Rozdział 5
Ściany pokryte brązową farbą dodawały pokojowi ciepła i swego rodzaju intymności. Łóżko podsunęłam pod ścianę i obiecałam sobie że znajdę na internecie jakieś dobre biurko. Nie stać mnie na nowe, ale na pewno ktoś sprzedaje coś używanego w całkiem dobrej cenie. Pojedyncza szafka stała przy drugim kącie niedaleko okna zapełniona najpotrzebniejszymi rzeczami i przy niej pudła które informowały mnie że nadal muszę coś w tym pokoju zmienić.
Tak. Teraz czułam się już prawie jak u siebie. Usiadłam na łóżku i otwierając laptop postanowiłam pograć w jakieś głupie gry. Zawsze uspokajałam się przy grze w kalambury albo jakiś Chińczyk z nieznanymi graczami online. Taka mała namiastka gry zespołowej w samotności. Nie grzeszyłam urodą i zawsze dziwiło mnie ze jest dużo osób które chciały się ze mną zaprzyjaźnić. Ja odwrotnie, do chętnych na przyjaźń nie należę, prędzej pożre mnie smok niż ja poszukam znajomych. Oni znajdują mnie. I można by to wziąć za super sprawę. Gdybym nie była ostatnim kaktusem na ziemi.
Uśmiechnęłam się pod nosem czując że wspomnienie taty wraca. On zawsze tak mówił. Nazywał mnie kaktusem. A ja jako dziecko byłam dumna z takiej ksywki. Była... taka inna. Może miała być na swój sposób obraźliwa ale gdy poznałam jej znaczenie od razu polubiłam te rośliny.
Odetchnęłam patrząc na zegarek, wieczorem czekała mnie praca, powinnam się więc zdrzemnąć, odpocząć.
Ekran laptopa rozjaśnił się zwracając na siebie moją uwagę. Na środku widniał piękny zegar odliczający czas do pełni. Tak Jakbym zapomniała że się zbliża. Cyferki wskazywały na dokładnie czterdzieści dziewięć godzin do wschodu księżyca. Wtedy nareszcie natłok myśli się unormuje a ja odetchnę choć tą jedną noc.
-córcia widziałaś może pilot do telewizora? Chciałam obejrzeć jakieś wiadomości.
Do pokoju wkroczyła mama uśmiechając się na mój widok.
-Faktycznie ładnie tu teraz.
Skinęłam i odkładając laptopa podniosłam się by dać mamie pilot. Zajumałam go wczoraj przez pośpiech przy kolacji.
-jakie wiadomości chcesz oglądać w południe?
Ręka kobiety zatrzymała się tuż przy pilocie który trzymałam w wyciągniętej do niej dłoni. Zmieszała się a mnie dopadł delikatny uścisk na skórze nadgarstka.
-nie ma popołudniowych wiadomości?
Zaśmiałam się kręcąc głową i oddając jej pilot. Wyglądała na jeszcze bardziej zmieszaną niż mówiło o tym moje przeczucie. Ściągnięte brwi i wzrok biegający to na mnie to na pilot i z powrotem. Ramiona miała ściągnięte ale mięśnie napinały się i rozluźniały jakby nie do końca wiedziała co ma zrobić z tym faktem ze nie ma po południu wiadomości.
-możesz obejrzeć coś innego mamo. Nie ma tragedi.
Odetchnęła opadając na moje łóżko i łapiąc się ręką za głowę delikatnie rozmasowała skroń opuszkami palców.
-dlaczego myślałam że jest rano? To może zrobię kolację.
Pokręciłam głową siadając obok niej.
-jest popołudnie. PO PO ŁUDNIE. Idź i faktycznie coś pooglądaj. Miesza ci się w głowie.
Pokiwała głową by dać znać że zaczyna to do niej docierać.
-racja. Jak ty to robisz że trzeźwo myślisz? Wszystko czego się dotknę zamienia się potem w wir myśli i wizji więc bez rytuału przyjęcia... nie ma szans.
Co pełnię zadaje mi to samo pytanie.
-odpocznij mamo. Za trzy godziny idę do pracy to jak wrócę rano zrobię śniadanie. Lepiej odpuść sobie kolację, mózg skupia się na głodzie nie na wizjach.
Patrzyła nieobecnym wzrokiem za okno zapewne próbując ogarnąć co do niej mówiłam. Współczuje jej. Ja przechodziłam to dawno, nauczyłam się panować nad tym i rozkładam sobie to szaleństwo na cały czas pomiędzy pełnią a pełnią.
