Rozdział 5
Patrzyła jak piana unosząca się na nieco mętnej wodzie, w wannie staje się coraz mniej gęsta, jak w przezroczystej cieczy widać jej nagie ciało. Wilgotne rude włosy, przykleiły się do jej karku. Odgarnął je delikatnie i pocałował miejsce dokładnie pod jej uchem.
-Łaskoczesz...- Westchnęła nieco wyczerpana opierając głowę o jego tors. Woda stawała się chłodna i gdyby była w niej sama na pewno wyszłaby już z kąpieli. Ale byli razem, jego ciepłe ciało zdawało się grzać o wiele bardziej niż wrzątek.
-Mhm... -Mruknął. Czuła się dziwnie głupio, wprawdzie nie z powodu jego dłoni gładzącej lekko wewnętrzną części jej uda... Dopiero co się obudził, był rekonwalescentem, a ona od tak rzuciła się na niego, jak jakieś głodne zwierzę.
-Przepraszam, powinieneś odpoczywać, a ja cię męczę.-Rzekła szeptem.
Zachichotał pod nosem.
-Cóż to zakrawa na przemoc i patologię... Znęcasz się nade mną straszliwie... Ale cóż, najwyraźniej jestem masochistą.-Polizał ją lekko po uchu.
-To mam już dwa powody, żeby zamknąć cię u czubków... – Stwierdziła.
-Słucham?- Zdziwił się, wyraźnie nie spodziewając takiej reakcji.
-Cóż w pewnych sytuacjach wydajesz się wręcz dziki, czasem to aż normalnie się boję... Jakbyś oszalał... Zresztą nie w tym rzecz.
-W pewnych sytuacjach...- Uśmiechnął się w ten uroczy, nieco łobuzerski sposób.
Doskonale wiedziała o czym myśli... Czasem patrzył tak, jakby chciał ją połknąć... Cóż, skłamałaby mówiąc, że ona nigdy tak na niego nie patrzy.
-Zresztą chyba życie ci nie miłe... A ja jeszcze cię nie ochrzaniłam za ten numer! Chciałeś się zabić!?
-Uwielbiam kiedy się złościsz... Przypomina mi to stare dobre czasy.-Przygryzł wargę zerkając gdzieś w okolice jej dekoltu.
-Nie zmieniaj tematu.- Zasłoniła się krzyżując ręce na piersiach. Zadrżała dziwnie i zamrugała powiekami chcąc, żeby nie dostrzegł zbierających się w nich łez. – Nie chcę znów patrzeć jak umierasz... Ledwie udało mi się zapomnieć o Lazarusie i tym, kim się okazał... A teraz jeszcze to, do cholery czy my nie możemy mieć spokoju!?
-Ciii.-Pogłaskał ją po głowie i objął ciasno.-Przecież nic mi nie jest...- Rzekł wprost do jej ucha.
-Musiałem cię bronić, ciebie i naszego maleństwa.- Położył jej rękę na brzuchu.
Zdjęła ją, jakby rozgniewana.
-Staram się o tym nie pamiętać... – Rzekła. Oczy Jamesa stały się nagle zimne...
Jego twarz zmieniła się nie do poznania, obraz błogości i zrelaksowania spłynął z niej i zastąpił go nieco przerażający grymas.
-Jak możesz tak mówić...- Warknął i odsunął ją od siebie.
Patrzyła jak wstaje, czerwieniąc się. Woda spływała po jego gładkim ciele w tak bardzo pociągający sposób..
-Przestań...- Rzekł posyłając jej wściekłe spojrzenie.
-Jeszcze przed chwilą sam tak na mnie patrzyłeś. A teraz co? Nagle przestałam być pociągająca...- Rzekła pogardliwie.
Milczeli przez chwilę...
-Dlaczego mówisz tak o naszym dziecku?- Zapytał siadając na brzegu wanny, a właściwie opierając się o niego pośladkami.
-Nawet nie wiesz jakie mam poczucie winy...- Rozpłakała się nagle, przyciągając kolana pod brodę.- Ciągle się boję, wmawiam sobie, że dam radę, ale kiedy pomyślę, że mógłbyś umrzeć i zostawić mnie samą... Boję się, że mogę się stać taka jak twoja matka... Samotnie wychowująca niemowlę, nieco zdziczała kobieta, która całe życie będzie nieszczęśliwa...
