VIII. Papierosy
Listopad - niby koniec roku, a wszystko się psuje od nowa, jakby chciało głośno krzyczeć i piszczeć co niemiara. Niektórzy chcieli znowu wrócić do czasu sprzed wojny, inni chcieli żyć tam, gdzie jej nie ma w obecnym czasie, a jeszcze niektórzy musieli zostać sami i walczyć o to, co im zabrano - o wolną ojczyznę. Warszawa nie była już taka jak sprzed tej lat. Niby te trefne dwa miesiące już minęły i dało się jakoś do tego przyzwyczaić, ale zbombardowane kamienice, nazwy ulic, których nawet nie można było na trzeźwo wymówić bez jąkania się, odmieniły to miasto, jeszcze tak niedawno tętniące życiem. Niebieskooką zbudziło donośne pukanie do drzwi, które znajdowały się na drugim krańcu mieszkania. Nie chciało jej się wstawać, była tak bardzo nierozbudzona i zaspana, że mogła w łóżku przebywać i cały dzień. Zebrała się jednak na odwagę i stanęła na podłogę. Podniosła leżący koło łóżka szlafrok, który ciotka Marynia przysłała jej spod Krakowa, ponoć sama go uszyła. To było bardzo miłe z jej strony, Emilia jednak nie przywykła do takich luksusów. Wyszła niechętnie z pokoju, kierując się do drzwi. Pukanie dalej było dość energiczne i niespokojne, co zaniepokoiło ją. Przez głowę przeszło jej, by nie otwierać wrót, nie dawać znaku życia. Z tych nerwów podchodząc pod drzwi, wyjęła z kieszeni ubrania papierosa i odpaliła zapałkę, którą następnie podpaliła koniec papierosa i mocno się zaciągnęła, tym samym otwierając otwór, okazała się jej postać Zośki z szerokim uśmiechem na ustach. Przerzuciła włosy na drugą stronę i wpuściła chłopaka, który stał w drzwiach. Nie ukrywała zdziwienia, widząc go o tej godzinie na równych nogach. Z jednej strony niezręcznie jej było, że widzi ją w takim stanie, zaraz po wstaniu. Czuła, że spali się ze wstydu, a jej twarz pokrywają delikatne rumieńce. Blondyn był nieco zaskoczony wyglądem dziewczyny, która na oko dopiero wybudziła się ze snu, a myślami błądziła gdzieś po krainach dalekich od rzeczywistości:
- Nie przywitasz się nawet ze mną? Dzień dobry. - powiedział, przelotnie spoglądając na dziewczynę, w tym samym czasie zdejmując płaszcz, który powiesił na drewnianym wieszaku stojącym niedaleko drzwi i zdejmując buty.
- Dzień dobry. Zależy dla kogo dobry. - Złapała się za głowę, dając chłopakowi, że nie ma ochoty nigdzie iść.
Uśmiechnął się szeroko, wiedząc, że alkohol najlepiej na nią nie działa. Domyślał się tego, tłumił w sobie śmiech, który przywołały wczorajsze wspomnienia z imprezy, na której trunki lały się wręcz litrami.
– Mówiłem, żebyś tyle nie piła.
– Oj cicho – przewróciła teatralnie oczyma.
Nie była zbytnio skora do rozmowy, wolała zostać sama. Może i miał rację, przesadziła wczoraj trochę z tym alkoholem, ale to była tylko i wyłącznie kwestia przyzwyczajenia. Nie chodziła na takie imprezy przed maturą, jak i jednakowo po niej. Wolała sobie zarobić parę groszy. Stanęła przy oknie, a za nią stanął chłopak, opierając się jedną ręką o parapet, a drugą przytrzymując okno ukochanej. Choć oboje ukrywali to, co siebie czują, dogadywali się, jakby znali się od urodzenia, udawali przyjaciół, którymi nie potrafili nigdy być. Emilia z nerwów i obawą, że ktoś zobaczy ich stojących razem przy oknie, zaciągnęła się jeszcze mocniej, wypuściła dym z ust, a następnie zgasiła niedopałek, zostawiając go w papierośnicy. Wyrwała chłopaku okno i pośpiesznie je zamknęła, nie chcąc niepotrzebnie wietrzyć pokoju. Nie miała humoru do rozmów, próbowała unikać kontaktu wzrokowego z Tadeuszem, który najwidoczniej chciał ją rozweselić. Nie miała na to ochoty, najchętniej by zatopiła pod pierzyną, wypiła litry wody i nie wychodziła nigdzie, jednak nie dzisiaj, nie z nim.
