"Cudotwórczy synuś"
- Mam dość! - marudzi Aria, która w ciągu trzech dni była przesłuchiwana kilkanaście razy przez detektywa Gilesa, zarówno w sprawie kradzieży, Isabelle Hernandez, jak i ostatniego wypadku. - Ile razy można odpowiadać na te same pytania?
- Sprawdzają, czy mówisz prawdę. Nie złość się na nich. Taką mają pracę.
- Mogli mnie poddać testowi wariografu. Raz, a porządnie. - mamrocze, lecz prędko ucina temat, gdy do jej sali wchodzi młody student. Dowiedziała się nawet jak ma na imię - Tobias, więc śmiem sądzić, że wpadł jej w oko. Opieram się o oparcie niewygodnego, drewnianego krzesła, na którym ledwie mieści się mój tyłek, obserwując z zainteresowaniem nadchodzący bieg wydarzeń.
- Twoje wyniki badań pozwalają ci iść do domu. - wypowiada, zerkając na kartę pacjenta.
- Co? - udaje kaszel. - Ale ja naprawdę nie czuję się najlepiej. - zaciąga nosem.
- Um - Tobias masuje sobie kark. - Ale wszystkie badania są w normie. Nie masz nawet przeziębienia, więc nie mam pojęcia, skąd bierze się twój kaszel. Hm, a może palisz papierosy?
Ooo, ciekawe pytanie. Dzięki, Tobias.
- Co? Nie! Oczywiście, że nie.
Masz szczęście, ale i tak to zweryfikuję.
- Jeśli do jutra nie pojawi się żadna przewlekła choroba, wypiszemy cię do domu.
- Strasznie bolą mnie żebra. - drgają mi usta, by się roześmiać, lecz nie chcę wkopywać tym rudowłosej, zauroczonej damy.
- Dostaniesz leki przeciwbólowe.
- A jeśli nie pomogą?
- Pomogą. - zapewnia ją. - Będziesz musiała dużo leżeć i odpoczywać. - odwraca się i wchodzi dziarskim krokiem. Aria natomiast jest niezadowolona.
- Złam mi nos! Albo nie! Wyrwij płuca! Ale tak bezboleśnie.
- Wybacz, ale brak płuc mógłby cię ociupinkę ukatrupić.
- Ja nie chcę do domu - bełkocze.
- Tam masz wygodniejsze łóżko.
- Ale nie mam tam seksownego lekarza. - marudzi. - A w ogóle to nie masz zaraz spotkania z adwokatem?
- Cholera! - zrywam się z miejsca jak poparzona. Zabieram swój płaszczyk, całuję rudowłosą w czubek głowy, a następnie wybiegam ze szpitala. Rozprawa Arii już za cztery dni, a ja tak po prostu zapomniałam o wizycie w biurze Michaela.
~***~
- Dzień dobry. - wita się ze mną recepcjonistka. - Wezmę pani płaszcz.
- Nie trzeba. - posyłam jej miły uśmiech.
- Szef na panią czeka. - wraca do swoich obowiązków. Wchodzę do gabinetu ciemnowłosego bez pukania. Jak duże jest moje zdziwienie, kiedy dostrzegam starszą kobietę bardzo podobną do Michaela. Prezentuje się szykowanie, z klasą, a gdy jej wzrok ląduje na mnie, wiem że jestem oceniana.
- Um, przepraszam. Wygłupiłam się. Powinnam zapukać, prawda?
- Nie. W porządku. - uspokaja mnie adwokat mojej siostry. - Poznaj proszę moją mamę.
- Miło mi - kobieta wyciąga w moją stronę dłoń. Pierwsze co rzuca mi się w oczy to wielki brylant na palcu wskazującym.
O matko! Musiał kosztować majątek. Palec jej nie odpadnie? Ja bym się bała, że jakiś uliczny złodziejaszek dla takiego łupu, pozbawiłby mnie dłoni. Odważna kobieta.
- Mnie również. Eliana Spencer.
- Ally Rivera. Jesteś klientką mojego syna?
- Tak.
- Nie. - odpowiadamy w tym samym czasie. Marszczę brwi, nie rozumiejąc.
- Jestem twoją klientką, Michael.
- Nie płacisz mi.
