Rozdział 73. Jak mogłaś? !


Dziękuje Wam za te wszystkie wspaniałe komentarze. Nie chcę kończyć tej powieści tak w połowie, więc dodam tutaj jeszcze ze dwa rozdziały a dalej polecimy w trzeciej osobnej powieści :) 

LP~


Amelia


Byłam tak bardzo roztrzęsiona, zupełnie nie wiedziałam co mam robić. Nie zamierzałam budzić Patryka, a Kuba był nie mniej wystraszony i nieporadny ode mnie. Osada zatrzęsła się w posadach, w końcu chodziło o śmierć dziecka. Rodzice Dominika od dobrej godziny siedzieli w z nami w biurze i wypłakiwali oczy. Chcieli porozmawiać z Wielkim Alfą, woleli poczekać w pałacu niż w ,, pustym'' domu. Filip zaszył się w swoim gabinecie, powiedział że nie umie spojrzeć matce chłopca w oczy. Jego też było mi szkoda, ale najgorsze jest to, że najgorsze wyrzuty sumienia będzie miał mój mąż. Już wyobrażałam sobie to jego spojrzenie męczennika, zaciśnięte usta i napięte ramiona.

Zrezygnowana usiadłam w fotelu Patryka i oparłam głowę na ręku. Minęły jakieś trzy godziny odkąd przyjechałam do osady, byłam po prostu zmęczona. 

- Był taki wesoły i rezolutny - wychlipała nagle matka Dominika - Każdemu opowiadał, że jego alfa jest szkolony przez samego władcę, rozpierała go duma. Nie mogę uwierzyć, że już go nie ma. Przecież to omalże nierealne. Mój malutki synek...

- Nie mogę sobie nawet wyobrazić jak wielka spotkała państwa tragedia  - Prawie szeptałam - Jak już mówiłam mój mąż niebawem... - Nie dokończyłam, bo Patryk wszedł do biura. 

Wciąż oglądał okropnie, musiał dopiero wstać. Na jego twarzy malował się ogromny smutek. Więc już wiedział. Cholera. Przełknęłam nerwowo ślinę i podniosłam się. 

- Tak bardzo mi przykro pani Agato, to ja miałem pilnować jaskiń. 

- Mój panie - wtrącił się nieśmiało ojciec Dominika - Wszyscy wiemy, że to pan od dłuższego czasu pilnował tych cholernych bestii i oczywiście rozumiem, każdy potrzebuje odpoczynku nawet pan, ale do ciężkiej cholery... Dlaczego akurat stado Dominika? To jeszcze dzieci. 

- Nie wiem jakim cudem doszło do takiej sytuacji. Ma pan świętą rację, stado z tak małym stażem nie powinno zbliżać się na odległość dwóch kilometrów od jaskiń. Zapewniam pana, że dowiem się kto jest temu winny i wymierzę sprawiedliwą karę.  

Och nie... Filip przecież nie chciał źle. Co Patryk zrobi, gdy dowie się o wszystkim? Zwolni go?  A może nawet skarze na więzienie... Nie mogłam na to pozwolić. 

- To ja... - Wydukałam. 

Patryk przeniósł na mnie wzrok i uchylił usta, Był wstrząśnięty. Zagryzłam wargę i opuściłam głowę, nie mogłam wytrzymać tego spojrzenia. 

- Jak to ty? - Spytał cicho. 

- Filip zadzwonił, gdy spałeś. Chciał rozmawiać z tobą ale wręcz warknęłam na niego mówiąc, że jesteś niedysponowany. Zapytał więc czy powinien wysłać jakieś stado do pilnowania jaskiń również w dzień a ja zaproponowałam stado Igora. 

- Jak mogłaś wtrącić się w życie osady? Amelio przecież ty nic nie wiesz o naszych stadach - Patryk był wciekły. 

- Przepraszam, nie chciałam cię budzić. 

- Nie wierzę, że okazałaś się być tak.... Tak.... Niemądra. - Doskonale wiedziałam, że chciał to ująć w gorszych słowach ale się powstrzymał. 

- Więc jak mnie ukarzesz? 