-Nie będziesz taka, nie jesteś Bellą, a ja nie jestem moim zmarłym ojcem...
-Na pewno?- Zapytała głupio.
-Tak ...- Podał jej ręcznik. Wyszła z wanny owijając się. Pocałował lekko jej policzek.
-Okłamałam ją, wiesz...- Wyłkała Lily zupełnie niespodziewanie.- Twoją matkę... Zapytała wprost czy jestem w ciąży, a ja skłamałam... A potem kiedy to coś mnie zaatakowało, i kiedy mnie uratowałeś, miałam przez chwilę wrażenie, że już się nie obudzisz i zostanę sama...
-Nigdzie się nie wybieram, a bynajmniej nie na tamten świat... – Przytulił ją. Jego głos znowu był ciepły i słodki. -Dlaczego mi nie powiedziałaś, że tak to przeżywasz?- Zapytał.
-Jakoś nie było kiedy, a teraz pośpieszmy się, trzeba się ubrać zanim Bella wparuje tu i zamorduje nas oboje za te figle w wannie...- Wytarła ciało i zarzuciła sobie na głowę ręcznik.
-Racja...- Mruknął wsuwając bokserki na pośladki.- Korzystając z okazji, że nikt nas nie widzi, ani nie podsłuchuje...
-Mhm?- Mruknęła wciągając koszulkę przez głowę.
-Jak nazwiemy naszą dzidzię?- Uśmiechnął się uroczo.
Zaniemówiła na chwilę .
-James, ty naprawdę tak bardzo cieszysz się tym dzieckiem?- Zapytała. To było dość dziwne, chłopcy w tym wieku nie koniecznie wykazywali reakcje rodzicielskie...
Parsknął śmiechem.
-Najwyraźniej bardziej niż ty... -Stwierdził podchodząc do niej i zapinając jaj guzik od spodni.
-Myślałam, że jesteś zły, że to raczej smutna nowina...
-Oszalałaś? Będę miał z tobą dziecko, a to znaczy, że będzie nas coś łączyć i nie uciekniesz ode mnie kiedy tylko spostrzeżesz, że lubię sypiać w skarpetach.
Rozbawił ją, zaczęła chichotać jak głupia.
-Dziwne, przez tyle lat wmawiałam sobie, że jesteś dupkiem, że teraz trudno mi się przyzwyczaić do tego, że jesteś taki kochany....- Pogładziła go po policzku i pocałowała, stając na palcach.
-Wracając do dzidziusia...- Uśmiechnął się gdy jej wargi odessały się od jego własnych.- Myślałem o imieniu dla chłopca, ale jakoś mi nie przyszło do głowy nic sensownego...
-A imię dla dziewczynki? Wymyśliłeś jakieś?- Zapytała patrząc w jego oczy o kolorze głębokiego brązu.
James udał, że się zastanawia. Udawanie wychodziło mu nawet przekonująco...
-Zastanawiałem się ... Uważam, że Isabella jest urocze... – Stwierdził z powagą.- Miałaby imię po babci...
-Ale moja matka nazywa się Marta! – Zmarszczyła brwi Lily.
Przewrócił oczami.
-Nie twoja, a moja... Bella to zdrobnienie od Isabella... Że niby piękna... – Wzruszył ramionami.
Lily przez chwilę była zakłopotana... Po czym zrobiła nieco prowokującą minę...
-Módl się, żebym jej nie powtórzyła... To „piękna" brzmiało bardzo sarkastycznie... – Rzekła wychodząc z łazienki i rozglądając się.
-Czysto...- Szepnęła.
-Wiem, że czysto sam sprzątałem... Powiedz czy nikt nie idzie...- Wyszeptał chichocząc jej do ucha.
Przewróciła oczami... Jak dziecko, normalnie jak dziecko...
***
Bella weszła do kuchni i zastała tam całą górę garów w zlewie. Przez chwilę wpatrywała się w nią po czym ruszyła biegiem do sypialni na najwyższym piętrze.
Otworzyła drzwi czując, że nie spodoba jej się widok w środku. James i Lily nie spali i chociaż to pierwsze raczej ją cieszyło, to intuicja matki podpowiadała, że raczej nie grali grzecznie w szachy...
Wpadła do pomieszczenia. Dziewczyna siedząca na łóżku drgnęła gdy drzwi stuknęły głośno o futrynę.