- Jak to? Bronisz moją siostrę, więc to oczywiste, że wymagasz wynagrodzenia.
- Nie mógłbym wziąć pieniędzy od kogoś, kto poświęca się dla naszego państwa. Eliana jest żołnierzem, mamo. - ostatnie słowa już nie dotyczą mnie, natomiast pani Rivera z uznaniem przytakuje głową.
Czuję się dziwnie. Przyszłam na spotkanie z adwokatem w sprawie rozprawy sądowej, a trafiłam na matkę Michaela, dowiaduję się, że usługa jest darmowa, a pani Rivera mnie akceptuje.
Eliana, mamy tutaj dość powaloną sytuację. Określ sama czy uciekasz, czy czekasz jak rozwinie się sytuacja.
- Tym bardziej miło mi cię poznać, kochanie. - kobieta dotyka czule mojego ramienia. - Usiądziesz z nami?
Eliana, wiej!
-Oczywiście. - odpowiadam wbrew własnej woli, ale wiem że zachowałabym się niegrzecznie, gdybym odmówiła. Michael ratuje Arię za darmo, więc należy mu się szacunek.
- Zechcesz może kawy? - pyta Michael.
- Wystarczy woda. - nie będę ukrywać, ale się denerwuję. W zasadzie nie mam czym, aczkolwiek jest to dla mnie dość niekomfortowa sytuacja. Trochę wykraczająca poza rolę Michaela w moim życiu. Jest adwokatem, nie kochankiem. Poznanie jego matki to dość spora niedogodność. Tym bardziej, że kobieta najwidoczniej chce nawiązać ze mną dobry kontakt.
- Jak się poznaliście?
- Potrzebowałam adwokata. - wyjaśniam jedynie.
- Ach, czyli wybrałaś najlepszego z możliwych. Mój syn to istny geniusz! - nachyla się nad stolikiem, by być bliżej mojej twarzy. - A to jak bardzo poświęca się swojej pracy jest godne podziwu. - gestykuluje dość żwawo.
- Niewątpliwie tak jest.
Ja pierdole! Ratunku!
- Oj uwierz, kochanie. Mój syn wygra twoją sprawę z rozmachem. Zresztą on zawsze wygrywa. W trzeciej klasie podstawówki zajął pierwsze miejsce w konkursie na najlepszą rzeźbę z masy solnej, a w czwartej wygrał konkurs recytatorski. Stąd wzięła się ta dobra dykcja.
- Mamo!
- Och, Michael. Daj się starej matce tobą pochwalić. Jesteś synku za skromny. Zawsze mu powtarzam, że powinien bardziej otworzyć się na świat. Nigdy nie mówi o sobie. A to taki dobry chłopak.
A ja siedziałam w więzieniu mimo że niczego nie przeskrobałam. Chociaż kradzież łopatki w piaskownicy mogła rzeczywiście przyczynić się do odsiadki za kratami. Niewiarygodne, właśnie odkryłam za co zostałam skazana...
- Z pewnością.
- Mamo, nie męcz Eliany.
- No dobrze, już dobrze. To może Eliana coś powie o sobie?
- Niewiele tego jest.
- Nie bądź też taka skromna. Taka śliczna kobieta z całą pewnością ma wiele do opowiadania.
- Niekoniecznie. Wiodę dość nudne życie. Opiera się ono głównie na wojnie i opiece nad siostrą.
- A gdzie czas dla mojego syna?
- Słucham?
- Mamo!
- Sądziłam, że się umawiacie.
Okej.
Okej.
Ja uciekam. To dla mnie za dużo.
- Muszę lecieć. - chaotycznie wstaję z kanapy. Zabieram swój płaszcz, lecz dłoń Michaela zatrzymuje mnie w miejscu.
- Nie uciekaj jeszcze. Mamy do omówienia kilka kwestii.
- Zadzwonię później, okej? Chciałabym jeszcze odwiedzić Arię.
- Dobra, w takim razie będę czekał na telefon. - łyknął mój blef? Tak po prostu? Okej. Nie będę tego w tym momencie negować.
- Do widzenia, pani.
- Do zobaczenia, słoneczko. - posyłam jej nikły uśmiech, po czym uciekam z biura cudotwórczego synusia i jego matki, szukającej dla niego idealnej kandydatki na żonę. Założę się, że ona również musiała wygrać konkurs recytatorski w czwartej klasie, a z masy solnej potrafi ulepić pieprzoną podobiznę prezydenta Stanów Zjednoczonych.
