Rozdział 18

Przez chwilę niezręczna cisza królowała w salonie Evansów. Rodzice musieli trochę nakłamać, Lily zrozumiała to gdy tylko zobaczyła minę ciotki Eleonory, wyrażającą oburzenie i zaskoczenie.

Kobieta otworzyła usta, po czym i mlasnąwszy kilkakrotnie, założyła ręce na piersiach, krzyżując je i z pretensją spojrzała na swojego brata.

-Czy ktoś mi wyjaśni o co w tym wszystkim chodzi? –Zapytała wyraźnie zła.

Pani Evans pierwsza zdołała się odezwać.

-Cóż nie byliśmy pewni czy zdążą...- Próbowała się tłumaczyć. Po czym po chwilowym namyśle zmieniła taktykę. Wiedziała, że ukorzenie się niewiele da i Eleonora i tak będzie miała pretensje.

-Eleonoro, poznaj Jamesa, narzeczonego Lily.- James uśmiechnął się dość pewnie. Jemu nie musiało być aż tak niezręcznie.

Kobieta uścisnęła mu rękę nieco zaskoczona.

-Narzeczony?- Wydała się dziwnie przestraszona tą myślą. -W takim razie zbliża się ślub?- Spytała lustrując wzrokiem Jamesa.

-Za dwa tygodnie...- Skwitowała Petunia.

Lily syknęła wściekle. Wiedziała czym to się skończy. Ciotka wprosi się na wesele... Tylko tego jeszcze Belli brakowało, mugoli na ślubie.

-Na boga! To czemu ja nic nie wiem!- Oburzyła się Eleonora, tak jak wszyscy przypuszczali. Pani Evans posłała starszej córce wściekłe spojrzenie.

Jej szwagierka była znana nie tylko z hojności, ale i plotkarstwa... Teraz wieść o weselu miała się roznieść po całej rodzinie... Marta Evans przygryzła wargę... Stąd już całkiem blisko było do odkrycia magiczności Lily... Bo kiedy ci wszyscy krewni zechcą przyjechać na wesele i zobaczą bandę cudaków...

Kobieta przełknęła głośno ślinę. Przeklęta Eleonora... Zawsze gdy się pojawiała robiła więcej złego niż dobrego.

-Czyżbym nawet nie była zaproszona?!-Oburzona ciotka zwróciła się do Lily.

-Moja matka wysyłała zaproszenia, jeśli jeszcze do pani nie dotarło, to zapewne pomyliła adresy... Jest strasznie roztrzepana...- James jednym zdaniem rozładował napięcie.

Lily głośno wypuściła powietrze z płuc. Doskonale wiedziała, że teraz trzeba będzie ją zaprosić... A także, ku jej niechęci, całą dalszą rodzinę... Inaczej poobrażaliby się na śmierć... Lily nie przepadała za swoimi krewniakami, widywali się rzadko i raczej nie towarzyszyły temu uniesienia. Wolała nie przejmować się jeszcze nimi i ukrywaniem magiczności reszty gości, w najważniejszym dniu swojego życia... Zważywszy na to, że wciąż istniało zagrożenie i ktoś mógł próbować ja zabić.

Przeklęła w myślach zerknąwszy na Jamesa. Jeśli był zdenerwowany to nie dawał tego po sobie poznać... Był raczej skoncentrowany na pytaniach, którymi ciotka Eleonora zaczęła go zarzucać.

-Jak poznałeś moją bratanicę?- Spytała znów lustrując go wzrokiem.

-Byliśmy na jednym roku w szkole... – Wyjaśnił spokojnie, jakby nie obawiał się, że jej pytania staną się niezręczne... Cóż przy jego szalonych ciotkach, które raczyły jego i Lily dość rozwiązłymi komentarzami Eleonora była łagodna jak baranek.

Lily poczuła się dziwnie na myśl o konfrontacji Betsy i Poly z jej własną rodziną. Powściągliwi i spokojni Evansowie i nieco zdziczałe grubawe ciotunie Jamesa, jego ekstrawaganccy krewni, szalona matka i cała bóg wie jaka reszta, której Lily jeszcze nie udało się poznać...

-Na boga dziewczyno, chłopak jest przemiły...- Eleonora właśnie śmiała się z jakiejś anegdotki, którą podrzucił James. Najwyraźniej musiała być to historyjka prześmieszna i pewnie z okresu gdy Lily nie cierpiała Jamesa... Później nie wiele było już tak zabawnych momentów.

-Tak jest prześmieszny...- Powtórzyła ciotka.-Tylko, że i tak zaskakuje mnie fakt, że to dzieje się tak szybko... Na Boga co wam strzeliło do głowy, ślub... I to tak szybko...

Lily spojrzała na swoje buty.

-Zapomniałabym, kochanie...- Przypomniała sobie nagle. – Mam coś dla ciebie...

Lily dostała do rąk wielkie pudło. Otworzyła je zachęcona przez ciotkę, udając podekscytowanie. Nigdy nie była tak łasa na prezenty jak Petunia.