Mama wyszła zostawiając mnie z myślą że świat jest okrutny. Borykała się z tym dłużej niż ja w przeliczeniu na lata ale za każdym razem było inaczej, nie sposób tego opanować.
Na odblokowanym ekranie laptopa migała nieprzeczytana wiadomość mailowa. Zawahałam się. Kto mógł do mnie napisać? To nie jest mail który podawałam każdemu, nie jest też mailem który podaje wszędzie przy logowaniu. Mało kto zna ten adres a w naszych czasach raczej rzadko wysyła się maile.
Nakierowałam kursor na ikonę poczty i otworzyłam od razu czytając numer adresata. Kasia. Cholera. Jak mówiłam, ja nie szukam znajomych ale oni znajdują mnie. Kasia to znajoma jeszcze z gimnazjum. Zdążyłam przeprowadzić się już trzy razy. A ona zawsze znajdowała sposób by się ze mną skontaktować. Maila jeszcze nigdy od niej nie dostałam. A ten który miałam przed sobą zapowiadał kłopoty. Tytuł aż krzyczał że mam go nie otwierać ,,Pełnia". Czemu wszystko kręci się teraz wokół tej cholernej pełni!?
Czytać czy nie czytać? Pytanie wszechświata mogące równać się z pytaniem zabić nie zabić nauczyciela. Bo przecież go nie lubisz... postawił ci niesprawiedliwie o jedną czy dwie jedynki za dużo... wystarczy delikatnie zepchnąć z drugiego piętra schodów. Ale jak cię przyłapią to kicha. Nie opłaca się siedzieć w więzieniu.
Mimo tego że mail na pewno dużo by nie zmienił w przeciwieństwie do zamordowania nauczyciela to coś nie pozwalało mi go otworzyć. Nie wiem czemu, zawsze ograniczam kontakt z ludźmi. I nie ludźmi by nikogo nie omijać. Wyszło masło maślane, ale taka prawda.
Jak na zawołanie mój telefon dał o sobie znać i po pokoju rozeszło się echo. Na wyświetlaczu widniał nieznany numer i znowu miałam ochotę nie odbierać. Ale może to z hotelu albo z baru. Przyjęłam połączenie przeklinając w myślach.
-Ala?
Zmarszczyłam brwi rozpoznając głos.
-Kasia? Skąd masz ten numer?
Głos dziewczyny był pełen odwagi. Nie tak go zapamiętałam. Co tu się dzieje?
-nie przeczytałaś maila. Zrób to.
Skąd?!
-Kaśka co się stało? Skąd wiesz że nie przeczytałam wiadomości?
Po drugiej stronie dopadła mnie cisza a potem usłyszałam dźwięk kończący połączenie. Co tu się odpierdoliło?
Mój wzrok znowu padł na wiadomość migającą mi na pulpicie. Nie ma mowy. Poczekam i zobaczę co się stanie.
Jednym ruchem zamknęłam laptop i biorąc torbę wyszłam z domu, gry online bedą musiały poczekać. Telefon dzwonił jeszcze trzy razy z tym samym numerem. Nie odbierałam.
+++
Pod koniec mojej zmiany było całkiem mało ludzi. Przerzedzili się i siadając w grupach przy stolikach rozmawiali spokojnie. Żadnych tańczących czy wariujacych ludzi.
-często jest tu tak spokojnie o 4 nad ranem?
Kamil uśmiechnął się kręcąc głową.
-tylko w poniedziałki.
Acha No spoczko.
-wiadomo dlaczego?
Wzruszył delikatnie ramionami i odkładając wytartą szklankę zrobił coś dziwnego z rękami. Takie kręcenie nadgarstkiem ale nie koniecznie po kole a po widocznym tylko dla niego zawijasie.
-logicznie myśląc... ludzie po weekendzie raczej wolą odpocząć.
No tak. Ja raczej wolałam w sam weekend odpocząć a nie w poniedziałek. Mimo to cieszyłam się że nie ma tłumu. Odetchnęłam i odkręciłam się tak by oprzeć się o bar plecami.
-coś ci leży na sercu?
Mruknęłam jedynie kręcąc głowa. Kamil to super facet ale nie musi wiedzieć o moich problemach. W końcu nie będę zwierzać się szefowi. Mięśnie zabolały ściągając się i drgając. Powinnam odprawić już rytuał przyjęcia tak jak mama, ale nie uśmiechało mi się stracić rozum.
-jutro pełnia.
Podskoczyłam kierując zaskoczony wzrok na barmana. Czemu każdy kogo spotykam, albo nie spotykam mówi mi o pełni?!
