Rozdział czterdziesty-pierwszy. Skończony głupiec!


Patryk.

Kurwa.

Tak. Tylko to ciśnie mi się na usta widząc co ten skurwiel zrobił z moją osadą. Tyle zniszczeń, tyle rannych, tyle zamordowanych... Nie mogłem w to uwierzyć. No dobra! Pałac rozwaliłem ja. Dwie ściany do remontu... Co ja gadam. Trzeba je było po prostu stawiać od nowa. Czułem się taki zmęczony. Powinienem jeszcze długo leżeć w łóżku. Zamiast tego zapierdzielałem wraz z innymi przy różnych naprawach. Amelia patrzyła na mnie z wyrzutem, ale nie odzywała się. Bardzo dobrze.

Wieczorem, gdy wróciłem do domu czułem się jak jedno wielkie gówno. Usiadłem ciężko na fotelu w salonie, bo bałem się nie dojdę od razu na górę. Cholera. Strasznie bolała mnie głowa. Zamknąłem oczy. Może bym się nawet chwilę zdrzemnął? Am chyba nie słyszała, że przyjechałem. Nie dane mi było jednak pospać. Usłyszałem ciche kroki. Ktoś wychodząc z kuchni zainteresował się moją osobą. Czyżby? Tak. Natalia. Pachniała Jackiem. Zaciekawiłem się, czy zdawała sobie sprawę, że ją oznaczył. Dziewczyna usiadła obok i klepnęła mnie w kolano jak starą szkapę.

- Wiem co knujesz. - syknęła złowieszczo.

- Nie wiem o co ci chodzi...

- Czyżby? Uwierz mi. Jacek bywa skory do zwierzeń.

- Powiedział ci co robimy? - warknąłem.

- Owszem.

Zapisać. Zdzielić Jacka po mordzie. Westchnąłem ciężko i zerknąłem na Natalię. Uśmiechała się ironicznie.

- I co zamierzasz zrobić z tą informacją? Powiesz Amelce?

- Och, aż tak wredna nie jestem. Po prostu chciałam, żebyś wiedział. Spodoba jej się?

- Mam nadzieję. - mruknąłem.

Bałem się o to już od dawna. Umarłbym, gdyby cokolwiek jej się nie spodobało w mojej niespodziance.

- Postarałeś się - przyznała dziewczyna.

- Dla niej zrobię wszystko.

- Wiem.

- Jednak powineneś odpocząć. Wyglądasz koszmarnie.

- Dziękuje. Uwielbiam takie komlementy padające z ust kobiet.

- Mówię poważnie. Marny będzie z ciebie pożytek, gdy w końcu padniesz a uwierz mi stanie się tak. Ledwo stoisz na nogach. Jeszcze wczoraj leżałeś nieprzytomny, a dziś cały czas coś robisz.

- Jestem Wielkim Alfą. Takie moje zadanie.

- Po pierwsze, jesteś mężem. Niebawem ojcem. Przemyśl to.

- Jasne, dzięki.

- Nie wybierasz się na górę?

- Ja... Tak. Owszem.

Spróbowałem się podnieść, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa i opadłem ponownie na fotel. Zakląłem.

- Pomóc ci?

- Chcesz mnie wnieśc na górę? - zaśmiałem się.

- Może i nie wyglądam, ale mam trochę pary.

Natalia napięła mięśnie, w swojej chudziutkiej ręce. Przewróciłem oczami.

- Tylko mnie nie bij, nie chcę umierać - zakpiłem.

Dziewczyna wydęła usta w dziubek, zmarszczyła brwi i założyła ręce na piersi. Poczochrałem ją po włosach.



Amelia.

Cholera. Zasnęłam. Miałam jak zwykle poczekać na Patryka. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła druga w nocy. Nadal nie przyjechał ? Wyjrzałam przez okno. Auto stało pod domem. Więc co jest grane? Zarzuciłam na siebie bluzę i zeszłam na dół. Mój mąż spał w fotelu. Miał na sobie kocyk Natalii. Otuliła go. Uśmiechnęłam się i podeszłam do niego cichutko. Spał bardzo mocno. Znowu. Był wyczerpany. Zrobiło mi się go tak strasznie szkoda.

- Kochanie? - Dotknęłam jego ramienia.

Otworzył zaspane oczy i rozejrzał się po pomieszczeniu. Natrafiając na moje oczy zmarszczył brwi.

- Przepraszam. Miałem się chwilę przespać i ...

- Och zamknij się. Jutro siedzisz w domu i mam gdzieś, że jesteś potrzebny w osadzie - zdenerwowałam się.

- Kochanie... Oni mnie potrzebują.

