Rozdział jedenasty. Kwintesencja wkurwu, bogini zemsty.


Przez kilka następnych dni miałam dziwne uczucie, że ktoś na mnie patrzy. Za każdym razem kiedy wyszłam z domu rozglądałam się jednak nikogo nie widziałam. Zaczynało mnie to przerażać. Pewnego dnia nie wytrzymałam. Szłam przez las, chciałam odwiedzić Olę i ponowie czułam się obserwowana. Zatrzymałam się na środku ścieżki.

- Wyłaź, wiem że tam jesteś - warknęłam.

Nikt mi nie odpowiedział. No tak tego mogłam się spodziewać. Sama kiedyś wyśmiewałam postacie z filmów, że wołają do zabójcy czy jest ,, gdzieś na dole ''. Jakby miał im odpowiedzieć : tak, zrobię sobie kanapkę i cię zabije. Podreptałam więc dalej. Musiałam porozmawiać o tym z Patrykiem.

U Oli spotkałam również Kubę. Zrobił sobie przerwę i wpadł coś zjeść do domu. Gdy mnie zobaczył zrobił się lekko różowy na policzkach. On coś wiedział. Cóż. Wspaniale. Usiadłam obok niego przy stole i uśmiechnęłam się.

- Dziwny mamy dziś dzień, co? - spytałam słodko.

- Hę? Co masz na myśli?

- Od kilku dni czuje się dość dziwnie. Jakby ktoś za mną cały czas chodził. Nawet kiedy jestem sama w domu, czuje na sobie wzrok. Takie palące uczucie na karku. Wiesz co mam na myśli.

- Faktycznie nieprzyjemne. - bąknął i spuścił wzrok.

Miałam już pewność. On wiedział co się dzieje. Zawstydził się i zmieszał. Bingo. Przysunęłam się do niego nieco bliżej.

- Czuje się zagrożona. Boje się - szepnęłam.

Zachichotałam w duchu widząc tyle emocji na jego twarzy. Walczył sam ze sobą. Dla efektu położyłam głowę na stole i przykryłam ją rękoma.

- Nie bój się Amelko.... Patryk... On... Przyznał ci ochroniarza. Nie takiego zwykłego. To dowódca całej straży. Jest najlepszy i....

- ŻE KURWA CO?!!!

Zerwałam się z miejsca z dzikim wrzaskiem i wybiegłam z domu.



Patryk.

Nudziły mnie takie dni w pracy. Filip co chwila zawracał mi głowę, wilki miały różne pytania i prośby. No i ta papierkowa robota. Tyle czytania i podpisów. Z utęsknieniem czekałem na powrót Kuby. Zawsze poprawiał mi humor w pałacu. Usłyszałem cicho pukanie.

-Wejść. 

Do środka wszedł jeden z Alf wraz ze swoim stadem. Szczęściu silnych i młodych chłopów. Posłałem im blady uśmiech i zapytałem z czym do mnie przyszli.

- Chciałbym cię prosić abyś uznał mojego zastępce jako nowego alfę. Wiem, że nie lubisz kiedy alfy się zmieniają, ale moja żona spodziewa się dziecka. Wolałbym w tym czasie wziąć sobie taki jakby urlop.

- Jasne, nie ma problemu - odparłem szybko.

- Hę? Serio? - zdziwił się - To znaczy... Ehem... Dziękuje panie.

Wtedy ją usłyszałem. Szła dziarskim krokiem w kierunku mojego biura. Kwintesencja wkurwu, bogini zemsty, moja narzeczona. Wparowała do pomieszczenia otwierając drzwi kopem. Gdyby jej wzrok mógł zabijać padłbym martwy jajami do góry.

- Ty!!! - wymierzyła we mnie palec - Jak mogłeś?!

- Kochanie, ale ...

- Kazałeś komuś łazić za mną! - wrzasnęła - czuje się przez ciebie jak dziecko!

- Musisz mnie zrozumieć...

- Albo go odwołasz albo się wynoś! Boże jak ja się nienawidzę - rozpłakała się.

Ruchem głowy kazałem wyjść moim oniemiałym gościom. Ten, który zamykał drzwi spojrzał na mnie ze współczuciem i pokazał, że trzyma za mnie kciuki. Pocieszające. Podszedłem do mojej małej i przytuliłem ją.

- Przepraszam - wyszlochała - nie chciałam tego powiedzieć. To nie jest prawdą.

- Nieźle buzują ci hormony - zaśmiałem się w odpowiedzi.

Uniosłem delikatnie jej brodę w górę i by móc spojrzeć w jej zapłakane oczka.

- Po prostu martwię cię o ciebie. Chciałem dobrze. Jeżeli aż tak ci na tym zależy odwołam Szymona.

- NIe chcę być ciągle obserwowana.... Bądź po prostu częściej przy mnie.

- Och - zmieszałem się - Oczywiście aniele...

- To takie przykre, że wybrałeś sobie człowieka - wymamrotała.

- O czym ty do cholery mówisz?

- Nawet ty sądzisz, że jestem do niczego i sama się nie obronię. Chyba macie rację. Gdybym była wilkiem... Nie musiałbyś prosić biednego faceta o pilnowanie mnie dzień i noc. Jest mi wstyd...

- Przestań już. Pójdziemy na kompromis. Szymek będzie miał cię na oku tylko, gdyby coś się stało ze mną. Okej? Wiesz jednak co to oznacza?

- Hmm?

- Teraz to ja będę wszędzie chodził za tobą. A ty za mną. Więc siadaj na tym swoim zgrabnym tyłeczku i podpisuj ze mną te papiery.

Zrobiła duże oczy, ale niepewnie skinęła głową. Ha! Dwie pieczenie na jednym ogniu. Patryk! Jesteś geniuszem. Buahaha !


Amelia.



Nie wiedziałam, że Patryk ma aż tak ciężką robotę. Niby nic nie robiłam, a do domu wróciłam wręcz padnięta. Położyłam się na łóżku i wzięłam telefon do ręki. Musiałam jeszcze raz zobaczyć moją suknie ślubną. Już następnego dnia miałam ją odebrać. Uśmiechnęłam się. Tak bardzo mi się podobała.

- Na co patrzysz?

Obok mnie położył się Patryk. Szybko zgasiłam ekran telefonu i odłożyłam go na stoliczek.

- Na moją suknię ślubną.

- Pokaż!

- Chyba żartujesz! Pan młody nie może patrzeć na takie rzeczy przed ślubem...

- Ach, kobiety.

Uśmiechnął się i spojrzał na mój brzuch. Z wahaniem położył na nim rękę. Zmarszczył brwi jednak po chwili rozluźnił się.

- No mały, nie mogę się doczekasz aż zobaczysz jak bardzo piękną masz mamusię. - szepnął.

Oblała mnie fala miłości. To było tak wzruszające i słodkie.

- I jakiego ma walecznego i odważnego tatusia.

- Czyli nie jestem piękny?

Zaśmiałam się a on puścił mi oczko w odpowiedzi. Miałam nadzieje, że w końcu pogodził się z tą całą sytuacją. 

- Jutro pobędziemy trochę na dworku - wypalił nagle. 

- Co? Czemu? 

- Zobaczysz, to niespodzianka. 

Cmoknął mnie w policzek, potem w brzuszek i kazał iść spać. Pokiwałam tylko głową i z uśmiechem na ustach wtuliłam się w mojego ukochanego. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top