Rozdział siedemnasty. Cóż. Ehem... Dałam dupy.


Amelia.

Już następnego dnia Patryk od rana siedział w biurze. Czasami żałowałam, że był tym Wielkim Alfą. Miał dla mnie dość mało czasu. Szczególnie teraz... Wychodził z rana wracał wieczorem. Gorzej jak zwykła praca. Co prawda mogłam z nim siedzieć, jednak nie chciałam mu cały czas zawracać głowy.

Moi rodzice wyszli do pracy, więc miałam cały dom dla siebie. Posprzątałam trochę, nadrobiłam kilka odcinków ulubionego serialu. Kończyłam właśnie najnowszy odcinek, gdy strasznie zachciało mi się czegoś słodkiego. Odkąd zawiozłam Olę do szpitala Patryk dawał mi sporo lekcji z prowadzenia auta. Postanowiłam więc pojechać do pobliskiego sklepu. To tylko kawałek. Mój ukochany kupił sobie przecież nowe auto. Trochę nowszy rocznik tego samego BMW co wcześniej, jednak ze skórzaną tapicerką i innymi bajerami. Zakochał cię w tym cacku. Cały czas coś przy nim robił i pielęgnował je. Stwierdziłam, że nie stanie się nic złego jeśli bez jego zgody się nim przejadę. Kluczyki tak kusząco leżały na stoliczku obok. Miałam szczęście, że Patryk chodził teraz do osady na pieszo. Więc postanowione. Zadzwoniłam do Lidki, która odparła że też chce coś kupić i żebym po nią podjechała. Chyba przestała się bać jeździć ze mną.

Usiadłam wygodnie i odpaliłam samochód. Wręcz zamruczał. Odjechałam z uśmiechem na ustach. Prowadziło się przyjemnie. Zakupy również poszły sprawnie. Kupiłam sobie morze Nutelli. Mogłam ją teraz jeść kilogramami. Lidka puściła najnowszą piosenkę Queby, więc śpiewałyśmy na cały głos. Czułam się świetnie. Aż do pewnego momentu...

- Am! - wrzasnęła Lidka.

Na drogę wyskoczył jakiś pies. Skręciłam raptownie kierownicą.Uderzyłyśmy w ścianę z krzaków. Kiedy przez nie przejechaliśmy zorientowałam się, że jedziemy w dół. Ah! Rzeka! Niby niewielki strumyk, jednak prowadził do niego dość spory spad. Próbowałam hamować. Wiedziałam, że nie mogę pozwolić aby samochód zjechał do wody. Zalany silnik, to koniec!

- Lidka! Wyskakuj, musimy zatrzymać to auto!

- Jakim kurwa cudem chcesz to zrobić?!

- Nie gadaj! Już!

Wysiadłyśmy wręcz z auta. Ja stanęłam z przodu i próbowałam zaprzeć się nogami, ręce oparłam na masce. Lidka załapała za bok i ciągnęła. Jednak błoto po ostatnim deszczu utrudniało nam zadanie. Nie mogłam zepsuć ukochanego samochodu Patryka! Po prostu nie! Nagle poczułam, że nogi mi się obsuwają. Padłam jak długa, tylko sekundy dzieliły mnie od śmierci pod toczącym się autem. Pojazd jednak zatrzymał się. Z początku myślałam, że oparł się po prostu o jakiś kamień, jednak gdy podniosłam głowę w górę zobaczyłam Patryka. Jego mina.... Mój Boże... Przysięgam, nigdy nie był tak wciekły. Szybko się podniosłam, a on wepchnął auto z powrotem na drogę. Bałam się wejść na górę. Nie dziwiłam mu się, musiał uzbierać na to auto... No i włożył w nie sporo pieniędzy. Zagryzłam wargi, ale postanowiłam iść. Niech się dzieje co chce.

Patryk stał do mnie tyłem. Położył ręce na bokach, ciężko oddychał. Patrzył na swoje maleństwo. Teraz zauważyłam, że ma uszkodzony błotnik. Westchnęłam.

- Czy ty w ogóle nie myślisz? - wyszeptał.

- Przepraszam... Ja wiem, ile znaczy dla ciebie to auto... Ja...

- DLACZEGO RYZYKOWAŁAŚ ZDROWIEM LUB NAWET ŻYCIEM DLA PIERDOLONEGO SAMOCHODU?! - wrzasnął i odwrócił się w moją stronę.

Wystraszyłam się go. Odruchowo zrobiłam krok w tył. Miał wzrok furiata.