- To ja cię potrzebuje - jęknęłam - Zdrowego. A jeśli coś ci się stanie?

- Nie przesadzaj proszę. Nic mi już nie jest. - warknął. - Chodź spać.


Następnego dnia pojechałam z nim do osady. Chciałam mieć na niego oko. Tak jak dzień wcześniej. Kiedy wraz z innymi wilkami stawiał nową ścianę w pałacu, ja siedziałam w cieniu i zajadałam się truskawkami. O matko, jak ja je uwielbiam. Obok mnie na kocyku opalała się Lidka. Rozmawiałyśmy właśnie o jakiś głupotach, gdy usłyszałam krzyk jednego z wilków.

- Panie!

Szybko podniosłam głowę. Patryk upuścił wór cegieł, które niósł i oparł się o drzewo. Wyglądał jakby miał zaraz upaść. Serce podskoczyło mi do gardła. Zerwałam się z miejsca i podbiegłam do niego.

- Patryk! - Złapałam go za ramię.

- Nic mi nie jest.... Zakręciło mi się w głowie. NIc mi nie ...

Zaczął się osuwać na ziemię, nie miałam siły by go utrzymać. Na szczęście z pomocą przyszedł Emil. Złapał przyjaciela i delikatnie posadził go na ziemi. Patryk był okropnie blady, ale nie stracił przytomności.

- Doigrałeś się ty kretynie !

- Nie krzycz na mnie... Boli mnie głowa - poprosił szeptem.

Wtedy podbiegła do nas Ania, z mokrym ręcznikiem. Pewnie wykradła go z pałacowej łazienki. Przyłożyła go do czoła Patryka, a on westchnął z ulgą.

- Wielkie dzięki.

- I tak potem spuszczę ci lanie. Lepiej dobrze przygotuj tyłek - zagroziła.

- Na prawdę, nie musicie się tak denerwować. Wszystko jest okej.

- Amelko, trzymaj mnie bo zrobię mu krzywdę!

- Zrób - syknęłam. - Może jak dostanie łopot to się opamięta.

- Nie dziwi im się, wszyscy widzimy jak wyglądasz.

Podniosłam głowę. Stał nad nami Paulin. On również nie prezentował się wyjściowo. Przeszły mnie ciarki, gdy zauważyłam pusty rękaw. Lewą ręką trzymał się pod bok.

- Wszyscy jesteście jacyś przewrażliwieni.

- Na serio zaraz mu przywalę! - piekliła się Ania.

Nie dziwiłam jej się zupełnie. Mój mąż to skończony idiota. Patryk rozejrzał się po nas i dał za wygraną. Pozwolił Emilowi odprowadzić się do pałacu. Tyle wygrać!

Ania westchnęła zirytowana i położyła mi dłoń na ramieniu.

- Ile ty przez niego nerwów sobie popsujesz...

- Tak, to prawda...

- Powinnyście zrobić to co ja.

Przed nami przeszła Aleska, prowadząc Adriana na smyczy. Nigdy nie znudzi mi się ten widok.

- Kupisz mi taką w rozmiarze Patryka? - zaśmiałam się.

- Jasne, że tak. Może być różowa?

- Byle miała diamenciki!

- Nadal was słyszę! - Usłyszałyśmy głos Patryka i wszystkie wybuchnęłyśmy śmiechem. 


Patryk. 


Chyba miały trochę racji. Poczułem się nagle tak słabo... Emil zaprowadził mnie do mojego biura. Na szczęście ściana w nim została już postawiona. Starczyło ją otynkować. Usiadłem w fotelu i położyłem głowę na biurku. 

- Masz teraz odpocząć.  - warknął przyjaciel. 

- Dobra dobra! Jezu... Zrozumiałem już. Dajcie spokój. 

Emil prychnął tylko i wyszedł. W drzwiach minął się z Amelią. Była zdenerwowana i wystraszona. Moja malutka. Podniosłem się i posłałem jej firmowy uśmiech numer pięć. Uwielbiała go. Tym razem jednak nie pomógł. Dziewczyna usadowiła się na moich kolanach i pogładziła mnie delikatnie po twarzy. 

- Boję się o ciebie - szepnęła. 

- Wiem, przepraszam. Odpocznę teraz. Obiecuje. 

- Kilka dni. 

- Do jutra. 

- Chociaż dwa.... 

- Dobrze. 

Cmoknąłem ją w czoło. Rozluźniła się. To dobrze. Nie powinna się teraz denerwować. Jestem idiotą. Zacząłem być zły sam na siebie. Ania miała rację. Nie miała ze mną łatwego życia. Cóż. Poniekąd ją uprzedzałem. 

- Poprawię się - obiecałem. 

- Cieszę się. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top