- Co? Doskonale wiesz, że tego nie zrobię! - Krzyknął. - Wiec tylko, że ostatni raz jesteś w tym biurze. Nigdy więcej nie wtrącaj się w moje rządzenie. 

Kiwnęłam głową i podeszłam do okna. Pod powiekami zbierały mi się łzy, ale nie zamierzałam się rozpłakać. 

- Mam wyjść już teraz? 

- Chyba najlepiej by było, gdybyś zaczekała na mnie w domu. 

Zdążyłam odejść dwa kroki od parapetu, kiedy do biura wszedł Filip. Miał zaczerwienione oczy i zbolałą minę. 

- Pani Amelka kłamie. Nie kontaktowałem się z nią, sam wpadłem na pomysł wysłania akurat tego stada. Ponoszę całą odpowiedzialność i oddaje się w pana ręce Wielki Alfo.  - Wydukał. 

- Filipie.. co ty...

- Bardzo pani dziękuje, ale nie chcę by władca był na panią zły za niewinność. 

- Amelko, Filip mówi prawdę? - Patryk podszedł do mnie. 

- Tak - Westchnęłam - Nie chciałam byś go ukarał. 

- Zasłużyłem, chociaż największą karą dla mnie i tak są łzy pani Agaty. 

Patryk zamknął oczy i przeczesał ręka włosy. Zawsze to robił, gdy się denerwował. Nie chciał wybuchnąć. Chciałam go uspokoić więc przytuliłam się do niego delikatnie. Na szczęście odwzajemnił uścisk. 

- Porozmawiamy o tym jutro Filipie - Mruknął - A jeśli chodzi o państwa, chciałbym jeszcze raz prosić was o wybaczenie. Pałac stoi dla was otworem. 

- Dziękujemy panie - Mężczyzna ukłonił się lekko i wyprowadził łkającą żonę. 

Zapadła nieprzyjemna cisza, Filip również wymknął się chyłkiem z pomieszczenia. Patryk puścił mnie i usiadł w fotelu. Ukrył twarz w dłoniach i siedział tak kilka minut. Przez cały czas stałam jak posąg. 

- Chodź do mnie aniele - Wyszeptał w końcu. 

Z ulgą spełniłam prośbę i usiadłam mu na kolanach. Objął mnie w pasie i cmoknął mnie w szyję. W odpowiedzi pogłaskałam go delikatnie po policzku. Uśmiechnął się smutno, gdy moje palce musnęły jego usta. 

- Wybacz mi, nie powinienem tak na ciebie naskoczyć nawet jeśli to co powiedziałaś byłoby prawdą. 

- Przecież rozumiem twoje zdenerwowanie. Spodziewałam się gorszych słów, uwierz mi. 

- Naprawdę? - Posmutniał jeszcze bardziej. 

- Och, kochanie... Nie to miałam na myśli...

- Namyśliłaś się już? 

- Hę? Nad czym? 

- Czy mnie zostawiasz. 

- Och, oczywiście że nie. Też byłam zła Musisz bardziej o siebie dbać, nie mogę cię stracić...

- Nie stracisz, obiecuje. 

- Obiecujesz mi, że nie umrzesz? - Prychnęłam. 

- Chyba tak. 

- Jesteś cholernie silny, ale nie ma na tej planecie siły większej od śmierci. Pamiętaj o tym. Nawet ty jej nie pokonasz. 

- Chyba wiesz ile razy wymykałem się z jej zimnych łapsk. 

- Kiedyś podwinie ci się noga a ja zostanę młodą, ponętną wdową z niemałą sumką - Warknęłam. 

- Masz rację, od dziś dbam o siebie. - Oznajmił marszcząc brwi. 

Pewnie już wyobraził sobie mnie w objęciach jakiegoś amanta. Bardzo dobrze, może to zmusi go do myślenia. 

- Wracamy do domu? Jestem wyczerpana a niedługo mama przywiezie Michała i Magdę. 

- Więc ona odbiera go z przedszkola? Tak aniele tylko rzucę jeszcze okiem jakie stado wybrał Filip na nocne patrole przy jaskiniach. Chyba rozumiesz. 

Cała złość momentalnie ze mnie zeszła, pocałowałam męża w policzek. Potrzebował teraz mojego wsparcia. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top