Rozdział trzydziesty. Jest coraz gorzej.



Patryk.

Odprowadziłem Korneliusza do jednej z wielu naszych komnat. Miał tam wygodne łóżko, szafkę z książkami i własną toaletę. Nie wiedziałem czy wampiry jej potrzebują, ale warto dmuchać na zimne. Gość obiecał spokojnie poczekać tam na Huberta. Stwierdziłem, że nie jest wart nawet przyznawania mu jakiegoś strażnika z resztą koleś od razu padł na łóżko i westchnął głęboko. Wróciłem do biura po kluczyki od samochodu. Miałem zamiar jechać do domu, ale odezwał się mój telefon. Nie znałem tego numeru jednak postanowiłem odebrać.

- Patryk? Rany Boskie! Potrzebuje pomocy !

W słuchawce odezwała się Ania. Przypomniałem sobie, że w domu na lodówce zostawiłem mój numer telefon. Tak w razie potrzeby. Jak widać się przydał.

- Co się stało?!

- Byłam właśnie w lesie z Natanem. Cał... Rozmawialiśmy kiedy zobaczyłam Amelkę. Szła w moim kierunku, ale mnie nie zauważyła. Obok niej szli Adrian i Xawier. Po chwili zamienili się w jakieś wielkie wilki...

Kurwa. Kurwa. Kurwa. Zabije ich. Kurwa!

- .. Zaczęli skakać wokół Amelii, chyba ją chciały zaatakować. Natan kazał mi biec do domu, a sam rzucił jej się na ratunek! One ich zabiją! Musisz coś zrobić! - rozpłakała się.

- Widziałaś ich na ścieżkę prowadzącej z lasu do jej domu, tak?! - grałem przejętego.

- Właśnie tam! Gdzieś w połowie drogi!

- Jestem niedaleko, już tam biegnę.

Rozłączyłem się i uderzyłem głową w biurko. Co za banda kretynów! Nie dość, że jeden drugiego nie wyczuwa z tak małej odległości to jeszcze przeobrażają się w wilki po środku jebanej ścieżki! Wiktoria przysłała mi swoje najlepsze młode stado?! Chyba nie chciałbym poznać gorszych! Dosłownie dwie minuty później usłyszałem kroki na korytarzu. Na samym przodzie na pewno szła Amelka, jej stąpnięcia były delikatne i ciche.

- Przecież was nie zabije! - powiedziała wkurzona.

- A właśnie, że to zrobię! - krzyknąłem w tym samym momencie, w którym otworzyły się drzwi mojego biura.

Amelka weszła pierwsza, chłopcy stanęli za nią. Mieli miny jak przerażone kociaki. Gdyby mój wzrok mógł zabijać, każdy z nich padły właśnie plackiem na podłogę. Zerwałem się z miejsca.

- Aniele, mogłabyś się odsunąć? - spytałem spokojnie.

- Och... Okej?

Dziewczyna posłusznie stanęła pod ścianą. Ja za to złapałem za krzesło i rzuciłem nim w tych idiotów. Natan i Adrian skoczyli w bok, Xawier przyjął cios na klatę. Wyleciał wraz z krzesłem z pomieszczenia. Do środka zajrzał zdziwiony Jacek. Zapomniałem, że miał wpaść.

- Patryk? Co do czorta?!

- Ci skończeni kretyni zamienili się w wilki przy Ani. Kumasz to? Ona to widziała! Teraz zapewne opowiada o wszystkim Natalii i Aleksie!

Jacek zagwizdał i podrapał się w tył głowy. Zamknąłem oczy by spróbować się trochę uspokoić.

- Przepraszamy! Tak zajęliśmy się zabawą, że nie wyczuliśmy niczyjej obecności - usprawiedliwiał się Adrian.

- Ja też byłem trochę zajęty - dodał Natan.

- Mam to gdzieś. Jeszcze dziś wieczorem wracacie do osady Wiktorii. Nie chcę was widzieć więcej na oczy. Wynocha!

- Nie możesz nas odesłać, my...

-Wypierdalać, albo się do was przejdę!

Chłopcy wyszli pośpiesznie zbierając z podłogi obolałego Xawiera. Aż trząsłem się ze złości. Wtedy podeszła do mnie Amelka, i przytuliła się. Zacząłem się uspokajać. Złapałem jej dłoń i ucałowałem ją.

- To moja wina - szepnęła - Powinnam ich zrugać za to, że wygłupiają się w takim miejscu.

- Nie masz racji. Od małego jesteśmy szkoleni, jak nie dać się wykryć ludziom. U Wiktorii na pewno robią to samo.

- Nie możesz ich tak szybko odsyłać. Dziewczyny ich polubiły.

- I tak za miesiąc by wyjechali. Co za różnica - warknąłem.