-Z Paryża... Przymierz...- Zaproponowała Eleonora, gdy rudowłosa wyciągnęła z paczki sukienkę.

Dziewczyna syknęła. Był mały problem, sukienka wyglądała na dość ciasną. Dobrze wiedziała, że ciężko będzie jej się w to wcisnąć, a jeśli nawet, to efekt estetyczny będzie dość wątpliwy.

-E... Ciociu rozmiar jest trochę za mały...- Próbowała jakoś wybrnąć z sytuacji.

-Och nie marudź, wygląda jak idealnie szyta na ciebie...

Dziewczyna przełknęła głośno ślinę. Cholera...

***

Syriusz Black przeciągnął się leniwie na trawie. Popołudniowe, zachodzące słońce odprężająco działało na jego ciało, miło muskając skórę. Mrucząc cichutko pod nosem melodię, znaną tylko jemu samemu podrapał się za uchem i podkładając ręce pod głowę ziewnął spokojnie. Jego życie toczyło się ostatnimi czasy wolno i spokojnie, między jedną przyjemnością a drugą. W prawdzie odczuwał lekkie poczucie winy, bo wciąż był na garnuszku Belli Potter, ale tak po prawdzie nikt nigdy nie zasugerował mu, żeby znalazł sobie pracę... Wiedział, że taki moment wkrótce nadejdzie, ale chwilowo nie zamierzał się tym przejmować. Bo po co? Przyszłość była mętna, niejasna i tak odległa, że nic dziwnego, że nie zaprzątał sobie nią główny.

Ziewnął po raz drugi. Czyjś cień przesłonił mu ostatnie ciepłe promienie słońca, tego dnia.

Mruknął z niezadowoleniem.

- Co robisz?- Głupio zapytała Doroty irytując go.

-Próbuję odpocząć od świata...- Warknął mając nadzieję, ze da mu spokój. Ostatnio nie za wiele ze sobą gadali, a ona nie pociągała go już tak jak niegdyś. Wyrzuty sumienia, które wobec niej żywił rozmyły się, a sekrety jakie podzielała z Evans, i o których w ogóle mu nie wspomniała dodały do tego szczyptę złości. Bez jakiegokolwiek zdziwienia odkrywał, że stawała mu się najzupełniej w świecie obojętna i szczerze mówiąc nawet nie zaniepokoiło go to wszystko.

W danym momencie życia w ogóle niewiele go obchodziło, a już na pewno nie fakt, ze Doroty znudzona jego fochami mogłaby zechcieć odejść. No, bo powiedzmy sobie szczerze, mógł mieć przecież każdą... A wiele by chciało...

Własna próżność lekko go zdziwiła, ale tylko na drobną sekundę, kiedy w mózgu, miedzy zdrowym rozsądkiem, mniejszym od pestki dyni i pustym miejscem po współczuciu , pojawiło się potępienie braku zasad.

Doroty wlepiała w niego oczy, jakby oczekiwała zainteresowania.

-Chcesz czegoś?

Może chciała by uraczył ją zainteresowaniem?

-Myślałam, że pogadamy, albo choć zaproponujesz, żebym położyła się obok ciebie...

-Jak sobie chcesz...- Bąknął ziewnąwszy. –Choć chciałem już i tak wracać do domu, robi się chłodno...

-Przyniosłam ci bluzę...- Szepnęła.

Trudno powiedzieć, że wzruszyła go jej troska.

-Dzięki- Odparł całkiem szczerze. Jednak Dorcas bywała przydatna do czegoś więcej niż tylko chwilowe zajęcie podczas letnich nocy.

Poczekała aż założył bluzę i przysiadła obok na trawie.

-Kocham cię...- Szepnęła. Niedosłyszał.

-Mówiłaś coś?- Mruknął, od niechcenia i popsuł resztki romantycznego nastroju.

***

-No przymierz, poczekamy...- Ciotka świdrowała ją spojrzeniem. Lily przez chwilę zastanawiała się nad jakąś sensowną wymówką. Wpadło jej nawet do głowy by odmówić włożenia sukienki i sprawić, że ciotka się obrazi... Przynajmniej nie trzeba byłoby jej zapraszać na ślub... Bo jeśli dowie się o dziecku, dowie się też cała rodzina... Lily nie miała najmniejszej ochoty słychać na własnym ślubie ich „głosów rozsądku" pytających raz po raz ja to się mogło stać i czy na pewno wychodzi za Jamesa z miłości.

Ciotka ponagliła raz jeszcze...

-Nie podoba ci się?- Zapytała w końcu.

-Ona chyba ma racje...- Pustkę w głowie Lily przerwała Petunia. – Pomyliła ciocia rozmiary, albo pudełka... Zdaje się, że moja będzie pasować...

Lily spojrzała na siostrę nieco skołowana. Obie dobrze wiedziały, że petunia była od niej szersza w biodrach, nieco „pulchniejsza" i bardziej kobieca... W jej sukience może nie byłoby widać...

Ciotka Eleonora obróciła wszystko w żart, przepraszając za pomyłkę.