Zawadzki widząc, jak zachowuje się dzisiaj dziewczyna, postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i zmusić ją do robienia czegokolwiek, przecież takie bezczynne siedzenie w domu było marnowaniem sobie życia, które w każdym momencie mogło się skończyć. Chwycił stojącą dalej pod oknem dziewczynę, która wpatrywała się w stojących pod murami ludzi, którzy byli niczemu winni. Spotkał się z niemałym zaskoczeniem, gdy uniósł ją do góry, spodziewał się takiej reakcji.
– Moja droga, po pierwsze nie stoi się w oknie, jak są łapanki, a po drugie czas zrobić coś ze swoim życiem. Jest już jedenasta, a ty dalej w piżamie – spojrzał jeszcze raz na dziewczynę z niemałym niezadowoleniem.
– Oj, Zośka. Cicho, jest... No właśnie, jaki dziś dzień?
Tadeusz chciał mimowolnie złapać się za głowę, był rozczarowany stanem, w jakim dzisiaj ona była. Chętnie by ją udusił własnymi rękoma. Nie chciał patrzeć, jak biedna się głowi, jaki dzisiaj jest dzień tygodnia. Musiał oszczędzić jej tych mąk, nie miał do takich rzeczy sumienia.
– Dzisiaj mamy środę, moja droga Emilio, środę – rzekł rozbawiony Zośka. Nie potrafił powstrzymać śmiechu, a co dopiero mówić wybuchnięcia nim.
– Ha ha - odpowiedziała oschle chłopakowi – mi jakoś nie jest do śmiechu.
Uśmiechnięty czym prędzej to zaniósł dziewczynę do pokoju. Spodziewał się, że to będzie dość uciążliwy i długi dzień, tembardziej, że chciał, chociaż na chwilę zabrać ją na świeże powietrze, odciągnąć od papierosów i spróbować wziąć życie za rogi, zebrać się na odwagę i jej to powiedzieć. Jakby on tak chciał i gdyby tylko mógł, bo chcieć, a móc to dwie bardzo odległe od siebie rzeczy, które raczej nie chodzą parami. Otwierając nogą drzwi, zatrzymał się przy wejściu, stawiając ją na podłodze i dając ograniczenie piętnastu minut na zebranie się do kupy. Nie było to zbyt długo ani za krótko. Dla niego był wręcz idealny odcinek czasu na zebranie się. Może to dlatego, że nie musi wykonywać tylu czynności niżeli ona – znaleźć stosowne ubranie, nałożyć je, uczesać włosy, posprzątać po sobie – nie, nie. To dla Zawadzkiego było nazbyt skomplikowane. Nie potrzebne mu to teraz jest, na jego oczach toczy się wojna, a on śmie rozmyślać o damskiej toalecie, takie rzeczy w jego surowej dla samego siebie dyscyplinie były aż niedopuszczalne.
