Rozdział 10

Wychudzona postać okryta kocem, a wręcz owinięta nim aż po głowę, głaskała czarnego wyliniałego kota maczając przy tym palec drugiej ręki w dużej szklance pełnej mętnego płynu. Eliksir dymił. Przywodził na myśl mgłę, którą ktoś w jakiś magiczny sposób zmienił w substancję ciekłą.

Stare wypłowiałe karty, powyrywane z jakiś podejrzanych ksiąg były porozkładane dosłownie wszędzie. Okryta kocami postać zaglądała ukradkiem, to w jedną z kart, to w drugą jakby nie pamiętając co powinna zrobić.

Ochrypłym głosem mruczała hasła z księgi tworzące niezrozumiałe zdania, a wychudzona ręka zdawała się drżeć, przy każdym ruchu palca w mglistej cieczy.

Klątwa była już prawie gotowa... Oblizując wargę tajemniczy jegomość wyjął palec ze szklanki. Podrapał za uchem kota i sięgając po mały sztylecik wytarł go o krawędź koca.

Wyliniały kocur mrucząc otarł się o dłoń swego pana. Po chwili pisnął, zacharczał i zamilkł, przebity sztyletem.

-Trochę świeżej krwi...- Wyszeptała postać w kocach i wpuściła parę kropel do wypełnionej mgłą szklanki.

-...i nasza mała Bella powoli pogrąży się w szaleństwie...-dodała głaszcząc ścierwo kota i wychylając nozdrza spod koców.

Zaciągnąwszy się mocno zapachem eliksiru – drażniącym i jakby gorzkim, mlasnąwszy kilka razy ukryty w ciemności człowiek wydał z siebie jakby chichot.

Wszystko zdawało się iść po myśli knującej postaci.

-Jeszcze tylko parę kropel szaleństwa...-Wyszeptała bardzo cicho zmów zamraczając palec w szklance.

Zdawał się nasiąkać mgłą, która teraz przybrała kolor mętnej czerwieni.

-Jeszcze tylko parę kropel...-Palec uniósł się znad szklanki, a druga ręka, która jeszcze przed chwilą głaskała kocie ścierwo, odgarnęła kilka kart ze stołu odsłaniając małą kukłę, zrobioną jakby z wypchanego słomą worka po kartoflach.

Z ociekającego mglistą cieczą palca kilka kropel spadło na kukłę. Cichy syk, jakby wężowy towarzyszył wsiąkaniu cieczy w kukłę.

-Jeszcze tylko kilka kropel szaleństwa...-Powtórzyła z uporem maniaka postać i jej niesamowicie wysoki chichot wypełnił wnętrze starej, ciemnej chaty.

***

-Nie.-Krótko i zwięźle, już nawet bez nacechowania emocjonalnego, Bella odpowiedziała na pytanie Jamesa. Od tygodnia upierała się nad odwołaniem ślubu.

-Nie bądź natrętny.-Dodała spokojnie jakby rozmawiali o czymś zupełnie prozaicznym.

-Nie pozwolę, żeby przez jakiś twój grymas wszystkie moje plany i marzenia nagle sie rozpłynęły!

-Och James, przecież ja nie zabraniam wam sobie razem żyć. Nie zgadzam się tylko na ślub. To wszystko.-Dla Belli ten temat nie był już chyba wcale poruszający.

James jękną z bezsilności. I wyszedł z kuchni trzaskając drzwiami.

Jego matka nawet nie obejrzała się za nim, przyglądając się jak noże same obierają kartofle.

Dobrze wiedziała, że krzywdzi własne dziecko, ale jeśli to był jedyny sposób, by ocalić Jamesowi życie – to była gotowa obstawać przy swoim.

Uśmiechnęła się sama do siebie.

-Jesteś dobrą matką, Bello.-Rzekła uspokajając własne wyrzuty sumienia.

***

Lily rozczesywała włosy przed łazienkowym lusterkiem. Westchnęła słysząc kroki Jamesa, który z wściekłością walił stopami w schody, tak jakby miał w nosie, czy któryś ze stopni, przypadkiem, się pod nim nie zawali.

-Ciągle to samo? – Zapytała, wychylając głowę zza drzwi.

-Nie mam już siły do tej kobiety! – Odparł ze zrezygnowaniem. – Odbiło jej.

-Zawsze była przewrażliwiona na twoim punkcie, dziwisz się więc, że po „wizji" twojej śmierci tak obstaje pryz swoim. Potrzebuje więcej czasu... – Rzekła rudowłosa wychodząc z łazienki i gładząc go lekko po ramieniu.

-Przewrażliwiona na moim punkcie? Ona traktuje mnie jak swoją własność!- Jamesowi zdecydowanie brakowało już do tego wszystkiego cierpliwości.

-Teoretycznie jesteś jej własnością...- Schodząca ze schodów Nabucco odważyła się wtrącić.

