biło jak oszalałe... Nie powinien mieć białej... Umysł nie podpowiadał jej dlaczego. Podpowiadał tylko – to zły znak.
-James!- Wrzasnęła...- Odwrócił się i uśmiechnął, po czym tłum wciągnął go dalej ku centrum Sali.
Muzyka nagle zagłuszyła myśli Belli.
Pierwszy taniec państwa młodych się zaczął... Wszystko się kołysało... A może to tylko Bella traciła grunt pod nogami. Panika eksplodowała jej w głowie...
Już tańczyli... Piękni, młodzi... Tacy szczęśliwi. Biała suknia falowała w rytm jakiejś melodii, której Bella nie mogła rozpoznać. Wciąż się bała, wciąż bała się . Czuła, że się trzęsie.
Mimowolnie szeptała: ,,To się zaraz stanie..." Choć właściwie wszystko było sielskie, spokojne, szczęśliwe.
I nagle po raz pierwszy zadudniły ściany, jakby od muzyki... Serce Belli zamarło i huk wybitych szyb dotarł do jej uszu. Pisk gości wymieszał się z szumem w jej własnych uszach. Wstała z ziemi, choć nie pamiętała upadku.
Wszystko działo się cholernie szybko. Rozgarnęła przerażony tłum. Piszczano jej do uszu... "Gdzie James!?" –Tylko to się liczyło w tej chwili.
Jego rozpaczliwy krzyk przeraził matkę. Potykając się, czując, że zgubiła but dostrzegła tę masakryczną scenę...
Czerwień i biel zdawały się świecić. Przekrzywiona głowa rudowłosej dziewczyny z otwartymi ustami i oczami dopiero po chwili wyłoniła się z tej mozaiki barw.
Bella potykając się ruszyła ku swojemu synowi. Płakał i krzyczał, a twarz miał wygiętą bólem straszniejszym niż ten który tkwił w sercu Belli.
'Żyje... Dzięki bogu żyje...'- Myślała. Nie liczyło się nic, oprócz tego, że jej syn żyje.
-James!- Wrzasnęła zbliżając się, prawie na czworakach. Ktoś jeszcze oberwał rykoszetem i chyba po nim przeszła.
-James- Wrzasnęła jeszcze dostrzegłszy wielki szpikulec ze szkła wystający z pleców swojej synowej. Była martwa – bez wątpienia. Szyba przebiła jej tułów.
-James...- Wyłkała Bella raz jeszcze, dziękując bogu, że nie oberwał.
Popatrzyła na niego, z szokiem na twarzy puścił obejmowaną żonę. Ale nie upadła na ziemię... Zawisła w powietrzu, jakby wciąż ja trzymał. Chwile potem ciało ześlizgnęło się ze szkła i opadło na ziemię...
-Nieee!- Wrzasnęła Bella widząc wielki odłamek w samym środku klatki piersiowej Jamesa. Patrzył na niego tępo, jakby dopiero co dochodziło do niego to co się z ni stało.
Dobiegła doń łapiąc go za twarz, dłońmi obejmując policzki...
-Moje dziecko...- Wyłkała dusząc się w spazmach, patrząc mu w oczy, które powoli zachodziły już mgłą śmierci.
-NIEEEEE!- Wrzeszczała, jak tylko pozwalało jej na to gardło... Szum wokół był szeptem w porównani z jej krzykiem, aż w końcu był już tylko jej krzyk... Tylko jej własny...
***
-Mamo.... Co się dzieje!- James próbował dotrzeć do niej przekrzykując jej rozpaczliwe piski. Wbiła się paznokciami w jego policzki, ale nie ból go przerażał. Dostała jakiegoś ataku, wiła się wśród pościeli jak węgorz. Ledwie dyszała. Wyglądała jakby spała... Ale wzrok miała przytomny. Puściła jego policzki i zaczęła szarpać go za koszulę od piżamy.
-Oddajcie mi go...- Zawyła...- Oddajcie mojego synka. Zabierzcie to niego... Zabierzcie to... – Łapała w spazmach głośno powietrze, tak że prawie nie rozumiał co mówi.
-Bella! Nic mi nie jest, miałaś koszmar! – Nie wiedział już jak do niej trafić.
Na chwilę uspokoiła się, chyba zakrztusiwszy z tego wszystkiego śliną. Po chwili poczuł smród wymiocin i zauważył jak resztki żółci spływają matce po brodzie.
-Bella już dobrze?- Zapytał, przerażony .
Przez chwile tępo patrzyła na swoje dłonie pokryte lepką papką.
Podniosła oczy i rozpłakała się jak dziecko.
***
Była w sypialni. Tuż za Jamesem stał Black. Lily podeszła do niej i wytarła jej twarz chusteczką....
-Pomogę ci się umyć...- Zaproponowała.