-co?!
Tak tak Ala, udawaj głupią.
-Noo...
Szatyn upił łyk ze szklanki z wódką i nawet się nie krzywiąc znów zwrócił w moja stronę.
-trąbią o tym w całym internecie. Pełnia jutro.
Powietrze które trzymałam w płucach opuściło mnie w sekundę po jego wypowiedzi. Mało zawału nie dostałam. On po prostu szuka tematu do rozmowy! Jestem przewrażliwiona.
-ej, na pewno wszystko gra?
Mężczyzna podszedł wywołując w moim żołądku nie przyjemne wirowanie. Martwił się. Nie tak jak mama ze strachem, nie czułam pieczenia czy swędzenia skóry na karku. Jedynie wybuch żołądka.
Odsunęłam się w ostatniej chwili by nie mógł położyć ręki na moim ramieniu i posłałam mu lekki uśmiech.
-dzięki, zamyśliłam się.
Przez moment przyglądał mi się jeszcze z mocno ściągniętym czołem wwiercające mi się wzrokiem w profil ale odpuścił bo do baru podszedł jeden z tych facetów co ich widziałam przy powrocie ze sklepu.
Dorównujący mi wzrostem blondyn o błękitnych oczach. Pewnym siebie ruchem zabębnił w blat i uśmiechnął się ściągając usta w ciasną linie.
-Dawaj piwko Kamil.
Brunet Już miał je na wyciągnięciu ręki. Kiedy on je otworzył? Nie było go tam przed chwilą. Jestem pewna.
-gdzie reszta ?
Blondyn najpierw wypił całą zawartość butelki a dopiero później odkładając już puste szklane naczynie wzruszył ramionami.
-Wojtek na patrolu, Aneta z Adrianem już jadą.
Aneta... to ta dziewczyna która nazwała ostatnio Kamila dupkiem. Raczej wątpię by wszyscy byli rodzina.
-Ala zajmiesz się barem na piętnaście minut? Załatwię coś tylko i wracam. Dziś nie ma dużo do roboty.
-jasne.
Blondyn dopiero teraz zauważył moje istnienie. Zmierzył mnie wzrokiem i chyba zauważył coś ciekawego bo się szeroko uśmiechnął. Tym razem uchylił usta ukazując rząd białych równych zębów.
-Cześć. Antek jestem.
Skinelam głowa ale nie uścisnęłam wyciągniętej w moja stronę dłoni. Zachowywał się jak typowy facet pewny swojego zdania.
-Ala
Ciągle się uśmiechał. Jakby zobaczył morze czekolady na łące z jednorożcem. Nie można było się nie zaśmiać. Jak tu się nie uśmiechać przy takim człowieku? Odwzajemniłam więc uśmiech.
-coś podać?
Wzruszył ramionami i mimo że uśmiech zniknął oczy wciąż miał roześmiane. Nie w złym geście. Tylko w takim ciepłym, przyjemnym.
-przyznaj, zmusza cię ktoś byś tu pracowała.
Pokręciłam głową i odeszłam od przystojnego faceta by obsłużyć klijentkę.
Kątem oka widziałam jeszcze jak do baru wchodzi ta sama dziewczyna co wtedy, Aneta tym razem jednak nie sama a razem z ciemnowłosym szatynem i kierują się razem z Kamilem i Antkiem na piętro. Naprawdę ciekawiło mnie co tam robią. Sposób w jaki się wszyscy poruszali. Płynnie, miękko. Cholernie cicho. Za cicho. Przeszły mnie ciarki.
Ekipa wyglądała na zaprzyjaźnioną, czyli dokładnie tak jak wyglądała trójka znajomych która widziałam. Szli spokojnie, na czele z szatynem kierowali się w ustalone wcześniej miejsce. Wyglądali na bandę silnych i niebezpiecznych a mimo to coś mnie do nich ciągnęło. Ciągnęło i przerażało.
Antek... był z twarzy młodszy od Kamila ale mogę się myśli. Wydawał się promieniować czymś w rodzaju radości i pewności siebie. Byłam pewna że jak coś chce zrobić to się nie cofnie. Zawsze dobrze przemyśli swoje zachowanie. Nie jest człowiekiem otwartym na innych, patrzyłam mu prosto w oczy a moja moc nawet nie drgnęła. Czyli można powierzyć mu tajemnice. Ideał przyjaciela. Polubiłam go.