- Ja... No bo... Nie chciałam.... No bo to samochód...

- W DUPIE MAM TO AUTO! MOGŁAŚ ZGINĄĆ! PRZEZ WŁASNĄ GŁUPOTĘ! - zrobił głęboki wdech - Czy ty chociaż czasami myślisz o mnie? Pomyślałaś, co bym zrobił gdybym cię stracił? Przez to, że ratowałaś jakiegoś grata?!

Jakby chcąc potwierdzić swoje słowa z impetem kopnął w samochód, a uszkodzony błotnik odleciał wysoko w powietrze i spadł dopiero kilkanaście metrów dalej.

- Przepraszam - wydukałam,

- Dzięki Bogu, że akurat wracałem do domu po jakiejś dokumenty. Słyszę jakieś dziwne odgłosy, wychodzę zza rogu i co widzę? Moją ukochaną, na którą powoli stacza się... Ehh... Wracajmy do domu.


Patryk.

Wrzałem. Całym sobą. Dawno się tak nie wkurwiłem. Odwiozłem Amelię do domu i od razu odjechałem. Byłem tak wciekły, że wolałem trzymać się na razie od niej z daleka. Owszem, cieszyłem się że nic jej nie jest, a jak... Jednakże... Czy ona naprawdę nie rozumiała jak bardzo jest dla mnie ważna? Zacisnąłem dłonie mocno na kierownicy. Miałem ochotę wjechać w jakieś drzewo i pozbyć się tego gruchota, no ale tak dobrze się go prowadziło. Zakląłem pod nosem i podjechałem pod pałac. Z tego wszystkiego oczywiście nie zabrałem tych dokumentów, po które poszedłem. Wybornie

Przed moim biurem stał ON.... Rany.... Czemu dziś? Krzysiek, alfa jednego z lepszych stad. Wysoki mężczyzna o jasnych włosach, które opadały mu na jedno oko. Facet działał mi na nerwy. Był o dwa lata starszy ode mnie, i bardzo nie podobało mu się to, że : Po pierwsze jestem Wielkim Alfą, a po drugie oddałem jego stanowisko Kubie. Cóż poradzić? Według mnie nie nadawał się.

- Czego chcesz? - przywitałem go uprzejmie.

- Nasz władca jak zwykle promienieje uśmiechem do każdego poddanego - zakpił.

Westchnąłem i zaprosiłem go do środka. Rozsiadł się jak u siebie. Ja postanowiłem stać. Chciałem w jakiś sposób okazać mu swoją wyższość. Krzysiek rozejrzał się leniwym wzrokiem po pomieszczeniu i uśmiechnął się krzywo.

- Dobrze ci się powodzi - wypalił nagle.

- Hę?

- Nowy samochód, widziałem również iż zacząłeś jakąś budowę nieopodal lasu. Czyżby nowy dom? Balujesz za pieniądze mieszkańców osady?

- Posłuchaj ty mały,plugawy,wścibski,wredny, brudny,obłudny kutachonosie nigdy nie żyłem i nie będę żył za pieniądze od poddanych. Wszystko co mam to spadek od ojca a i tak połowę z niego dodaje dla Osady! - wrzasnąłem.

- No proszę, nasz Alfa chyba wstał dzisiaj lewą łapką. A może jego kochaneczka mu nie dała.

- Słucham?

- No cóż. Każdy już wie, że Amelia jest w ciąży. Pewnie nie dopuszcza cię już do wyrka co? Mała zdźira co? - zarechotał.

Uśmiechnąłem się do niego, ba! Nawet się zaśmiałem, a potem...

Zamachnąłem się i wyjebałem mu prosto w środek mordy. Krzysiek odleciał wraz z krzesłem i uderzył o ścianę.

- Nigdy więcej nie waż się mówić tak o mojej malutkiej! Następnym razem chyba cię zabije!

- Och! A więc to tak ty wredna kanalio?!

Rzucił się na mnie. Kotłowaliśmy się dobrą chwilę rozwalając co popadnie aż nie wpadła Straż i nie wyprowadziła go. Złapałem się za obolałą twarz. Będzie limo, niema co....



Cześć hej, heloł! Moja mała duszyczka Srebrnalilia zaproponowała takie małe Q&A dla postaci z powieści. Jeśli macie jakieś pytania to im zadawajcie :D

Ach, zapomniałabym podziękować ważnej osobie, która jest wręcz niezastąpiona jeśli chodzi o pomoc z moją książką. XD Wybacz, musiałam. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top