- Przemyśl to jeszcze. Ja wracam. Nie chcę by się dłużej martwiły.

- Chyba nie zamierzasz być o to ma mnie zła?

- Skądże - burknęła i wyszła.

Spojrzałem na Jacka, wzruszył tylko ramionami.



Amelia.

Kiedy wróciłam do domu trwała tam kłótnia. Stanęłam więc w w rogu salonu żeby się jej dokładnie przysłuchać. Aleksa nie chciała uwierzyć, że Adrian na oczach Ani zmienił się w wilka.

- Przecież do niedorzeczne - warknęła.

- Nie kłamię! A co najgorsze, Adrian pobiegł Amelce na pomoc! Pewnie coś mu się stało! Jeśli tak, dorwę te wilki i pourywam im wszystko co wisi!

- Nie naczytałaś się czasem za dużo książek? - mruknęła Natalia.

Siedziała lekko znudzona na kanapie i bawiła się włosami. W tym momencie zadzwoniła komórka Ani. Dziewczyna odebrała ją krzycząc, że to Natan.

- Jak to Patryk każe wam wyjechać?! Jakim prawem?

- Co kazał Patryk? - Włączyła się Aleksa.

- Nie, czekaj Natan! Cholera. Rozłączył się. Powiedział mi, że już się zbierają.

- Zabiję go! I czemu oni się go słuchają? - piekliła się Aleksa.

Wszystkie zapomniały o tym, że przed chwilą prawie rzucały się sobie do gardeł. Miały teraz wspólnego wroga. Mojego męża... Kaszlnęłam by zwrócić na siebie uwagę. Wlepiły się we mnie trzy pary oczu.

- Amelko! Nic ci nie jest? Te wilki nic ci nie zrobiły?

Ania podbiegła do mnie i zaczęła szukać śladów ugryzienia czy Bóg jeszcze wie czego. Pokręciłam przecząco głową, wtedy za ramię złapała mnie Aleksa.

- Czemu kazał im się wynosić? O co tu chodzi?

Natalia powolnym krokiem podeszła do okna. Machnęła na nas ręką.

- Możecie go zapytać osobiście. Właśnie zaparkował pod domem. - oznajmiła.

Ania i Aleksa z prędkością światła wyleciały przez drzwi, omal nie wyrywając ich z zawiasów. Szczerze mówiąc nie bardzo chciałam iść za nimi, jednak Natalia dla otuchy złapała mnie pod rękę.

- Chodź, ktoś musi go obronić .

- Więc ty nie chcesz go zabić?

- Póki nie każe spadać Jackowi, to jak dla mnie jest okej - wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się cierpko.

Aż przeszły mnie ciarki na plecach. Wyszłyśmy przed dom. Patryk stał pomiędzy siostrami, które krzyczały na niego zawzięcie. W pewnym momencie nie wytrzymał.

- Więc chcecie wiedzieć jakim prawem mogę im kazać się wynieść? Chętnie wam pokazę. Teraz i tak za późno na marne szopki.

- Co masz na myśli? - zdziwiła się Ania.

- Odsuńcie się kawałek, to się dowiecie.

Dziewczyny posłusznie odeszły od chłopaka na kilka kroków. Kiedy stały w bezpiecznej odległości rozejrzał się a potem westchnął. Nie... On chyba nie zamierza... O nie. On... Cholera jasna! Nim zdążyłam zrobić krok w jego stronę, Patryk w mgnieniu oka przeobraził się w wielkiego czarnego wilka. Zapadła taka cisza, że przez chwilę myślałam że ogłuchłam. Ręka Natalii zacisnęła się mocno na moim ramieniu.

- O .. rany... - szepnęła. - Wiedziałaś?

- Tak.

- Więc Jacek?

- Tak...

- Tak?

- Tak.

- Och...

Patryk położył się na ziemi, by wydawać się odrobinę mniejszy. Nie chciał ich do końca wystraszyć. Kiedy nasze oczy się spotkały pisnął cicho i skulił uszy.

- Już teraz znacie prawdę. Jeśli wam to nie przeszkadza, chłopaki zostaną u nas nawet na stałe. - powiedział cicho.

Ach... Więc zrobił to wszystko tylko po to, by ich nie rozdzielać. Tak bardzo się naraził. Wystarczyłoby, że jedna z nich wyciągnie telefon i zrobi mu zdjęcie... Wtedy skończyło by się wszystko. Dziewczyny jednak zamarły.

- Kochanie... Może zostaw nas na trochę same - poprosiłam - Ja im wszystko wytłumaczę.

Mój mąż przybrał ponownie postać człowieka i powoli wycofał się w las. Czekała mnie bardzo, bardzo długa rozmowa. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top