Rozdział 65. Najlepsze ciało, to twoje ciało.


Mały Apel. 

Pewnie każdy Wam to już mówi, ale przez te kilka dni zostańcie w domach. To nie są wakacje, to nie są ferie ani czas na wychodzenie z przyjaciółmi na spacery, czy nawet spotykanie się razem w domach. Tu chodzi nie tylko o Wasze bezpieczeństwo ale i Waszych rodziców, dziadków, sąsiadów... Z okna co chwila widuje młodzież, która jak nigdy wcześniej upodobała sobie spacerki, spędzanie czasu na ławkach czy tym podobnych. Jeśli wytrzymamy teraz , miną dwa może trzy tygodnie i wszystko zacznie wracać  do normy, jeśli nie będziemy się trzymać zasad kto wie ile miesięcy będziemy się zmagać z tym cholerstwem. Chyba nikt z nas nie chce czołgów na ulicach i patroli spowodowanych godziną policyjną jak we Włoszech bo tam właśnie nie stosowali się do zaleceń. Więcej grajcie, piszcie, malujcie, rozmawiajcie przez mess, przez dc czy tym podobne. To idealny czas żeby nadrobić seriale czy książki. Tylko jeśli będziemy działać razem uda nam się zwyciężyć. 

~LittlePsych0


Patryk. 


Gdy tylko się ocuciłem od razu wiedziałem, że już wszystko jest na swoim miejscu. Doskonale słyszałem każdy szmer i czułem się o niebo lepiej. Podniosłem się z werwą i rozciągnąłem się. Och jak przyjemnie być u siebie. Spojrzałem na swoje dłonie i uśmiechnąłem się szeroko. Inni również zaczynali się budzić, Amelka nie miała ciekawej miny. No tak, jej ręka. Musiała cierpieć bidulka, oznaczało to że szybko musimy wracać. Spojrzałem na Emila, który stał w tych przeklętych majtkach i zacząłem się zastanawiać co z nimi zrobić. Oddawanie ich w ręce wnuka tego szaleńca nie było chyba dobrym pomysłem, tylko co innego miałem mu powiedzieć ? 



***


Następnego dnia po prostu do niego zadzwoniłem i z żalem oznajmiłem, że zastaliśmy jego dziadka martwego. Było mi trochę szkoda umierającej matki, jednak nie czułem się ani odrobinę winny. Dobrze, że ten staruch opuścił ten świat. 

Ręka Amelii nie była złamana, skręciła sobie jednak nadgarstek. Była zadowolona z tego powodu, kto by nie był. Myślałem, że po tej jakże dziwnej przygodzie czeka nas chwila spokoju jednak się myliłem. Jak zawsze nic nowego, prawda? Ja się zawsze mylę. Nie wiem w ogóle po co ja myślę...

Otóż kilka dni później, gdy jeszcze smacznie spałem bo o dziwo moje drogie gówniaczki spały wyjątkowo dłużej niż zwykle, zadzwonił mój służbowy telefon. Tak TEN telefon, ten którego nie mogę zignorować chociażbym był w połowie cimcirimcim z Amelką czy bym nawet se wziął i umarł. Dosłownie, doskonale wiem że gdyby zadzwonił ten jebany telefon na moim pogrzebie wyszedłbym z trumny i go odebrał. No więc wstałem i odebrałem, a co? W słuchawce odezwał się głos Kuby. Przerażonego do granic możliwości, warto dodać. Nie umiał się wysłowić, dopiero jak nań wrzasnąłem to się ogarnął. 

- To, to ja nie wiem jak Patryk ale n.. nasi. - Wziął głęboki oddech. - Nasi ojcowie zaatakowali wioskę. 

- Co ty pierdolisz? 

- Ja wiem jak to brzmi, ale widziałem ich Patryk. Była też moja matka i rodzice Igora. Mają zupełnie czarne oczy ale nawet pachną tak jak oni. Musisz tu przybiec, proszę. 