Bella uległa chlipiąc. Lily prawie ciągnęła ją przez korytarz.
-Już dobrze, śniło ci się tylko...- Pocieszała raz po raz, a spazmy pani Potter cichły.
Rudowłosa odkręciła kurek wanny.
Oczy Belli padły na lustro nad umywalką. Zobaczyła siną, zarzyganą kobietę, z oczami napuchniętymi dość znacznie i włosami przypominającymi splątane ptasie gniazdo.
-Pomóc ci się rozebrać?- Zapytała skrępowana Lily, przyglądając się plecom Belli. Doznała ulgi, gdy kobieta pokiwała przecząco głową. To byłoby dość krępujące patrzeć na swoja nagą teściową...
Szczególnie, że... Już zdjęła koszulę nocną.
-Ja wyjdę...- Jęknęła rudowłosa, starając się nie patrzeć na odbijające się w łazienkowym lustrze piersi Belli.
-Nie idź... -Bardzo cicho szepnęła pani Potter, gdy dłoń rudowłosej zbliżyła się do klamki.-Boję się zostać sama.-Dodała wsuwając się do wanny.
Lily przycupnęła na zamkniętej klapie sedesu i utkwiła wzrok w swych butach.
-Nie powinnam cię teraz o to prosić. Nie płakałam po tobie...
- Wyszeptała nienaturalnie i bez emocji Bella przepłukując twarz i spocone ciało.
-Co?- Lily nie bardzo rozumiała.
-Widziałam jak umierasz, jak wy umieracie... Ty i James... Jesteś piękna w białej sukni, a zaraz potem leżysz już we krwi... On krzyczy, a ja dziękuję bogu, że to ty nie żyjesz, a nie on... Rozumiesz? –Oczy Belli znów zaszkliły się łzami.
-Śnił ci się nasz ślub? I jak umieramy, tak?- Wyszeptała Lily, bojąc się, że Bella znów wpadnie w histerię.
-Umarliście na ślubie... A ja patrzyłam, nie mogąc nic zrobić... -Wydukała Bella wychodząc z wody. Lily odruchowo podała jej ręcznik.
Kobieta owinęła się nim.
-Przepraszam, musiałam was wystraszyć...- Bąknęła. Z mokrymi włosami wyglądała jeszcze straszniej nisz z wymiotami na brodzie.
-Jamesa najbardziej, bał się, że masz jakiś atak, czy coś!
-Że zwariowałam?- Dopytywała się Bella. Nie było sensu zaprzeczać. Rudowłosa kiwnęła głową.
-Moja mała Lily... -Bella uśmiechnęła się lekko i pogłaskała ją po głowie, tak jak nigdy wcześniej. Zrobiła to w ten sam sposób w jaki głaskała Jamesa- z rozczuleniem i rozrzewnieniem.
-Nigdy wcześniej, nie byłam tak zdrowa na umyśle i tak pewna tego co trzeba zrobić...- Wyrzekła Bella i pocałowała różowy policzek dziewczyny.
***
-Co!- Oczy Jamesa były większe niż spodki.
-Ślubu nie będzie!- Oznajmiła Bella rozczesując wciąż jeszcze wilgotne włosy. Wyglądała już lepie, ubrana i odświeżona – lecz ciągle miała ten obłęd w oczach, który go przeraził.
-Jak to?- Jęknęła Lily.
-Oboje na nim umrzecie, a ja nie chce na to patrzeć!- Warknęła.
-Ale ja chcę mieć ślub, chcę być mężem Lily!- James nie wiedział co powiedzieć... Jego matka oszalała!
-Postanowiłam...- Warknęła raz jeszcze nie biorąc sobie jego racji do głowy.
-Ale mamy już datę ślubu, zaprosiliśmy świadków i gości!- James wciąż nie dowierzał.
-Odwoła się.-Matka przyjęła to lekceważąco.
James chciał już podnieść głos ,ale Lily złapała go za ramię.
-Jest z w szoku, przejdzie jej... – Powiedziała.
Tyle, że Bella nie była już w szoku. Miała stuprocentową pewność – jej sen był zbyt realny. Postanowiła nie dopuścić do tego śluby choćby mieli ją znienawidzić.
A co to mało młodych żyje na kocią łapę?- Pomyślała wciąż spięta, wspominając resztki swego koszmaru.
Nie pamiętała z niego już nic prócz białej koszuli Jamesa, która nie wiadomo dlaczego rozpoczęła cały ten tragiczny sznur zdarzeń.
-Mamo możemy cię zostawić?- Zapytał James już cicho i spokojnie.
-Tak i mów do mnie normalnie, Bello.- Poprawiła go, klepiąc po ramieniu.
Drzwi sypialni zamknęły się pozostawiając ją samą ze swym zawziętym planem. Musiała upewnić się, że nie postradała zmysłów... I miała już pomysł jak to zrobić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top