-A gdzie James?- Bella wydała się zaskoczona, obecnością jedynie Lily.
-Ubiera się w łazience...- Stwierdziła mając nadzieję, że pani Potter tam nie pójdzie. Narobili strasznego bałaganu, a on zaoferował, że sprzątnie.
Bella westchnęła
-Jak się ubierze zaciągnij go na dół, muszę go porządnie skrzyczeć.- Rzekła wyglądając na zdezorientowaną.
Zamknęła za sobą drzwi, a Lily wydała z siebie głośne „uf" i padła plackiem na jedwabną pościel łóżka.
-A ty co, taka rozwalona?- James wlazł do środka, zupełnie bezgłośnie.
-Zatarłeś ślady?- Zapytała uśmiechając się do niego rozkosznie.
-Co do jednego, choć w sumie wystarczyło zetrzeć wodę z podłogi i zacieki po mydle ze ścian. – Stwierdził.
-Co się gapisz?- Zapytała prowokacyjnie gdy usiadł obok niej na łóżku.
-Nic, po prostu zachowujesz się jak prawdziwa ciężarna, masz takie zmiany nastroju.. Raz jesteś napalona, potem beczysz, a teraz rechoczesz jakby ci ktoś dobry kawał opowiedział...
-Cieszę się na myśl o twojej pogadance z Bellą, może to cie wreszcie nauczy, że nie wolno rzucać się w objęcia śmierci za każdym razem gdy jest okazja.
-Belli powiadasz... Już ja z nią pogadam...- Stwierdził, a jego twarz przez chwilę wydawała się poważna.
-Chcesz ją zapytać co mnie zaatakowało?- Dziewczyna również spoważniała i wracając do pozycji siedzącej wzięła go za rękę.
-Och, nie ja wiem co to było...- Rzekł jakby nigdy nic.- Problem w tym kto to przysłał...
-Zaraz, skąd wiesz? Nie mówiliśmy o tym w Hogwarcie... Pamiętałabym. – Lily poczuła, że coś jest nie tak. James wydawał się przygnębiony i choć doskonale potrafił ukrywać, że się czegoś boi, wiedziała, że coś jest nie tak.
-W Hogwarcie takiej magii nie uczą.-Stwierdził.
-Chodzi ci o czarną magię? Ale przecież uczą nas obrony... A nic przecież nie wspomnieli.- Starała przywołać jakiekolwiek zajęcia, które mogłyby być związane ze stworami z ognia...
-To co cię zaatakowało, to nie zwykła klątwa to najczarniejsza magia. Zwykłe zaklęcia, jak pewnie dostrzegłaś jej nie pokonają.
Lily przypomniała sobie moment, w którym jej różdżka wydawała się bezużyteczna. Gaszenie tych bestii nie miało najmniejszego sensu, a wtedy gdy jeden z nich wypalił Jamesowi dłoń na ramieniu... Czuła się bezbronna jak dziecko.
-To wszystko dlatego, że wykorzystano do czaru krew... Taką klątwę mogą pokonać tylko dwie rzeczy, krew niewinnej ofiary i poświęcenie godne utraty życia... Zresztą to były tylko płotki, ten kto to ukartował jest groźniejszy niż może się wydawać...
James mocno zacisnął palce na jej dłoni.
-Co to za magia?- Zapytała.
-To już powinna wyjaśnić ci Bella.- Stwierdził i pociągnął ją za rękę.- Chciałem ci tego oszczędzić, ale myślę, że nie mogę cię okłamywać... Nie byłbym w stanie...
Pogłaskała go po twarzy... Ręką drżała jej lekko. Kłopoty były wiec większe, niż mogło się wydawać... Nie mogła nawet się domyślać, że tak duże...
***
Bella wypiła łyk kawy zastanawiając się nad dziwnym faktem. Jej włosy były wilgotne... Może po prostu tylko tak wyglądały...
Wzruszyła ramionami.
Kroki na korytarzu dowodziły, że James nie zamierzał przedłużać jej oczekiwania. I dobrze... Chciała wygarnąć mu wszystko... Mógł przecież umrzeć, a po tym co zobaczyła w przyszłości... Ktoś musiał umrzeć... Kogoś miało to czekać... Nie mogła pozwolić by jej jedyne dziecko, jedyna bliska osoba jaka jej pozostała, jedyny powód dla którego żyła zniknął...