-Jestem pewien, że robi to tylko dlatego, że boi się, że się wyprowadzimy, i że nie będzie mnie miała na wszystkie posyłki.-Zignorował jej stwierdzenie.

Nabucco zachichotała pod nosem.

-Tak, bardzo cię to śmieszy prawda!-James wyminął ją i ruszył po schodach do siebie.

Lily zagięła w pięść palce uniesionej ręki, która przed chwilą głaskała Jamesa ramie.

-Ty też wściekasz się na Bellę? – Nabucco zbliżyła się do Lily.

-Nie szczególnie... Trochę ją rozumiem.- Odparła rudowłosa. -A ty, co myślisz? Może Bella ma rację?

-Nie sądzę, by miała rację w tych swoich przekonaniach, że jak tylko weźmiecie ślub to poumieracie. -Nabucco oparła się o ścianę i skrzyżowała ręce na piersiach.

-Biedna kobieta, tyle już dla Jamesa przeżyła, tyle poświeciła... Ja myślę, że ona jest po prostu przewrażliwiona, no i przyzwyczaiła się do faktu, że musi go chronić... Trudno jej zrozumieć, że to już dorosły człowiek.

Lily bezwiednie pokiwała głową.

-Racja. Wiesz, mi już nawet nie chce się o to kłócić. Wolałabym już nie być żoną Jamesa, niż tkwić w tym wiecznym konflikcie.

Właściwie to liczy się miłość nie ta cała otoczka. -Lily odgarnęła sobie włosy z czoła i spojrzała na Nabucco swoimi smutnymi oczami

- Ech...Myślałam, że wszystkie problemy znikła, jak zniknie Lazarus. Że zakończenie szkoły przyniesie ulgę, że ja i James wreszcie spokojnie będziemy mogli żyć, ale najwyraźniej ciążą na nas jakieś cholerne klątwy, bo nie mamy ani chwili odpoczynku.

Nabucco poparła westchnięciem jej słowa.

-Cóż ja tez nie oszczędzałam wam problemów...-Mruknęła Japonka. Czyżby miała wciąż wyrzuty sumienia? Dziewczyna, która o mała wszystkiego nie zepsuła... Lily czasem nie mogła uwierzyć, że zwierza się, że w ogóle rozmawia z nią jakby nigdy nic się nie stało.

-Wiesz teraz kiedy tak patrzę, widzę, że James po Belli odziedziczył to wszystko, za czym ja tak szalałam. Ten okropny upór, chęć zbawienia wszystkich własnym kosztem i tę lekką nieodpowiedzialność ... Choć może trudno to tak nazwać , może lepiej , tę nieprzewidywalność w działaniach.

-Rozumiem...-Lily trochę już krępowała ta rozmowa. Zawsze w pewnym momencie dialogu z Nabucco, Lily odczuwała pewien dyskomfort. Jej umysł przypominał sobie, kim tak na prawdę ta dziewczyna jest.

A ludzie... Tak łatwo się chyba nie zmieniali...

Zbyt wiele Lily przeżyła przez ostatni rok i zbyt wiele zaufania u niej naruszono. Ufała Lazarusowi... Miała nadzieję, że ochroni ją i Jamesa przed Deathlym... A tym czasem on okazał się wrogiem... Wrogiem, z którym jak twierdzi, walczył. I zabił tylu ludzi...

Lily zaczerwieniła się. Wstyd wykwitł jej na twarzy. On przecież zabił Amane, matkę Nabucco i Harry'ego, którego Japonka traktowała jak ojca... Straciła więc całą rodzinę...

Nabucco uśmiechnęła się.

-Pójdę już, jak zechcesz kiedyś pogadać...

-Wiem.-Przerwała jej Lily. Chciała wierzyć, że Nabucco jest przyjacielem, nie wrogiem. Mania prześladowcza jednak udzielała się jej z każdym dniem coraz bardziej. Zupełnie jak Belli.

***

James ze zniechęceniem rzucił się na łóżko. Ile jeszcze będzie musiał się użerać z własną matką! Od zawsze przez nią były wszystkie kłopoty. Zawsze kiedy chciała pomóc rezultat był odwrotny. I jeszcze teraz kiedy łaskawie stwierdziła, że nie da ani grosza na ślub i wesele... Evansowie tez pewnie nie byli skorzy do wydatków, a James miał średnia ochotę prosić ich o cokolwiek – a już na pewno o pieniądze.

Duma mu nie pozwalała. I wtedy w głowie jakby mu zaświtało... Coś się nie zgadzało... Uśmiechnął się.

-Obiad!- Krzyk Belli z dołu wcale nie zakłócił mu myślenia. Zresztą dobrze się składało...

Powinien być na siebie zły, że czuje satysfakcję z możliwości lekkiego upokorzenia własnej matki – ale ona robiła mu to cały czas. Cały czas upokarzała go przed wszystkimi... Wychodził albo na mamin synka, albo na mięczaka, lub kłamcę... Ale koniec z tym...