+++
Muzyka grała, nikt dalej nie wszedł jednak na parkiet. Nikt też nie podchodził do baru. Faktycznie wyglądało to tak jakby wszyscy tutaj odpoczywali. Panowała nawet taka atmosfera. Ciemny klub z muzyką i alkoholem, kto by pomyślał że będę czuła się tu tak spokojnie.
Sięgnęłam po leżącą luźno ścierkę i wychodząc zza baru ruszyłam zmyć najbliższe stoliki.
Kilka szklanek wylądowało w zlewie a śmieci w wielkim czarnym worku na wszystko. Kamil nie dbał o segregacje w swoim klubie. Z drugiej strony kto by o to dbał na jego miejscu? Śmieci to tutaj zazwyczaj papierki czy zbite szkło. Nie znam nikogo komu chciałoby się grzebać w tym i to segregować na dwie kupeczki.
Przed oczami pojawił mi się obraz barmana dokładnie ręcznie przekładającego każdy papierek pokolei... w sumie byłoby zabawnie.
-na dziś kończymy
Podniosłam wzrok odrzucając obraz sprzątającego Kamila sprzed oczu na rzecz prawdziwego Kamila przed barem.
-pół godziny wcześniej?
Skinął
-muszę wyjść, a ludzie już i tak sami wychodzą.
Wzruszyłam ramionami
-posprzątać resztę stolików ?
Pokręcił głowa podając mi moją letnią kurtke. O jak miło. Czyżby mnie wyganiał? Dobra.
Obeszłam bar wzięłam kurtkę od szefa i zwróciłam się do wyjścia.
Chłodne powietrze objęło moją twarz sprowadzając mnie do świata normalności. Muszę wracać zrobić śniadanie. Jutro pełnia. Mama pewnie już się obudziła.
Odetchnęłam wychodząc na chodnik.
-cześć Ala!
Odwróciłam się by spojrzeć na machającego mi Antka. Razem z resztą czekali pewnie na Kamila obok wejścia. Lekko speszona odpowiedziałam uśmiechem i chcąc szybko wrócić już do domu cofnęłam się dwa kroki i obróciłam.
W ostatniej chwili usłyszałam dźwięk hamulców, klakson i krzyk. Zamarłam chcąc się cofnąć ale zachaczylam o własna stopę. Własną stopę do jasnej cholery!
Poczułam mocny uścisk na przedramieniu i nagłe szarpnięcie w tył. Mięśnie zabolały przypominając że pełnia tuż tuż. Szum w uszach i krzyk pełen przekleństw jakiegoś człowieka. Zapewne kierowcy. Wszystko na jednym wdechu. Po którym nastąpił wydech i kolejny atak serca. Przed oczami miałam okno i kotkę na parapecie. Krzyk znajomego faceta i oczy które teraz patrzyły na mnie jak na ostatnia kretynkę.
-słyszysz?
Zwróciłam wzrok na chłopaka którego mocny uścisk uratował mnie od zderzenia. Złote tęczówki, czarne włosy i ten dziwny spokój w jego postawie. Uratował mnie tajemniczy szatyn, który przyszedł z Aneta do Kamila. Ten który w mojej wizji krzyczał na mnie gdy chciałam odsłonić okno. Potrząsnął mną jeszcze raz zadając pytanie którego nie zrozumiałam.
Szybko ocknęłam się i wyprostowałam natychmiast od niego odskakujac. Nie czułam jego emocji. Czułam własne. Dwa razy mocniej słyszałam dudnienie mojego serca. Wizja spowodowana jego dotykiem szumiała mi w uszach, zasłaniała widoczność.
Opanowałam się i delikatnie łapiąc za rękę w miejscu gdzie mnie przed chwilą trzymał spuściłam szybko wzrok.
-dzięki
Sama nie wierzyłam że udało mi się nie zająknąć. Strach. Tej wizji towarzyszył strach. Poczułam ciepło rozchodzące się po kręgosłupie i robiąc kolejny krok do tyłu powstrzymałam się od ponownego spojrzenia w złote tęczówki.
-wszystko gra?
Pokiwałam głową ale nikogo by to nie zmyliło. Zatrzęsłam się. Znowu cofnęłam. Obraz chłopaka krzyczącego na mnie i te oczy...
-jeszcze raz dzięki.
Odwróciłam się i odeszłam. Jak najszybciej, jak najdalej od niego...
===============================
Wiem znowu się spóźniłam. Przyznaje się, przepraszam, wybaczcie... moja wina moja wina... i mojego kota ;)
Jak zawsze dziękuje i pozdrawia, KasiaAS
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top