Rozdział 18. Ziemio, należysz do mnie
Amelia.
Na szczęście udało mi się ,,pozbyć'' dzieciaków na cały dzień. Nie chcę wyjść na wyrodną matkę, jednak czasami bywam już tym wszystkim po prostu zmęczona. Patryk zobowiązał się odebrać dzieci od rodziców zaraz po tym jak wyjdzie z pałac, więc miałam dla siebie kilka godzin. Rozłożyłam się na leżaczku przed domem i zagłębiłam się w powieści. Kochałam czytać, ostatnimi czasy jednak nie bardzo mogłam sobie pozwolić na takie przyjemności.
Dotarłam właśnie do momentu, gdy główny bohater narażając życie gnał na łeb na szyję by ratować swoją ukochaną, gdy podbiegł do mnie Taraz. Nasz szczeniak już sporo podrósł, lecz nadal wyglądał uroczo. Tak jak myśleliśmy, coraz bardziej przypominał długowłosego owczarka, tyle że czarnego. Pies pisnął cicho i złapał zębami za rąbek mojej sukienki. Dziwne, nigdy się tak nie zachowywał. Był strasznie pobudzony, co chwila odskakiwał ode mnie jakby prosił bym za nim poszła. Cóż, odłożyłam książkę i podążyłam za psem. Kiedy znaleźliśmy się w lesie, dał długą między drzewa. Westchnęłam i pognałam za nim ciesząc się, że mam na sobie wygodne sandałki. W pewnym momencie potknęłam się i upadłam na ziemię klnąc przy tym wniebogłosy. Wyplułam z gęby kępkę mchu i odwróciłam się by zobaczyć co spowodowało mój lot w nieznane. Tuż za mną leżał Korneliusz. Cały ubrany na zielono, z liśćmi we włosach, przykrył się trawą i mchem.
- Co ty wyprawiasz do cholery? - Spytałam podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Postanowiłem zacząć karierę pisarską, moja pierwsza powieść będzie o życiu zwykłej, pospolitej trawy. Próbuje dowiedzieć się, co taka kępka zieleniny czuje.
- Aaa... No dobra, a ile już tak leżysz ?
- Pięć godzin, chyba. Trawa nie nosi zegarka - Wzruszył ramionami.
Pokiwałam głową i wstałam. Wampir wyglądał po prostu komicznie.
- Powiesz mi coś więcej o tej książce?
- Och, jasne! - Korneliuszowi aż rozbłysły oczy - Zacznie się tym, iż trawa odkryła swoje nieszczęście. Przecież jest niby wszędzie a tak naprawdę nigdzie. Spróbuje poznać sens swojego istnienia. To będzie bardzo psychologiczna opowieść, pełna metafor i tak dalej. Nadam jej tytuł ,, Ziemio, należysz do mnie ''.
- Głębokie - Z całych sił starałam się nie roześmiać. Gdzieś już słyszałam podobny tytuł. - Więc wiesz już co czuje trawa?
- Na pewno to, że ją depczą - Mruknął ścierając z bluzki ślad mojego buta.
- Wybacz, nie chciałam. Bardzo zmieszałeś się z tłem.
- Oto mi chodziło! Przyczajony tygrys, polujący świniak! Czy jakoś tak... Ach, właśnie. Co się dzieje twojemu psu? Wygląda jakby czegoś chciał.
Wampir wskazał na Taraza, który biegał w koło i co jakiś czas na mnie szczekał.
- Nie mam pojęcia, pierwszy raz tak się zachowuje. Chyba chce mi coś pokazać.
- Dobrze, moja przygoda jako trawa może poczekać.
Korneliusz złapał mnie za rękę i pognaliśmy za psem.
Taraz zatrzymał się przed sporo dziurą w ziemi. Wyglądało mi to na norę, może wyczuł borsuka albo lisa. Tylko jakim cudem z takiej odległości? Spojrzałam na Korneliusza, był blady jak prześcieradło.
- Chciałbym być teraz samotną kępką trawy na wietrze... - Szepnął.
- Ale o co ci....
Nie dokończyłam bo oto przed oczami pojawił się nam wielki, paskudny Wekson. Obnażył rząd ostrych kłów i zamruczał.
- Grzeczny skurwysyn, grzeczny - Wyjąkałam robiąc krok w tył.
Taraz szczekając zawzięcie wskoczył między mnie a potwora. Szybko złapałam go za obrożę i ukryłam za nogami. Lepiej żeby zranił mnie, niż jego. Wekson wyszczerzył czerwone ślepia i pociągnął nosem. Chciał się upewnić, które z nas najsmaczniej pachnie? Dawno nie byłam tak przerażona. Potwór ruszył w moją stronę. Zamknęłam oczy i pożegnałam się ze światem, jednak nic nie dobrało się do mojej szyi. Zamiast tego usłyszałam głośne :
- Geronimo!
Kornel wskoczył na Weksona i zaczął okładać go pięściami po głowie. Z wrażenia omal nie puściłam Taraza, który dostawał białej gorączki u mego boku. Stwór strasznie się rozeźlił, złapał Korneliusza swoją długą łapą i rzucił nim o ziemię, ostre szpony zatopił w jego brzuchu. Zaczęłam krzyczeć. Wekson odepchnął rannego wampira i znów zaczął iść w moim kierunku, nagle spojrzał w bok i westchnął jakby zaskoczony.
Również zerknęłam w tamtą stronę. W naszym kierunku pędził Patryk, skoczył nagle i uderzył przeciwnika pięścią tak mocno, że wiatr powstały po uderzeniu omal nie powalił mnie na ziemię. Wekson odleciał naprawdę daleko nim upadł na ziemię, robiąc przy tym wgłębnie w ziemi. Nie wiem czy tir walnąłby w niego z taką mocą jak mój mąż.
- Łapy precz od mojej żony ty popieprzony, przytyrany, paskudny, pojebany, śmierdzący, głupi, pomylony, świrnięty, chory, błazeński, ciemny jak dupa murzyna srającego przy zgaszonej latarni szajbusie! - Wrzasnął i znowu rzucił się na niego.
Wiedziałam, że wygra i nic mu nie będzie więc zajęłam się Korneliuszem. Taraz na szczęście trochę się uspokoił i udało mi się kazać mu leżeć. Podeszłam do rannego wampira i uklęknęłam.
- Bardzo cię boli?
- C .. co? Nie. Trawa nie czuje bólu. No i nie krwawi - Jęknął - Potrzebuje Fabianka... Ewentualnie pośladków Ptysia...
- Zapomnij! - Doszedł do nas głos Patryka. Kończył właśnie walkę.
- Zaraz zaprowadzimy cię do szpitala - Pogłaskałam go po policzku.
Na szczęście nic poważnego mu się nie stało. Jako wampir szybko się zregenerował i już po godzinie siedział w ramionach Fabiana na schodach przed szpitalem. Patryk opierniczał jakiegoś kolesia za niedopilnowanie okolicy. Aż szkoda mi się zrobiło tego wilka, mój mąż był strasznie wybuchowy. Szczególnie, gdy chodziło o mnie albo dzieci. Kiedy do nas dołączył przytulił mnie mocno i pocałował w czubek głowy.
- Aniele - Wyszeptał - Tak się bałem. Z daleka usłyszałem twój krzyk, myślałem że nie zdążę.
- Zawsze zdążysz kochanie - Uśmiechnęłam się blado.
Patryk westchnął tylko i odsunął się ode mnie trochę by pogłaskać Taraza.
To tyle, jeśli chodzi o mój spokojny dzień.
Wam też jest tak gorąco? :<
~LP
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top