Odłożyłem telefon i zacząłem gapić się na ścianę. To przecież... Dobra, muszę przestać mówić że coś jest niemożliwe, gdy sam umiem przemienić się w wilka, spadł na mnie taras a moja żona to anioł. No, może nie taki prawdziwy ale to szczegół. Cóż, założyłem na siebie czarne dresowe spodnie, czerwoną koszulkę i pobiegłem. Nie wiem czemu nie wsiadłem nawet do auta, to chyba emocje.   Gdy byłem już blisko osady rzeczywiście poczułem tak znajomy mi zapach. Zapach ojca. Stanąłem raptownie niepewny czy chce robić choćby jeden mały kroczek dalej. Strach mnie przeleciał, nie będę udawał że nie. Ciągle czułem palące poczucie winy względem ojca, umarł przecież bo byłem nieposłusznym gnojkiem. Mimo wszystko wiedziałem, że sytuacja jest poważna. Ojciec był przecież na pewno o wiele silniejszy ode mnie, jeśli atakował Wioskę każda chwila zwłoki była niewskazana. Zerwałem się do biegu, gdy wypadłem zza drzew ujrzałem mojego tatę, który uderzeniem pięści zrobił właśnie ogromną dziurę. Zrobiłem dwa głębokie wdechy i doskoczyłem do ojca z zamiarem uderzenia go w głowę, sekundy przed tym jak moja pięść go dotknęła spojrzał na mnie i odskoczył. Te czarne oczy bez żadnych emocji sprawiły, że zrobiło mi się trochę niedobrze. Tata upadł zgrabnie kilka metrów ode mnie, kątem oka dostrzegłem że moja stado próbuje walczyć z rodzicami Kuby i Igora, co nie należało do łatwych zadań zarówno mentalnie jak i fizycznie. 

- Jakże ty wyrosłeś, mój synu. -  Tata odezwał się do mnie spokojnym i czułym głosem. 

Otworzyłem usta i poczułem jak cały się trzęsę. To mnie przerosło. Znów słyszałem kojący głos mojego taty, kochanego tatusia za którym przecież wciąż tęskniłem. 

- Obudziliśmy się w jakiejś grocie. Nie umiemy panować nad naszymi ciałami, jednak umysły mamy zupełnie wolne. Ktoś zdobył nasze DNA, stworzył te ciała  i włożył do nich nasze dusze. Nie wiem jak, ani dlaczego. Chyba mamy was wszystkich zniszczyć ale nie jestem pewien. Patryku, tylko ty jesteś w stanie mnie powstrzymać. Jesteś wspaniałym Władcą, nasza Osada jest piękna jak nigdy dotąd. Jestem z ciebie dumny. 

- Jak możesz tak mówić. - Warknąłem wręcz płaczliwie. - To ja cię zabiłem, to wszystko moja wina!

- Cieszę się, że umarłem w taki sposób. Ratując najukochańszą osobę na świecie. Uważaj!

Gdy krzyknął natarł na mnie, ledwo zdążyłem uskoczyć a pięść ojca wbiła się w ziemię. Nie mogłem z nim walczyć, nie umiałem podnieść ręki na własnego tatę. Nadal bardzo go kochałem. Przez szalejące we mnie emocję dałem się trafić kolejnym ciosem. Odleciałem kilka metrów i uderzyłem o ścianę jednego z domów z takim impetem że się przebiłem i wleciałem komuś do salonu. 

- Patryk, musisz wziąć się w garść. Nie pozwól abym zabił syna! 

Musiałem się ogarnąć, dla ojca, dla Ameli... Dla dzieci. Podniosłem się i wybiegłem z gruzów. Tata znów biegł w moją stronę. Zrobiłem zwinny unik i uderzyłem go w plecy. 

- Bardzo dobrze, oby tak dalej. - Pochwalił ojciec. 

Uśmiechnąłem  się blado. Tak czy siak czekała mnie mozolna walka. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top