-Głupia sytuacja...- Parsknęła śmiechem.

Lily pokiwał powolnie głową. W końcu ktoś z rodziny zmienił temat, wspominając inne pomyłki ciotki Eleonory i Lily upiekło się całe to mierzenie.

Spojrzała na Jamesa błagalnie chcąc zaproponować odwrót. Rozmawiając z ciotką, którą właśnie zainteresowały fakty z życia jego rodziny, mrugnął do Lily porozumiewawczo.

Zmyli się zaraz potem, tłumacząc, że nie chcą wracać do domu po nocy.

Lily westchnęła gdy stali już na ulicy. Zachodzące słońce nadawało niebu malowniczy wygląd. Objęła Jamesa ramieniem.

Uśmiechnął się.

-Jeszcze tylko dwa tygodnie i będziesz moją żoną.-Rzekł ni gruszki ni pietruszki. Chyba wiedział, że ona nie ma zamiaru rozmawiać o swojej rodzinie.

Przytuliła się do niego mocniej i skręcając w jakiś zaułek zniknęli oboje, teleportując się w stronę Carrow Town.

***

Ściemniło się w oka mgnieniu. Nabucco zerknęła przez okno na miasto, żarzące się światłem okien. Westchnęła głośno rozmyślając nad swoim problemem. W sumie nie była jeszcze niczego pewna, nie chciała straszyć Kastora. Nie chciała by czuł się tak samo przerażony jak ona... Dziewczyna westchnęła po raz drugi, ledwie powstrzymując łzy.

Podejrzenie bycia w ciąży sprawiało, ze czuła się bezradna. Wiedziała, że Bella zaproponuje jej pomoc, zupełnie tak jak to zrobiła gdy tylko umarli jej rodzice, mimo tego jak Nabucco była podła i jak knuła. Wiedziała, ze kobieta wścieknie się o związek z Kastorem, który był odrobinę niemoralny, ale była też pewna że wszystko się ułoży. Była prawie pewna, że Kastor mimo szoku uzna ich wspólne dziecko... Była pewna wszystkiego oprócz tego, że sama da sobie radę. Bała się bólu. Bała się, że już nigdy nie odzyska figury... Albo, że coś będzie nie tak... Pomyślała o Lily, która musiała być równie bezradna wobec bycia matką co i ona... Rudowłosa dawała sobie radę całkiem nieźle i wyglądała na pogodzoną ze wszystkim. Tyle, że Lily była starsza. Nie miała ledwie siedemnastu lat, no i niedługo miała stać się żoną. Nabucco nie wątpiła w szczerość Kastora, tyle, że on wciąż pozostawał jej przyszywanym bratem... Co by powiedzieli ludzie. Otarła łzę z policzka. To wszystko było takie skomplikowane...

***

-CO!!! Mugole na ślubie!- Lily wiedziała doskonale, ze taka będzie reakcja Belli. Kobieta prawie złapała się za głowę.

-Wiemy, że to dodatkowy kłopot...- Bąknęła rudowłosa.

-Jakoś to zorganizuję,- Stwierdziła matka Jamesa. Widać było, ze powstrzymuje złość. W końcu nie z winy Lily czy Jamesa cała sprawa wyszła na jaw. Rudowłosa doskonale wiedziała, na kogo Bella się gniewa i kogo obarczy winą za komplikacje... Oczywiście jej rodziców.

Lily w prawdzie widziała w tym sporo swojej winy, ale nie chciała drążyć drażliwego tematu.

James jeszcze przez chwilę rozmawiał z matką o zmianie zaplanowanego lokalu i o tym, że trzeba by zawiadomić czarodziejów o obecności niemagicznych.

Kobieta przytaknęła i razem zabrali się do planowania. Lily z racji lekkiego zmęczenia została oddelegowana do pokoju. Ruszyła do sypialni dzierżąc w dłoni pudło z podarowaną sukienką.

Jej myśli bardzo szybko ukierunkowały się w stronę Petuni. Zachowała się bardzo ładnie, a przecież mogła pogorszyć sprawę, gdyby chciała. Zamiast tego pomogła. Lily uśmiechnęła się pod nosem. Może ich relacje dało się jeszcze odratować... Petunia była zapiekła w swojej złości, ale okazała pierwszy gest dobrej woli.

Lily syknęła pod nosem. Nie doceniła tego gestu... Nawet nie podziękowała. Uznała, że zrobi to przy najbliższej okazji.

W końcu były siostrami. Po tylu latach konfliktu, męczyła ją już zawiść i wrogość. Czasem pewnie obie potrzebowały z kimś pogadać... Lily była pewna, że Petunia myśli podobnie. W końcu gdyby chciała jej dopiec mogłaby od razu powiedzieć ciotce prawdę.

Lily opadła na łóżko i przymknęła oczy. Zasnęła w oka mgnieniu, nawet się nie przebrawszy. Śniły jej się dwie siostry, które po latach przestały zachowywać się wrogo między sobą...

Ona i Petunia...    

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top