Pierwszy.
Doktor Hubert Słoneczny wychodząc ze swojego gabinetu dostrzegł młodego, niekoniecznie dobrze zbudowanego chłopaka w poczekalni. Siedział pochylony na czarnym krześle, jego dłonie zaciskały się na kolanach, a wzrok trzymał wbity w gdzieniegdzie popękane podłogowe płytki kliniki psychiatrycznej. Stresował się.
Słoneczny dobrze znał tegoż zagubionego młodzieńca. Ni to blondyn ni to brunet był jego najnowszym pacjentem, dokładnie dziś przyszedł na kolejną, już trzecią wizytę. Hubert wiedział, że ta o to wizyta zmieni życie dzieciaka na dobre. Spojrzał na trzęsące się gładkie dłonie, niepewnie trzymane nogi na podłodze i lekko zużyte buty chłopaka. Serce nie pozwalało mu zaburzyć i tak już zniszczonej psychiki młodzika, ale nie miał innego wyjścia. Musiał rozwiać wszelkie wątpliwości i wydać diagnozę.
Niepewnie podszedł do osiemnastolatka i zapytał zupełnie niepotrzebnie głosem pozbawionym jakichkolwiek negatywnych emocji. Przed nim i tak czekało jeszcze najgorsze.
– Pan Różany?
Dzieciak szybko wstał z lekko pochylonego poczekalnianego krzesła i zaczął nerwowo machać głową na potwierdzenie.
Słoneczny wolaby nie wydawać na niego wyroku tak szybko, ale to była właśnie jego praca. Niby pomagał, lecz tym samym bardziej załamywał swoich pacjentów. Nie chciał robić tego temu bardzo przyjaznemu młodemu chłopakowi, przed którym jeszcze całe życie do przejścia.
– Panie Różany, zapraszam do gabinetu. Niech się pan nie stresuje,– Hubert wskazał dłonią przeszklone drzwi do swojego sterylnego królestwa – wszystko będzie dobrze.
Sam doktor nie wierzył w swoje słowa, ale jak inaczej miałby podnieść dzieciaka na duchu? Nie powie chyba "Jesteś chory, ale głowa do góry!".
Różany wciąż niepewnie wszedł do gabinetu swojego psychiatry. Bardzo niepokoiła go ta wizyta. Wiedział, że nie otrzyma dobrych wieści. Inaczej doktor Słoneczny nie byłby w stosunku do niego taki zimny i nie gadałby na darmo o stresie. Bo jak Aleksander miał się nie stresować? Na to pytanie nie znał odpowiedzi ani on, ani Hubert, ani żaden inny człowiek. Stresował się cholernie, bo przeczuwał, że nie jest z nim dobrze. Już sam fakt, że zapisał się do psychiatry o czymś świadczył.
– Proszę usiąść, panie Różany.
– Mógłby pan przejść do konkretów? Co mi jest? – usiadł na zdecydowanie wygodniejszym niż w poczekalni krześle, a jego zdenerwowanie rosło, ale nie dziwiło to Huberta.
– Proszę o spokój, panie Różany. Dlaczego myśli pan, że coś panu dolega?
Aleksander chrząknął i głośno przełknął ślinę.
– Jak mam być spokojny? Czy pan byłby spokojny siedząc w cholernym psychiatrycznym gabinecie, a pański lekarz ukrywałby przed panem jakieś schorzenia? Czy by się pan nie stresował? Dlaczego myślę, że coś mi dolega? Ja to wiem, panie doktorze. A pan wie o tym jeszcze lepiej, tyle, że boi się pan wyjawić mi prawdę. Czy nie powinno być odwrotnie? Czy to nie ja powinienem bać się pańskich rekacji zwierzając się panu? Czy byłby pan na moim miejscu, kurwa, spokojny?
Hubert Słoneczny poprawił okulary na swoim nosie i spojrzał łagodnie uśmiechając się do nastoletniego pacjenta.