~***~
Dwadzieścia pięć lat wcześniej.
Mariah Spencer - sala rozpraw.
Joshua mnie oszukał. Przez te dwa lata zwodził mnie, a dziś ostatecznie ukazał to, jak bardzo mnie nienawidzi. Pozwolił mi od niego odejść. Zostałam posadzona w autobusie więziennym, który teraz pędzi w kierunku zakładu karnego, gdzie spędzę dwadzieścia pięć lat. Bez niego. Urodzę jego dziecko - sama.
Przecież nie kochał Melanie. Ciągle go krzywdziła. Wpadła w depresję, ciągle siedziała w domu, jakby uleciało z niej całe życie. Kto normalny chciałby żyć z kimś tak beznadziejnym? Dlaczego więc, Joshua tak bardzo mnie nienawidzi? Nie może spojrzeć nawet na mnie bez ukazania wstrętu, a dziecko które noszę pod swoim sercem jest dla niego badziewiem, którego nie chce widzieć na oczy.
Tego dnia Joshua Gilbert staje się dla mnie martwy.
Dziś wiem, że popełniłam błąd, podszywając się w klinice in vitro za Melanie, lecz nie żałuję, że śmierć Melanie przysporzyła tyle cierpienia jej mężowi.
Skoro on nie chce mnie kochać, nie zazna już szczęścia u boku gnijącej w piachu żony.
Za dwadzieścia pięć lat będę wolna. Wtedy powrócę do jego życia, by na nowo otworzyć stare rany. Pożałuje, że rozkochał mnie w sobie, a potem porzucił.
Autobus wjeżdża na teren damskiego więzienia, gdzie istnieje możliwość, wychowania dziecka. Co prawda jedynie przez pierwsze cztery lata życia. A potem co? Przecież Joshua nie przygarnie swojego dziecka. Może moi rodzice zechcą wziąć do siebie bękarta?
Poza tym nie wiem jeszcze, czy chcę zatrzymać dziecko. W głowie mam kilka opcji. Pierwsza - zostanie przy mnie, abym miała na kim mścić się za podłość Gilberta. Druga - od razu oddam ją w ręce moich rodziców. Trzecia - trafi do domu życia. Czwarta - zakonnice również chętnie przyjmują porzucone dzieci. Piąta - może jeszcze poronię.
- Wysiadać. - rozkazuje strażnik, więc zarówno ja jak i dwie inne kobiety bez wahania wykonujemy tą czynność. Nie będę się wychylać. Odsiedzę swój wyrok spokojnie. Zostanę wzorowym więźniem, więc może uda mi się wyjść odrobinkę szybciej, aby prędzej rozpocząć proces zatrucia życia pieprzonego Gilberta. Przechodzimy z dziedzińca do pomieszczenia, w którym czeka na nas naczelnik tutejszej placówki. Taki niski, gruby, zapewne lubiący spore łapówki.
- Panują tu dwie zasady. - burczy znudzony. - Zero bójek. Zero krzyku. Zrozumiano?
Wow...Zapowiada się naprawdę nudna odsiadka. Skoro nie mogę dać w mordę żadnej lasce, która doczepi się do mnie o byle pierdołę, to powinnam trzymać swoje nerwy na wodzy, co nie będzie proste. Jestem wybuchowa.
- Tak. - odpowiadamy.
- Świetnie. Teraz czas dezynfekcję, a następnie strażnicy zaprowadzą was do swoich cel. Mam nadzieję, że łóżka nie będą za bardzo piły was z kręgosłup. - parska śmiechem, po czym pogwizdując zostawia nas z trójką, groźnie wyglądających strażników.
Naprawdę czuję, że się tu zanudzę. Ale nuda jeszcze nikogo nie zabiła, więc jestem przekonana, że cała i zdrowa za dwadzieścia pięć lat dotrę do ojca mojego dziecka.
____
Ale ja Was dzisiaj rozpieszczam😍
Na dziś to ostatni 😊 Ale już jesteśmy na tym etapie, kiedy Colton i Michael będą się przewijać cały czas💚💜
Buziole 😍
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top