Rozdział 26. 1,5,3,6.
"Przeznaczenie to tylko inna nazwa naszej natury."
Patryk.
Poprawiny trwały w najlepsze a ja tak jak postanowiłem, zamierzałem znaleźć Pavla i z nim porozmawiać na spokojnie. Dobry plan wymyśliłem prawda? Nasz nowy znajomy niestety właśnie rozmawiał z Szymonem, naszym dowódcą straży. No cóż, nie należę do niewychowanych osób ( Przynajmniej kiedy się nie wkurzam), więc stwierdziłem, że poczekam obserwując rozmówców. Szymon co chwila zawzięcie kiwał głową, a z wrażenia miał problem z nalaniem sobie wina do szklanki. Z coraz większym uśmiechem dowódcy, twarz Pavla stawała się coraz bardziej pochmurna. Szymek zerwał się nagle z miejsca, złapał towarzysza za rękę, mocno nią potrząsnął i zaczął iść w moim kierunku. To była moja okazja. Pognałem za nim zostawiając na razie Pavla ,, bez opieki ''. Znaleźliśmy się w sali obok, gdzie jak się okazało zorganizowany był jakiś konkurs. Główna wygrana 10.000 zł. Cóż, ciekawe skąd Korneliusz miał jeszcze takie fundusze, w samo wesele włożył sporo kasy. Spojrzałem na urządzenie do losowania. Każdy zainteresowany powinien zaznaczyć cztery losowe cyfry z podanych. Bardzo podobne do Totolotka. Szymon z wielkim zapałem wypełniał swoją kartkę. Podszedłem bliżej i zerknąłem mu przez ramię. 1,5,3,6. Hm...
- Co tak cię napadło ?
- Nie jesteśmy głupi i ślepi, od wczoraj chodzą plotki o Pavle. No wiesz przewidywanie przyszłości. Podszedł do mnie i powiedział, że te liczby powinny być dla mnie ważne.
Nie odezwałem się już, Szymek wsadził swoją kartkę do urny i rozsiadł się na krześle. Już wyglądał jak zwycięzca. Wraz z nim śledziłem przebieg loterii. Kiedy każdy już zaznaczył swoje cyferki do urny i z kieszeni wyjął małą karteczkę. Szymon uśmiechnął się do mnie szeroko i założył ręce na szyi. Ewidentnie czekał na swoje liczby.
- Tak więc - Zaczął Kornel uroczystym głosem - Przeczytam wam teraz zwycięskie liczby, jeśli nie wygra żaden z was cała kaska leci na konto pary młodej. To zaczynam....1,5,9,7. Czyj to numer?
Na sali zapadła cisza, Szymek zrobił się czerwony na twarzy ze złości. Nie czekając na nic wyszedł po prostu z pomieszczenia klnąc pod nosem. Troszkę mi ulżyło, czyżby poprzednie wydarzenia były tylko zwykłym zbiegiem okoliczności?
Następnego dnia niestety wszystko wróciło do szarej rzeczywistości. Musiałem wrócić do pracy papierkowej w moim ukochanym biurze. Powoli czułem, że przykleja m się do tego skórzanego fotela. Tak brakowało mi tych dni, kiedy to ja patrolowałem okolice i narażałem tyłek a nie wyznaczałem do tego innych ludzi. Przynajmniej w domu czekała na mnie rodzina, ta myśl jeszcze jakoś trzymała mnie przy zdrowym zmysłach. Koło czternastej stwierdziłem, że już nie wysiedzę i chyłkiem wymknąłem się na zewnątrz. Gdyby ktoś mnie przydybał, mógłby mieć do mnie jakąś prośbę...
Auto nie wchodziło w grę więc wyruszyłem przez las. Całkiem podobał mi się taki spacer. Cisza i spokój przerywane jedynie przez podmuchy wiatru i szum drzew. Stanąłem na chwilę i zamknąłem oczy, kochałem swoje dzieci ale zdawałem sobie sprawę, że niedługo takiej ciszy będzie mi brakować. Nagle w moje nozdrza uderzył nowy zapach... A raczej smród. Rozejrzałem się, swąd dobiegał gdzieś z okolic rzeki. Bez zastanowienia ruszyłem w tamtym kierunku. Odór gnijącego mięsa oraz krwi narastał z każdym krokiem, musiałem zacząć oddychać przez usta bo chyba bym w końcu padł.
Zauważyłem go gdy zbliżyłem się do koryta rzeki. Ciało Szymona leżało w połowie zanurzone w wodzie. Zamurowało mnie. Przecież... Przecież to niemożliwe. Nie mieliśmy ostatnio żadnych skarg odnośnie Weksonów... Poza tym Szymek jest... Był doskonałym wojownikiem, inaczej nie pełniłby u mnie takiego stanowiska. Uklęknąłem i przewróciłem zwłoki na plecy. Cały rozszarpany brzuch, jakby coś zaczęło go jeść... Żywcem.
Podniosłem się ociężale, dawno nie czułem się tak nieswojo. Wyciągnąłem telefon by po kogoś zadzwonić, wtedy w oczy rzuciła mi się godzina która ukazała się na wyświetlaczu. 15.36.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top