Matki nie powinny patrzeć na śmierć swoich dzieci... Nie powinny...
Wstała z fotela gdy weszli do saloniku. Lily nie wyglądała już na zadowoloną, raczej na przestraszoną albo smutną. Bella zapomniała o całej pogadance, już nie mówiąc o wilgotnych włosach.
-Co się dzieje?- Zapyta przerażona.
-Powiedz jej.-Rzekł James.-Musi wiedzieć, to co powiedziałaś mi parę lat temu i ja muszę wiedzieć... Wiedzieć więcej, ty wiesz... Wtedy nie powiedziałaś wszystkiego... Ja to czuję.
Mówił próbując ukryć roztrzęsienie, ale doskonale wiedziała o co mu chodzi. Wiedziała, że poruszy ten temat, ale po co chciał przerażać dziewczynę, to nie dotyczyło jej...
-No mów!- Warknął krzyżując ręce na piersiach.
Lily wzdrygnęła się. Przemawiała przez niego dziwna złość, jakby obwiniał Bellę, w jakimś stopniu, za to co zaszło.
Mówił, że to ona ma zmienne nastroje, ale sam z radosnego kochanka stał się nagle zdenerwowany, prawie wściekły.
Bella wykrzywiła usta.
-Nich się zastanowi czy chce wiedzieć... To co powiem może zmienić wiele... Strach nie minie... On będzie trwać i trwać... Ciągle i ciągle...
Bella opadła z powrotem na fotel, jakby zmęczona i słaba.
-Co masz na myśli mówiąc o ciągłym strachu?- Lily poczuła jak dłonie jej się pocą.
-Ty nawet nie masz pojęcia, jak to wszystko zmieni.
-Nie przesadzajmy...- James pokiwał głową przecząco.
-Myślisz, dziecko, że tak dużo wiesz... Nic nie wiesz... Ale chyba już czas... – Bella przetarła twarz dłońmi.
-Czas powiedzieć prawdę o tym czego nie wiedzą prawie wszyscy czarodzieje, ba nawet ci czysto krwiści nie mają pojęcia... To bardzo unikalna wiedza, a za razem straszna, potworna... I bardzo chroniona...
James usiadł na sofie, Lily przytuliła się do niego, czując, ze Bella wcale nie tworzy napięcia na siłę.
-Chcę wiedzieć.-Rzekła, a pani Potter westchnęła mrużąc oczy. Wykrzywiła twarz w przygnębiającym grymasie.
-Dobrze więc, czy słyszałaś cokolwiek o VooDoo? – Zapytała starając się zachować pozory spokoju.
-Chodzi ci o tę religię z Południowej Ameryki? Te laleczki i odprawianie rytuałów ze zdechłymi kurczakami?
Bella parsknęła histerycznym śmiechem.
-Z tego co powiedziałaś prawie nic nie pokrywa się z prawdą... Nie jest to właściwie religia, ani nie ma laleczek i kurczaków, ale są rytuały, straszne i potężne.
Lily zmarszczył czoło z obawą, oddech Jamesa był tak głośny, że przyprawiał o dreszcze, a Bella wglądała blado jakby zaraz miała zemdleć...
-O VooDoo wiedzą nieliczni... Kiedyś był to krąg rodów... Około dwustu... Wiedzę przekazywano z pokolenia na pokolenie, teraz sądzę, że prawdziwych „kapłanów" jest może jeszcze ze dwudziestu... Wymordowali się nawzajem...
-Ale ty? Skąd ty wiesz?- Lily popatrzyła głęboko w oczy Belli widząc w nich przerażenie.
-Pochodzę z takiego właśnie rodu...-Odparła.
James drgnął i zamarł. Tego chyba mu nie powiedziała.
-A teraz, skoro muszę opowiem wam wszystko, nawet to co każdego dnia pragnęłam zapomnieć, zupełnie wszystko o największym potworze jakiego znałam. O człowieku tak bezwzględnym jak tylko można... Kapłanie Voodoo...
Zamilkła na chwilę.
-Moim ojcu... Franku Vilcano... Którego sam diabeł powinien się bać... A może to on był diabłem... Mniejsza o to, ważne, że potrafił zmienić mi życie w piekło... A najgorsze jest to, że on wciąż żyje i jest gdzieś tam, może nawet mnie szuka... A właściwie pewnie nie mnie, a zemsty...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top