Rozdział 56. Znów sobą!


Patryk


Nie mogłem na to patrzeć, pobiegliśmy za nim. Nie cieszył mnie fakt, że Amelka również się wybrała szybko dzwoniąc po matkę by została z dziećmi. Na polanie za Osadą były dwa Weksony. Pożerały jakąś sarnę. Poprosiłem żonę żeby wezwała moje stado, wiedziałem przecież że ten dzieciak nie poradzi sobie nawet w moim silnym ciele. Dzieciak podszedł niepewnie do Weksonów, bardzo bardzo blisko i niewiele myśląc klepnął jednego z nich w tyłem. Potwór odwrócił się powoli w jego stronę. 

- Zły, brzydki potwór. Fe...

- C.. Co ty kurwa robisz?! - Wrzasnąłem. 

- Nie miałem innego pomysłu. 

- Zajebiście! 

Nagle Wekson ryknął dziko i rzucił się z pazurami na moje piękne ciało. Dzieciak nie zrobił nawet jednego uniku przyjmując na gębę i ręce sporo nowych ran. Kuba rzucił mu się na pomoc, całe szczęście. Dzieciak ciężko dyszał, chyba się zestresował całą sytuacją co oznaczało...

- Ała,moje...Moje serce. Czemu tak boli? - Jęknął. 

- Jestem chory, nie wziąłeś leków to proszę bardzo. 

- Przejdzie? 

- Raczej nie,a jest ryzyko że umrzesz.  - Uśmiechnąłem się złośliwie. 

- O rany, nie chce tego ciała! - Wrzasnął i znów zabłysło światło. 




Amelia. 


Patryk nawet z atakiem serca i poranioną twarzą uśmiechał się jak nigdy dotąd. Szybko wraz z Kubą pozbył się Weksonów, a jego dziwny porywacz gdzieś zniknął. Wróciliśmy do domu, gdzie Patryk wyściskał serdecznie zdziwione dzieci a potem grzecznie wziął leki i położył się w sypialni. Położyłam dzieci do snu i poszłam do męża. Patrzył się w sufit, humor już mu przepadł. - Skarbie? 

- Ty... Spałaś z nim prawda? - Spojrzał na mnie smutno. 

- No coś ty. - Zaśmiałam się. - Poznałam, że coś jest nie tak. 

- Naprawdę? 

- Uwierz mi, znam cię już trochę kochanie. 

Patryk uśmiechnął się, położył mi dłoń na policzku i pocałował mnie delikatnie. Zamruczałam i wskoczyłam na niego. Od razu poczułam, że jemu też już tego brakowało. Obie dłonie położył mi na pośladkach, wciąż całując mnie zachłannie. Wiłam się na nim jak  głodna kocica, w sumie to byłam głodna. Odsunęłam się kawałek by ściągnąć z siebie koszulkę, Patryk pomógł mi z biustonoszem. Zerwał go ze mnie, ściślej mówiąc. Z lubością pogładził moje piersi, zagryzłam wargę. Uśmiechnął się nagle drapieżnie i zerwał się z miejsca a mnie przekręcił na brzuch. 

- Nie zamierzam się się długo  z tobą bawić. - Szepnął zachrypniętym głosem. 

Słyszałam jak rozpina pasek, potem zamek od spodni. Podniósł szybko mój tyłek i bezceremonialnie wbił się we mnie. Jęknęłam głośno, bałam się że nawet za głośno ale teraz nie byłam w stanie o tym myśleć.  Dawno nie czułam się tak dobrze, a słysząc z tyłu błogie westchnięcia Patryka prawie szalałam. Tak mi tego brakowało, uwielbiałam to uczucie. Po jakimś czasie mąż przekręcił mnie na plecy i legł na mnie znów zatracając się w moich ustach. Ponownie jęknęłam, to było aż za przyjemne. Przytomnie odskoczył nagle ode mnie i doszedł wzdychając głośno. Uśmiechnęłam się szeroko i za rękę zaprowadziłam go pod prysznic gdzie o dziwo powtórzyliśmy wszystko. 




Wiem, że rozdział koszmarnie krótki ale już w niedzielę napiszę  więcej bo w sobotę kończę remont i się końcu przeprowadzam.  :D 



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top