Sama swoimi metodami wymusza na nim odpowiednie czyny. Gdyby się tak nie zachowywała, nie musiałby...

-Bello, mam rozumieć, że nie dasz mi ani grosza na nasz ślub. – Rzekł z uśmiechem na twarzy patrząc na matkę nakładającą Lily buraczki. Wszyscy siedzieli przy stole i też spojrzeli na niego zaskoczeni, zupełnie jak narzeczona.

-Racja, i co masz zamiar wprowadzić strajk głodowy?- odparła pani Potter z lekką ignorancją.

James spojrzał znacząco na Blacka, który parsknął śmiechem. Jemu nie musiało zależeć na ślubie najlepszego przyjaciela. Odkąd powiadomiono go, że zostanie chrzestnym dziecka, ślub przestał się liczyć. Co gorsza Syriusz zdawał się popierać Bellę.

-A mogę wiedzieć, skąd w ogóle masz pieniądze? – Bella zaskoczona postawiła garnek na kuchence.

-Słucham? - Spodziewała się, że będzie odmawiał obiadu, nie wypytywał o finanse.

-No tak... Wcześniej zarabiał na nas John. Niby na wszystko starczało, ale w sumie skarżyłaś się, że czasem na coś brakuje. Raptem odkąd nie ma Johna, jedynego źródła utrzymania jakie mięliśmy, ty masz pieniądze na wszystko – nawet na wyprawienie wesela? Trochę to dziwne.

Na wspomnienie Johna Bella jakby zbladła. Zamilkła na chwilę.

-W takim razie... Musi być inne źródło – prawdopodobnie takie, którego John nie akceptował.

-Przestań.-Bella zaczerwieniła się, jakby z niezręczności.

-Cóż, czyli moje podejrzenie, że mój prawdziwy ojciec zostawił mi całkiem pokaźny spadek jest słuszne? Co znaczy, że to też moje pieniądze i mogę o nich decydować.

-Jaki prawdziwy ojciec?- Syriusz podniósł głowę znad parującego obiadu. Do tej pory obserwował wszystko jak telenowelę, teraz najwyraźniej coś go poruszyło.-To John nie jest twoim ojcem?

-Nie jest!- Wrzasnęła Bella tak, że Syriusz prawie ugryzł się w język.

Minęła stół i wybiegła.

James czół wyrzuty sumienia, ale wiedział, że teraz matka się ugnie.

Te pieniądze teoretycznie były tez jego, nie mogła mu ich tak po prostu wydzielić!

- Jak mogłeś...-Usłyszał nagle. Nie był to jednak głos sumienia, a Nabucco, która wstała na równe nogi.

-Ty dobrze wiesz, co ona z Johnem przeżywała, że go nie znosiła i była z nim tylko po to by ciebie chronić... A mimo to tak jej odpłacasz? – Warknęła na Jamesa.

Spuścił głowę. Nabucco wyszła, nie zjadłszy, Kastor zaraz za nią, posyłając Jamesowi przykre spojrzenie. Lily milczała.

-To John nie jest twoim ojcem?-Syriusz dalej drążył.

-Nie.-Rzekła Dorcas, próbując go uciszyć.

-No nie i znowu wszyscy wiedzą tylko nie ja?! -Warknął. – Do cholery, dlaczego wszyscy wiedzą, a mi się nic nie mówi.

-Jakbyś czasem zainteresował się trochę innymi, a nie tylko sobą wiedziałbyś o wiele więcej. – Warknęła Lily i też wstała od stołu.

-A ty zachowałeś się jak małe dziecko. Do tego niewychowane... – Skarciła Jamesa tez wychodząc. Dorcas ruszyła za nią.

-Stary ja nie wiem co to za komedia, ale jeśli masz jeszcze jakieś sekrety wolałbym o nich wiedzieć, bo czuję się głupio nie mając o niczym pojęcia. – Syriusz wepchnął sobie do ust widelec z buraczkami.

-Za dużo by opowiadać.-Mruknął James i usiadł na jednym z wolnych krzeseł. Podparł ręce na łokciach i ukrył twarz w dłoniach. Musiał ochłonąć.

-Wiesz, ja w końcu chciałbym wiedzieć co się wokół mnie dzieje, czuję się lekko niezręcznie.

-Wiesz Łapo, świat nie kręci się tylko wokół ciebie...-Stwierdził James bardzo oschle.

Black wziął swój talerz i popatrzył na Jamesa kiwając głową.

-No tak, świat kręci się tylko i wyłącznie wokół Jamesa Pottera, pępka świata.

Wyszedł.

I dobrze. James miał zbyt wiele do przemyślenia... Ale nie zamierzał dopuścić do odwołania ślubu. Nigdy. Zamierzał obstawiać przy swoim choćby, za wszelką cenę.

W tej chwili jakoś nie myślał o tym, że nie warto aż tyle płacić...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top