***
Idąc ulicą, uśmiechali się od ucha do ucha. Lubili spędzać ze sobą czas, wiedząc, że nie pójdzie on, w zatracenie nudząc się, czy robiąc coś, co nie ubarwni ich dnia. Zajęci sobą nie zapamiętali nawet, dokąd idą. Szli, gdzie ich nogi prowadziły. Zatracili się w tej chwili, która nie ubłagalnie szybko mijała. Blondynka radośnie patrzyła na chłopaka, który co razu opowiadał o swoim dość spokojnym życiu cichego chłopaka, choć warto wspomnieć, że Tadeusz nie zawsze był taki grzeczny, jakby się wydawało. Bywały i takie momenty, że Zawadzki psocił i wyrabiał dość szalone, a nawet już nazbyt chorobliwie niebezpieczne. Nagle zawiał chłodny wiatr, który dzisiaj nie miał się wcale pojawić, przynajmniej tak twierdziła matka chłopaka. Wiaterek ze sobą przyciągnął chmury, które swym kolorem przypominały mundury niemieckie. Po ciele chłopaka przeszły dreszcze i zimne powietrze, choć miał na sobie skórzaną kurtkę, której Alek uporczywie nigdzie nie mógł znaleźć. Ile to on już się nasłuchał dręczących pytać o to odzienie, nie chciał już o niej słyszeć. Popatrzył się przelotnie na dziewczynę, która raczej nie gustowała w odzieży wierzchniej. Ponownie go po ciele przeszły ciarki, wolał sam marznąć niżeli Emilia. Zdjął pośpiesznie z siebie okrycie i delikatnie położył je na dziewczynie, opatulając nim ją.
– Zośka, załóż to. Zmarzniesz, przeziębisz mi się i co będzie, hm? – powiedziała, troskając się bardziej o Tadeusza, który uporczywie troszczył się bardziej o nią niż o siebie. Nie chciała być jakoś specjalnie traktowana. Źle się z tym czuła. Nigdy nie była jakoś wyróżniona, przyzwyczaiła się do tego, że nikt jej nie chce.
– To ty zmarzniesz mi zaraz i co ja zrobię? O mnie się nie martw, ja sobie poradzę. Bardziej martwię się o ciebie, skarbie.
Nie zdążył w porę ugryźć się w język, nie tak miał wyglądać ten spacer. Miał ją tylko wyciągnąć z domu, nie dając jej popaść ponownie w tę okropną nostalgię i palenie papierosów. Nie chciał, by przyzwyczaiła się do tytoniu, nie znosił tego zapachu, chyba że sam zapalił. Wtedy to wszytko było dobrze, tak jak on to planował. To nie tak miało wyglądać. Jeżeli wykazał się już swoim bohaterstwem czas zrobić kolejny krok do przodu. Czuł, że to wyjdzie mu na dobre, chciał posunąć się o krok dalej i złapać delikatnie dziewczynę za rękę.
Powoli, jak i z wyczuciem wsunął swoje palce między dziewczyny, stopniowo mocniej łapiąc ją za rękę, zbliżył się do niej, chcąc pokazać, że mu na niej zależy. Wiedział, że była nazbyt śmiała, lecz nie w relacjach damsko - męskich. Zwłaszcza wtedy, kiedy zachodziły aż tak daleko. Zauważył na twarzy dziewczyny szeroki uśmiech, który pojawił się wraz z czułością, jaką okazał w jej stronę Zawadzki. Czuła się kochana jak nigdy wcześniej. Napawał ją radością, a z każdym dniem czuła coś więcej, w duchu jednak nie liczyła, że chłopak może odwzajemnić te uczucia.
– Zależy mi na tobie. – rzekłszy to, popatrzył w stronę Haseferównej, która spoglądała w jego stronę.
– Mi na tobie no już nie zbyt – odpowiedziała, niespokojnie patrząc się dookoła.
– Coś jest nie tak? – zapytał zdziwiony niecodziennym zachowaniem dziewczyny.
– Muszę zapalić.
– Nie moja droga – chwycił ją za drugą rękę, chcąc opanować jej tiki. Nie chciał, żeby popadła w nałóg – od teraz nie palisz, jasne? Ja już tego dopilnuję.
Wypowiadając te słowa, czym prędzej ruszył do swojego rodzinnego mieszkania, próbując wyciągnąć Emilkę, kiedy nie było jeszcze za późno. Bał się, że przez te papierosy straci ją nazbyt szybko i nie nacieszy się jej towarzystwem. Tak bardzo oboje chcieli być ze sobą na zawsze, żyć spokojnie bez wojny. Jednak tak się nie dało, trzeba było przebrnąć przez to cało i wyjść z tego bez żadnego uszczerbku psychicznego, jak i fizycznego.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top