– Panie Różany, naprawdę proszę opanować emocje. Nie jest do końca tak, jak pan myśli. Owszem, jest pan chory...
– Wiedziałem. Od kiedy okłamuje mnie pan, że nie jestem dziwakiem, co? – Aleksander w bardzo niegrzeczny sposób przerwał wypowiedź Słonecznego i wstał z krzesła – Wie pan co? Dziękuję za taką pomoc. Zapłacę w recepcji.
Hubert także wstał i delikatnie złapał chłopaka za ramiona. Nie mógł pozwolić, aby dzieciak po prostu wyszedł. Nie mógł go zostawić, chociaż chyba właśnie tego chciał Aleksander. Słoneczny był bardzo dobrym specjalistą, a jeszcze lepszym, poczciwym człowiekiem. Pragnął pomóc temu zagubionemu młodzikowi.
– Panie Różany, to nie czas na nerwowe zachowanie. Nigdy pana nie okłamałem. Nigdy. Proszę usiąść, na spokojnie wszystko panu wytłumaczę. Proszę usiąść, panie Różany.
Aleksander nie był człowiekiem upartym, więc usiadł. Zazwyczaj słuchał innych, rzadko liczył się ze swoim zdaniem. Nie chciał sprawiać ludziom przykrości, wszystko przyjmował na klatę. Pomagał, dogadzał, nie narzekał. Nie potrafił okiełznać tylko samego siebie. Słoneczny chciał pomóc wydobyć odrobinę szczęścia z tego kochanego dzieciaka.
– Panie Różany – zaczął mówić psychiatra spokojnym tonem.– proszę mnie przez chwilę posłuchać. Jest pan bardzo młody, całe życie przed panem. Nie mam może dobrych wieści, ale nie ma też sytuacji bez wyjścia. Nie twierdzę, że będzie łatwo, nigdy nie jest tak w przypadku ChAD, ale nie jest to powód do rozpaczy czy lęku.
– Jaki czad? Co to znaczy? – zapytał Różany nie zdając sobie sprawy z pomyłki.
Hubert nieco się uśmiechnął i poprawił okulary. Przez chwilę patrzył na zdezorientowanego młodzika, który zaraz miał dowiedzieć się, że jest chory. Słoneczny nie mógł jednak przeciągać tego w nieskończoność. Musiał powiedzieć Aleksandrowi prawdę, innej opcji nie było. Bał się, ale nie teraźniejszej reakcji osiemnastolatka, a tego, że się załamie, że nie udźwignie świadomości posiadania afektywnej choroby dwubiegunowej oraz jej konsekwencji, objawów i faz. To tylko zagubiony dzieciak. Jednak Hubert nie miał wyjścia, im wcześniej tym lepiej. To najwyższy czas.
– Panie Różany. Posiada pan schorzenie zwane ChAD czyli afektywną chorobę dwubiegunową. Nie znamy dokładnych przyczyn, które mogły wywołać ją w pańskim przypadku. Być może wynika to z genetyki – Słoneczny przełknął ślinę i kontynuował.– Ale niczego nie jesteśmy w stanie na ten moment ustalić. Otóż jak sam pan mówił, czesto zachowuje się pan dziwnie, nerwowo i podejmuje nieprzemyślane decyzje, ponieważ rozpiera pana energia, chęć działania. To tak zwana mania. Natomiast niekiedy czuje się pan bezsilny, nie potrafi wstać z łóżka i wszystko wydaje się być panu obojętne. To druga faza czyli depresja.
Aleksander nie potrafił wydobyć z siebie ani słowa. Nie rozumiał co się dzieje. Nie rozumiał gadaniny doktora. Nie rozumiał siebie. Nic nie rozumiał. Jedyne, co do niego dotarło to to, że faktycznie jest chory. Jest chory. Jest chory.
Jestem chory. Jestem psychicznie chory.
n|a
Nieco odbiega od prologu, ale mam nadzieję, że nie zniechęciłam.
Co myślicie – o rozdziale, o Aleksandrze, o tej historii?
pozdrowienia
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top